Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 cz.2

Jadąc z Leonem do centrum handlowego, praktycznie w ogóle się do niego nie odzywałam. Ponieważ rodzice wspaniałomyślnie pożyczyli nam wóz, mężczyzna zajmował się prowadzeniem, a ja siedziałam na miejscu pasażera z naburmuszoną miną, odgradzając się od reszty świata niewidzialnym murem. Patrzyłam przed siebie, ciesząc się, że strażnik nawet nie próbował zaczynać rozmowy. Pewnie wyczuł, że nie miałam na nią ochoty, bo włączył cichą muzykę i jechał, zgodnie ze wskazówkami GPS–a, który, swoją drogą, strasznie mnie irytował. Dobry kilometr przed każdym zakrętem, donośny, damski głos zaczynał krzyczeć, że niedługo będziemy zbliżać się do zakrętu. Nie minęło nawet pięć minut jazdy, a ja przypomniałam sobie, dlaczego rodzice tak rzadko go używali.

Całą drogę pokonaliśmy w milczeniu, choć pod koniec nie wytrzymałam i zaczęłam instruować mężczyznę, gdzie powinien zaparkować, żeby nikt nas potem nie zablokował. Leon cierpliwie słuchał moich rad, ale ostatecznie i tak zatrzymał auto po swojemu.

– W ten sposób, auto twoich rodziców nie będzie się rzucało w oczy. – oznajmił, kiedy zdziwiona, patrzyłam na nasze miejsce parkingowe. Niecałe dziesięć metrów dalej były rzędy pustych miejsc, a on postanowił wcisnąć się pomiędzy dwa duże samochody rodzinne.

– Skoro tak. – ostrożnie otworzyłam drzwi. Nie przyznałam na głos, że miał rację i to ja patrzyłam na wygodę, a także praktyczność zamiast na bezpieczeństwo. – Chodźmy poszukać moje przyjaciółki.

Jakkolwiek jeszcze przed opuszczeniem samochodu, czułam się wyluzowana, tak wchodząc do galerii, straciłam resztki pewności. Już nie byłam taka spokojna. Bałam się, że Debbie będzie jednak obrażona i oschła za to, że się nie odzywałam. Niby przez telefon wydawała się w miarę skora do wybaczenia mi wyjazdu, ale mógł to być wyłącznie chwilowy stan, spowodowany tęsknotą. Wiedziałam, że Debbie nieco się wycofała i sceptycznie podchodziła do naszej przyjaźni. Miałam nadzieję, że nie przełoży się to na jej zachowanie, że widząc mnie, nie przypomni sobie od razu o gniewie i nie zacznie dociekać, dlaczego przez tak długi czas nie dawałam znaku życia.

Byłam zła na Leona, ale trzymałam się w miarę blisko, aby nie stracił mnie z oczu. Strażnik również starał się zbyt daleko nie odchodzić, zręcznie omijał ludzi i przypominał, abym na wszelki wypadek nie podchodziła do nikogo obcego. I tak nie zamierzałam tego robić, więc jego uwagi były zbędne. Tylko działały mi na nerwy, bo przypominały, że każdy mógł okazać się wrogiem.

Z Debbie umówiłam się na parterze, więc nie musieliśmy używać schodów i przeszukiwać pozostałych pięter centrum handlowego. Znałam galerię jak własną kieszeń, toteż prawie natychmiast znalazłam dziewczynę przy fontannie usytuowanej na środku jednego z większych przejść. Obie zobaczyłyśmy się w tym samym momencie.

Poczułam ścisk w żołądku, kiedy nastolatka poderwała się z miejsca, chwyciła plecak, a następnie poderwała się do biegu. Sądziłam, że zacznie na mnie krzyczeć, ale okazało się, że zrobiła coś odwrotnego od moich oczekiwań. Nie zadając żadnych pytań, rzuciła się w moje objęcia, wtulając się w trochę zbyt drobne ciało. Nie wiedząc jak zareagować, odpowiedziałam jej tym samym. Dopiero wtedy strach zniknął, zastąpiony przez tęsknotę.

Konsekwencją długiej rozłąki było nagromadzenie się w moim sercu wielu emocji, które z trudem utrzymałam na wodzy. Znałam dziewczynę od tak dawna, że natychmiast zauważyłam drobne zmiany, które w niej zaszły. Przez dwa miesiące urosły jej włosy i najwyraźniej zmieniła perfumy, gdyż pachniała zupełnie inaczej, niż kiedyś. Zarosły jej również dziurki w uszach, co było dosyć dziwne, zważywszy, że przecież uwielbiała eksperymentować z kolczykami. Może teraz eksperymentowała z ich brakiem.

– America – wykrzyknęła, widząc mnie. Jej radosny głos zadźwięczał mi w uszach niczym dzwon. – Przefarbowałaś się! I schudłaś!

Zacisnęłam palce na jej koszulce i odetchnęłam. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciało mi się płakać ze szczęścia, z drugiej, z ulgi, że mnie nie odrzuciła. Debbie była najnormalniejszą częścią mojego skomplikowanego życia. Choć czasami czułam się przez to trochę dziwnie, a także nieswojo, za nic w świecie nie chciałabym jej stracić.

– Debbie. – pociągnęłam nosem. Nie wstydziłabym się, gdybym zaczęła płakać. W takiej sytuacji byłoby to chyba uzasadnione. – Tak się cieszę, że cię widzę.

– Nawet dobrze ci w bieli. Wyglądasz poważniej.

Zaczęłam się śmiać.

– Minęło tyle czasu, a ty koncentrujesz się na moich włosach. – powiedziałam, z udawanym wyrzutem. – Nie tego się spodziewałam.

– A ja nie spodziewałam się, że cię w tej nowej szkole przefarbują i zagłodzą. – Debbie odsunęła się na odległość kroku, przyjrzała mi się krytycznym wzrokiem, po czym oparła ręce na biodrach. – Jesteś cieniem człowieka!

Przewróciłam oczami. Ciekawiło mnie, jak zareagowałaby moja przyjaciółka, gdyby wiedziała, jak wyglądałam kilka dni po święcie Luny, kiedy byłam cała poobijana, wycieńczona i wychudzona od zaklęć, a także mikstur leczących.

– Nie jest aż tak źle. – machnęłam ręką i już miałam coś dodać, kiedy przypomniałam sobie o jednym istotnym szczególe. – Właśnie! Tak w ogóle, to poznaj Leona. Mojego... kuzyna.

Wystawiłam rękę za siebie, więc Debbie wychyliła się i spojrzała pytająco we wskazanym kierunku. Trafiła wzrokiem na mojego kompana. Stał do tej pory kawałek dalej, więc nastolatka nie zwróciła na niego uwagi. Dopiero, gdy o nim wspomniałam, dostrzegła w otoczeniu dobrze wyglądającego, siwowłosego strażnika, który skinął jej na powitanie głową.

Miałam nadzieję, że uwierzy w tak oczywiste kłamstwo.

– Ku... zyna? – zapytała Debbie, na wpół szczęśliwa, na wpół oszołomiona z powodu towarzystwa przystojnego mężczyzny. – Będzie z nami cały czas?

Leon podszedł, więc zamilkła i przygryzła wargę. Ja w tym czasie spojrzałam na Leona i powtórzyłam mu pytanie, które zadała nastolatka.

– Nie przepadam za zakupami, więc raczej będę się trzymał z tyłu. – wzruszył ramionami. Jak gdyby nigdy nic zaczął się rozglądać. Wciąż był nieco spięty, bo wokół krążyło mnóstwo ludzi. – Możecie udawać, że mnie nie ma.

Debbie wydęła usta i pochyliła się nade mną.

– Obraził się, czy co?

– Po prostu wie, że dawno się nie widziałyśmy i nie chce nam przeszkadzać. – objęłam ją ramieniem, modląc się, żeby strażnik podjął grę i naprawdę zachowywał się jakby był kimś z mojej rodziny. Siwe, nienaturalne włosy, które ani trochę nie pasowały do jego młodego wieku już miał, więc istniała szansa, że Debbie nie będzie zadawać zbędnych pytań. W końcu sama też ze swoimi byłymi różowymi pasemkami nieco wyróżniałam się w tłumie. – To jak? Gdzie idziemy najpierw?

Debbie przymierzyła kolejną bluzkę. Z uśmiechem wyszła z przymierzalni i obróciła się kilka razy. Przygładziła czarny materiał topu na ramiączkach, po czym spojrzała na mnie pytająco. Pokiwałam głową, że ubranie nawet jej pasowało. Przyjaciółka przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Rękami zebrała krótkie rude włosy w prowizoryczny kucyk i trzymając go, zaczęła robić różne pozy.

– No nie wiem. – przygryzła paznokieć kciuka. W przebieralni, na brązowych wieszaczkach, wisiały jeszcze dwie bluzki i dżinsy z ćwiekami. Dziewczyna zasępiła się. – Może zamiast tego wezmę ten płaszcz, który widziałyśmy w poprzednim sklepie.

Uśmiechnęłam się. Mogłam oczywiście wspomnieć, że, o ile pamięć mnie nie myliła, przyjaciółka miała ze dwadzieścia płaszczy w domu, ale nie chciałam psuć jej radości. Debbie zawsze poprawiał się humor na zakupach. Miała drobną figurę i doszczętnie starała się to wykorzystywać. Świetnie leżały na niej każde ubrania, ale to niestety nie oznaczało, że szybciej je wybierała. Nastolatka starannie selekcjonowała swoje czarne, mroczne kreacje, aby idealnie pasowały do jej mocno podkreślonych rysów twarzy.

– A może jednak ta bluzka. – Debbie kontynuowała swoje rozmyślenia coraz bardziej załamana. – Ale nie będzie pasowała do butów, które sobie upatrzyłam. Za to ta... – weszła do przebieralni i zdjęła z wieszaka T–shirt. Przyłożyła go do ciała. – Nie. Granatowy zdecydowanie nie jest w moim typie. Chociaż w sumie...

Przewróciłam oczami. Debbie zobaczyła to w lustrze i pokazała mi język.

– Może jednak wrócimy do sklepu, w którym mierzyłam ten płaszcz. – poprosiła po chwili, odwieszając tym razem beżową bluzkę z nadrukami i tytułem nieznanego zespołu.

– Dwadzieścia minut temu zarzekałaś się, że jest za drogi. – przypomniałam jej i kątem oka zerknęłam na Leona, stojącego przy wejściu sklepu. Nadal byłam na niego obrażona, ale mimowolnie, mój wzrok co chwilę wędrował w jego kierunku, aby sprawdzić, czy nie odszedł i nie zostawił nas na pastwę losu.

Debbie wyszła z przymierzalni.

– Jesteś pewna, że to twój kuzyn, a nie chłopak? – wychyliła się i obdarzyła mojego strażnika promiennym uśmiechem. – Nigdy nie mówiłaś, że masz tak seksownych krewnych.

– Dziękuję, przekażę. – powiedziałam machinalnie i pomachałam Leonowi, żeby wiedział, że zamierzałyśmy wyjść ze sklepu. Zauważył mój gest i splótł ręce za plecami.

– Wygląda jak ochroniarz. – rozmarzyła się Debbie. – Matko, Ami, skądś ty go wytrzasnęła?

– Już mówiłam. Przyjechał zza granicy i chciał zobaczyć okolicę. – podniosłam z podłogi reklamówkę, w której było kilka ubrań, które kupiłam w poprzednich sklepach. Skierowałam się w stronę wyjścia. Przyjaciółka poszła za mną, bezustannie pożerając Conner'a wzrokiem. – Przestań, bo zaraz zaczniesz się ślinić.

Debbie chrząknęła i wypięła pierś, aby jak najlepiej prezentować swoje walory. Pod czarną, luźną bluzką i tak nie było praktycznie niczego widać, za co nieźle nasłuchałam się od dziewczyny, gdy przyjechaliśmy do centrum handlowego. Dziewczyna stwierdziła, że gdyby wiedziała, że przyprowadzę ze sobą chłopaka, założyłaby coś innego, aby lepiej się prezentować. Moim zdaniem wyglądała dobrze, ale nie zamierzałam się kłócić o takie głupoty.

– Gdzie teraz? – zapytał Leon, kiedy do niego podeszłyśmy. W jego głosie kryło się znużenie. – Kolejne sklepy?

– Jedzenie. – odparła bez namysłu Debbie. Najwyraźniej pomysł z wracaniem po płaszcz, już wyleciał jej z głowy. – Chciałabym w końcu poważnie porozmawiać z Americą.

Pokiwałam głową. Określenie „w końcu" pasowało idealnie, zważywszy na fakt, że odkąd się spotkałyśmy, omijałyśmy szerokim łukiem wszelkie tematy nie związane z ubraniami. Ponieważ Debbie, nawet pomimo tego, że Leon bardzo jej się podobał, nie zamierzała przy nim rozmawiać o swoich osobistych sprawach, do tej pory całą uwagę koncentrowałyśmy na zakupach. Takie przeciągnie nie mogło jednak potrwać zbyt długo. Zarówno moja przyjaciółka, jak i ja, nie potrafiłyśmy się doczekać, żeby posłuchać plotek i wymienić się wiadomościami. Debbie, na pewno chciała dowiedzieć się jak żyło mi się w nowym miejscu, ja byłam natomiast ciekawa, o czym pragnęła mi powiedzieć, ale nie mogła o tym napisać w SMS–ach.

Całą trójką pojechaliśmy schodami na piętro, gdzie większą część skrzydła przeznaczono na restauracje i fast–foody. Znajdowało się tam mnóstwo małych sklepów, z których rozchodziły się niesamowicie apetyczne zapachy. Najbardziej oblegane były oczywiście fast–foody, ponieważ, żeby dostać jedzenie, nie trzeba było długo czekać, ale właściciele zwykłych restauracji też nie narzekali na brak klientów. Kolejki zmniejszały się i rosły, bo nowi ludzie bezustannie przychodzili i odchodzili. Męczące chodzenie po centrum handlowym wzmagało apetyt.

Na górze wrzało od krzyków, a także rozmów. Małe dzieci lamentowały i marudziły, bo rodzice na siłę ciągnęli je do restauracji, a one wolały zjeść frytki, czy chociażby lody. Dorośli, nie mogąc się zdecydować, co dokładnie zjeść, zawzięcie dyskutowali o cenach i porcjach jedzenia. Młodzież, siedząca przy stolikach, była zapatrzona w telefony lub w swoje drugie połówki, a starsi awanturowali się, że nie dostali tego, co zamawiali. Konwersacje nie cichły nawet na sekundę.

Leon spojrzał krytycznym wzrokiem na śmieciowe jedzenie, a następnie na jego konsumentów. Mogłam się domyślić, że skoro był wysportowany i zdrowy, na pewno nie jadał w tego typu miejscach.

– Zamówię sobie herbatę. – oznajmił. – Wy możecie iść coś zjeść.

Debbie uśmiechnęła się, pokazując zęby i pociągnęła mnie w kierunku jednego z punktów sprzedaży. Stanęłyśmy w kolejce, zastanawiając się, co kupić.

– Skoro pan idealny sobie poszedł, wezmę hamburgera. – moja przyjaciółka zadarła głowę, żeby przyjrzeć się menu. – Do tego frytki i małą colę.

Przygryzłam kciuk, patrząc na ceny. Co prawda miałam pieniądze, ale nie byłam zbyt głodna. Nie zamierzałam szaleć.

– Mi wystarczy sałatka z pomidorkami koktajlowymi. – wyciągnęłam z torby portfel. – Soki są drogie, więc najwyżej później wstąpimy do jakiegoś marketu. Albo dobra, niech stracę. Wezmę mały sok jabłkowy.

– I ja się dziwiłam, że tak schudłaś. – Debbie przewróciła oczami. – Od kiedy jesz jak królik?

Nie odpowiedziałam. Nadeszła nasza kolej, więc poprosiłam o jedzenie i zapłaciłam. Debbie cmoknęła i też złożyła swoje zamówienie. Kiedy obie dostałyśmy tacki, skierowałyśmy się w stronę stolików.

– Ten twój „kuzyn" nie odszedł daleko. – Debbie wskazała głową pobliską kafejkę. – Chyba nie chciał nas zgubić.

Powiodłam za jej spojrzeniem. Rzeczywiście, przy jednym ze stolików siedział Leon. Mężczyzna miał przed sobą parujący kubek, ale nie zwracał na niego uwagi. Specjalnie znalazł takie miejsce, że siedział daleko, ale nie musiał spuszczać mnie z oczu. Ktoś do niego zadzwonił, więc trzymał telefon przy uchu i kiwał głową.

To nie przeszkadzało mu obserwować każdego ruchu Debbie.

– Przynajmniej nas nie słyszy. – skwitowałam, otwierając pudełko, w którym była szczelnie zapakowana sałatka. – O czym chciałaś porozmawiać?

Dziewczyna przygryzła wargę.

– Ja... no... Nie wiem od czego zacząć.

– Od czegoś ciekawego. – uśmiechnęłam się. Wolałam, żeby nasza rozmowa zaczęła się przyjemnie, więc nie zamierzałam od razu schodzić z tematem na mój wyjazd. – Znając ciebie, pod moją nieobecność wywinęłaś wiele numerów. W szkole też pewnie sporo mnie ominęło.

Debbie skrzyżowała ręce na piersi i zamyśliła się.

– Tak... Trochę podziało... Wiem! Zacznijmy może od tego, że Elisabeth Meyer celująco zdała wszystkie egzaminy. – powiedziała, po czym zreflektowała się, bo ściszyła głos do szeptu. Pochyliłam się, żeby lepiej słyszeć. – Krążą plotki, że jej starzy zapłacili niektórym nauczycielom, żeby dobrze je napisała. Niby nikt nie mówi o tym głośno, ale wszyscy obstawiają, że to facet od matmy i kobieta od fizyki dali się przekupić. W końcu u niego jest krucho z kasą, a ona ma małe dziecko na utrzymaniu.

Cmoknęłam i skrzyżowałam ręce na piersi.

– Zawsze była dwulicowa, ale żeby wysługiwać się pieniędzmi rodziców...? – pokręciłam głową.

– Właśnie nie. – Debbie stuknęła paznokciem w blat. – Elisabeth o niczym nie wie. Puszy się jak paw, sądząc, że jest bardzo inteligentna. Wcale jej nie dziwi, że po napisaniu egzaminów, nikt nie chciał jej ich dać do obejrzenia.

Ściągnęłam brwi.

– Nie wierzę w to. – oparłam łokcie na blacie. Czułam się jak za starych dobrych czasów, kiedy siedziałam z przyjaciółką w szkolnej stołówce i dzieliłam się z nią spostrzeżeniami na temat innych uczniów. – Jeśli naprawdę jej rodzice zapłacili to pewnie tylko udaje, żeby nie było na nią. To grubsza sprawa, jeśli się wyda, wszyscy będą mieli problemy.

Debbie machnęła lekceważąco ręką. Jej oczy lśniły od ekscytacji.

– E tam. To jeszcze nic. – rozejrzała się, sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchiwał i pokazała, żebym się do niej zbliżyła. – Kath wpadła z Nick'iem.

Zamrugałam z zaskoczenia.

– Co?! – wyprostowałam się jak struna. – Żartujesz! Jest w ciąży?!

– Ciszej. – dziewczyna pociągnęła mnie w dół. – Tak, jest w ciąży. To poufne informacje. Ona nie wie, że ja wiem.

– Kath jest przecież w naszym wieku. – nie mogłam w to uwierzyć. Nie sądziłam, że osoby z mojego otoczenia tak szybko skończą jako przyszli rodzice. – Zresztą jej rodzice są strasznie religijni. Miała żyć w czystości do ślubu. Jak jej matka zareagowała, gdy jej powiedzieli?

Debbie uniosła brwi.

– Jasne, że nie powiedzieli. – upiła łyk coli. – Na razie kombinują jak ukryć rosnący brzuch Kath. Co prawda jeszcze nie bardzo co widać, ale to w końcu ciąża. Za jakiś czas Kath wydmie jak balon i ktoś się zorientuje. Tylko czekam, żeby usłyszeć, że starzy wywalili ją z domu, albo wydziedziczyli.

– Fakt. Przecież Nick jest ateistą. Jej rodzice nie akceptowali go już wcześniej, a co dopiero teraz.

– Gdybym ja dowiedziała się, że jakiś chłopak zrobił dziecko mojej najmłodszej córce, to bym go chyba zamordowała. I to bez względu na religię. – przyznała Debbie. – Każdy sąd by mnie uniewinnił.

Odchyliłam się z niedowierzaniem na krześle, po czym westchnęłam. Żałowałam, że dowiadywałam się o takich rzeczach tak późno, a raczej, że miałam szansę usłyszeć o nich długo po fakcie. Wyjazdy nie były jednak tak fajne jak myślałam.

– Rzeczywiście, sporo mnie ominęło.

Debbie uśmiechnęła się szeroko.

– Masz rację. Gdybyś... Czekaj! Nie! – nagle poderwała się, jakby ją olśniło. Zaczęła machać z podekscytowania nogami, więc odsunęłam się dla własnego bezpieczeństwa do tyłu, żeby przypadkiem mnie nie kopnęła. – To wciąż nie była najciekawsza rzecz. Zapomniałam o najważniejszym!

Udzielił mi się jej entuzjazm, więc splotłam dłonie i oparłam je na stole. Debbie nie mogła już wytrzymać.

– Chcesz usłyszeć coś, co naprawdę zwali cię z nóg?

– Dawaj!

– Mam chłopaka!

Otworzyłam oczy ze zdumienia. Debbie? Moja Debbie i prawdziwy chłopak, które dawał radę z nią wytrzymać?

Rzeczywiście, zwaliło mnie to z nóg.

– Serio? Kogo?

Nastolatka zaczęła się śmiać jakby moja reakcja na fakt, że posiadała chłopaka wydawała jej się wyjątkowo zabawna. Opadła na krzesło i dokuczliwie uniosła ramiona.

– W życiu nie zgadniesz.

Zmarszczyłam czoło i zaczęłam się intensywnie zastanawiać. Szukałam kogoś, kogo znałam, a równocześnie kogoś, kto miał na tyle charyzmy, czy też uporu, że mógł zdołać usidlić nastolatkę i zdobyć jej serce. Jak na złość, nikt nie przychodził mi do głowy. Pamiętałam wielu chłopców z poprzedniej szkoły, ale żaden nie był wystarczająco dobry dla Debbie. Dziewczyna wszystkich bezceremonialnie odrzucała, a jak już jej się ktoś podobał, żaden nieszczęśnik nie dawał rady wytrzymać jej charakteru dłużej niż tydzień. Nie mogłam uwierzyć, że mogłoby chodzić o któregoś z nich.

– Nie wiem. – przyznałam, biorąc do ręki karton soku. Dopiero, kiedy się go napiłam, zrozumiałam, że byłam bardzo odwodniona. Napój przyjemnie spływał mi do gardła i zostawiał po sobie jabłkowy posmak. – Powiedz, kim jest ten szczęściarz.

Debbie nabrała dużo powietrza do płuc i odetchnęła. Nagle jej rozbawienie zmieniło się w zawstydzenie. Spojrzała na mnie niepewnie, po czym wypaliła:

– To Joel.

Picie w takim momencie było jednak złym pomysłem. Gdy usłyszałam odpowiedź, niezbyt elegancko wyplułam sok na stół i zaczęłam się krztusić.

– America! – Debbie wstała, ale wyciągnęłam rękę, żeby usiadła. Równocześnie dałam ten sam sygnał Leonowi, który już szykował się, aby przybiec i pomóc.

– Jo... el.. ? – wydyszałam, nie wierząc własnym uszom. – Joel...? Jo... Ten Joel?!

Debbie podrapała się po karku.

– Tak, ten. – mruknęła pod nosem.

– Ale... Przecież... – nie mogłam z siebie wydusić nawet najkrótszego zdania. – Jak to się stało?! Nawet się nie lubiliście, a teraz mówisz mi, że z nim jesteś?!

Nastolatka wbiła wzrok w hamburgera.

– Wszystko zaczęło się, gdy wyjechałaś. – powiedziała, skubiąc frytki. – Twoi rodzice nie chcieli mi nic powiedzieć, więc wariowałam z niepokoju i złości. Myślałam, że znalazłaś sobie nowych znajomych i mnie olewasz. Nie wiedziałam, z kim o tym pogadać, więc koniec końców, padło na Joela.

Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam, dręczona wyrzutami sumienia. Spuściłam wzrok. Nic dziwnego, że moja przyjaciółka poczuła się odrzucona. Mogłoby się wydawać, że dwa miesiące to nie aż tak długo, ale dla Debbie, z którą widywałam się codziennie w szkole i kilka razy w tygodniu zaraz po niej, było to trudne przeżycie. W końcu nikomu nie spodobałaby się nagła utrata kontaktu z przyjacielem, bez możliwości sprawdzenia, co się z nim stało.

– Na początku, trochę się żarliśmy, ale ostatecznie zrozumiałam, że bardzo mi pomógł. – ciągnęła dalej nastolatka. – Wiesz, nie sądziłam, że Joel jest taki lojalny. Wrzeszczałam na niego, żaliłam się, że pewnie nas zostawiłaś, a on cierpliwie słuchał i powtarzał, że to nie prawda. Może to okropnie zabrzmi, ale chyba wierzył w ciebie nawet bardziej niż ja.

Uśmiechnęłam się smutno. Kochany Joel, nigdy by we mnie nie zwątpił.

– Przez twój wyjazd udało nam się do siebie zbliżyć. – Debbie westchnęła. – Okazało się, że lubimy tego samego piosenkarza, więc pożyczył mi jedną ze swoich płyt. To było jakieś... dwa tygodnie temu. Gdy już przesłuchałam wszystkie utwory, poszłam do niego do domu, aby mu ją oddać. Jego rodzice gdzieś wyjechali, więc miał wolny dom. Zaproponował mi coś do picia, a że i tak nie miałam nic lepszego do roboty, to weszłam. America, ja nawet nie wiem, co się stało! Jakimś cudem trafiłam do niego do pokoju i zaczęliśmy się całować.

Uniosłam brwi. Jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.

– Nie jesteś na mnie zła?

Tym pytaniem mnie zdziwiłam. Czemu miałabym być na nią zła?

– Jak to? Za co?

– No wiesz... – nastolatka przygryzła wargę. – Joel to twój przyjaciel z dzieciństwa i w ogóle. Kiedyś myślałam nawet, że coś was łączy... Nie chcę, żebyś myślała, że ci go odbieram, czy coś.

Uśmiechnęłam się.

– No coś ty. – wzięłam chustki i starłam sok ze stołu. – Cieszę się. Ba! Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Martwiłam się, że podczas mojej nieobecności będziecie się jeszcze więcej kłócić. Najwyraźniej już dawno trzeba było wyjechać.

– Daj spokój. – Debbie aż się zarumieniła. – Jesteśmy razem dopiero od dwóch tygodni. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

– Muszę poważnie porozmawiać z Joelem o tym, jak ma cię traktować. – pokręciłam głową. – Matko. Nie mogę uwierzyć, że się zeszliście.

– Ja też nie. – Debbie wsadziła do ust kilka frytek naraz. – Myślałam, że to ty pierwsza znajdziesz chłopaka. Wiesz, jesteś ładna i tak podobał ci się Chriss... To była tylko kwestia czasu.

Podrapałam się po ramieniu. Chyba trzeba było się do czegoś przyznać.

– No wiesz, ja...

– Co? – Debbie wyprostowała się i przełknęła jedzenie. – Czy w tej twojej nowej szkole wydarzyło się coś, o czym powinnam wiedzieć?

Zawahałam się.

– No... Ja w sumie też mam chłopaka.

Debbie otworzyła usta. Chwilę przetwarzała nową informację, po czym z zaskoczenia chwyciła mnie za dłonie.

– Żartujesz! – pisnęła z radości. – Ami, naprawdę? To cudownie!

Tym razem to ja oblałam się czerwonymi plamami.

– Opowiedz o nim. – poprosiła moja przyjaciółka, niesamowicie podekscytowana. – Będziemy mogły urządzać podwójne randki! Jest przystojny?

– Jasne. Na zabój. – uśmiechnęłam się, próbując wyswobodzić się z jej uścisku. – Ma na imię Zander.

Debbie przeszedł dreszcz.

– Zander. – wypowiedziała imię mojego chłopaka jeszcze raz, akcentując każdą literę niemal z nabożną czcią. – Świetnie brzmi. Tak egzotycznie.

– A jeszcze lepiej pasuje do właściciela. – pochyliłam się i położyłam torbę na kolanach. Zaczęłam szukać telefonu. – Czekaj. Mam gdzieś jego zdjęcie.

– To chłopak z twojej klasy? – Debbie nie zamierzała czekać z pytaniami.

Zawahałam się.

– Właściwie to jest starszy. – chrząknęłam i wyciągnęłam komórkę. – Ma dziewiętnaście lat.

– Jeszcze lepiej. – Debbie klasnęła w dłonie. – Jak się poznaliście?

Znalazłam zdjęcie (zrobiliśmy je z Zanderem na dzień przed wyjazdem) i położyłam telefon przed Debbie. Gdy zajęła się oglądaniem mojego ukochanego, wzięłam widelec i zaczęłam jeść sałatkę.

– Pierwszego dnia szkoły. – oznajmiłam, pomiędzy porcjami pomidorów. – Zaprowadził mnie do pokoju.

– Wygląda jak jakiś model. – Debbie przybliżała i oddalała zdjęcie. Nie byłam nawet pewna, czy usłyszała, co powiedziałam. – Ma zabójcze kości policzkowe. A te oczy...

– Na żywo są ładniejsze. – przypomniałam sobie, jak Zander patrzył na mnie, gdy się rozstawaliśmy. Jego brązowe oczy zaszły wtedy gęstą mgłą, a źrenicę przybrały barwę ciemnego, surowego drewna. Pamiętałam dreszcze, jakie przechodziły mnie, gdy na nie patrzyłam.

Debbie ściągnęła brwi.

– Nie wiem, jak ty ich wszystkich znajdujesz. – zerknęła przez ramię na Leona. – Ile jesteś z Zanderem?

Przekalkulowałam szybko wszystkie daty. Zrozumiałam, że nie umiałam podać jednoznacznej odpowiedzi. Jakoś wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, a teraz było już na to trochę za późno. Tyle się wydarzyło, że nie miałam głowy do pamiętania o tym jednym, najważniejszym w każdym związku dniu.

– Oficjalnie zaczęliśmy się spotykać jakiś miesiąc temu. – przygryzłam kciuk. – Nieoficjalnie, miesiąc i kilkanaście dni, ale nie mam pewności.

– Nie pamiętasz takich rzeczy? – zdziwiła się Debbie. Wzruszyłam ramionami. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że Zander był opiekunem i na początku ciągle ukrywaliśmy się przed ciekawskimi spojrzeniami. – W sumie... może to nawet lepiej dla niego. Nie będziesz mu wypominać rocznic.

Otworzyłam usta, żeby wyrazić swoje zdanie na ten temat, ale w tym samym momencie usłyszałam głośny krzyk dochodzący zza moich pleców. Dosadniej mówiąc, był to przeraźliwy wrzask rodem z horroru.

Poczułam jakby czas przyśpieszył. Spanikowałam i zaczęłam machać głową w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Od razu pomyślałam o Dorianie i o tym, że zdecydował się na atak. Centrum handlowe było idealną przykrywką; w tłumie nikt by niczego nie zauważył. W takim miejscu chłopak z łatwością mógł wywołać chaos.

Momentalnie zapomniałam o rozmowie z Debbie i próbując myśleć racjonalnie, skoncentrowałam się na wyliczaniu dróg ucieczki. Schody, korytarze prowadzące do łazienek, tylne wyjścia dla personelu... Jeśli Leonowi udało by się wystarczająco długo zatrzymać napastników, miałam szansę wydostać się z centrum i pobiec po pomoc. Nie mogłam jednak zostawić mojej przyjaciółki. Ona przecież nawet nie wiedziała, że spotykając się ze mną, ryzykowała swoje życie.

Nie wiedząc, co robić, spojrzałam na strażnika.

Leon w spokoju pił herbatę.

Machnęłam energicznie ręką i dopiero wtedy, mężczyzna zwrócił na mnie uwagę. Widząc na mojej twarzy panikę, wymieszaną ze zdezorientowaniem, gestem wskazał coś za moimi plecami. Odwróciłam się, a moje ramiona momentalnie opadły.

Mała, pyzata dziewczynka upuściła na podłogę waniliowego loda w rożku. Stała nad nim i pociągała nosem, cała czerwona na twarzy. Wybuch głośnego płaczu był tylko kwestią czasu.

To ona krzyknęła.

– Uspokój się, America. – Debbie nie bardzo rozumiała, dlaczego tak nagle poderwałam się z krzesła. Podniosła z podłogi widelec, który ze strachu puściłam i rzuciłam na ziemię. – To tylko małe dziecko. Nikogo nie mordują.

Przełknęłam ślinę. Wciąż czując dudnienie w uszach, pobudzona z powodu adrenaliny, usiadłam z powrotem na krześle. Dziewczynka tymczasem nie przestawała jęczeć. Młody mężczyzna, prawdopodobnie jej ojciec, drapał się zawzięcie po głowie i rozglądał, szukając czegoś, czym mógłby zastąpić dziecku straconego loda. Nic nie przyszło mu do głowy, więc córka tupnęło nogą i zaczęła ciągnąć go za nogawkę spodni. Płacz jaki z siebie przy tym wydawała był przejmujący, a także niezwykle irytujący.

Mężczyzna chyba też tak stwierdził, bo wziął dziewczynkę na ręce, po czym szybko ulotnił się z publicznego miejsca. Zniknął zanim ochroniarze z centrum przyszli zobaczyć, co się wydarzyło.

– Oczywiście nie posprzątał. – skwitowała Debbie, patrząc z niesmakiem na rozpływającego się loda. Nic nie powiedziałam, więc uniosła brwi i pstryknęła mi przed nosem palcami. – Hej! America. Wszystko dobrze? Jesteś blada jak ściana.

Zamrugałam i spojrzałam na przyjaciółkę. Widziałam ją jak przez mgłę.

– Tak, w porządku. – chrząknęłam, żeby wrócił mi głos. Modliłam się, żeby Debbie nie wyczuła w nim wahania. – Nic się nie stało.

Debbie pokręciła głową. Jeszcze raz skomentowała niekulturalne zachowanie mężczyzny, a następnie skupiła się na opowiadaniu o szkole. Nie skomentowała mojego ataku paniki, ani nie prawiła mi wyrzutów, że po ostatniej wypowiedzi nagle zamilkłam. Byłam jej za to niezmiernie wdzięczna. Nie chciałam, żeby wiedziała, że skłamałam.

Tak naprawdę moje serce jeszcze długo waliło jak oszalałe.

Przypominam o komentowaniu i gwiazdkowaniu :) Pisemne maturki napisane, więc wracamy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro