12. Izabell
Izabell siedziała na fotelu wpatrzona w widok za oknem. Miała na sobie długą, białą koszulę. Jej skóra była niezwykle cienka i delikatna, a ona sama sprawiała wrażenie jakby zastygła w tej pozie już na zawsze. Lucy powoli podeszła do kobiety, a ta skierowała na nią wzrok.
- Lilian? Wiedziałam, że wrócisz.
Kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń wskazując Lucy miejsce na stołku stojącym obok fotela. Pewnie siadał na nim Rupert i godzinami wpatrywał się, jak jego ukochana żona powoli wygasa, a on nie może nic z tym zrobić.
- Pani Izabelo, mam na imię Lucy. Jestem córką Lilian. – odpowiedziała dziewczyna powoli starając się by staruszka na pewno dobrze ją zrozumiała.
- Ohh. – westchnęła kobieta i jej wzrok znów spoczął gdzieś na drzewach za oknem.
- Czy opowie mi Pani o mojej mamie? O Lilian. Jaka ona była?
Staruszka podniosła dłoń i przeczesała swoje siwe włosy, które delikatnie opadały jej na ramiona pogłębiając wrażenie kruchości jej ciała.
- Ona była taką mądrą dziewczyną. Mogła wiele osiągnąć, gdyby tylko nauczyła się nie wtykać nosa w nieswoje sprawy.
Głos staruszki zabrzmiał dość stanowczo.
- Co ma pani na myśli?
- Odebrała mi miłość mojej matki. Od kiedy się u nas pojawiła mama powtarzała tylko „Lilian to, Lilian tamto”. Nigdy jej tego nie wybaczę…
Po policzku staruszki popłynęła łza. Lucy sięgnęła do kieszeni i podała kobiecie przedmiot, który jak sądziła, kobieta chciała odzyskać.
- Pani matka na pewno panią kochała. Nikt nie zastąpi rodzicowi jego rodzonego dziecka. Nawet jeśli czuła pani, że otrzymuje mniej uwagi to zapewniam, że każda matka kocha na swój własny sposób. Ja nie znałam mojej mamy, ale myślę, że na pewno nigdy nie chciała poróżnić pani i pani matki… Proszę, powinna to pani zatrzymać.
Staruszka dokładnie przyjrzała się broszce w kształcie wilczej łapy, a po policzkach łzy zaczynały płynąć coraz mocniej.
- Nie moje dziecko. To twoje dziedzictwo. – powiedziała i oddała dziewczynie przedmiot. – Jesteś naprawdę podobna do matki. Pewnie odziedziczyłaś po niej nie tylko urodę, ale też wewnętrzną równowagę, której mi zawsze brakowało. Jeśli chcesz to Rupert zapakuje ci księgi, których używała moja matka. Mi się już do niczego nie przydadzą, bo od dawna nie jestem w stanie przeczytać niczego. Możesz również korzystać z mojego ogrodu jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować jakichś ziół. Magia Istot musi powrócić.
Lucy nie do końca wiedziała jak zareagować. Nie znała jeszcze swoich możliwości, ale może zielarstwo to rzeczywiście była dziedzina, w której mogłaby się szkolić.
- Dziękuje pani Isabello. Naprawdę dziękuję.
Po rozmowie z Isabellą, Lucy zaczęła wgłębiać się w sztukę uzdrawiania i zielarstwa. Korzystając z okazji zadbała również o ogród przy chatce na wzgórzu i nawiązywała coraz lepszy kontakt z mieszkającym tam małżeństwem. Izabell zdawała się jaśnieć w towrzystwie Lucy, która miała nadzieję, że staruszce udziela się księżycowa energia. Wierzyła, że pewnego dnia staruszka będzie mogła o własnych siłach wstać i pójść na spacer z ukochanym mężem. W wiosce również nie działo się nic specjalnego. Po naukach Lucy wybierała się na spacery z Kevinem, który już więcej nie wspominał o przeszłości. Z każdym dniem zbliżali się do siebie. Alice zadomowiła się w domu Robertsonów i zaprzyjaźniła z Kathariną. Często przesiadywały na ryneczku i śmiały w głos. Życie w wiosce toczyło się swoim tempem. Do czasu…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro