Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Rozmowa

Poranek Lucy nie należał do najprzyjemniejszych. Po przebudzeniu czuła niepokojący lęk i niepokój, chociaż nie pamiętała czy coś jej się śniło.
- Lucy, masz gościa. -  krzyknęła Rosie z dołu.
Blondynka ubrała się więc i zeszła do kuchni, nie do końca wiedząc kogo może się spodziewać. W przedpokoju czekał na nią Kevin. Wyglądał na zdenerwowanego lub speszonego.
- Cześć. – rzucił niepewnie.
Dziewczyna nie chcąc nic dać po sobie poznać odpowiedziała mu uśmiechem. Na jego policzku nadal widniał delikatny znak po wczorajszym pocałunku, co przypomniało Lucy o tajemniczej nieznajomej.
- Jak się czuje Alice?
Kevin przekręcił oczami i chwycił się za kark.
- Nooo wiesz, jest bardzo hmmm jakby to powiedzieć… energiczna. Dziadek cały czas zadaje jej najróżniejsze pytania, a ona tylko biega po domu i śpiewa.
Lucy roześmiała się.
- To co teraz zrobicie z tą szaloną lokatorką?
- Póki co zostanie u nas. Dziadek chce ustalić czy to co mówiła o Smoczych Istotach to prawda. – chłopak podszedł bliżej – Nie przyszedłem tu jednak, żeby o tym rozmawiać. Chciałem cię przeprosić.
- Przeprosić? – zapytała zdziwiona Lucy – Za co?
- Może to nie był najlepszy pomysł, żeby mówić ci o tym wszystkim. Uwierz zależy mi na tobie i miałem nadzieję, że zrozumiesz i mi wybaczysz. Nadal ją mam… - powiedział i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy, ta jednak odwróciła wzrok.
- Kevin, musisz dać mi jeszcze trochę czasu.
Chłopak smutno skinął głową i po chwili wyciągnął coś z kieszeni bluzy.
- Proszę to dla ciebie. – powiedział i podał dziewczynie małe pudełko.
W środku była zawieszka w kształcie litery K wysadzana błękitnymi kryształkami.
- K jak Kevin? – zapytała rozbawiona Lucy, doceniając gest przeprosinowy.
- Właściwie miało być K jak Księżyc, ale podoba mi się twój tok rozumowania.
Lucy przyjrzała się dokładnie chłopakowi. Miał na sobie ciemnobrązową bluzę, która podkreślała jego kolor oczu. Był bardzo przystojny i naprawdę jej się podobał. Sposób w jaki się poruszał, ton jego głosu. Może powinna jednak dać mu szansę.
- To co dziś robimy? – zapytał Kevin czując, że jest obiektem obserwacji.
- Mam jeden pomysł…
Chwilę później stali pod domem Ruperta i Izabell.
- Jesteś tego pewna? – zapytał Kevin pełen wątpliwości co do tego, czy sąsiad w ogóle wpuści ich do środka.
- Jak najbardziej. – odpowiedziała i zapukała w drzwi.
Zanim usłyszeli jakiekolwiek odgłosy dochodzące ze środka Lucy zdążyła przyjrzeć się domostwu. Chatka nie była duża. Miała ładne, choć zaniedbane okiennice, a całości dopełniały masywne, dębowe drzwi. Ogródek składał się z dwóch części: w jednej rosły kwiaty, a w drugiej różnego rodzaju zioła, których aromat unosił się dookoła. W ogrodzie kwiecistym Lucy zaskoczył widok krzewu różanego o siwych kwiatach. Krzew wspinał się po małej balustradzie chcąc dosięgnąć nieba.
Nagle po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć przesuwanie klucza w zamku i drzwi delikatnie drgnęły.
-Kto tam? – zapytał dość gruby głos.
- Dzień dobry. Z tej strony Lucy, nowa sąsiadka, chciałabym porozmawiać…
- Nie przyjmujemy gości. – odburknął głos i drzwi znów zaczęły się zamykać.
- Jestem córką Lilian. Wnuczką Rosalie. Proszę, to dla mnie ważne. – powiedziała na jednym tchu licząc, że tym przekona jakoś pana domu.
Zapadła cisza. Lucy i Kevin wymienili spojrzenia znaczące, że chyba nic nie zdziałają, gdy drzwi otworzyły się na oścież. Dziewczyna rozpoznała stojącego w nich mężczyznę. Wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy po raz pierwszy dowiedziała się o Istotach.
- Wchodźcie.
W środku czas się jakby zatrzymał. Wszystko wyglądało jakby pochodziło z minionej epoki. Meble, czarno-białe fotografie,  zasłony. Odgadując spojrzenia gości, Rupert wytłumaczył się.
- Od kiedy moja żona choruje, w domu brakuje kobiecej ręki. – powiedział próbując się uśmiechnąć.
Lucy odwzajemniła uśmiech i nie chcąc tracić czasu od razu przeszła do rzeczy.
- Nie chcę być nachalna, ale czy mogłabym porozmawiać z pana żoną? Bardzo chcę dowiedzieć się czegoś o mojej mamie.
Rupert podrapał się po głowie. Wydawał się rozdarty.
- Izabell jest chora… Nie wiem czy czegokolwiek się od niej dowiesz. Czasem nawet nie pamięta kim ja jestem, a co tu mówić o tak odległych czasach. – smutek malował się na jego twarzy. – Jeśli jednak chcesz, możesz spróbować. William mówił, że masz niezwykłą moc.
Lucy westchnęła z ulgą. Bała się, że jedyna osoba, która wie coś, czego nie wie nikt inny na temat jej matki mogłaby odmówić jej rozmowy. Warto było spróbować.
- Bardzo panu dziękuję. – powiedziała i podążając za wzrokiem Ruperta skierowała się do drzwi na końcu korytarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro