2. Prawda
Dziewczyna weszła do pomieszczenia i zobaczyła, że babcia nie jest sama. Siedziała przy stole razem z jakimś mężczyzna, pijąc herbatę. Lucy przyjrzała się uważnie gościowi. Nie mówiąc o tym, że oczywiście miał on siwe włosy, coś jeszcze było w nim niezwykłego.
- Witaj wnusiu. Pozwól, że przedstawię, to pan William Robertson, mieszka niedaleko.
Wtedy mężczyzna skinął głową i wyciągnął rękę do Lucy powoli wstając.
- Witaj panienko. To zaszczyt cię poznać.
Blondynka podała mężczyźnie dłoń, a ten ujął ją i pocałował. Na twarzy Lucy pojawiły się rumieńce, w końcu rzadko spotyka się takich dżentelmenów.
- Widzę, że poznałaś mojego wnuka.
Bingo. Właśnie to było w nim tak niezwykłe. Te przenikliwe, czekoladowe oczy. Dokładnie takie same jak te u chłopaka.
- Tak. Kevin zwichnął kostkę i podholowałam go tutaj. – odpowiedziała, po czym odwróciła się do chłopaka, który teraz zasiadł w fotelu i posłała mu uśmiech. Siwowłosy odwzajemnił uśmiech, z którym wyglądał jeszcze lepiej.
Babcia Lucy wstała z miejsca i ruchem ręki wskazała dziewczynie, że ta ma usiąść.
- Lucy chciałabym ci coś powiedzieć. Jesteś już na tyle dorosła, żeby móc usłyszeć prawdę.
Dziewczynę zatkało. Nie domyślała się, o czym może mówić starsza kobieta, ale usiadła i pozwoliła jej kontynuować.
- Kiedy Lilian była w zaawansowanej ciąży, lekarze uznali, że coś niedobrego dzieje się z dzieckiem. Doradzali jej usunięcie płodu, ponieważ groziło to życiu jej i maleństwa. Jednak ona postanowiła, że bez względu na wszystko donosi ciąże i urodzi córeczkę. Poprosiła mnie wtedy o pomoc. – Zawahała się nieco i spojrzała na mężczyznę siedzącego obok mnie, a później znów na mnie. – Lucy... Pan William i wszyscy pozostali mieszkający w tej wiosce mają nieco innych przodków niż my.
Kobieta posłała zakłopotane spojrzenie do gościa, najwyraźniej prosząc go o pomoc w wyjaśnieniach.
- Panienko, dzisiejsze spotkania nie były przypadkowe. Wszystkie osoby, które spotkałaś w pewien sposób zostały do ciebie przyciągnięte. Stało się tak ponieważ są one Istotami.
Lucy posłała bardzo wymowne spojrzenie babci, dając jej do zrozumienia, że nie ma pojęcia o co chodzi, więc ta pośpieszyła z wyjaśnieniami.
- Istoty to ludzie, potrafiący w jakimś stopniu upodabniać się do zwierząt. Na świecie istnieją setki ras Istot, a ta którą spotkałaś ma powiązanie z wilkami, stąd ich siwe włosy, tak samo jak Kevina, czy pana Williama.
Dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała to na babcię, to na pana Williama. Wyglądali jakby mówili prawdę, ale to co usłyszała dziewczyna nie mogło nią być, więc najprościej w świecie parsknęła śmiechem.
- Przepraszam, ale czy wyście oszaleli? Co to ma znaczyć? Że niby jakieś wilkołaki czy coś?
Babcia zrobiła zmartwioną minę.
- Postaraj się zrozumieć i miej otwarty umysł. Ojciec pana Williama zaoferował, że pomoże twojej mamie i zapewnił ją, że jej córeczka, czyli ty, przeżyje. Zwrócił się z tą prośbą do samego Księżyca.
Lucy przestała się uśmiechać. Nie rozumiała nic, a nic z opowieści babci. Dalej opowiadał mężczyzna.
- Kiedy się urodziłaś, nie płakałaś. Wtedy mój ojciec pozwolił, aby blask Księżyca spoczął na twoim małym ciele. Twoje ciemne oczy stały się jasnobłękitne i zaczęłaś oddychać. Jednak taka łaska, nie obeszła się bez zapłaty. Twoja matka oddała życie, żebyś ty mogła je mieć. Taki był jeden z warunków.
Dziewczyna pobladła.
- Jeden z warunków? To jest ich więcej?
Pan William wstał i zaczął powoli krążyć po kuchni.
- Drugim warunkiem było to, że dołączysz do nas, Istot, gdy osiągniesz odpowiedni wiek. Księżyc jest czymś co daje nam siłę, a gdy tobie została przekazana część jego mocy, zaczęliśmy słabnąć. Chcielibyśmy, abyś zamieszkała w wiosce, ze swoją babcią. To pozwoli nam odzyskać dawną witalność.
Lucy nie wiedziała co myśleć. Wstała od stołu i wybiegła z domu. Zapominając zupełnie o swoim rowerze, po prostu pobiegła drogą w stronę lasu.
- Czy wszystkim na tym świecie zaczyna odbijać?- mruczała pod nosem.
Po chwili jednak Lucy spostrzegła, że znalazła się w nieznanej części lasu. Najwyraźniej musiała skręcić w złą stronę, na którymś z rozstajów. Jedynym mądrym wyjściem było zwrócenie, więc dziewczyna odwróciła się na pięcie i zatrzymała zszokowana tym co zobaczyła. Droga za nią kończyła się jakieś dwa metry dalej. Nie rozumiała jak to możliwe skoro, przecież dopiero co stamtąd przyszła. Przestraszona usiadła na ziemi i ukryła twarz w dłoniach, po czym wybuchnęła płaczem.
- Co się tu do cholery dzieje?! – wykrzyczała przez łzy, lecz odpowiedziało jej tylko echo. Nagle tuż za jej plecami coś poruszyło się w gęstwinie. Natychmiast odwróciła wzrok. Między krzewami błyszczała para oczu. Dziewczynę sparaliżował strach. Wtedy spośród krzewów wyszło i stanęło przed Lucy zwierzę. Miało około metra wysokości i przepiękną, długą i gęstą, białą sierść. Wilk. Stał oko w oko z blondynką i wpatrywał się w nią. Był naprawdę przepiękny, lecz równocześnie budził podziw i strach. Niezwykle silne łapy i szczęki były narzędziami do zabijania i pożerania ofiar, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Lucy nadal siedziała na ziemi. Była świadoma, że jeśli tylko wykona jakiś ruch, zwierzę ruszy i zatopi kły w jej tętnicach. Biały wilk jednak nie zaatakował. Tak samo jak wyłonił się z mroku, tak wrócił w jego objęcia.
Lucy jeszcze przez dziesięć minut siedziała na ziemi nasłuchując, czy wilk nie wraca. Później wstała i pomimo tego, że nogi miała jak z waty puściła się biegiem wzdłuż drogi, chociaż nie miała pojęcia dokąd może ona prowadzić, ale skoro nie było powrotu to i tak nie miała nic do stracenia. Dziwnym trafem ścieżka doprowadziła ją do wioski.
- No kto by się spodziewał... - mruknęła z ironią w głosie blondynka. Nie miała zamiaru wracać do domku babci i wysłuchiwać dalej tych niestworzonych historii. Wzięła rower i pojechała do Bar Harbor skupiając całą swoją uwagę na tym, aby znów nie zabłądzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro