11. Rozmowa
Poranek Lucy nie należał do najprzyjemniejszych. Po przebudzeniu czuła niepokojący lęk i niepokój, chociaż nie pamiętała czy coś jej się śniło.
- Lucy, masz gościa. - krzyknęła Rosie z dołu.
Blondynka ubrała się więc i zeszła do kuchni, nie do końca wiedząc kogo może się spodziewać. W przedpokoju czekał na nią Kevin. Wyglądał na zdenerwowanego lub speszonego.
- Cześć. – rzucił niepewnie.
Dziewczyna nie chcąc nic dać po sobie poznać odpowiedziała mu uśmiechem. Na jego policzku nadal widniał delikatny znak po wczorajszym pocałunku, co przypomniało Lucy o tajemniczej nieznajomej.
- Jak się czuje Alice?
Kevin przekręcił oczami i chwycił się za kark.
- Nooo wiesz, jest bardzo hmmm jakby to powiedzieć… energiczna. Dziadek cały czas zadaje jej najróżniejsze pytania, a ona tylko biega po domu i śpiewa.
Lucy roześmiała się.
- To co teraz zrobicie z tą szaloną lokatorką?
- Póki co zostanie u nas. Dziadek chce ustalić czy to co mówiła o Smoczych Istotach to prawda. – chłopak podszedł bliżej – Nie przyszedłem tu jednak, żeby o tym rozmawiać. Chciałem cię przeprosić.
- Przeprosić? – zapytała zdziwiona Lucy – Za co?
- Może to nie był najlepszy pomysł, żeby mówić ci o tym wszystkim. Uwierz zależy mi na tobie i miałem nadzieję, że zrozumiesz i mi wybaczysz. Nadal ją mam… - powiedział i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy, ta jednak odwróciła wzrok.
- Kevin, musisz dać mi jeszcze trochę czasu.
Chłopak smutno skinął głową i po chwili wyciągnął coś z kieszeni bluzy.
- Proszę to dla ciebie. – powiedział i podał dziewczynie małe pudełko.
W środku była zawieszka w kształcie litery K wysadzana błękitnymi kryształkami.
- K jak Kevin? – zapytała rozbawiona Lucy, doceniając gest przeprosinowy.
- Właściwie miało być K jak Księżyc, ale podoba mi się twój tok rozumowania.
Lucy przyjrzała się dokładnie chłopakowi. Miał na sobie ciemnobrązową bluzę, która podkreślała jego kolor oczu. Był bardzo przystojny i naprawdę jej się podobał. Sposób w jaki się poruszał, ton jego głosu. Może powinna jednak dać mu szansę.
- To co dziś robimy? – zapytał Kevin czując, że jest obiektem obserwacji.
- Mam jeden pomysł…
Chwilę później stali pod domem Ruperta i Izabell.
- Jesteś tego pewna? – zapytał Kevin pełen wątpliwości co do tego, czy sąsiad w ogóle wpuści ich do środka.
- Jak najbardziej. – odpowiedziała i zapukała w drzwi.
Zanim usłyszeli jakiekolwiek odgłosy dochodzące ze środka Lucy zdążyła przyjrzeć się domostwu. Chatka nie była duża. Miała ładne, choć zaniedbane okiennice, a całości dopełniały masywne, dębowe drzwi. Ogródek składał się z dwóch części: w jednej rosły kwiaty, a w drugiej różnego rodzaju zioła, których aromat unosił się dookoła. W ogrodzie kwiecistym Lucy zaskoczył widok krzewu różanego o siwych kwiatach. Krzew wspinał się po małej balustradzie chcąc dosięgnąć nieba.
Nagle po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć przesuwanie klucza w zamku i drzwi delikatnie drgnęły.
-Kto tam? – zapytał dość gruby głos.
- Dzień dobry. Z tej strony Lucy, nowa sąsiadka, chciałabym porozmawiać…
- Nie przyjmujemy gości. – odburknął głos i drzwi znów zaczęły się zamykać.
- Jestem córką Lilian. Wnuczką Rosalie. Proszę, to dla mnie ważne. – powiedziała na jednym tchu licząc, że tym przekona jakoś pana domu.
Zapadła cisza. Lucy i Kevin wymienili spojrzenia znaczące, że chyba nic nie zdziałają, gdy drzwi otworzyły się na oścież. Dziewczyna rozpoznała stojącego w nich mężczyznę. Wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy po raz pierwszy dowiedziała się o Istotach.
- Wchodźcie.
W środku czas się jakby zatrzymał. Wszystko wyglądało jakby pochodziło z minionej epoki. Meble, czarno-białe fotografie, zasłony. Odgadując spojrzenia gości, Rupert wytłumaczył się.
- Od kiedy moja żona choruje, w domu brakuje kobiecej ręki. – powiedział próbując się uśmiechnąć.
Lucy odwzajemniła uśmiech i nie chcąc tracić czasu od razu przeszła do rzeczy.
- Nie chcę być nachalna, ale czy mogłabym porozmawiać z pana żoną? Bardzo chcę dowiedzieć się czegoś o mojej mamie.
Rupert podrapał się po głowie. Wydawał się rozdarty.
- Izabell jest chora… Nie wiem czy czegokolwiek się od niej dowiesz. Czasem nawet nie pamięta kim ja jestem, a co tu mówić o tak odległych czasach. – smutek malował się na jego twarzy. – Jeśli jednak chcesz, możesz spróbować. William mówił, że masz niezwykłą moc.
Lucy westchnęła z ulgą. Bała się, że jedyna osoba, która wie coś, czego nie wie nikt inny na temat jej matki mogłaby odmówić jej rozmowy. Warto było spróbować.
- Bardzo panu dziękuję. – powiedziała i podążając za wzrokiem Ruperta skierowała się do drzwi na końcu korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro