Rozdział 4
Moi rodzice mieli przyjechać pod szkołę około południa, a strażnicy przed dziesiątą, więc rano spokojnie zeszłam na śniadanie i zjadłam kilka tostów z dżemem. Plan bycia przygnębioną, w łeb strzelił, bo tosty były niesamowite i od razu poprawiły mi humor do tego stopnia, że podczas smarowania ich dżemem wiśniowym, zaczęłam nucić pod nosem piosenki. Było też bardzo możliwe, że przy każdym kęsie zamykałam oczy, zachwycając się nad chrupkością chleba, a także jego smakiem. Pochłonęłam przynajmniej cztery sowicie ozdobione tosty zanim w jadalni pojawili się Misurie, Dafne, Will i Aach.
– Smacznego księżniczko. – przywitała mnie Misurie. – Jak mija dzień?
– Pysznie. – odparłam, wskazując talerz pełen tostów. – Kucharki przeszły dzisiaj same siebie.
– To widać. – Aach spojrzał na moje wypchane policzki i uśmiechnął się. – Wyglądasz jak chomik.
Dafne szturchnęła go w ramię.
– Bardzo dobrze, że ma apetyt. Ostatnio schudła tyle, że to już wręcz zakrawa o anoreksję.
– A czy ja mówię, że to źle? – zdziwił się chłopak. – Przecież tydzień temu sam wpychałem w nią na siłę obiad, bo nie chciała nic jeść.
Dmuchnęłam na kosmyk włosów, który opadł mi na czoło i oparłam brodę na rękach. Jak ja lubiłam, kiedy zapominali o mojej obecności.
– A jak pakowanie, Ami? – zagadnęła Misurie, spoglądając w stronę bufetu. – Jesteś gotowa?
Przytaknęłam.
– Ostatecznie wybrałam ubrania, które na mnie pasują i liczę, że będą zaakceptowane przez tego twojego Casimira. – westchnęłam na wspomnienie poprzedniego wieczoru. – Mam nadzieję, że kolorowe koszulki go nie zgorszą, bo naprawdę ciężko było mi znaleźć coś eleganckiego.
– Myślę, że Najwyższy Radca raczej nie przykłada aż tak dużej wagi do ubioru swoich gości. – wtrącił Will niby od niechcenia.
Misurie prychnęła.
– Jest młodym facetem. Nawet on zacznie się ślinić jeśli zobaczy seksowną laskę ubraną w skąpe ciuchy.
Will ściągnął brwi.
– A później dziewczyny się burzą, że mężczyźni wodzą za nimi wzrokiem i zaglądają im tam, gdzie nie powinni.
– To zależy jacy mężczyźni. – Misurie bez zastanowienia odbiła piłeczkę. – W przeciwieństwie do niektórych, są magowie, którzy mają klasę i umieją się zachować jak przystało na prawdziwych gentlemanów.
– W takim razie, jestem ciekaw, ilu wampirzycom Vincent zajrzał pod spódnice.
– On wcale..!
Aach uderzył ręką w stół, żeby się uspokoili. Oboje od razu zamilkli i odwrócili się od siebie jakby nagle wyrosła przed nimi ściana ognia. Misurie przewróciła oczami, a Will machinalnym gestem objął Dafne. Nastolatka wydęła usta w niemym pytaniu, czy naprawdę zawsze musieli się kłócić.
– Ten wyjazd będzie ciekawy. – skwitowałam, gryząc tosta.
Po śniadaniu nie miałam co robić, więc, aby nie marnować czasu poszłam do panny Magelli, odebrać sygnet. Spotkałam ją na korytarzu, rozmawiającą z jedną z uczennic, więc kwestia tego, jak dostać się do skrzydła nauczycieli, nie była najmniejszym problemem. Załatwienie wszystkich formalności (ukłucia w palec i połączenia ze mną kamienia księżycowego) poszło dosyć sprawnie i już po pięciu minutach znalazłam się w holu z nowym pierścieniem na palcu prawej ręki. Tym razem również obyło się bez żadnych efektów świetlnych – kamień nawet nie drgnął – choć spodziewałam się czegoś innego po tym, jak zostałam córką Władcy Powietrza. Dziwne, że byłam tak potężna, że mogłam sama siebie zniszczyć, ale nie na tyle, by wywołać jakąkolwiek reakcję małego, przeźroczystego kryształka.
Przed dziesiątą, razem z przyjaciółmi wyszliśmy przed szkołę, aby poczekać na przyjazd naszych strażników. Czułam lekki stres przed spotkaniem osoby, z którą miałam spędzić najbliższe dni, ale pocieszałam się tym, że mój ochroniarz też z pewnością się denerwował. Może nawet bardziej. Mimo wszystko, musiał ze mną jechać do rodziny, o której nie wiedział kompletnie niczego. Miał więcej powodów do niepokoju.
– Dziewczyna, czy chłopak, jak myślicie? – zagadnęła Misurie, z niecierpliwością przestępując z nogi na nogę.
– Mam nadzieję, że dziewczyna. – Vanessa przygryzła kciuk. – Nie umiem rozmawiać z chłopakami.
– Wstydzisz się? – spytała zaskoczona Dafne, która chwilę wcześniej przyszła, aby nam towarzyszyć. Akurat była przerwa w zajęciach, więc mogła z nami poczekać kilka minut.
Vanessa zmarszczyła nos.
– Nie, ale zazwyczaj, gdy jestem z kimś dłużej niż godzinę, uaktywniają się moje... moce. Mimowolnie zaczynam przepowiadać przyszłość. Co, jeśli ochroniarz uzna mnie za wariatkę?
– E tam. – objęłam ją ramieniem. – Nie martw się. Jeśli trafi ci się strażnik–chłopak walniesz mu przemowę o tym, że jesteś wieszczką i powinien się ciebie słuchać. Rada bardzo sobie ceni magów przepowiadających przyszłość, więc choćbyś plotła najgorsze bzdury, nawet nie piśnie, że mu to przeszkadza.
Dziewczyna rozpromieniła się.
– Tak uważasz?
– Jestem pewna. – poklepałam ją po ramieniu.
Misurie uniosła brwi i podrapała się po brodzie. Jakiś czas intensywnie nad czymś myślała.
– Skoro wróżysz po godzinie przebywania z kimś, to Sarah musi mieć z tobą przewalone. – zauważyła.
Vanessa uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. Sarah była jej współlokatorką i krótko mówiąc, nie przepadała za talentem Vanessy. Przez to, że wielu uczniów przychodziło do niej, aby dowiedzieć się o swoim przeznaczeniu, nastolatki nie miały za grosz prywatności.
– Teraz będzie miała trochę spokoju. – zauważył Will, a Misurie spiorunowała go wzrokiem.
– Chyba tak. – Vanessa schowała ręce do kieszeni bluzy.
Równo o dziesiątej, na horyzoncie pojawił się czarny samochód oznaczający, że już niedługo poznamy naszych ochroniarzy. Odetchnęłam i wyciągnęłam szyję, żeby lepiej przyjrzeć się pojazdowi. Wydawało mi się, że auto specjalnie zwolniło i toczyło się na podjeździe, ale może było to tylko moje wrażenie. W sumie po co ktoś miałby specjalnie trzymać nas w niepewności?
Dopiero po kilkudziesięciu sekundach, trwających zaskakująco długo, samochód zatrzymał się pod szkołą, a silnik zgasł. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i z auta wysiadł bardzo przystojny brunet (jego włosy miały niebieskie, przygaszone pasemka) w rozpiętej kurtce i czarnych dżinsach. Był naprawdę atrakcyjny i dosyć wysoki, więc od razu spojrzałam na Misurie chcąc zobaczyć jej reakcję. Odebrało jej mowę.
– Cześć. – mężczyzna uśmiechnął się i podał zaskoczonej Vanessie rękę. – Wy pewnie jesteście magami, których mamy ochraniać. Mam na imię Daniel Coleman. Miło mi was poznać.
Nastolatka opamiętała się i mrugając, wyciągnęła dłoń.
– V... Vanessa Enrie. – przedstawiła się cicho.
Gdy dotknęła strażnika, przeszedł ją lekki dreszcz. Wciągnęła nosem dużo powietrza i z dziwną miną, odwróciła się w stronę Willa. Chłopak stał z zaciśniętymi ustami i trzymał ręce w kieszeniach.
– America Dusney. – powiedziałam szybko, chcąc odwrócić uwagę od nastolatka. – Nam także jest miło.
Strażnik przywitał się ze wszystkimi po kolei (zatrzymał się chwilę dłużej, gdy wyciągał dłoń do Willa, ale nic nie powiedział), po czym odwrócił się i stuknął w szybę samochodu. Po chwili dołączyła do niego reszta ochroniarzy, dwie kobiety i jeden mężczyzna.
Jeśli Daniel Coleman wzbudził w Misurie jakieś emocję, to reszta sprawiła, że dziewczyna aż otworzyła szerzej oczy. Cała trójka wyglądała jakby żywcem wyciągnięto ich z jakiegoś drogiego magazynu modowego. One miały na sobie obcisłe, czarne płaszcze, on biały, idealnie pasujący do jasnych, prawie siwych włosów. Wszyscy zgodnie skinęli głowami i podeszli, aby się przedstawić.
– Leon Custon. – strażnik w białym płaszczu, podszedł i delikatnie ujął moją dłoń. – Domyślam się, że mam przyjemność z Americą.
Uniosłam brwi. Starałam się ignorować jego mocny zapach wody kolońskiej.
– Po czym pan poznał?
– Trochę po włosach, trochę zgadywałem. – uśmiechnął się. – Potrafię wyczuwać aurę żywych istot. Twoja jest wyjątkowo jasna i czysta. Zresztą nie mów mi per pan. Po prostu Leon lub Leo.
Wytrzymałam jego spojrzenie przez kilka sekund udając, że jego głos nie zrobił na mnie wrażenia. Dopiero gdy odwrócił się do Vanessy, nie wytrzymałam i oblałam się zdradzieckim rumieńcem.
Kobiety, które przedstawiły się po Leonie nazywały się Meggan Hughes i Eyla Venfort i były swoimi kompletnymi przeciwieństwami. Meggan przypominała trochę Serinę, choć w lepszym znaczeniu tego słowa. Patrzyła na wszystkich z góry, a jej chód można było porównać ze spacerem ważnego dyrektora po jeszcze ważniejszej firmie. Na swój sposób budziła respekt.
Eyla była wyższa od swojej towarzyszki, ale emanowała od niej przyjemna łuna ciepła. Uśmiechała się do wszystkich i bez oporów potrząsnęła moją ręką tak mocno, że aż zakręciło mi się w głowie. Ból w skroni mogły równie dobrze wywołać jej śliczne, aczkolwiek trochę zbyt wyraziste perfumy, którymi skropiła połowę ubrań. Zaswędział mnie od nich nos.
Co oni mieli do tych silnych zapachów? To był ich plan? Chcieli, żeby Dorian nas wywąchał?
– Nawet nie wiesz jaki to zaszczyt, poznać księżniczkę. – promieniejąc z radości, kobieta zaczęła taksować mnie wzrokiem jakbym była rzadkim zwierzęciem, które właśnie odkryła. Z zakłopotaniem, próbowałam wyswobodzić się z jej uścisku, ale nie było to takie proste. – Od lat zajmuję się historią magii. Należę do wyznawców Starego Księżyca. Niesamowicie widzieć cię na żywo.
Z opresji wyratował mnie Daniel, który położył jej dłoń na ramieniu i uniósł znacząco brwi.
– Myślę, że America zrozumiała, Eyla.
Uśmiechnął się, a ja zrobiłam to samo, dziękując za ratunek. Eyla natychmiast spoważniała.
– Przepraszam. – przybrała wystudiowaną pozę strażniczki. – To było nieodpowiednie. Nie chciałam się tak zachować.
Pokręciłam głową.
– Nic się nie stało. Miło, że ktoś mnie lubi. Po prostu nie byłam przygotowana na tak... nagłą reakcję.
Liliowe oczy strażniczki zapłonęły i nie zgasły jeszcze przez długi czas. Błyszczały nawet, gdy przyszła dyrektorka. Najwyraźniej Iva Magelli, tak jak poprzedniej nocy, postanowiła powitać gości osobiście.
– Pan Coleman jak mniemam. – wyciągnęła ręce i podeszła do Daniela. – Mam nadzieję, że podróż minęła bez żadnych problemów.
– Oczywiście. – mężczyzna ujął jej dłoń i złożył na niej lekki pocałunek. – Wszystko poszło zgodnie z planem.
Kobieta zamknęła z ulgą oczy jednak po chwili je otworzyła. Spojrzała na pozostałych ochroniarzy.
– Dziękuję, że zgodziliście się przyjechać tak szybko. Mam nadzieję, że wasza współpraca z uczniami będzie owocna i bezkonfliktowa. Każde z tych magów ma swój odrębny, indywidualny charakter, ale zapewniam, że nie będzie z nimi kłopotów.
– Wszystko będzie w porządku, proszę mi wierzyć. – Daniel zerknął niepostrzeżenie na Willa. – Dopilnujemy, aby magowie słuchali naszych poleceń. Dzięki temu nikomu nic się nie stanie.
– Oby. – dyrektorka wzniosła oczy ku niebu. – Wiem, że moje obawy są niepotrzebne skoro Najwyższy Radca przydzielił moim uczniom silnych, utalentowanych strażników, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że wciąż mogłabym zrobić coś, co jeszcze lepiej uchroniłoby wszystkich przed...
Zamilkła. Zapanowała niezręczna cisza.
– Rozumiemy. – Leon uratował sytuację. – Zwrócimy pani uczniów w nienaruszonym stanie. Już nasza w tym głowa.
– Dobrze. – dyrektorka chrząknęła, jakby próbowała pozbyć się guli, która utknęła jej w gardle. – Może teraz, skoro powitanie mamy za sobą, wejdziemy do szkoły. Do przyjazdu rodzin jest jeszcze trochę czasu. W jadalni został przygotowany skromny poczęstunek, więc zapraszam tam w pierwszej kolejności. Uczniowie z pewnością będą chcieli się z państwem zapoznać.
Nikogo nie musiała do tego zachęcać. Strażnicy ruszyli za nią do środka budynku, a ja z przyjaciółmi, gęsiego powlekliśmy się za nimi. W tym czasie z auta strażników wyszedł jeszcze jeden mężczyzna, którego wcześniej nikt nie dostrzegł. Korzystając z tego, że wszyscy akurat się odwrócili, zmienił miejsce. Usiadł za kierownicą i odjechał, zostawiając ochroniarzy na pastwę losu.
Strażnicy, jak wyjaśnił nam pan Coleman, zostali poprzydzielani osobiście przez Casimira Regarte. Istniała spora szansa, że opierał się on na umiejętnościach i tym, jak wiele uwagi wymagali moi przyjaciele, więc Vanessie przypadła Eyla, Will'owi Meggan, a mi Leon. Misurie była najszczęśliwszą dziewczyną na całym świecie, ponieważ oznajmiono, że spędzi najbliższe tygodnie w towarzystwie zabójczo przystojnego Daniela. Razem z Vanessą musiałyśmy ją co chwilę upominać, bo istniało ogromne ryzyko, że ze szczęścia zaczęłaby w końcu podskakiwać na krześle.
Jakkolwiek dyrektorka stwierdziła, że w stołówce czekał na nas skromny poczęstunek, tak na miejscu okazało się, że można by nim wykarmić przynajmniej dwudziestu naprawdę głodnych uczniów. Nad wszystkim górowały przekąski, zdecydowano się na cztery okrągłe talerze zapełnione stosami kanapek, ale waz z aromatyczną zupą, czy sałatek również nie zabrakło. Dyrektorka chciała zrobić dobre wrażenie, więc kucharki nie oszczędzały na surowcach. Wszystko było świeże i kolorowe. Kompot rozlany do przeźroczystych, wypolerowanych dzbanków miał przepiękny czerwono różowy kolor. Nie mogłam się doczekać, aby go spróbować, ale postanowiłam, że cierpliwie poczekam, i naleję go sobie trochę do szklanki dopiero wtedy, gdy wszyscy zajmą miejsca i zaczną rozmawiać.
Nie dane mi było jednak tego zrobić, bo nagle zapanowała głucha cisza.
Przysunęłam sobie krzesło i znalazłam się naprzeciwko milczącego Willa. Jak na złość nikt nie chciał się odezwać pierwszy, a dyrektorka, która nieoficjalnie została wyznaczona, aby podtrzymywać rozmowę, wyglądała na pogrążoną w myślach i zdawała się nie dostrzegać narastającej, gęstej atmosfery. Jedynie Misurie, zachowując dobry humor, uśmiechała się w stronę Daniela, ale nie zapowiadało się na to, żeby chciała cokolwiek mówić. Wolała w milczeniu pożerać wzrokiem mężczyznę, który z lekkim rozbawieniem, udawał, że wcale tego nie dostrzegał.
Przygryzłam wargę i spojrzałam na Will'a, który od samego początku z posępną miną gapił się na wazon z kwiatami. Wręcz widziałam czarne, burzowe chmury pływające nad jego spuszczoną głową. Nie był zbyt szczęśliwy z przyjazdu ochroniarzy, a kiedy opuściła go Dafne, do reszty stracił dobry humor.
Dziewczyna bardzo chętnie by z nami została, ale nie była zwolniona z lekcji i zaraz po dzwonku musiała wracać na zajęcia. Zanim jednak sobie poszła, kazała nam obiecać, że zanim wyjedziemy z Cennerowe'a, dokładnie streścimy jej przebieg spotkania w jadalni.
Zauważyłam, że jak na razie nie było o czym opowiadać.
Nie wytrzymałam i kopnęłam Will'a pod stołem w nogę. Nastolatek podniósł głowę i zmarszczył z wyrzutem brwi. Wskazałam znacząco w stronę gości, ale chłopak tylko wzruszył ramionami i nie zwracając uwagi na moje gesty, zaczął oglądać wzorki na obrusie. Odkąd dowiedział się, że jego strażniczką będzie Meggan, miałam wrażenie, że czuł się przygnębiony, a nawet przytłoczony tą wiadomością. Domyśliłam się, że znał kobietę o wiele wcześniej, może nawet z nim pracowała, ale miała o wiele wyższe stanowisko. Oznaczało to, że musiał podporządkować się swojej przełożonej.
Rozejrzałam się, sprawdzając, czy ktoś nie chciałby przypadkiem przerwać ciszy. Nikt, tak jak ja, nie wiedział, o czym moglibyśmy rozmawiać. Kiepsko to rokowało.
Na stole leżały sztućce. Wzięłam widelec i obróciłam go w palcach. Desperacko szukałam jakiegoś ciekawego tematu, który rozwiązałby wszystkim języki.
– Może... – przerwałam, zaskoczona tym, jak głośny wydawał się mój głos po tak długim milczeniu. Uświadomiłam sobie, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Wszyscy zdążyli się już jednak odwrócić w moją stronę, więc nie było odwrotu. – Może... po posiłku... przejdziecie się z nami po szkolę, aby zobaczyć najciekawsze miejsca?
Odetchnęłam, mając nadzieję, że moja propozycja zabrzmiała w miarę sensownie. Pełnienie funkcji inicjatora rozmowy nie było takie proste, jak myślałam.
– Czemu nie. – Leon podrapał się po brodzie.
– Bardzo chętnie. – zawtórowała mu Eyla. – Domyślam się, że jest tu wiele interesujących kątów.
– Na przykład piwnice.
Przełknęłam ślinę, słysząc chłodny ton Meggan. Kobieta trzymała ręce przed sobą i intensywnie wpatrywała się w drzwi wyjściowe do jadalni jakby tylko czekała, aż znowu znajdzie się na otwartym terenie. Patrząc na jej napięte mięśnie, przygaszone, podejrzliwe oczy, czy chociażby zaciśnięte w wąską linijkę usta, zaczynałam rozumieć Willa. Strażniczka bez przerwy czuwała. Zupełnie jakby obawiała się, że Dorian wyskoczy spod jednego ze stołów i zacznie w nas ciskać zaklęciami.
– Niestety, piwnice nie są na razie dostępne. – panna Magelli włączyła się do rozmowy. Emanowała spokojem, ale w duszy raczej nie była zadowolona, że strażniczka zeszła na ten temat. Meggan stąpała po naprawdę cienkim lodzie. – Nasi nauczyciele dokładnie je sprawdzili i zabezpieczyli, aby nikt nie mógł wchodzić do środka. Będą zamknięte dopóki Rada nie przyślę specjalistów, którzy powiedzą, jak mamy postępować.
Meggan nie była przekonana, ale nic nie powiedziała. Skierowała swoją uwagę na Daniela, który próbując załagodzić sytuację, zaproponował, aby skosztowała sałatki z indykiem. Zauważyłam, że wszyscy poza nią, starali się zachować pozorną lekkość i swobodę. Tylko kobieta nie zamierzała ukrywać, co jej leżało na sercu.
Nieświadomie zaczęłam pałać do niej dziwną sympatią. Nie podobało mi się jej protekcjonalne zachowanie, ale wolałam, żeby nie owijano w bawełnę i wprost przyznawano, jak się sprawy miały. Głaskanie nas po główkach i wmawianie, że nic nam nie groziło, było gorsze niż mówienie prawdy.
– Mamy ładną bibliotekę. – zauważyła Vanessa, bawiąc się kosmykiem włosów. – Jest w niej dużo książek. Sala gimnastyczna też jest fajna, ale trzeba wyjść ze szkoły i kawałek przejść.
– Mogę pokazać ci mój pokój. – Misurie poderwała się nagle z miejsca i spojrzała z nadzieją na Colemana. Mężczyzna odgiął się do tyłu, zdumiony nagłą otwartością nastolatki.
– Myślę, że to nie będzie konieczne. – dyrektorka spojrzała na nią znacząco, po czym zwróciła się do Daniela: – Przepraszam za zachowanie panienki Ashton. Jest trochę zbyt podekscytowana zaistniałą sytuacją.
Misurie oblała się rumieńcem i z powrotem usiadła na krześle. Zielonkawe włosy zasłoniły jej zaróżowione policzki.
– Przynajmniej nie będę się z nią nudzić. – ochroniarz nie wydawał się urażony, wręcz przeciwnie, życzliwie obserwował jak twarz Misurie robiła się coraz bardziej czerwona.
– Może zaczniemy w końcu jeść? – zaproponowałam, niepewnie. – Nie mamy zbyt dużo czasu skoro w południe przyjeżdżają rodzice.
– Zgadzam się – uśmiechnął się Leon. – Wszystko wygląda przepysznie. Przydałoby się w końcu czegoś spróbować.
Wziął do ręki jedną z kanapek z rzodkiewką, po czym zaczął ją jeść. Uznałam, że nie było na co czekać i w końcu sięgnęłam po dzbanek z kompotem. Ostrożnie nalałam sobie trochę napoju do szklanki, a ponieważ Vanessa przysunęła swoją, i ją uzupełniłam czerwonawym płynem.
– Ładnie tu. – stwierdził Leon, kiedy z założonymi do tyłu rękami, oglądał mój pokój. – Myślałem, że w takich szkołach, jest mniej miejsca.
Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam na środek walizkę.
– Cennerowe to magiczne liceum. – przypomniałam, rozsuwając zamek, aby upewnić się, czy niczego nie zapomniałam. – Sama nie wiem jak działa, ale z zewnątrz rzeczywiście wydaje się mniejszy niż od środka.
– I każdy ma swój własny pokój? – dopytywał mężczyzna, podchodząc do okna.
Pokręciłam głową.
– Większość magów i wampirów ma współlokatorów. Ja, jak pewnie wiesz, przyjechałam w środku semestru, a sypialnia, którą mi przydzielono była świeżo po remoncie, więc nie było nikogo, kto mógłby ją ze mną dzielić.
– Czyli dopóki w szkole nie pojawi się ktoś nowy, masz cały pokój dla siebie. Nie czujesz się samotna?
Uniosłam brwi i zastanowiłam się nad jego pytaniem.
– Nie. Jest w porządku. – wyprostowałam się. – W każdej chwili mogę iść do Misurie, Zandera lub Dafne, więc nie przeszkadza mi to, że w nocy zostaję sama. Zresztą w szkole jest mnóstwo magów i nauczycieli. Nie jestem... sama.
Leon chciał mi się przyjrzeć, ale odwróciłam wzrok. Miałam nadzieję, że nie domyślił się, że pomyślałam o rodzicach.
Chłopak chrząknął i wyciągnął rękę. Ściągnęłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodziło, ale zrozumiałam, gdy wyczekująco spojrzał na walizkę.
– Powinniśmy już iść. – odparł jak gdyby nigdy nic. – Na pewno wszystko spakowałaś?
Zastanowiłam się.
– Wydaje mi się, że tak. – podeszłam do szafy, aby upewnić się, czy nic, co planowałam zabrać do domu, nie zostało na wieszaku lub półce. Gdy okazało się, że wnętrze mebla było praktycznie puste (zostawiłam tylko białe koszule wchodzące w skład szkolnego mundurku), zamknęłam drzwi i skierowałam się w stronę biurka. Biorąc plecak leżący na krześle, na wszelki wypadek zerknęłam na blat. Był pusty, więc odwróciłam się do Leona i uniosłam do góry kciuk.
Kiedy już sprawa bagaży była załatwiona, wyszliśmy na korytarz, a ja kluczem zamknęłam drzwi. Już miałam odejść, ale mój wzrok padł na blaszkę z moim imieniem. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze nie opuściłam szkoły, a już zaczynałam za nią tęsknić.
Uśmiechnęłam się pod nosem. I pomyśleć, że kiedyś uważałam Cennerowe'a za poprawczak, z którego zamierzałam uciec przy pierwszej lepszej okazji.
– Gotowa? – zapytał Leon, widząc, że nie śpieszyło mi się z odchodzeniem od drzwi.
– Hę? – drgnęłam, obudzona z letargu i szybkim ruchem otarłam niewidzialną łzę, która pojawiła mi się w oku. – A tak! Jasne.
Leon uniósł walizkę i poszedł przodem. Pobiegłam za nim, aby nie zostać w tyle, ale gdy już się z nim zrównałam, zamilkłam. W milczeniu dotarliśmy do holu, gdzie czekała już na nas reszta.
– America! – Misurie doskoczyła do mnie i mocno mnie uścisnęła. – Już myślałam, że nie zdążę się z tobą pożegnać!
Zamrugałam i odsunęłam się, aby móc spojrzeć na jej przygaszoną twarz.
– Jak to? Co się stało?
– Moi rodzice już przyjechali. – sapnęła nastolatka. Nawet nie próbowała ukryć irytacji, choć wiedziałam, że tak naprawdę bardzo tęskniła za rodziną i z niecierpliwością wyczekiwała, aż w końcu będzie mogła się z nią zobaczyć. – Chcieli już jechać, ale udało mi się ich przekonać, żeby jeszcze trochę poczekali. Mama pragnie cię poznać.
– Mnie?
– No a kogo? – Misurie przewróciła oczami i popchnęła mnie w stronę wyjścia. – W końcu jesteś Leanice, żywcem wyjętą z legend, córką jednego z Władców Żywiołów.
Nie czekając na odpowiedź, czy w ogóle byłam gotowa na spotkanie z jej rodzicami, dziewczyna bez słowa wyciągnęła mnie ze szkoły i pociągnęła po schodach, na podjazd. Stało na nim srebrne, czyste Audi, a obok niego czekały dwie osoby – rodzice mojej przyjaciółki.
Szłam za czarownicą, rozglądając się na boki. Zaczęła się kolejna przerwa, więc na placu siedziało kilka magów, którzy mieli okienko pomiędzy zajęciami. Rozmawiali, śmiejąc się i z zaciekawieniem obserwując zamieszanie wokół szkoły. Do Cennerowe'a niezbyt często przyjeżdżał ktoś nowy, a jeszcze rzadziej z niego wyjeżdżał. Przerywając rutynę, stanowiliśmy swego rodzaju atrakcję.
Potrząsnęłam głową, starając się skupić na krewnych Misurie, do których zaczęłam się zbliżać. Jej tata miał na sobie elegancki płaszcz, spod którego wystawały proste, czarne spodnie. Mimo to, nie wyglądał na przesadnie wystrojonego. Z lekko posiwiałymi włosami w kolorze jadeitu, pociągłą twarzą ozdobioną gęstą, ciemną brodą, a także grubymi, pogodnymi brwiami, przypominał typowego, zadbanego ojca. Kiedy zaczął mówić coś do swojej żony, zrozumiałam, że miał także zagraniczny akcent.
Jeśli natomiast chodziło o panią Ashton, była po prostu prześliczna i tak jak córka, drobna i szczupła. Od razu zachwyciły mnie jej delikatne rysy, przez które przypominała bardziej nastolatkę niż matkę dwójki dzieci. Uśmiechnęła się promiennie, gdy nas zobaczyła.
– A więc to jest ta słynna America. – ujęła moje dłonie jakby chciała mi składać życzenia. – Miło nam cię poznać.
Pokiwałam głową, czując zakłopotanie. Już dawno nie miałam styczności z dorosłymi z zewnątrz (zwłaszcza z tymi, którzy byli rodzicami moich przyjaciół), więc nie bardzo wiedziałam jak się zachować. Na szczęście mama Misurie sprawiała wrażenie miłej i pogodnej.
– Dzień dobry. – skinęłam głową w stronę taty mojej przyjaciółki. – Tak, to ja.
Kobieta zaśmiała się i przyjrzała mi się uważnie.
– Doprawdy, nie mogę uwierzyć, że rozmawiam z córką Władcy Powietrza. Wydajesz się taka młoda i delikatna... Gdy dowiedzieliśmy się od panny Magelli, co się wydarzyło, razem z mężem nie dawaliśmy wiary, że legendy mogły okazać się prawdziwe, a tym bardziej, że nasza córka jest reinkarnacją Lutyanki. To takie... nieprawdopodobne.
Zdecydowanie była krewną Misurie. Już wiedziałam po kim moja przyjaciółka miała tendencję do ciągłego mówienia.
– Tak, na początku rzeczywiście ciężko w to uwierzyć. – podrapałam się po ramieniu. – Miło, że w końcu panią poznałam. Pana oczywiście także.
Pan Ashton przymknął oczy i odetchnął. Nic nie powiedział.
– Wybacz zachowanie mojego męża. – mama Misurie spiorunowała go wzrokiem i znów wróciła do mnie. – Nie bardzo wie jak się zachować. W sumie, ja zresztą też. Z jednej strony jestem zła, że wplątałaś moją córkę w tak poważną sprawę i naraziłaś ją na niebezpieczeństwo, a z drugiej jestem szczęśliwa, że nic wam nie jest i że Misurie w końcu znalazła prawdziwą przyjaciółkę. W poprzedniej szkole...
– Mamo! – wtrąciła się natychmiast Misurie. – Ami nie chce o tym słuchać, prawda?
– Ja...
Dziewczyna nadepnęła mi na nogę. Pochyliłam się z bólu i spojrzałam na nią z wyrzutem.
– Widzisz. Nie chcę. – czarownica skrzyżowała ręce na piersi. – Poza tym America w nic mnie nie wplątała. To przecież nie była jej wina.
Mama nastolatki spłonęła rumieńcem.
– Tak, tak. Źle się wyraziłam. Po prostu...
– Wystarczy już... – Misurie uniosła dłoń, aby jej przerwać. – Skoro poznaliście księżniczkę, możemy jechać. Zaraz przyjadą rodzice reszty, a wasz samochód tarasuje przejazd.
Pani Ashton nieznacznie uniosła brwi.
– Księżniczkę? – powtórzyła, nieco zmieszana. – Samochód? Samochód! No tak! Powinniśmy już jechać.
Pociągnęła Misurie i wskazała jej tył auta. Dziewczyna przewróciła oczami i odgarnęła zieloną grzywkę.
– Do zobaczenia za kilka dni, Ami. – obróciła się, więc mogłam zobaczyć jej promienny, aczkolwiek smutny uśmiech. – Jeśli przyjdzie Dafne lub Shirley, powiedz im, że będę tęsknić i że dowiem się pierwsza, jeśli któraś z nich znajdzie sobie nową przyjaciółkę na moje zastępstwo. Niech nie myślą, że puszczę im to płazem.
Pokiwałam głową i wyciągnęłam ręce. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Misurie znalazła się obok i mnie przytuliła.
– Uważajcie na siebie. – szepnęła mi do ucha. – Wszyscy.
– Ty też. – poklepałam ją po głowie. – Nie wpakuj się w kłopoty. I nawet nie waż się robić dziwnych rzeczy z Danielem. To porządny strażnik.
Misurie zachichotała.
– Znasz mnie przecież.
Uniosłam brwi.
– No dobrze. – czarownicy opadły ramiona. – Zero wyskoków.
Uścisnęła mnie jeszcze raz, odsunęła się i wróciła do rodziców. Już po chwili siedziała obok Daniela w samochodzie i machała nam na pożegnanie. Nam, bo Leon w końcu uznał, że nie będzie przeszkadzać i zdecydował się podejść bliżej. Reszta również magicznie pojawiła się obok, otaczając mnie ciasnym kołem.
– Musisz nas kiedyś odwiedzić Americo. – mama Misurie, opuściła szybę w dół. – Oczywiście jak to wszystko się już skończy i znowu trafi się okazja do opuszczenia szkoły. Wtedy koniecznie powinnaś do nas wpaść. Poznasz brata Misurie.
Uśmiechnęłam się. Już to sobie wyobrażałam.
– Dziękuję. Z chęcią skorzystam z zaproszenia. – powiedziałam kulturalnie. – Do widzenia.
Kobieta mrugnęła, zasunęła szybę i skinęła na męża, aby uruchomił silnik. Auto ruszyło, więc cofnęliśmy się kilka kroków. Razem z Leonem, Vanessą, Eylą, Will'em i Meggan patrzyliśmy jak samochód rodziców Misurie rozpędzał się, aby na końcu drogi zniknąć i rozpłynąć się w powietrzu.
Przełknęłam ślinę. My także mieliśmy się niedługo rozpłynąć.
– Dziwnie będzie opuścić to miejsce. – zadarłam głowę. Przyjrzałam się ścianom budynku, myśląc o tym, jak długo ich nie zobaczę. – Przyzwyczaiłam się do Cennerowe'a.
– Jest w tym trochę racji. – Vanessa zamknęła oczy, chłonąc ciepłe promienie słoneczne. – Będę tęsknić za moimi klientami.
– Wyjeżdżamy tylko na jakiś czas. – Will szturchnął ją, aby się rozchmurzyła – Nie zostawiamy szkoły na zawsze. Wrócimy zanim się obejrzysz i znowu będziesz mogła wróżyć i straszyć magów mrocznymi przepowiedniami.
– Nie są mroczne. – oburzyła się Vanessa. – Są... szczere.
Eyla przekrzywiła głowę. Ciekawiło mnie, co sobie myślała o swojej podopiecznej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro