Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Wolf Village

Dziewczynę obudziło ciche stukanie do drzwi.

- Skarbie, pan William prosi, żebyś z nim poszła. Chce ci coś pokazać. – usłyszała głos babci Rosie.
- Dobrze, już wstaje. – odparła zaspana blondynka i przekręciła się na drugi bok.- Daj mi jeszcze chwilkę.

Drzwi się zamknęły i Lucy wysiliła się by spojrzeć na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Bardzo powolnymi ruchami usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Dopiero teraz zorientowała się, że spała w dżinsach i koszulce. Szybko zmieniła garderobę, zaczesała włosy w wysoki kucyk i skierowała kroki do kuchni. Babcia i pan William siedzieli przy stole. Rozmawiali o czymś i śmiali się w głos. Lucy rozczuliła się nad tym widokiem. Nie sądziła, że babcia tak dobrze czuje się w Wolf Village. Zawsze sądziła, że doskwiera jej samotność, ale teraz widziała, jak bardzo się myliła.

- Dzień dobry. – powiedziała blondynka, a staruszkowie obrócili się w jej stronę.

Pan William podniósł się z krzesła i ukłonił lekko.

- Witaj panienko Lucy. Bardzo pięknie dziś wyglądasz.

Dziewczyna znów poczuła, że jej policzki zalewają się czerwienią. Starając się, żeby mężczyzna tego nie zauważył szybko podeszła do kuchennego blatu, na którym stał dzbanek gorącej, malinowej herbaty i nalała sobie solidną porcję do ulubionego kubka.

- Więc chciał mi pan coś pokazać, prawda? – zapytała Lucy, czując, że rumieńce zaczęły ustępować.
- Tak, ale pozwolę dopić ci napój i wtedy poproszę cię o wyjście ze mną na plac. Mieszkańcy wioski bardzo chcieliby cię poznać. – odparł i uśmiechnął się ciepło.

Lucy jednak nie odwzajemniła uśmiechu.
- Poznać mnie? Dlaczego? – zapytała nie czując się zbyt pewnie.
Rosalie wzięła wnuczkę za rękę.
- Skarbie, pamiętasz jak mówiliśmy ci, że masz cząstkę mocy księżyca, z którego Wilcze Istoty czerpią moc, prawda?  - powiedziała staruszka, na co dziewczyna  przytaknęła. – Ci ludzie wierzą, że twoja obecność sprawi, że poczują się lepiej. Nie tylko psychicznie, ale też fizycznie.
Lucy spojrzała na pana Williama.
- To naprawdę możliwe?
Starszy mężczyzna wzruszył ramionami.
- Przekonamy się. – odparł i wstał.

Blondynka szybko dopiła herbatę i poszła za Williamem przed dom, jednak gdy zobaczyła ludzi zgromadzonych przed nim opuściła ją cała pewność siebie i entuzjazm. Wszyscy wpatrywali się w nią, a ona nawet nie wiedziała co miałaby im powiedzieć. Czy naprawdę potrafi pomóc tym ludziom?
- Lucy, podejdź proszę. – z rozmyślań wyrwał ją głos pana Robertsona, który stał już za furtką razem z kilkoma osobami. Dziewczyna wolnym, niepewnym krokiem ruszyła w ich stronę. Przyjrzała się towarzyszom Williama. Jedną z nich była starsza kobieta wzrostem sięgająca Lucy do piersi. Wyglądała na miłą i ciepłą staruszkę w okolicach setki, ale było coś co w dziwaczny sposób psuło cały efekt. Pomimo, siwych włosów i tego, że miała na sobie zapinany na guziki sweterek i spódnicę po kostki, Lucy nie mogła oderwać wzroku od jej butów. Kobiecina na nogach miała najprawdziwsze, neonowo-żółte adidasy. Dziewczyna nawet nie wiedząc, kiedy otworzyła usta ze zdumienia.
- Co jest młoda? Podobają ci się moje Airmaxy? – powiedziała staruszka co wprawiło Lucy w jeszcze większy szok.
William zaśmiał się w głos.
- Poznaj panią Louisę.
Wtedy staruszka wyciągnęła rękę do blondynki.
- Mów mi Lola. – powiedziała i uśmiechnęła się okazując białe jak śnieg zęby, które jak sądziła Lucy nie należały do niej, tylko były protezą.
Dziewczyna odwzajemniła uścisk dłoni, który ku kolejnemu zaskoczeniu Lucy był silny, jakby witała się z facetem regularnie korzystającym z siłowni. Wtedy staruszka pociągnęła delikatnie blondynkę, by móc powiedzieć jej coś na ucho.
- Wpadnij jutro do mnie na obiad kochanieńka to pogadamy o najlepszych towarach we wsi. – zachichotała.
Lucy również nie mogła powstrzymać śmiechu. Staruszka poluźniła uścisk i odeszła z grupki, która zebrała się wokół nich.
- Will mój ty pućku, później pokaż proszę młodej gdzie mieszka Lola. – rzuciła jeszcze na odchodne do pana Williama i poszła w kierunku drogi prowadzącej do miasta.
Staruszek tylko pokręcił głową i przeszedł do przedstawiania kolejnych osób.
- To państwo Kasey. – powiedział wskazując wysokiego bruneta i pulchnej szatynki. – Eleonor i Mathew.
Lucy skinieniem głowy przywitała się z małżeństwem, na co oboje odpowiedzieli takim samym gestem.
- Oboje pracujemy do późna, ale byłoby nam niezmiernie miło, gdybyś zaszczyciła nas swoją obecnością na jutrzejszym śniadaniu. – powiedziała delikatnym i melodyjnym głosem kobieta.
Dziewczyna zgodziła się i po ustaleniu godziny ósmej jako najodpowiedniejszej na posiłek pożegnali się. Pan William przeszedł do kolejnej pary. Była to kobieta o czarnych, długich i falowanych włosach oraz szczupły mężczyzna spoglądający zza okularów. Czarnowłosa była w lekko widocznej ciąży. Oboje wyglądali bardzo młodo.
- To Robert Simmons i jego żona Maria, która jak pewnie zauważyłaś nosi pod swoim sercem dziecko. – przedstawił ich staruszek.
- Syna konkretnie. – powiedział Robert, po czym został spiorunowany wzrokiem przez swoją żonę.
- Lub córkę. Nie znamy jeszcze płci dziecka. – pospieszyła z wyjaśnieniami Maria.
- Ja i tak czuję, że to będzie syn. – mruknął pod nosem jej mąż i wszyscy zaczęli się śmiać.
Po krótkiej rozmowie Lucy dowiedziała się, że Simmonsowie mieszkają tuż obok, czyli między domem Rosie, a pana Williama. Do nich również  dziewczyna została zaproszona na posiłek. Była mile zaskoczona otwartością mieszkańców. Sądziła, że nie będzie potrafiła się zaaklimatyzować w Wolf Village, ale na szczęście jej obawy się nie sprawdziły. Wtedy ze strony lasu wybiegł Kevin. Lucy od razu rozpromieniła się na jego widok. Podszedł do niej i swojego dziadka.
- I jak tam? Poznałaś już wszystkich? – zapytał.
- Poznałam Lolę – na samo wspomnienie szalonej staruszki dziewczyna się zaśmiała – oraz Simmonsów i państwa Kasey. To raczej nie są jeszcze wszyscy z wioski. – odpowiedziała rozglądając się wokół. W Wolf Village domy stały obok siebie dookoła placu, na którym obecnie się znajdowali. Lucy szybko policzyła, że było ich dziewięć, co ogłosiła na głos chłopakowi.
- Raczej dziesięć. – poprawił ją William, który przysłuchiwał się rozmowie.
Lucy jeszcze raz rozejrzała się wokół placu. Dopiero teraz zauważyła małą, zaniedbaną chatkę nieco oddaloną od pozostałych.
- Kto tam mieszka? – zapytała.
Pan William i Kevin wymienili spojrzenia.
- Pamiętasz pana, któremu pomagałaś zbierać kwiaty w dzień, gdy się poznaliśmy? – zapytał chłopak, na co Lucy przytaknęła. – To właśnie on mieszka tam ze swoją chorą żoną.
Dziewczyna jeszcze raz przyjrzała się domowi. Wyglądał na opuszczony, lub bardzo zaniedbany. Ogród otaczający domostwo wypełniony był wysokimi chwastami, a dróżka prowadząca od placu do niego prawie całkowicie zarosła.
- Wszyscy w wiosce są tacy mili i przyjaźni. Dlaczego nikt nie zaoferował się im pomóc? Dom wygląda jak ruina. – oburzyła się Lucy.
Pan William położył rękę na ramieniu blondynki.
- Próbowaliśmy panienko. Kiedyś ja i Rupert byliśmy przyjaciółmi. Jednak od kiedy Izabell zachorowała stał się zupełnie inny. Przestał nas odwiedzać i nie chciał z nikim rozmawiać.

Lucy wróciła wspomnieniem do momentu, gdy zbierała ze staruszkiem kwiaty w lesie. Co prawda opowiadał o swojej żonie, ale nie wspominał, że jest chora. I na pewno nie wyglądał na dziwaka, który nie utrzymuje z nikim kontaktu. Dziewczyna już miała zaproponować odwiedziny Ruperta, ale Kevin nie dał jej takiej możliwości.
- Chodź. – powiedział, chwytając Lucy za nadgarstek. – Obejdziemy plac dookoła i pokaże ci kto, gdzie mieszka. Co ty na to?
Dziewczyna zgodziła się i chwilę później spacerowali już wokół niedużego ryneczku. Kevin opowiadał o mieszkańcach wioski. Nie zajęło jej dużo czasu, aby zapamiętać kto gdzie mieszka. Obok domu babci Rosalie, mieszkali Simmonsowie i tego dowiedziała się już wcześniej. Wiedziała też, że obok nich mieszka Kevin i jego dziadek, a dalej stał pusty dom, w którym niegdyś mieszkał ojciec pana Williama, czyli pradziadek siwowłosego chłopaka. Dalej mieszka pani Benton. Chłopak nie potrafił za dużo o niej powiedzieć, bo kobieta rzadko wychodziła z domu, lub w nim nie bywała. Następnie w małym  domku mieszkała Katharina, czyli dziewczyna, którą Lucy również miała okazję już wcześniej poznać. Była to długowłosa, której blondynka pomagała założyć łańcuch na rower. Od Kevina dowiedziała się, że Katharina pracuje w Bar Harbor, jako kelnerka. Obok niej mieszkała Lola. Jej dom był dość duży, jak na miejsce zamieszkania jednej osoby i to na dodatek starszej, ale Lucy wiedziała, że Lola nie jest zwyczajną babunią, wiec pewnie wnętrze jej domu, również nie należy do przeciętnych. Przy domu Loli znajdowała się mało widoczna ścieżka prowadząca do domku Ruperta i jego żony. Po minięciu dróżki i małej polanki oddzielającej ją od następnej posesji Kevin dziwnie przyspieszył kroku mijając następny dom tylko wspomniał, że mieszkają tu państwo Kasey. Lucy zauważyła wyraźnie dziwne zachowanie chłopaka i przystanęła na chwilę, by przyjrzeć się domostwu. Był to piętrowy, pobielany budynek, z ciemnozieloną dachówką i ceglanym kominem. Okna miały łukowe wykończenie, a do drzwi prowadziły piękne, marmurowe schody. Przed domem w ogrodzie rosła zielona trawa, a w skalniakach posadzone były kwiaty różnych rodzajów i kolorów. Od razu widać było, że ten kto tu mieszka dba o posiadłość. Wtedy w jednym z okien na piętrze Lucy zauważyła jakiś ruch. Zza szyby przyglądał jej się chłopak. Jego włosy choć wydawały się siwe, miały nietypowy ciemnoniebieski połysk. Lucy poczuła dziwne zimno. Czuła, że wzrok chłopaka przeszywa ją na wylot. Speszona spuściła głowę.
- Co jest? – zapytał zirytowany Kevin. – Idziesz?
Lucy jeszcze raz spojrzała w okno, lecz nikogo już tam nie było. Dziewczyna dogoniła siwowłosego, który zdążył już się trochę oddalić.
- Mówiłeś, że mieszkają tu Eleonor i Mathew tak?  - zapytała.
- No tak, a co? – odpowiedział chłopak, nawet nie spoglądając na nią i nie zwalniając kroku.
- Czy oni mają syna?
Kevin zatrzymał się nagle, a Lucy dostrzegła jak mięśnie jego ramion napinają się ostrzegawczo.
- Tak. Arthur. – odpowiedział po dłuższej chwili i ruszył dalej.

Blondynka oceniła zachowanie Kevina na bardzo dziwne, ale nie chciała drążyć tematu. Pomyślała, że dowie się wszystkiego na jutrzejszym śniadaniu, na które przecież była zaproszona.
- A tu na końcu mieszka wesoła rodzinka Tennison’ów z małym Benem. Pamiętasz na pewno. To ten chłopiec od samolotu.

Lucy od razu skojarzyła chłopczyka, który stał właśnie na podwórku. Gdy tylko ją zobaczył pomachał energicznie i podbiegł do płotu.
- Cześć! – wykrzyczał tak wesoło, że Lucy od razu pojawił się uśmiech na twarzy. – Jestem Ben i mam osiem lat. A ty?
- Ja jestem Lucy, a lat mam dwadzieścia.  – odpowiedziała dziewczyna, przyglądając się chłopczykowi. Siwe, poczochrane włosy wcale nie wyglądały dziwnie przy jego małej twarzyczce.
- Dwadzieścia? – zapytał z niedowierzaniem – Ale jesteś staraaa. – stwierdził chwilę później i odbiegł od płotu wzywany przez kobiecy głos dobiegający z domu, z którego właśnie wychodził mężczyzna niosący duże pudło, które chwilę później postawił przy furtce i podszedł do Lucy i Kevina.
- Witaj. Wybacz, że nie przyszliśmy się przywitać. John Tennison. – powiedział wyciągając rękę. – Właśnie wyjeżdżamy na wakacje i mamy trochę roboty.
Zaraz za nim z domu wygramoliła się rudowłosa kobieta, ciągnąca ogromnej wielkości walizkę. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a ubrana była w śliczną, zieloną sukienkę, która idealnie do niej pasowała. Pomachała tylko do Lucy i zabrała się za zamykanie drzwi, zza których w prędkością huraganu wybiegł Ben, potrącając walizkę. Bagaż pod wpływem uderzenia spadł ze schodów i otworzył się uwalniając całą swoją zawartość.
- Ben, coś ty narobił. – wrzasnęła kobieta, a John przepraszając szybko pospieszył na pomoc rodzinie.
Dopiero wtedy Lucy zauważyła małego szczeniaka, rasy husky krzątającego się miedzy Tennisonami. Nagle malec chwycił w pyszczek jakąś część garderoby i uradowany podbiegł prosto pod nogi Lucy podarowując jej swoją jakże cenną zdobycz. Przerażony pan domu krzyknął tylko w kierunku psa, używając jego imienia, które brzmiało Demon i w tempie natychmiastowym znalazł się obok pupila. Lucy jednak zdążyła rozpoznać, że rzeczą jaką pies pochwycił z walizki były różowe bokserki w czerwone serduszka  prawdopodobnie należące do Johna. Mężczyzna nabrał purpurowego koloru twarzy i podniósł bieliznę, spod stóp dziewczyny, która razem z młodym Robertsonem zwijała się ze śmiechu, do czego wkrótce dołączyła rudowłosa pani Tennison i Ben, a nawet sam poszkodowany.
John spojrzał na zegarek.
- Wybaczcie, ale musimy się zbierać, za godzinę mamy prom. – powiedział i odwrócił się do rodziny. – Ekipo, zapraszam do powozu.
Ben radośnie uściskał Demona i chwytając szczeniaka za obrożę pociągnął za sobą do auta. John zapakował wszystkie walizki do bagażnika i usiadł za kierownicą. Poczekali jeszcze, aż rudowłosa pani domu, zakluczy drzwi i dołączy do reszty. Po chwili auto zawarczało i z oporem powoli ruszyło.
- Czyli ten złom jednak jeździ. – mruknęła do siebie Lucy i odmachała Benowi, który właśnie próbował otworzyć tylną szybę i wystawić za nią głowę.
- Paaa Kevin. – krzyknął – I paa starucho!
Siwowłosy chłopak zaśmiał się za co Lucy przyłożyła mu lekko w ramie.
- Auaa! – syknął chłopak symulując śmiertelny ból. – To ja chce cię  tu zaprosić na kolację, a ty mnie bijesz?
- Kolację powiadasz? – zapytała zaciekawiona dziewczyna.
- A tak. Dziadek kazał cię zaprosić. Oczywiście razem z panią Grey. Przyjdźcie do nas na dwudziestą.

Lucy udając, że przegląda niewidzialny grafik zaczęła z przekąsem zastanawiać się czy, aby na pewno ma czas.
- Myślę, że coś dla ciebie znajdę. – powiedziała w końcu i oboje zaczęli się śmiać.
Byli już z powrotem pod jej domem. Nawet nie zauważyła kiedy przeszli przez ulicę.
- To teraz sprawdzianik. – rzucił Kevin. – Przekonamy się czy zapamiętałaś wszystkich.
Wskazał ręką na dom obok.
- Jasne, że zapamiętałam! – odpowiedziała Lucy, choć za chwilę jej pewność trochę opadła. Nigdy nie miała pamięci do imion.
- To może się założymy? Jeśli pomylisz się choć raz pozwolisz zabrać się na spacer, a jeśli nie.. – tu zamyślił się chwilę.
- To pójdziesz ze mną na obiad do Loli. – powiedziała Lucy.
Chłopakowi, chyba nie spodobała się propozycja blondynki, ale przystał na jej warunki.
- Okej. No to jedziemy.
Lucy nabrała powietrza i wypuściła je wolno, jakby to miało pomóc jej w jakikolwiek sposób.
- Zaczynając o początku. – spojrzała na domek swojej babci. – Rosalie Grey i jej wnuczka, Lucy Cooper.
- Poprawnie. – skwitował siwowłosy z powagą godną profesora.
- Obok mieszkają Maria i Robert Simmons’owie ze swoim nienarodzonym dzieckiem.
Chłopak kiwnął twierdząco głową.
- Dalej mieszka pan William Robertson ze swoim nieznośnym wnukiem Kevinem. – zaśmiała się dziewczyna, na co chłopak uniósł brwi i posłał jej spojrzenie mówiące „Że co proszę?”..
- Kolejny dom jest pusty, a w jeszcze następnym mieszka pani Zagadka Benton .
- Poprawnie panienko, jak na razie zadziwiająco dobrze ci idzie. – powiedział Kevin głosem przedrzeźniając nieco swojego dziadka.
- Obok mieszka Katherina, a dalej Lola ze swoimi neonowymi butami.

Później Lucy spojrzała na domek na wzniesieniu.

- Tam dalej mieszka pan Rupert i jego chora żona Izabell. A dalej mieszkają państwo Kasey czyli Mathew i Eleonor z synem Arthurem, tak?

Lucy znów zauważyła dziwne zachowanie chłopaka na same wspomnienie o synu Kasey’ów, co tylko rozbudziło w niej ciekawość, ale postanowiła, że zapyta go później.

- No i w ostatnim domu – zaczęła Lucy czując już smak wygranej. – Tennisonowie. John, mały Ben i ….  – zatkało ją. Nie miała pojęcia, jak ma na imię rudowłosa żona Johna.
- Słucham, słucham. – zachęcał ją Kevin widząc jak dziewczyna czuje się zamotana.
- Ja… nie mam pojęcia. Nie przedstawiła się. – powiedziała w końcu blondynka wyraźnie smutniejąc.
- Czyli spacer, tak?

Lucy tak naprawdę cieszyła się, że przegrała, bo spacer z chłopakiem, który wpadł jej w oko nie był w żadnym stopniu karą, ale żeby nie dać tego po sobie poznać udała, że załamała się przegraną.

- To widzimy się o dwudziestej tak ? – zapytał dla pewności Kevin i gdy Lucy kiwnęła twierdząco głową, pożegnał się i poszedł stronę swojego domu.

Dziewczyna rozejrzała się jeszcze po Wolf Village. Gdy poznała wieś bliżej, wszystko tu nabrało zupełnie innego wyrazu. Dostrzegła piękno tego miejsca i otaczającą je ciepłą atmosferę. Poczuła się jak w domu. Nie mogła doczekać się dzisiejszego wieczoru. Wtedy dotarło do niej, coś o czym wcześniej nie pomyślała, a co miało zaważyć na najbliższych wydarzeniach…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro