Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 cz.1

Starszy mężczyzna w czarnym, aksamitnym płaszczu do ziemi, szedł długim, rozświetlonym korytarzem. Był zdenerwowany. Świadczyło o tym między innymi to, że co chwilę sprawdzał, czy aby na pewno cztery, pożółkłe zwoje, które trzymał w dłoniach, nie były pogięte, ani brudne. Wiedział, gdzie iść, praktycznie nie zwracał uwagi na trasę, którą szedł. Wiele razy przemierzał te korytarze. Mijał bogate w kinkiety, rzeźby, jak również zdobione dywany, pomieszczenia, ale od dawna żaden nie robił na nim zbyt dużego wrażenia. Znał je od tylu lat, że spokojnie mógł wymienić każdy szczegół na niezwykle realistycznych obrazach, czy powiedzieć, gdzie znajdowały się zabytkowe, najbardziej niezwykłe księgi.

Może dlatego, nikt do tej pory nie pomyślał o tym, aby go wyrzucić. Choć posiadał już swoje lata, odnajdywał się w posiadłości jak mało kto.

Był sam. Z wiadomością, którą miał przekazać, czuł się nieswojo. Gdy w końcu dotarł do celu, stanął przed odpowiednimi drzwiami, a następnie znieruchomiał. Policzył po francusku do dziesięciu i wyciągnął rękę, aby zapukać. Zatrzymał się z uniesioną dłonią pięć centymetrów od powierzchni drewna.

Jakby ktoś wyczuł jego niezdecydowanie, bo ze środka rozległo się głośne, choć lekko przytłumione:

Wejdź Sorenie.

Mężczyzna, nie mając zbytniego wyboru, nacisnął mosiężną klamkę. Zacisnął palce na zwojach, po czym, z sercem na piersi, wkroczył do pomieszczenia.

Witaj. – przywitał się mężczyzna siedzący za dużym, mahoniowym biurkiem, na którym leżało mnóstwo dokumentów. Kilka białych, palących się świec, ustawionych na pozłacanym kandelabrze, oświetlało część jego twarzy i nadawało mu tajemniczości. – Co sprowadza cię do mnie o tak późnej porze?

Soren zawahał się. Tamten nie spuszczał z niego swoich szafirowych, połyskujących oczu, jakby próbował wyczytać prawdę z jego nerwowych ruchów. W przeciwieństwie do nowo przybyłego, zachowywał stoicki spokój.

Starzec pochylił głowę. Był zaufanym doradcą, ale wciąż nie potrafił patrzeć Najwyższemu Radcy zbyt długo w twarz. Casimir Reagarte krępował go nie tylko swoją wysoką, zaskakującą jak na tak młody wiek rangą, ale i opanowaniem. Nawet w takiej chwili, kiedy na zegarach wybijała druga nad ranem, a wszyscy już dawno odpłynęli w sen, Radca potrafił być niezwykle życzliwy i oficjalny. Biła od niego niesamowicie potężna aura, przyćmiewająca nie jednego maga, czy księcia. Soren nie miał wątpliwości, że gdyby i on okazał się reinkarnacją jakiejś dawno żyjącej postaci, byłby to potężny lord lub władca.

Panie Regarte... – Soren ostrożnie położył przed Radcą wszystkie zwoje i wycofał się szybko, pamiętając o zachowaniu elegancji. – Wystąpiła pewna komplikacja.

Przeczuwam, że ma ona związek z ostatnią próbą włamania do Wielkiej Biblioteki. – mężczyzna rozwinął pierwszy dokument. Pokiwał głową, jakby samemu odpowiadając sobie na pytanie, które nie padło. – Tak jak myślałem...

Podejrzewa pan, że mógł to zrobić Dorian Magelli? – Soren ośmielił się poruszyć kwestię, która od dawna niezwykle go nurtowała.

Najwyższy Radca skrzywił się na wspomnienie tego imienia. Niby niepozorne, powodowało więcej problemów, niż przez cały okres panowania mężczyzny. Od kilku tygodni figurowało na ustach wszystkich, którzy coś znaczyli. Casimir Regarte musiał zostawać w biurze po nocach, aby planować strategię, czy podpisywać tysiące dokumentów związane z tą jedną, tylko na pozór niegroźną osobistością.

Nie. – odpowiedział krótko. – Odkąd wiemy, że ten chłopak żyje, kazałem potroić ilość straży i zabezpieczeń. Hasła są zmieniane co dwa dni, a zaklęcia obronne wzmacniane przez naszych najlepszych czarodziei. Nawet ktoś taki jak Dorian Magelli nie mógłby się tu dostać bez mojej wyraźnej zgody.

Soren odetchnął głęboko.

Ale jego prawdziwy ojciec należał do Rady i miał dostęp do wielu poufnych informacji. – przypomniał, nieco bardziej odważnym tonem. – Ten chłopak zna to miejsce od małego. Bawił się w salach i chodził tajnymi korytarzami jeszcze za czasów poprzedniego Najwyższego Radcy. Może wiedzieć o nas więcej niż się spodziewamy.

Gdy to powiedział, utkwił wzrok w mężczyźnie, próbując wyczytać coś z jego oblicza. Nie potrafił określić, czego dokładnie się spodziewał. Może tego, że Radca przejmie się tym faktem lub zrobi przynajmniej lekki grymas, potwierdzający to, iż obawiał się byłego syna Władcy Ognia. Twarz Casimira Regarte jednak ani drgnęła. Zamiast tego, mężczyzna przyłożył dłoń do jednej ze świec na kandelabrze i poruszył palcem. Płomień zatańczył i zawirował w nienaturalny sposób, po czym urósł, aby w następnej kolejności przekształcić się w zarys jakiegoś prostokątnego przedmiotu.

Wiesz, co to Sorenie? – zapytał, przyglądając się strzelającym iskrom.

Starzec pokręcił głową.

Nie panie.

To księga, którą próbowano ukraść. – Najwyższy Radca machnął delikatnie dłonią, a ognista księga otworzyła się. Wypłynęły z niej pomarańczowe języki ognia, które momentalnie otoczyły pokój jasnym światłem. – W wiadomości, którą przyniosłeś, napisano, że złodziejowi nie zależało na niczym innym.

Soren podszedł bliżej. Zaczął przyglądać się księdze, a blask płynący ze świec padał na jego pomarszczoną twarz.

– Panie, co to jest? – zapytał w końcu. – Dlaczego złodziejowi tak bardzo na tym zależało?

Casimir Regarte zacisnął dłoń. Cały ogień od razu zniknął z pomieszczenia, nie wywołując żadnych szkód. Wrócił na swoje miejsce i znów zapłonął na świecy.

Lepiej, jeśli na razie pozostanie to tajemnicą.

– Twoja przyjaciółka ma dobrą kondycję. – Leon przeciągnął się i skrzywił usta w grymasie bólu. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio musiałem tyle czasu chodzić po centrum handlowym.

Przełożyłam torby do drugiej ręki, bo lewa zaczynała mnie już piec i spojrzałam na niego współczująco. Sama byłam wykończona po popołudniowych zakupach, więc rozumiałam jego znużenie. Nawet najsilniejszy, najbardziej wysportowany ochroniarz nie miał szans, w starciu z galerią handlową. W tej jednak rzeczy mężczyźni nie potrafili dorównać kobietom.

– Mimo wszystko, dziękuję, że ze mną przyjechałeś. – uśmiechnęłam się całkiem szczerze. Musiałam odsunąć się od strażnika, bo akurat przechodziła obok nas duża grupka osób. Poczekałam aż nas minął i dopiero wtedy znów się do niego zbliżyłam. – Czułam się pewniej, wiedząc, że mnie pilnujesz.

– To moja praca. – oznajmił Leon i nie pytając o pozwolenie, wziął ode mnie część toreb. To że bolały go nogi, widocznie nie przeszkadzało mu w taszczeniu ciężkich zakupów.

Uśmiechnęłam się, ale zaraz przypomniałam sobie o naszej porannej rozmowie. Nie potraktowałam go zbyt fair.

– Ja... – zaczęłam, po czym szybko spojrzałam w bok, aby uniknąć jego wzroku. – przepraszam za to, co powiedziałam, podczas biegu. Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało.

Mężczyzna ukrył dłonie za plecami (ciągnąc za sobą reklamówki) i rozważył, co odpowiedzieć. Martwiłam się, że krótkie „przepraszam" po tym, jak się zachowałam, mogło nie wystarczyć, ale na szczęście Leon wziął moje oświadczenie na poważnie.

– Cieszę się, że powiedziałaś prawdę. – oznajmił z nutką smutku w głosie. – Miałaś całkowitą rację, przemoc nie jest rozwiązaniem naszych problemów.

Od razu zauważyłam nagłą zmianę jego nastoju. Mój kompan sposępniał i zgarbił się jak zmęczony starzec. Coś go gryzło, ale nie widziałam jeszcze co.

– Jesteś niesamowicie skomplikowaną dziewczyną, Americo. – powiedział, przepuszczając mnie na ruchomych schodach. – Nie potrafię cię rozszyfrować.

Ściągnęłam brwi. Próbował zmienić temat, czy było wręcz przeciwnie?

– Chodzi ci o moją aurę?

– Raczej o sposób myślenia i wyrażania swoich uczuć. – Leon stanął za mną i chociaż na schodach oprócz nas były tylko dwie rozmawiające kobiety, znalazł się niecałe dwadzieścia centymetrów za moimi plecami. – Jesteś chaotyczna, zachowujesz się jak dziecko, ryzykujesz życie, panikujesz z byle powodu, a co najważniejsze, ignorujesz rady innych jeśli nie zgadzają się z twoimi przekonaniami...

Zacisnęłam palce na rączkach od toreb. Miał rację, byłam taka. Posiadałam wiele wad, z którymi nie potrafiłam walczyć, moje najgorsze cechy uwidaczniały się zawsze w najmniej oczekiwanych momentach i sprowadzały falę nieszczęść, której nie dało się zapobiec.

W ciągu tak krótkiego czasu Leon zauważył je wszystkie. Musiał mieć o mnie straszne zdanie.

– A jednak zachowujesz balans i nadrabiasz tymi dobrymi cechami. – ciągnął dalej Leon, spoglądając w sufit. Zamrugałam, wciąż stojąc do niego plecami. – Kiedy chcesz, potrafisz się zorganizować, a twoja dziecinność wynika po prostu z tego, że bezgranicznie wierzysz, że wszystko co złe, można naprawić. Gdy jesteś o czymś przekonana, mówisz z głębi serca, a twoje słowa są mądrzejsze niż nie jednej osoby, którą znam. Ryzykujesz, ale po to, aby walczyć o swoje.

Otworzyłam szerzej oczy. Gwałtownie odwróciłam się do tyłu. Strażnik uśmiechnął się ciepło, widząc szok wymalowany na mojej twarzy.

– Normalne jest też to, że panikujesz. Boisz się o siebie i tych, którzy cię otaczają. Nawet podczas jedzenia, gdy przestraszyłaś się krzyczącego dziecka, w pierwszej kolejności pomyślałaś o tym, żeby ratować swoją przyjaciółkę. Choć nie trwało to długo, twoja aura rozbłysła i rozrosła się, obejmując Debbie praktycznie w całości.

Byłam tak zaskoczona jego słowami, że nie zauważyłam, kiedy skończyły się schody. Nagle grunt usunął mi się spod nóg, a skutkiem było oczywiście to, że potknęłam się o krawędź. Leon, jak zwykle przygotowany na każdą okoliczność, chwycił mnie w pasie zanim w ogóle zdążyłam pomyśleć, że leciałam na podłogę. Przyciągnął do siebie dłoń, tym samym przyciągając i mnie. Łagodnie opadłam na jego klatkę piersiową, po czym zakłopotana uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy i przeprosić.

– To co najbardziej mnie dziwi to to, że chcesz, abyśmy złapali Doriana, a jednak gdzieś w głębi serca mu współczujesz. – mężczyzna wolną ręką odgarnął mi włosy z czoła. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz się rozmyśliłam. – Troszczysz się nawet o tych, których nie znasz, czy nienawidzisz.

Przełknęłam ślinę, czując na skórze jego przypadkowy dotyk. Palce strażnika były długie i gładkie.

Staliśmy tak dłuższą chwilę, a ludzie mijali nas, mrucząc coś o tarasowaniu przejścia. Ani ja, ani Leon, nie zwracaliśmy na nich uwagi. Wpatrywaliśmy się w siebie, jakby mój niedoszły upadek, a także jego późniejsze słowa, spowolniły czas. Zmusiły nas do jakichś refleksji, do zastanowienia się nad naszą skomplikowaną sytuacją.

– Cholera! – Leon jako pierwszy ocknął się z letargu. Zamrugał, po czym odskoczył, jakby poraził go prąd. Torby zaszeleściły, kiedy gwałtownie nimi szarpnął. – Przepraszam Americo. Nie powinienem cię w ten sposób dotykać.

Stałam, nie wiedząc, jak zareagować. Opamiętałam się dopiero po kilku sekundach.

– Przecież nic się nie stało. – podrapałam się po ramieniu. Wiedziałam, że nie miałam racji. Coś się stało, nie umiałam jednak określić, czy było to tak złe, jak podejrzewałam. – Uchroniłeś mnie przed upadkiem.

– Tak, ale potem... – zawahał się. Zerknął na otaczający nas tłum. – Masz rację. Nie ważne. Wracajmy już.

Wziął ode mnie resztę toreb i poszedł przodem, prosto do wyjścia z centrum handlowego. Dostał nagłego zastrzyku energii, gdyż nie minęła chwila, a on już znajdował się dobre dwadzieścia metrów dalej.

– Poczekaj! – dogoniłam go. Nie stanął, więc wyciągnęłam rękę, aby zatrzymać go siłą. – Chciałabym wstąpić do jeszcze jednego sklepu.

Tym razem Leon posłusznie się zatrzymał. Odwrócił się z pytaniem wymalowanym na twarzy.

– Nie wystarczy ci to, co już kupiłaś? – sugestywnie uniósł dłonie i wskazał trzymane przez niego rzeczy. Ilość reklamówek wyglądała naprawdę pokaźnie, ale musiałam dołożyć do niej jeszcze jedną, małą torebeczkę.

– Mi tak – podeszłam bliżej, żeby nie krzyczeć na cały regulator. – Chodziło mi o prezent dla kogoś bliskiego. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy.

Mężczyzna westchnął. Zerknął na zegarek, a kiedy zobaczył która dochodziła godzina, westchnął po raz kolejny, tym razem głośniej.

– No dobrze. Poczekam tu.

– Nie, chodź ze mną. – wyciągnęłam rękę, ale widząc jego minę, natychmiast ją cofnęłam. – Potrzebuje kogoś, kto pomoże mi w dokonaniu wyboru.

Leon uniósł brwi, ale ostatecznie skinął głową, że mi pomoże. Nie miał zresztą dużego wyboru, skoro planował mieć mnie na oku dzień i noc.

Choć pomiędzy nami zapanowało chwilowe napięcie zamierzałam skorzystać z okazji i jak najszybciej rozładować je, podczas ostatniej części zakupów. W końcu, który mężczyzna nie lubił doradzać kobiecie, podczas wybierania męskich akcesoriów?


Wieczór minął mi jak w transie. Po powrocie do domu z zakupów byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet siły na większą kolację. Na szczęście wszyscy to zrozumieli, więc po życzeniu każdemu dobrej nocy, pobiegłam na górę, do sypialni. Zanim jednak tak naprawdę położyłam się do łóżka, wzięłam ciepły, przyjemny prysznic i spróbowałam zadzwonić do Zandera, a potem do Misurie. Ani jedno, ani drugie nie odbierało, więc odłożyłam telefon na szafkę nocną i powiodłam spojrzeniem po pokoju. Mój wzrok utkwił na półce z książkami, jednak, gdy do niej podeszłam i zaczęłam wodzić palcem po tytułach, okazało się, że nie mogłam się zdecydować na żadną konkretną lekturę. Ostatecznie chwyciłam pierwszą lepszą powieść dla młodzieży, a następnie ukryłam się z nią pod kołdrą.

Przeczytałam dwie strony, po czym opadły mi powieki i zasnęłam.

Nazajutrz, jak zwykle obudziłam się wcześnie, ale wykończona poprzednim dniem, pozwoliłam sobie na jeszcze trochę drzemki. Najwyraźniej przeliczyłam się, myśląc, że uda mi się od tak wstać, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, było dobrze po dziesiątej. Rodzice i Leon byli na nogach od kilku godzin, ale żadne z nich nie chciało mnie obudzić. Miło z ich strony.

Przed jedenastą, ubrana i w miarę uczesana, zeszłam w końcu na późne śniadanie. Ziewając, usiadłam przy stole w kuchni. Jako pierwsza przywitała mnie mama, która zajmowała się wkładaniem naczyń do zmywarki.

– Gdzie tata i Leon? – przetarłam oczy.

– Tata dostał nagłe wezwanie do pracy, a twój strażnik jest w ogrodzie. Powiedział, że chce sprawdzić okolicę.

Pokiwałam głową, znowu ziewając. Przez chwilę przyglądałam się kobiecie i słuchałam pobrzękiwania ocierających się o siebie talerzy. Nawet po kilku miesiącach, dźwięk nie należał do przyjemnych.

Kiedy mama skończyła, zatrzasnęła pokrywę i umyła ręce w zlewie.

– Co chcesz na śniadanie, skarbie? – zapytała. Nie czekając na odpowiedź, podeszła do lodówki. Zajrzała do środka, wodząc spojrzeniem po półkach. – Mogę ci zrobić jajecznicę albo naleśniki z syropem klonowym. A może wolisz tosty?

– Tosty mogą być. – odchyliłam się na krześle. – Na razie nie jestem aż tak strasznie głodna.

– A obiad? Co z nim? Będziesz gdzieś dzisiaj wychodzić?

Zamyśliłam się.

– Spodziewam się, że kilku znajomych będzie chciało się spotkać, więc pewnie po południu się z nimi umówię. Nie czekajcie na mnie z jedzeniem. Wezmę pieniądze i najwyżej zjem coś na mieście.

Mama zmarszczyła nos. Niezbyt szczęśliwa, wyciągnęła z chlebaka bochenek chleba.

– Myślałam, że spędzisz ten dzień z nami. – zaczęła kroić pieczywo. – W końcu pojutrze wyjeżdżasz.

Wydęłam usta, po czym podrapałam się po karku. W sumie mogłam już wcześniej zorganizować czas tak, aby każdemu poświęcić przynajmniej kilka godzin. Rodzice przecież też długo mnie nie widzieli. To zrozumiałe, że oczekiwali więcej uwagi.

Mimo że bardzo tęskniłam za przyjaciółmi, to mamę i tatę, powinnam postawić na pierwszym miejscu. Bądź co bądź ich też nie odzyskałam na stałe.

– Najwyżej wrócę wcześniej i spędzimy razem wieczór. – zamyśliłam się. W głowie już układałam plan, jak ogarnąć wszystko tak, aby każdy był zadowolony i później nie miał pretensji, że go zaniedbałam. – Co ty na to?

– Umowa stoi. – mama zgodziła się na ten kompromis. – Kupię popcorn to obejrzymy razem jakiś film. Myślisz, że twój strażnik lubi ckliwe romansidła?

Uniosła brwi, jakby poważnie zastanawiała się nad swoim pytaniem. Ja natomiast parsknęłam głośnym śmiechem, próbując zwizualizować sobie wieczorny seans filmowy. Oczami wyobraźni już widziałam Leona siedzącego w salonie przed telewizorem, oglądającego z moją mamą niskobudżetowe, w opór przesłodzone i pełne łez ekranizacje. Ciekawe, czy narzekałby bardziej niż po wizycie w centrum handlowym?

– Jeśli nie, wyślemy go z tatą do garażu. – wstałam, żeby pomóc kobiecie w robieniu mojego śniadania. – Faceci cieszą się jak dzieci, gdy mogą być we własnym, męskim gronie.

Mama uniosła brwi. Gdy odkręciłam kran, aby umyć ręce, przyjrzała mi się z zainteresowaniem.

– A propos mężczyzn. – zawahała się, sięgając po słoik dżemu. – Jaki jest ten twój... Zander?

Odwróciłam się w drugą stronę i zawzięcie zaczęłam wycierać ręce w ścierkę, byle tylko kobieta nie zobaczyła moich zarumienionych policzków. Dziwnie było rozmawiać z nią o chłopakach, a co dopiero teraz, gdy wiedziała, że spotykałam się z wampirem.

– Jest... w porządku. – jak na złość żadne kreatywniejsze określenie nie przyszło mi do głowy. Mogłam przecież wspomnieć, że nastolatek mnie szanował, był inteligentny, odpowiedzialny, a także dawał mi poczucie bezpieczeństwa, ale nie, ja oczywiście palnęłam coś tak pospolitego.

Mamie to jednak wystarczyło.

– Cieszę się. – zaczęła obracać słoik w rękach. – Dobrze, że znalazłaś kogoś komu ufasz. Nawet jeśli to... no wiesz, wampir.

Zaskoczyła mnie. Nie sądziłam, że tak łatwo daruje sobie kazania o nieodpowiedzialnym zachowaniu, czy brataniu się z inną rasą. Może nie było tego po niej widać, ale kobieta nie należała raczej do przychylnych wampirom. Jako stu procentowa czarownica miała więcej oporów niż ja, czy babcia przed widywaniem się z nocnymi. Mało powiedziane, jeśli mogła, unikała ich jak ognia i żadne wywody na temat pokoju nie mogły jej przekonać, aby zmieniła zdanie.

Coś najwyraźniej ją tknęło, gdyż i tak wyjątkowo spokojnie przyjęła wiadomość o moim związku. Nie wiedziałam, co konkretnie wpłynęło na jej zachowanie. Może chodziło o przeszłość, może o babcię, a może po prostu o to, że wolała nie wszczynać kłótni po tak długim okresie rozłąki. Zresztą, po co ja się nad tym w ogóle zastanawiałam. I tak nie miało to znaczenia. Najważniejsze, że kobieta zaakceptowała obecność Zandera!

Spojrzałam na nią z wdzięcznością i poczekałam aż odłoży dżem na stół. Wtedy, zanim choćby pomyślałaby o ucieczce, mocno ją przytuliłam.

– Dziękuję mamo. – uścisnęłam ją jeszcze mocniej, niż wtedy, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy pod szkołą. Zakłopotana, chciała wysunąć się z objęć, ale jej na to nie pozwoliłam. – Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.

Kobieta uśmiechnęła się niepewnie.

– W końcu powinniśmy cię z tatą wspierać i akceptować twoje wybory. Jesteś już prawie dorosła.

Jęknęła z bólu, więc ją puściłam. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia, po czym śmiejąc się, zaczęłyśmy robić tosty. Postanowiłyśmy przygotować także świeżo wyciskany sok z grejfruta i grzanki z dżemem truskawkowym. Podczas pracy dużo rozmawiałyśmy, opowiadałyśmy sobie głównie zabawne historie, żeby nie zepsuć przyjemnej atmosfery, która zapanowała w kuchni. Było zupełnie tak, jakbyśmy dzięki tej krótkiej chwili naprawdę się do siebie zbliżyły i zostały najlepszymi przyjaciółkami.

Akurat kiedy skończyłyśmy przygotowywać śniadanie, wrócił Leon.

– Dzień dobry. – przywitałam się z nim i zachęcająco wskazałam krzesło przy stole. Nie odstępował mnie świetny humor. – Masz szczęście. Załapałeś się na autorskie tosty księżniczki Żywiołów.

Mężczyzna stanął w drzwiach, zdziwiony tak ciepłym przyjęciem. Przyjrzał nam się uważnie. Mama była zarumieniona, a jej oczy błyszczały od śmiechu. Ja natomiast związałam włosy w prowizoryczne kucyki, a także przepasałam się białym fartuchem z kwiatowym motywem, który zdążyłam uciapać dżemem. Musiało to wyglądać przekomicznie.

Leon zdjął bluzę i przewiesił ją przez oparcie. Posłusznie usiadł, a ja od razu postawiłam przed nim talerz. Strażnik spojrzał na posiłek, który wylądował tuż przed nim na stole, po czym przeniósł wzrok na mnie. Chyba nie oczekiwał, że dostanie o tak późnej porze śniadanie.

– Jeśli chcesz dokładkę, wystarczy poprosić. – z rozbawieniem wskazałam na blat, gdzie leżała cała sterta tostów i grzanek. – Trochę się z mamą zapędziłyśmy.

– Widzę, że świetnie się bawiłyście. – strażnik, nawet jeśli nie był głodny, spróbował tosta. Chwile gryzł go z tajemniczą miną, po czym przełknął kęs. Pokiwał z uznaniem głową.

Usatysfakcjonowana, zdjęłam fartuch. Odwiesiłam go na wieszak, po czym usiadłam obok ochroniarza z własną porcją jedzenia. Mama w tym czasie poszła się przebrać, bo, jak zauważyła, na jej ubraniu również widniały pozostałości po naszym wspólnym gotowaniu.

– Jak tam obchód? – zagadnęłam, biorąc grzankę. – Mama mówiła, że wyszedłeś rano patrolować okolicę.

Leon przytaknął.

– Mieszkacie w zaskakująco spokojnym, ale zaludnionym miejscu. – odparł i praktycznie od razu się zamyślił. – Nie wydaje mi się, żeby ktoś planował atak na dom lub jego otoczenie.

Ulżyło mi.

– Czyli tutaj nie mamy się czego obawiać. – wysunęłam wniosek. Dużo bardziej uspokojona, zaczęłam jeść.

– Tego nie powiedziałem. – Leon wychylił się, wskazując tym samym okna w kuchni. Z tej perspektywy widać było przez nie ściany domów znajdujących się po przeciwnej stronie ulicy. – Niektórzy sąsiedzi mają zimne aury. Nie podoba mi się to.

Uniosłam brwi, ale zaraz uśmiechnęłam się lekceważąco. Facet był wyjątkowo przewrażliwiony na punkcie ostrożności.

– Pewnie masz na myśli panią Simmons. – machnęłam ręką. – Nie zwracaj na nią uwagi. To stara zrzęda. Nie cierpi ludzi.

Mężczyzna podrapał się po brodzie.

– Jeśli masz rację, tym bardziej trzeba ją obserwować. Takie osoby są najbardziej podatne na czarną magię.

Przewróciłam oczami. Jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby którykolwiek z moich sąsiadów postanowił mnie zabić, albo chociażby skrzywdzić na zlecenie Doriana. Mieszkaliśmy w wyjątkowo spokojnej okolicy, gdzie nikt nie interesował się sprawami wykraczającymi poza własny ogródek. Mama specjalnie zadbała o to, aby ludzie nie należeli do zbyt przyjacielskich, ani specjalnie rozmownych. Tylko dzięki temu, do tej pory nikt nie zorientował się, że w pobliżu mieszkała rodzina z dwoma czarownicami.

Leon wciąż wydawał się spięty, więc poklepałam go uspokajająco po ramieniu. Musiałam go jakoś przekonać, że nie warto było się interesować sąsiadami, bo inaczej sam skupiłby na nas w końcu uwagę. Ludzie z okolic dobrze się znali, choćby nawet tylko z widzenia. Pojawienie się wysokiego, umięśnionego i do tego młodego, siwowłosego mężczyzny, nie należało do normalnych wydarzeń. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś przyjeżdżał z nieletnią dziewczyną i nie odstępował jej na krok.

Niestety, nie doczekałam się takiej reakcji, na jaką czekałam. Pod wpływem mojego dotyku, strażnik zdrętwiał jeszcze bardziej. Najwyraźniej wciąż pamiętał o tym, co stało się w centrum handlowym.

Zabrałam dłoń.

– Simmons ma siedemdziesiąt lat, sztuczne zęby i drewnianą laskę bez której nigdzie się nie ruszy. – powiedziałam znacząco. – Zaczarowana, czy nie, nie mogłaby mi raczej nic zrobić.

– Ale twoi rodzice wpuściliby ją do domu, gdyby przyszła prosić o pomoc lub przysługę? – zapytał znacząco Leon.

Zawahałam się. Na to nie wpadłam.

– No... – przygryzłam wargę. – Myślę, że tak.

– Właśnie. – ochroniarz podejrzliwie przyglądał się otoczeniu za oknem. – Każdy może być zdrajcą. Nawet taka niepozorna staruszka.

Gdy to powiedział, rozległo się pukanie do drzwi.

Dziś coś specjalnego, bo wizerunek naszego Doriana ;) Pojawił się on także na grupie na facebooku, więc jeśli jeszcze tam nie zaglądaliście, zapraszam :)

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania ...

PS: Przypominam, że jeśli ktoś chciałby wysyłać mi jakieś prace dotyczące Przebudzenia (żeby pochwalić się publicznie lub po prostu, żebym mogła je zobaczyć), nie krępujcie się :) Będę dumna z każdego waszego dzieła <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro