Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 cz.1

Następny dzień zapowiadał się interesująco.

Jak zawsze, przez ostatnie dwa miesiące, obudziłam się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Choć nie ponaglały mnie żadne niemiłosiernie głośne przypominajki i pierwszy raz od długiego czasu nie musiałam się śpieszyć, aby zdążyć na śniadanie, mój organizm nie chciał mi pozwolić na odrobinę lenistwa. Może z przyzwyczajenia, może z powodu denerwującego, jasnego światła przedzierającego się przez szpary w zasłoniętych niedbale firankach i padającego prosto na moje zamknięte powieki, nie dałam rady dłużej udawać snu. No dobrze, i tak zamierzałam wstać, ale taka pobudka nie należała do najprzyjemniejszych.

Zacisnęłam powieki i jęcząc, przewróciłam się na bok. Wiedziałam, że już raczej nie zasnę, więc nie było sensu próbować. Ewentualnie, gdybym wstała, aby zasłonić czymś okna, ale ruch raczej nie pomógłby mi się odprężyć. Zamiast tego, wyciągnęłam więc rękę jak najdalej i chwyciłam telefon leżący na szafce nocnej, w celu sprawdzenia godziny. Miałam co prawda zegarek naścienny, duży, wiszący tuż nad komodą, ale w Cennerowe'ie przywykłam do sprawdzania czasu na ekranie telefonu. Nawet zegarek, który otrzymałam od Zandera nie pomógł i ciągle rano, na wpół przytomna, włączałam komórkę tylko po to, aby zerknąć na godzinę. Zresztą prezent starłam się odkładać zawsze na biurko, więc i tak nie miałabym się jak do niego dostać na leżąco.

Opadłam z jękiem na poduszkę, dostrzegając godzinę. Nie było nawet siódmej.

Rodzice pewnie jeszcze spali, więc nie było sensu wstawać i hałasować. Leon oczywiście pewnie cały czas czuwał lub miał na tyle lekki sen, że zbudziłaby go upadająca szpilka. W każdej chwili przybiegłby w podskokach, żeby ochronić mnie przed samą sobą, ale chciałam, aby też mógł choć trochę odpocząć. To, że był moim strażnikiem nie oznaczało, że zamierzałam go przemęczać.

Ziewnęłam, po czym odblokowałam komórkę. Na ekranie była mała, biała koperta. Momentalnie otrzeźwiałam, bo wiadomość była od Debbie. Poderwałam się do pozycji siedzącej, aby dokładnie przeczytać SMS-a:

America! Widziałam, że do mnie dzwoniłaś i pisałaś. Naprawdę wróciłaś?! Jeśli tak to dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Odbiorę, choćby nie wiem co. Koniecznie musimy się spotkać! D."

Uśmiechnęłam się z ulgą. Może moja wieloletnia przyjaźń nie została jeszcze spisana na straty. Debbie przecież nie napisałaby czegoś takiego, gdyby wciąż była zawiedziona albo wściekła.

Nie ukrywając nadziei, natychmiast odpisałam, że z chęcią bym się z nią zobaczyła. Modliłam się w duchu, aby wybaczyła mi wszystkie winy i puściła w niepamięć wielotygodniowe milczenie. Debbie nie należała co prawda do mściwych, pamiętliwych osób, ale nie cechowała jej również bezgraniczna cierpliwość. Była dumna, więc walcząc o sympatię innych ludzi, nigdy nie przekraczała wyznaczonych przez siebie barier. Choć nie przekreślała znajomych z błahych powodów, nie zamierzała ukrywać, gdy coś jej nie pasowało. Jeśli ktoś ją zawiódł lub naprawdę mocno zranił, zwyczajnie dawała sobie spokój. Odpuszczała, wycofując się na dalszy plan.

Bałam się, że dziewczyna podobnie zrobiła w związku ze mną. Oczekiwała moich wiadomości, a w zamian otrzymała tylko stek kłamstw, głuchą ciszę i upartych rodziców, którzy nie mogli jej niczego wyjawić. Wyjechałam, ukrywając przed nią wszystkie istotne fakty.

Dobrze pamiętałam tamten dzień, kilkadziesiąt godzin przed wyjazdem do Cennerowe'a. Zdecydowałam się iść na zajęcia, aby ze wszystkimi się pożegnać. Byłam zagubiona, bezradna, a także rozgoryczona sytuacją, w jakiem postawiła mnie Rada. Mimo że naprawdę chciałam, wyjawienie prawdziwego powodu tak nagłego wyjazdu było niemożliwe. Moi bliscy byli w większości ludźmi; nawet ja wiedziałam, czym wiązałoby się zdradzenie szczegółów dotyczących magicznego świata. Brak dyskrecji byłby fatalny w skutkach zarówno dla nas, jak i dla nich.

Jedynym, na co mi pozwolono, były kłamstwa i pośrednie wytłumaczenia. Nie mając wyjścia, uraczyłam Debbie, swoją najbliższą przyjaciółkę, bolesnymi, fałszywymi informacjami. Później od tak ją zostawiłam. Opuściłam dziewczynę, która tak bardzo we mnie wierzyła.

Okropnie żałowałam, że nie rozegrałam tego inaczej. Żałowałam braku szczerości, smutku, który dostrzegłam w jej oczach, kiedy ostatni raz się obejmowałyśmy, a także nadziei, iż już niedługo dostanie ode mnie pierwsze wiadomości z nowej szkoły. Żałowałam, że zawiodłam ją jako przyjaciółka.

Teraz, po powrocie, miałam szansę wszystko naprawić. Jasne, wiązało się to z pewnością z wieloma wyrzutami i wykrętnymi tłumaczeniami, ale chciałam wierzyć, że Debbie mi wybaczy. Ja, księżniczka Żywiołów, córka jednego z czterech potężnych braci, byłam gotowa błagać człowieka, aby tylko dał mi jeszcze jedną szansę.

Nie zdążyłam odłożyć telefonu na bok, kiedy nagle zaczął wibrować jak oszalały. Na szczęście miałam wyciszony dźwięk, więc obyło się bez głośnego pisku i interwencji Leona.

– Słucham? – nacisnęłam przycisk i przyłożyłam przedmiot do ucha. Wiedziałam kto dzwonił, więc ręka trzęsła mi się ze stresu.

– Halo? America? To ty? – po drugiej stronie rozległ się podekscytowany, choć lekko nieufny głos Debbie. – Halo?

Ścisnęło mnie w gardle. Tak dawno nie słyszałam dźwięku głosu nastolatki, że teraz, gdy w końcu dostałam na to szansę, nie umiałam się z nim oswoić. Znałam go, a jednak był na swój sposób odległy. Bolesna doza niepewności wkradająca się w pytania zadane przez jego właścicielkę, powodowała nieprzyjemny ucisk w moim brzuchu. Jeszcze nigdy nie czułam niczego podobnego rozmawiając przez telefon.

Podniosłam się na łóżku i pokiwałam głową. Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że dziewczyna nie mogła tego zobaczyć.

– Tak, to ja. – powiedziałam cicho, zaciskając przy tym powieki, aby nie zacząć ronić łez. – Cześć Debbie.

– Nareszcie się odezwałaś! – wrzasnęła nastolatka, a jej głos zadzwonił mi w uszach. Zamrugałam, o mały włos nie upuszczając komórki. – Zaczynałam myśleć, że nie żyjesz! I czemu szepczesz?

Krzywiąc się, spojrzałam na wyświetlacz telefonu.

– Debbie, błagam... Ciszej. Wiesz, która jest godzina?

– Szósta coś.

– No właśnie. Wszyscy śpią.

– Mogli się wyspać, kiedy cię nie było. – prychnęła Debbie. Przypomniała mi się w ten sposób inna z moich przyjaciółek – szalona zielonowłosa czarownica, które pewnie w tym samym momencie wylegiwała się w łóżku, albo od rana eksperymentowała z zakazanymi eliksirami. W pewnym stopniu, Debbie i Misurie były do siebie wyjątkowo podobne. Musiałam je kiedyś ze sobą zapoznać.

Powoli wstałam, a następnie nałożyłam na nogi puchate, ciepłe kapcie. Z braku czegoś lepszego do roboty, poczłapałam pod komodę i zaczęłam szukać spodenek do biegania. Aby uwolnić rękę, umieściłam telefon na ramieniu, przyciskając go policzkiem.

– W wiadomości wspominałaś coś o spotkaniu... – zmieniłam temat.

– Tak. – entuzjazm Debbie nieco opadł. Najwyraźniej przypomniała sobie o złości. – Koniecznie musimy się spotkać. Nie dzwoniłaś, więc mamy dużo rzeczy do obgadania.

Ugryzłam się w język, karcąc się w duchu, że tak szybko wspomniałam o wspólnym wyjściu. Mogłam wziąć pod uwagę, że dziewczyna tak łatwo nie zapomni. Specjalnie ujęła zresztą swoją odpowiedź w taki sposób, aby podkreślić moją winę. Zawarła w niej ukryty przekaz. Mówił, że zawaliłam sprawę i powinnam dołożyć wszelkich starań, aby wszystko naprawić.

Zastanowiłam się nad jej propozycją. Marzyłam o spotkaniu, ale z Leonem na karku, sytuacja robiła się nieco bardziej skomplikowana i problematyczna. Mężczyzna raczej nie puściłby mnie samej, a zabieranie go na prywatne, babskie pogaduszki nawet nie wchodziło w grę.

– To jak? – zapytała nastolatka, nie doczekawszy się odzewu. – Wpadniesz do mnie dzisiaj na noc? Ciotce urodził się kolejny dzieciak, więc rodzice wyjechali na dwa dni. Mam wolną chatę i dużo ciekawych nowinek z twojej starej szkoły. Nie wiem tylko, czy na te ostatnie w ogóle zasłużyłaś.

Zamknęłam oczy. Debbie wiedziała, co powiedzieć, aby wzbudzić wyrzuty sumienia. Choć nie krzyczała, ani nie robiła mi przez telefon awantury, czułam się gorzej, niż jakby miała zacząć się drzeć.

– To chyba nie wypali. – przygryzłam kciuk. Udało mi się znaleźć spodenki, więc zajęłam się szukaniem koszulki. – Nie było mnie dwa miesiące w domu. Rodzice raczej mnie nie puszczą.

– Czyli przez ten cały czas zamierzasz siedzieć ze starymi? – Debbie autentycznie się zdziwiła.

– Nie, jasne, że nie tylko... – pomyślałam o Leonie. Strażnik uznałby pewnie nocowanie u człowieka za niebezpieczne, ale przecież nie powiedziałabym o tym przyjaciółce. Wzięcie go ze sobą też odpadało. Musiałam wymyślić coś innego. – Hej! A może ty przyjdziesz do mnie? Wtedy raczej nikt nie będzie miał nic przeciwko.

– Nie ma mowy. – odpowiedziała od razu, przybierając burzliwą postawę. – Oficjalnie wypowiedziałam twoim rodzicom wojnę za to, że nie chcieli mi powiedzieć, gdzie cię wywieźli. Raczej nie pałamy do siebie teraz sympatią.

Przewróciłam oczami.

– No to może pójdziemy na zakupy. – rzuciłam w ostateczności. – Przyda mi się kilka nowych ciuchów.

W telefonie zapanowała cisza. Debbie, która widocznie planowała katować mnie przez wiele godzin pytaniami, długo rozważała pośrednie wyjście, którym była galeria handlowa. Niestety dla niej i na szczęście dla mnie, klasyfikowało się to raczej jako miejsce publiczne. Tam dziewczyna nie mogłaby się na mnie wydzierać, ani robić głośniejszych awantur.

– Świetnie. – oznajmiła w końcu, idąc na ugodę. – O której?

– Najlepiej po południu. Masz w końcu dzisiaj zajęcia.

– Urwę się z kilku lekcji. Żaden pro...

– Wolę się spotkać po południu. – stwierdziłam kategorycznie. Kiedyś od razu zgodziłabym się, aby przyjaciółka wagarowała, ale teraz wolałam, żeby nie miała przeze mnie problemów w szkole. Musiałam też mieć czas, aby porozmawiać z Leonem.

Debbie parsknęła.

– Dobra, luz. Kończę o drugiej jeśli chcesz wiedzieć.

– W takim razie, trzecia w centrum handlowym? Westhall?

– A znasz jakieś inne centrum handlowe w okolicy? – odpowiedziała pytaniem na pytanie nastolatka. – W niecałe trzy miesiące nie zdążyli wybudować nowego.

Odetchnęłam z ulgą, choć znowu nawiązała do mojej nieobecności. Pożegnałam się z nią i rozłączyłam, ciesząc się z takiego obrotu spraw. Debbie dała mi szansę na rehabilitację, nie mogłam tego zepsuć.

Rzuciłam telefon na łóżko i wyszłam z pokoju z przewieszonym przez ramię strojem sportowym. Od razu skierowałam się do łazienki, aby się przebrać.

Na korytarzu zderzyłam się z Leonem.

– Dzień dobry. – strażnik złapał mnie za ramiona, bo straciłam równowagę i brakowało kilku sekund, żebym wyrżnęła o podłogę. Odkąd musiałam sobie zrobić przerwę od sportu, mój refleks stał się jeszcze gorszy niż był na początku. – Gdzie ci się tak śpieszy?

Wyprostowałam się i zacisnęłam palce na stroju do biegania. Jakkolwiek przewidziałam, że mój strażnik będzie czuwał, tak nie sądziłam, iż wpadnę na niego zaraz po wyjściu z pokoju, w dodatku w drzwiach od łazienki. Dobrze przynajmniej, że nie brał jeszcze prysznica, bo chyba spaliłabym się ze wstydu, gdyby wyszedł ociekający wodą, w samym ręczniku przepasanym wokół zarysowanych bioder.

Zaczerwieniłam się na samą myśl. Leon, w przeciwieństwie do moich wymysłów, miał na sobie granatową koszulę i luźne, czarne dresy. Nie roznegliżował się, ale nie wyglądał już też jak typowy ochroniarz. W końcu zaczął za to przypominać normalnego, młodego mężczyznę.

– D... dzień dobry. – wydukałam, z zakłopotaniem. Nagle zaczęłam się głowić nad tym, ile mój strażnik mógł mieć lat i jaka była między nami różnica wieku. W zwykłych ciuchach nie sprawiał już wrażenia tak poważnego i dorosłego. – I... idę pobiegać.

– Sama? – Leon ściągnął brwi.

– No... – dopiero po jego pytaniu, zdałam sobie sprawę, że nie całkiem przemyślałam swój pomysł, żeby wychodzić z domu bez informowania o tym domowników.

Zanim wyjechałam, często zdarzało mi się wychodzić rano lub późnym wieczorem. Bieganie po okolicy sprawiało mi przyjemność. Nie byłam wprawdzie na tyle zmotywowana, żeby ćwiczyć systematycznie, codziennie, ale to, że dwa lub trzy razy w tygodniu znikałam razem ze strojem sportowym, nikogo nie dziwiło. Mama tylko czasami marudziła, że powinnam wspominać lub przynajmniej pisać krótkie liściki z wiadomością, że zamierzałam wychodzić pobiegać.

Przyzwyczajona do tego stanu rzeczy, zapomniałam o środkach ostrożności.

– To nierozsądne, Americo. – oznajmił Leon, pouczającym głosem. Niby przypadkiem stanął bardziej z boku, tarasując tym samym schody.

„Tak, już to sobie uświadomiłam."

– Bardzo długo nie ćwiczyłam. – mruknęłam, opuszczając wzrok. Potargane włosy opadły mi na czoło i zasłoniły, rozpalone policzki. – Myślałam, że nikt jeszcze nie wstał, więc chciałam pobiegać, żeby trochę się rozruszać.

– Nie wpadłaś na to, że w takiej chwili wychodzenie bez eskorty jest niebezpieczne?

Zacisnęłam usta. Byłam mu wdzięczna za ochronę, ale nie musiał na każdym kroku podkreślać oczywistych rzeczy. Zachowywał się tak samo jak Debbie.

– Zapomniałam, przepraszam.

Leon westchnął.

– Upilnowanie cię, będzie trudniejsze niż sądziłem. – położył mi dłoń na głowie, po czym zawrócił w stronę swojego pokoju. – Poczekaj dwie minuty.

Powiodłam za nim spojrzeniem, nie rozumiejąc do czego zmierzał.

– Na co?

– Skoro tak bardzo chcesz poćwiczyć, pójdę z tobą.

Bieganie, nawet gdy byłam już po kilku długich kilometrach, sprawiało mi niesamowitą przyjemność. Nie skupiałam się na bólu związanym z rwącymi się z wysiłku mięśniami, a pot spływający strużką po karku wcale mi nie przeszkadzał. Przemieszczanie się pobliskimi uliczkami, a później oddalonymi od hałasu i zgiełku zagajnikami było nie tylko zdrowe, ale pozwalało mi czuć wolność. Wiatru unoszącego i plączącego włosy, a także rozchodzącego się wokół zapachu trawy nie dało się z niczym porównać. Podczas biegania nie miało się poczucia, jakby robiło się zwykły spacer, czy pokonywało drogę do szkoły. Bieganie przyśpieszało czas. Wszystko inne płynęło swoim rytmem, a ja mogłam biec i wyłamać się z tej nudnej rutyny.

Czasami nie brałam ze sobą mp3 ani telefonu, aby zamiast muzyki, słuchać prawdziwych dźwięków natury. Na mojej ulicy było to poranne ujadanie psów, w zagajnikach śpiewanie ptaków i ostatnie pohukiwania sów. Jeśli na wychodzenie wybierałam naprawdę wczesne pory, obserwowałam wschody słońca, jeśli wieczorne, zachody. Temu wszystkiemu towarzyszyło chłodne, rześkie powietrze, jak również błogi spokój. Takie drobne szczegóły zauważał tylko ktoś, kto naprawdę czerpał ze sportu przyjemność.

Wydawało mi się, że nawet ból mięśni, pragnienie, czy zadyszka nie mogły zepsuć satysfakcji płynącej z biegania.

Udało się to za to przystojnemu, ale cholernie szybkiemu strażnikowi, który nie zamierzał dać mi żadnej szansy na dorównanie mu tempa.

– Leon, błagam, zwolnij! – złapałam się za serce i zatrzymałam na środku drogi, czując, że jeśli nie przerwę biegu, to się uduszę. – M... mam dosyć. Poczekaj.

Mężczyzna od razu stanął, po czym posłusznie zawrócił. Korzystając z tego, iż na razie nie zamierzał mi uciec, pochyliłam się i zaczęłam kaszleć.

– Wszystko w porządku? – zaniepokoił się, kiedy zobaczył, że z wyczerpania zgięłam się w pół. Z boku pewnie raczej nie przypominałam eleganckiej księżniczki, ale średnio mnie to aktualnie obchodziło.

Wyciągnęłam rękę, pokazując, że dam sobie radę.

– Tak, tak. – poczekałam aż moje serce się uspokoi i zacznie bić w bezpiecznym rytmie. Targnęły mną dreszcze, ale udało mi się opanować. – Chyba przeceniłam swoje siły. Najwidoczniej nie doszłam jeszcze do siebie po wydarzeniach w Cennerowe'ie.

– Mówiłem, że możemy biec wolniej. – przypomniał z wyrzutem mężczyzna, podając mi butelkę wody.

Przygryzłam wargę. Miał rację. To ja uparłam się, żeby się nie oszczędzać i biec tempem, jakim zazwyczaj on poruszał się podczas ćwiczeń. Dziwne, bo zazwyczaj potrafiłam ocenić swoje możliwości i nigdy nie skupiałam się na prędkości, a na technice. Mimo to, gdy Leon oznajmił, że będzie biegał ze mną, całkowicie straciłam głowę i zaczęłam się czuć tak, jakby rzucił mi wyzwanie. Może po prostu chciałam sobie udowodnić, że będę tak szybka, a także wytrzymała jak doświadczony strażnik Rady.

Nie byłam.

– Zróbmy sobie przerwę. – zaproponował Leon, widząc jak łapczywie rzuciłam się na wodę. On wcale się nie zmęczył, ale zważywszy na mój stan, od razu wskazał pobliską ławkę. – Rzeczywiście, narzuciłem trochę zbyt ekspresowe tempo.

– Z balastem też biegasz tak szybko? – zapytałam, kiedy z ulgą opadłam na siedzenie. Odchyliłam głowę do tyłu i głośno odetchnęłam. Wyciągnęłam dłoń, oddając mężczyźnie butelkę.

Strażnik wziął wodę, a jego czujny wzrok padł na moją zaczerwienioną twarz. Pot spływał z niej hektolitrami, a świszczący, nierówny oddech słychać było przynajmniej z odległości dobrych kilkunastu metrów.

– Zależy z jakim.

– Na przykład z szesnastoletnią czarownicą na plecach, która nijak ci nie dorówna, jeśli ktoś zacznie nas gonić.

Leon zaśmiał się serdecznie. Odstawił butelkę na bok.

– Wtedy raczej nie uciekniemy daleko. – wyciągnął nogi, na których miał sportowe, profesjonalne buty.

– Wyglądam na aż tak ciężką? – skrzyżowałam ręce na piersi. Rozważałam, czy już się obrazić, czy przywalić mu w ramię za wytykanie mojej wagi.

Jego śmiech stał się nieco słabszy.

– Nie to miałem na myśli. – pokręcił głową. Spojrzał w dal, na pobliski rząd domków jednorodzinnych. – Po prostu nie zamierzam unikać konfrontacji z przeciwnikami. Jeśli zajdzie potrzeba, będę walczyć.

Wykrzywiłam się z niesmakiem.

– Przemoc nie jest dobrym rozwiązaniem.

– Americo, jestem przy tobie po to, aby cię ochronić. – spoważniał. – Gdyby ktoś nas zaatakował, ucieczka nic by nie dała i wrócilibyśmy do punktu wyjścia. Jasne, jeśli konfrontacja zagrażałaby twojemu życiu, wycofałbym się. W przeciwnym wypadku, stawiłbym czoła napastnikom, aby wyciągnąć od nich jak najwięcej przydatnych informacji na temat miejsca pobytu Doriana Magelli. To jest celem mojej misji. Nie ważne jakimi środkami, mam cię strzec, a jeśli zdarzy się okazja, szukać odpowiedzi.

Wbiłam w niego oskarżycielskie spojrzenie.

– Więc, gdybyś dostał rozkazy, że masz kogoś zabić, zrobiłbyś to?

Nie spodobało mu się to pytanie. Wypiął pierś i ostrzegawczo uniósł palec wskazujący.

– Zrozum Americo. Nie ważne jak, muszę robić wszystko, abyś była bezpieczna.

Choć wyminął się od jednoznacznej odpowiedzi, nie trudno było zgadnąć jak brzmiała.

Wzięłam głęboki oddech, wstrzymałam powietrze i zrobiłam wydech. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, że Leon mógłby kogoś skrzywdzić. W jego głosie słychać było jednak fachowość i nieugiętość. Dostał zadanie i zamierzał je wykonać w stu dziesięciu procentach. Był sumienny jak Zander. Leon idealnie pasowałby jako jego strażnik.

Nie podobało mi się, że obaj z taką łatwością podchodzili do otwartej walki. Oczywiście, nie pragnęli jej, ale jeśli już trzeba było pokazać swoją siłę, nie krępowali się. Jeśli chodziło o Zandera, wiedziałam, że umiał się pohamować. Co do Leona nie miałam jeszcze takiej pewności.

Chwyciłam mężczyznę za rękę i spojrzałam na sportowy zegarek, który miał na nadgarstku. Mój był zbyt cenny, aby brać go do biegania.

– Powinniśmy wracać. – powiedziałam beznamiętnie, wstając. – Rodzice pewnie już się obudzili.

Leon podrapał się po karku.

– Jesteś zła, za to, co powiedziałem?

– Dlaczego miałabym? – zapytałam szorstko. – Przecież rozmawiamy o obcych, którzy nic dla nas nie znaczą. Nie ma sensu martwić się życiem wrogów. Pozwolono, abyś ich krzywdził w mojej obronie, więc nie mam nic do gadania. Rozkaz to rozkaz, prawda? Krew na rękach da się zmyć, a poplamione ubrania wyrzucić i kupić nowe. Dopóki wszystkie wyrzuty sumienia da się zatuszować jakimś marnym wytłumaczeniem, nie mam czym się martwić!

Mężczyzna sapnął ze złości.

– Zważaj na słowa, Americo. – powiedział urażony. – Jesteś za młoda, żeby to zrozumieć.

– Matko, masz rację. – ostentacyjnie uderzyłam się otwartą ręką w czoło. – Jestem taka niewdzięczna... Przecież powinnam się cieszyć, że kosztem własnego życia pozbawię go innych!

– America...

– Tak, rozumiem, to twoje zadanie! – obróciłam się na pięcie. – To wy nie rozumiecie, że przemoc nie jest odpowiedzią na wszystko. Jako Leanice widziałam mord i przemoc, a choć uważałam, że to okropne i nieludzkie, nie umiałam na nią zareagować. Byłam słaba! Czułam się bezbronna! Rozumiesz? Nie bezradna! Bezbronna. Każdą tragedię umiałam wytłumaczyć sobie tym, że i tak nic bym nie wskórała. Dla mnie życie kończyło się za murami pałacu, nie nauczono mnie cierpienia, nie wiedziałam, czym była śmierć. Potrafiłam spać spokojnie, nie interesując się życiem poddanych. Dopóki nie poznałam prawdy, żyłam w przekonaniu, że to inni są od tego, aby dbać o bezpieczeństwo! Teraz nie zamierzam taka być, rozumiesz?! Nie chcę, żeby z mojej winy ucierpiało więcej osób!

Poczułam w oczach łzy. Przecież wiedziałam, że strażnicy przyjechali po to, aby nas chronić i bezpiecznie eskortować do siedziby Rady. Miałam świadomość jak będzie wyglądała ich praca. Dlaczego czułam się więc tak bardzo zawiedziona?

– Rezerwuj sobie czas o trzeciej. – powiedziałam krótko, dając sobie czas na ochłonięcie z emocji. – Jedziemy na zakupy.

Zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, zaczęłam biec.

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro