Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Prawda


Dziewczyna weszła do pomieszczenia i zobaczyła, że babcia nie jest sama. Siedziała przy stole razem z jakimś mężczyzna, pijąc herbatę. Lucy przyjrzała się uważnie gościowi. Nie mówiąc o tym, że oczywiście miał on siwe włosy, coś jeszcze było w nim niezwykłego.

- Witaj wnusiu. Pozwól, że przedstawię, to pan William Robertson, mieszka niedaleko.

Wtedy mężczyzna skinął głową i wyciągnął rękę do Lucy powoli wstając.

- Witaj panienko. To zaszczyt cię poznać.

Blondynka podała mężczyźnie dłoń, a ten ujął ją i pocałował. Na twarzy Lucy pojawiły się rumieńce, w końcu rzadko spotyka się takich dżentelmenów.

- Widzę, że poznałaś mojego wnuka.

Bingo. Właśnie to było w nim tak niezwykłe. Te przenikliwe, czekoladowe oczy. Dokładnie takie same jak te u chłopaka.

- Tak. Kevin zwichnął kostkę i podholowałam go tutaj. – odpowiedziała, po czym odwróciła się do chłopaka, który teraz zasiadł w fotelu i posłała mu uśmiech. Siwowłosy odwzajemnił uśmiech, z którym wyglądał jeszcze lepiej.

Babcia Lucy wstała z miejsca i ruchem ręki wskazała dziewczynie, że ta ma usiąść.

- Lucy chciałabym ci coś powiedzieć. Jesteś już na tyle dorosła, żeby móc usłyszeć prawdę.

Dziewczynę zatkało. Nie domyślała się, o czym może mówić starsza kobieta, ale usiadła i pozwoliła jej kontynuować.

- Kiedy Lilian była w zaawansowanej ciąży, lekarze uznali, że coś niedobrego dzieje się z dzieckiem. Doradzali jej usunięcie płodu, ponieważ groziło to życiu jej i maleństwa. Jednak ona postanowiła, że bez względu na wszystko donosi ciąże i urodzi córeczkę. Poprosiła mnie wtedy o pomoc. – Zawahała się nieco i spojrzała na mężczyznę siedzącego obok mnie, a później znów na mnie. – Lucy... Pan William i wszyscy pozostali mieszkający w tej wiosce mają nieco innych przodków niż my.

Kobieta posłała zakłopotane spojrzenie do gościa, najwyraźniej prosząc go o pomoc w wyjaśnieniach.

- Panienko, dzisiejsze spotkania nie były przypadkowe. Wszystkie osoby, które spotkałaś w pewien sposób zostały do ciebie przyciągnięte. Stało się tak ponieważ są one Istotami.

Lucy posłała bardzo wymowne spojrzenie babci, dając jej do zrozumienia, że nie ma pojęcia o co chodzi, więc ta pośpieszyła z wyjaśnieniami.

- Istoty to ludzie, potrafiący w jakimś stopniu upodabniać się do zwierząt. Na świecie istnieją setki ras Istot, a ta którą spotkałaś ma powiązanie z wilkami, stąd ich siwe włosy, tak samo jak Kevina, czy pana Williama.

Dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała to na babcię, to na pana Williama. Wyglądali jakby mówili prawdę, ale to co usłyszała dziewczyna nie mogło nią być, więc najprościej w świecie parsknęła śmiechem.

- Przepraszam, ale czy wyście oszaleli? Co to ma znaczyć? Że niby jakieś wilkołaki czy coś?

Babcia zrobiła zmartwioną minę.

- Postaraj się zrozumieć i miej otwarty umysł. Ojciec pana Williama zaoferował, że pomoże twojej mamie i zapewnił ją, że jej córeczka, czyli ty, przeżyje. Zwrócił się z tą prośbą do samego Księżyca.

Lucy przestała się uśmiechać. Nie rozumiała nic, a nic z opowieści babci. Dalej opowiadał mężczyzna.

- Kiedy się urodziłaś, nie płakałaś. Wtedy mój ojciec pozwolił, aby blask Księżyca spoczął na twoim małym ciele. Twoje ciemne oczy stały się jasnobłękitne i zaczęłaś oddychać. Jednak taka łaska, nie obeszła się bez zapłaty. Twoja matka oddała życie, żebyś ty mogła je mieć. Taki był jeden z warunków.

Dziewczyna pobladła.

- Jeden z warunków? To jest ich więcej?

Pan William wstał i zaczął powoli krążyć po kuchni.

- Drugim warunkiem było to, że dołączysz do nas, Istot, gdy osiągniesz odpowiedni wiek. Księżyc jest czymś co daje nam siłę, a gdy tobie została przekazana część jego mocy, zaczęliśmy słabnąć. Chcielibyśmy, abyś zamieszkała w wiosce, ze swoją babcią. To pozwoli nam odzyskać dawną witalność.

Lucy nie wiedziała co myśleć. Wstała od stołu i wybiegła z domu. Zapominając zupełnie o swoim rowerze, po prostu pobiegła drogą w stronę lasu.

- Czy wszystkim na tym świecie zaczyna odbijać?- mruczała pod nosem.

Po chwili jednak Lucy spostrzegła, że znalazła się w nieznanej części lasu. Najwyraźniej musiała skręcić w złą stronę, na którymś z rozstajów. Jedynym mądrym wyjściem było zwrócenie, więc dziewczyna odwróciła się na pięcie i zatrzymała zszokowana tym co zobaczyła. Droga za nią kończyła się jakieś dwa metry dalej. Nie rozumiała jak to możliwe skoro, przecież dopiero co stamtąd przyszła. Przestraszona usiadła na ziemi i ukryła twarz w dłoniach, po czym wybuchnęła płaczem.

- Co się tu do cholery dzieje?! – wykrzyczała przez łzy, lecz odpowiedziało jej tylko echo. Nagle tuż za jej plecami coś poruszyło się w gęstwinie. Natychmiast odwróciła wzrok. Między krzewami błyszczała para oczu. Dziewczynę sparaliżował strach. Wtedy spośród krzewów wyszło i stanęło przed Lucy zwierzę. Miało około metra wysokości i przepiękną, długą i gęstą, białą sierść. Wilk. Stał oko w oko z blondynką i wpatrywał się w nią. Był naprawdę przepiękny, lecz równocześnie budził podziw i strach. Niezwykle silne łapy i szczęki były narzędziami do zabijania i pożerania ofiar, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Lucy nadal siedziała na ziemi. Była świadoma, że jeśli tylko wykona jakiś ruch, zwierzę ruszy i zatopi kły w jej tętnicach. Biały wilk jednak nie zaatakował. Tak samo jak wyłonił się z mroku, tak wrócił w jego objęcia.

Lucy jeszcze przez dziesięć minut siedziała na ziemi nasłuchując, czy wilk nie wraca. Później wstała i pomimo tego, że nogi miała jak z waty puściła się biegiem wzdłuż drogi, chociaż nie miała pojęcia dokąd może ona prowadzić, ale skoro nie było powrotu to i tak nie miała nic do stracenia. Dziwnym trafem ścieżka doprowadziła ją do wioski.

- No kto by się spodziewał... - mruknęła z ironią w głosie blondynka. Nie miała zamiaru wracać do domku babci i wysłuchiwać dalej tych niestworzonych historii. Wzięła rower i pojechała do Bar Harbor skupiając całą swoją uwagę na tym, aby znów nie zabłądzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro