Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27 cz.1

Gdyby w sali rozpraw nocowała ćma, choćby i taka najbardziej mikroskopijna o silnie pierzastych czułkach, a także delikatnych, przyozdobionych spiralnymi wzorami skrzydełkach, teraz o jej obecności dowiedzieliby się prawdopodobnie wszyscy, nawet ci mający zdiagnozowane problemy ze słuchem. Cisza jaka zapadła była tak dobitna, że miało się wrażenie, jakby nawet wyrzeźbione w drewnianych ławach figury wstrzymały oddech, a srebrzyste wstęgi widocznego pod światło kurzu zwolniły, by jeszcze mniej gwałtownie opadać na podłożę. Oplatające Zandera pnącza, przestały piąć się w górę. Urwały się dyskretne pomruki i szmery, zniknął dźwięk sunących po ziemi szat. Istniało podejrzenie, iż nawet oblicza obecnych w pomieszczeniu Radców skamieniały, a ich ukryte pod kapturami powieki przestały się poruszać.

– Volunta Poemaut? – powtórzył jeden z mężczyzn, powoli i wyraźnie akcentując każdą literę. Był albo nad wyraz zaintrygowany, albo niezadowolony moją śmiałością, ponieważ odezwał się jako pierwszy po długiej (naprawdę długiej) przerwie. – Zgłaszasz roszczenie „Volunta Poemaut"?

Przytaknęłam. W innych, dogodniejszych okolicznościach z pewnością chełpiłabym się tym, że wprowadziłam równie ważne osobistości w stan poważnego zagubienia, jednak teraz, cisza, która wśród nich zapadła, wręcz dudniła mi pod czaszką. W pierwszej sekundzie myślałam, że mnie przejrzeli, tysiące nieskładnych myśli zaczęło przelatywać mi przez pustą głowę z prędkością odrzutowca. Wnioskowanie o rozpatrzenie tak kontrowersyjnej prośby należało do rzadkości, a jak wiadomo, im rzadsze coś się zdawało, tym większą wzbudzało podejrzliwość. Czyżby o to chodziło? Na pewno! Miałam niespełna siedemnaście lat, czego oczekiwałam?! Że wykiwam grupę najpotężniejszych nadnaturalnych świata? Dobre sobie! Nawet z błogosławieństwem Najwyższego Radcy już na starcie byłam skazana na porażkę.

Casimir ostrzegał, że jeśli nie zachowam się w stu procentach naturalnie i przypadkowo dam Radcom jakikolwiek powód do zawahania, natychmiast zaczną doszukiwać się podstępu zarówno w związku z naszym narzeczeństwem, jak i samą rozprawą. Nie chciałam do tego dopuścić, ale jaką miałam gwarancję, że do tego momentu zachowałam się odpowiednio? Czy moja twarz wyrażała dostatecznie silną determinację? Czy słowa, które układałam w zdania tak, aby brzmiały, jak prawda, były wiarygodne dla doświadczonych wampirów? Czy odpowiednio odegrałam rolę zdradzonej, cierpiącej nastolatki, której jedynym pomysłem na danie upustu złości, była publiczna, bolesna zemsta?

Mimo wewnętrznej burzy, zgodnie z poleceniami Casimira, z zewnątrz zachowałam spokój. Nie dałam po sobie niczego poznać. Wstrzymując oddech, czekałam, co się wydarzy. Czy któryś z Radców jeszcze się odezwie, a może od razu wyśmieje mnie za pomysł, że mogłam cokolwiek zgłaszać, czy brać aż do tego stopnia czynny udział w rozprawie.

– Volunta... Hmm... Nie przypominam sobie, aby istniało takie roszczenie... – zauważył niespodziewanie Radca, siedzący obok tego, który wcześniej zadawał pytania. Miał od swojego sąsiada nieznacznie młodszy, ale za to silnie zmatowiały od dymu papierosowego głos. Nie on jeden zresztą. Zakładałam, że co najmniej połowa Radców szukała rozluźnienia w wyniszczających płuca używkach. Chociaż po wampirach, zważywszy na szybką regenerację, nie dało się tego poznać, magowie nie trudzili się, by niwelować działanie tytoniu miksturami. Zbędny wysiłek skoro nawet gdyby szczycili się miłymi, miękkimi głosami, rozmowy z nimi nie byłyby ani trochę przyjemniejsze.

Konsternacja malująca się w dolnych partiach twarzy pozostałych, utwierdziła mnie w przekonaniu, że ich również dopadły identyczne myśli. Chyba nikt nie wiedział, na czym polegało tajemnicze roszczenie. Było to dosyć dezorientujące, skoro to właśnie Radcy tworzyli prawo i powinni z pamięci recytować każdy punkt obydwu Kodeksów.

Podobnie jak w ich przypadku, Zander także wyrażał oznaki powątpiewania. Kiedy członkowie Loży głównie poruszali głowami, szukając wśród towarzyszy kogoś chętnego do zabrania głosu, jego szczęka poruszała się niespokojnie. Zupełnie jakby usiłował przegryźć moje słowa, by potem sprawdzić, jaki miały smak. Dostrzegając jego zdenerwowanie, a gdzieś głęboko w ciemnych oczach również obawę, że właśnie zrobiłam coś wyjątkowo głupiego, nie czułam się ani lepiej, ani gorzej.

Odcięłam się od niego, od osoby, którą kochałam tak bardzo, że dopiero teraz zaczynałam rozumieć, dlaczego to najcudowniejsze na świecie uczucie potrafiło równie mocno boleć. Zamknęłam się na strach i stres, które centymetr po centymetrze niszczyły mój umysł do tego stopnia, że jeszcze trochę, a nie dałoby się mnie bardziej dobić. Żaden magiczny eliksir, nawet taki zrobiony własnoręcznie przez Misurie, nie byłby na tyle silny, by pogłębić ten, już i tak nad wyraz potężny, destrukcyjny efekt.

Milczenie przeciągało się, aż w końcu nie mogąc go znieść, jeden z Radców odezwał się z zakłopotaniem:

– Ekhm... Najwyższy Radco...?

Casimir, który do tej pory trwał w bezruchu, obserwując reakcje zakapturzonych mężczyzn, skinął na niego przyzwalająco głową.

– Tak?

– Czy ta dziewczyna ma prawo odwoływać się do zawartych w Kodeksach roszczeń?

– Choć wolałbym zaprzeczyć, niestety owszem, ma taką możliwość. Należy teraz do Loży. Przysługują jej niemal identyczne prawa, jak pozostałym członkom. W tym również prawo do składania próśb i odwoływania się do ustalonych przez pierwszych Radców aktów. Jak powszechnie wiadomo, zawierają one nasze obecne zbiory przepisów, a więc zbiory, które są wciąż bieżące i prawomocne. Zgłaszając roszczenie Volunta Poemaut, America nie złamała bynajmniej żadnych zasad.

– A więc rzeczywiście istnieje takie roszczenie?

Casimir znów skinął głową. Uniósł dłoń, w której zmaterializowała się długa, prosta i patrząc na to, jak układała się w dłoni, sztywna różdżka o szarawych, wykrzywionych pręgach przy czubku. Jakkolwiek węższa część przedmiotu nie wyglądała specjalnie imponująco, zakończenie wykonano już z cienkiej, ale wymyślnie splątanej linii barwionego na rdzawy odcień metalu. Gdy się lepiej przyjrzałam, zauważyłam, że trwale połączono go z zalanym w bezbarwnym szkle, popękanym kawałkiem jasnego kryształu. Był wielkości paznokcia noworodka, może troszeczkę większy.

Magowie z reguły nie przyozdabiali swoich różdżek, gdyż każdy zbędny element, jak było powszechnie wiadomo, tamował przepływ energii właściciela. Wszystkie magiczne przedmioty wykonywano z odpowiednio przygotowanych do tego materiałów, więc nie potrzebowały żadnych udziwnień w postaci kamieni szlachetnych, splotów ze srebra, czy enigmatycznych, przesiąkniętych mocą wzorów. Owszem, czasem runiczne symbole, bądź odpowiednio wyselekcjonowane kryształy wzmacniały działanie talizmanów, świec, czy, wspomnianych już, napęczniałych od magii przedmiotów, jednak zależało to od naprawdę mnóstwa czynników. Kadzidła, rytualne olejki lub eliksiry na ten przykład same w sobie zawierały wiele roślinnych ekstraktów o pożądanych właściwościach. Różdżki z kolei największą moc zyskiwały, gdy pozostawały w swojej „naturalnej" postaci. Nie mogły być zdobione w okolicy trzonu, a zwłaszcza w miejscu, gdzie skóra maga stykała się z drewnem, bo każda tego typu ingerencja, zaburzałaby tor lotu magicznej „iskry".

Tym bardziej zdziwiło mnie, czemu Casimir zdecydował się na właśnie taką różdżkę. Może należała do poprzedniego Najwyższego Radcy i mężczyzna, po jej przejęciu, uznał, że chciałby ją przynajmniej w ten sposób spersonalizować. Dlaczego jednak zdecydował się na szkło i kawałek pękniętego, noszącego ślady ziemi klejnotu? O wiele lepszy efekt osiągnąłby, posługując się pasującym pod kolor jego szaty, kosztownym rubinem, czy dopasowanym do oczu, masywnym szmaragdem. Dysponował poniekąd takimi pokładami magicznej energii, że lekka modyfikacja różdżki nie robiła mu widocznie żadnej różnicy.

W trakcie moich rozmyślań, Casimir nie próżnował. Nic nie mówiąc, zamachnął się ręką, a z różdżki wypłynęła chmura połyskującego dymu. Przepłynęła przez całą długość pomieszczenia, ścieląc nad ławami Radców cienką warstwę kłębiącego się puchu. Gdy ten opadł gwałtownie przed twarzami niewzruszonych tym spektaklem mężczyzn, a następnie się rozmył, stało się jasne, czemu Regarte posłużył się magią. Na ławach zebranych pojawiło się coś na kształt holograficznych, otoczonych delikatną mgiełką ksiąg. Każda grubości trzech opasłych, drobiazgowych podręczników do nauk ścisłych.

– Pozwolicie – Casimir jeszcze raz uniósł różdżkę, lecz tym razem tylko po to, aby nieznacznie przesunąć rękę w prawo. Naraz wszystkie księgi otworzyły się i bez pomocy niczyich dłoni, w ciszy przerywanej jedynie trzaskaniem niewidocznych gołym okiem iskierek magii, zaczęły się kartkować. W powietrze uniosły się tumany pyłu. – O ile się nie mylę, to będzie strona tysiąc siedemset czterdziesta dziewiąta.

– Pograniczne działy tyczące się obydwu ras – zauważył Radca, który odezwał się tego dnia chyba po raz pierwszy. Uważnie śledził przewracające się strony do momentu, gdy te się nie zatrzymały. Kiedy ostatnia strona spoczęła po lewej stronie, a kartki zaczęły zapełniać się drobnym, pochylonym tekstem, nachylił się z zainteresowaniem. Odchylił kaptur do tyłu, ujawniając fragment haczykowatego nosa. – Rozdziały spisane przez V Najwyższego Radcę... Prawo łaski... To roszczenie ma ponad czterysta lat.

– Powstało po tym, jak przed sądem stanęła partnerka jednego z wysoko postawionych Radców – uzupełnił inny mężczyzna, sunąc zakrzywionym palcem dobre trzy centymetry nad księgą. Wydawał się pogrążony w lekturze, ale ciężko stwierdzić, czy był równie zaintrygowany, czy zwyczajnie zeźlony, że członkowie zgromadzenia (włącznie z nim) nie posiadali tak elementarnej, zdawałoby się, wiedzy. Wyrażał się dosyć powściągliwie. – Nie jest wspomniane, jaką zbrodnię popełniła ta kobieta, jednak jej przewinienia były wystarczająco poważne, by zakładać, że najpewniejszym wyrokiem okaże się bezpowrotne odebranie mocy, a zatem także i przywilejów. Gdyby takowy werdykt zapadł, okryłaby hańbą zarówno swoją rodzinę, jak i partnera.

– Owy Radca wyraził żarliwą chęć przeniesienia na swoją osobę części winy kobiety – ozwał się Casimir, składając palce w piramidkę. W którymś momencie różdżka zniknęła z jego ręki. – Nasze prawo nie uwzględniało podobnych sytuacji, więc wśród członków Loży zapanowało poruszenie. Skoro Kodeksy ani nie zakazywały, ani nie przyzwalały na podobne postulaty, to do V Najwyższego Radcy należała ostateczna decyzja. Jak możemy wyczytać na stronie tysiąc siedemset czterdziestej dziewiątej, wyraził on ostatecznie zgodę na przeniesienie wyroku, a później dodał w obydwu Kodeksach oficjalny ustęp odnośnie do tego typu zgłoszeń. Roszczenie Volunta Poemaut, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „przejęcie przewiny", zostało użyte za kadencji V Najwyższego Radcy po raz pierwszy i ostatni. Nie zmienia to jednakowoż faktu, iż mój daleki poprzednik zastrzegł zawczasu, że w przypadku kolejnych tego typu zgłoszeń, to on, bądź jego następcy będą decydowali o akceptacji owego roszczenia. Aktualnie więc to mnie przypada zadanie sprawdzenia, czy America Dusney ma wystarczająco dobry powód, by je zgłosić. O ile oczywiście wciąż podtrzymuje to, co powiedziała.

Spuścił na mnie wzrok, a zaraz potem, w jego ślad poszli Radcy, którzy najpewniej posyłali mi wątpliwe spojrzenia spod kapturów. Zander milczał, nie pojmując, do czego zmierzałam. Blada jak ściana Vanessa, przygryzała kciuk, a przez twarz Misurie przelatywało naraz tyle emocji, że trudno było zgadnąć, co konkretnie czuła lub myślała. Z tą różnicą, że teraz, prócz załamania, jej oczy emanowały złudną nadzieją, że jakoś zareaguję. Nie pojmowała, na czym polegało prawo łaski. Że fakt, iż o nie wnioskowałam wcale nie oznaczał, że wszystko skończy się dobrze.

Usiłowałam uspokoić narastające drżenie rąk. Najpierw trzymałam je na balustradzie, ale kiedy dotarło do mnie, że zaciskałam je na niej coraz mocniej i mocniej, z trudem rozluźniłam palce. Czując na sobie przenikliwy wzrok kilkudziesięciu osób (włącznie ze strażnikami), schowałam dłonie głęboko pod pelerynę.

– Podtrzymuję – powiedziałam, unosząc głowę. Musiałam być wiarygodna.

– Zdajesz sobie sprawę, Americo, że roszczenie, które zgłosiłaś, oznacza przekazanie części winy na decydującą się na nie osobę? W tym wypadku na ciebie? – zapytał Regarte, idealnie odgrywając rolę niezadowolonego z powodu mojego śmiałego, w jego mniemaniu w ogóle nieprzemyślanego posunięcia. Zniżył głos, jakby chciał zachować ten fragment rozmowy tylko między nami, jednocześnie, niby przypadkiem, pozwalając go usłyszeć również pozostałym. Jego oczy lśniły, jakby upajał się tym wątpliwym przedstawieniem, sposobem, w jaki robiliśmy z Radców głupców. – Prawo łaski nie posłużono się od przeszło czterystu lat. Dlaczego miałbym zgodzić się teraz na jego użycie? Masz jakiś konkretny powód, Americo?

Przeprosiłam w duchu Zandera. Wiedziałam, że z mojej winy będzie cierpiał, a słowa, które wypowiem, zabolą bardziej, niż rozżarzony pręt wbijany w obnażone ciało. Tylko tak mogłam go jednak uratować. Uchronić jego pamięć. Zapewnić bezpieczeństwo jemu i jego bliskim.

Powstrzymać nadchodzącą wojnę klanów.

– Mam powód, a nawet dwa powody – wycedziłam przez zęby, po czym, mając nadzieję, że nie pomylę imion i nazwisk, uściśliłam: – Albertha Loodermana i Zachariasa Walsha.

Zander poderwał gwałtownie głowę. Casimir ściągnął natomiast brwi.

– Uściślij, proszę.

– Nie zamierzam użyć prawa łaski z powodów, o których pomyślała zapewne większość obecnych na tej sali – mruknęłam, wciąż pamiętając, by wyrażać się zgodnie z prawdą. Patrzyłam prosto na Radców. To co dotąd tłumaczyłam sobie jako strach, przekułam teraz w siłę i nienawiść. Gorąco, które doskwierało mi przez tę ciągle napiętą, duszną atmosferę, zmieniłam w bijący mi z oczu chłód. – Zdaję sobie sprawę, że przedstawiciel jednej z ras nie może przejąć na siebie sankcji ściśle związanej z inną rasą. Chcę przenieść na siebie tylko tę część kary Zandera Licavoliego związaną z wykasowaniem pamięci. Co to w końcu za wyrok, skoro winny od razu o nim zapomni? Mam rozumieć, że on... że ten... wampir zacznie wszystko od nowa, jak gdyby nigdy nic? Czy w waszych sądach nie chodzi o ty, by pokazać nadnaturalnym, że Rada nie tylko zabiera głos, ale wciąż wie, jak groźnie ryczeć? Że kiedy trzeba, zamiast decydować się na najłatwiejsze rozwiązanie, bierzecie sprawy w swoje ręce? Waszym zdaniem za odebranie życia, odpowiednią karą będzie wykasowanie pamięci? Czy nie powinno być na odwrót? Czy morderca nie powinien o wszystkim pamiętać? Zapłacić cenę, której nikt nie mógłby udźwignąć. Do końca życia mieć przed oczami duchy przeszłości: widzieć przerażone, blade twarze i wywracające się oczy, z których stopniowo ulatuje życie. Słyszeć rozdzierające, błagalne krzyki swoich ofiar. Przy każdym uniesieniu rąk, czuć na skórze nieprzyjemne ciepło zakrzepłej, obcej krwi. Czuć... czuć...

Urwałam, gdy ciało odmówiło mi posłuszeństwa, a gardło zacisnęło się w ciasny supeł. Nie planowałam wypowiadać aż tylu słów. W głowie miałam ułożone może połowę ze zdań, które opuściły moje usta. Planowałam powiedzieć, co trzeba i skończyć, ale... nie dałam rady. Nie zdołałam w porę się powstrzymać. Nienawiści, którą czułam, nie dało się udawać, a teraz, kiedy dałam jej w końcu dojść do głosu, wyciszyć innymi emocjami. Żal zbyt silnie zakorzenił się w moim umyśle. Nie był on jednak kierowany bezpośrednio w stronę Zandera, kulącego się aktualnie pod naporem moich kolejnych lodowatych wyrzutów, niczym człowiek smagany długim batem. Nie. Był on spowodowany tymi wszystkimi wypaczonymi obrazami, które widziałam za sprawą Księgi Blaise'a. Tym, że nadnaturalni nie dostrzegali niczego poza czernią i bielą. Że sama doskonale zdawałam sobie sprawę, iż Zander powinien otrzymać wyrok i odpokutować za swoje winy.

Dlaczego jednak w ten sposób? Czemu, skoro jego czyny były spowodowane Przebudzeniem, na które nie miał wpływu?!

– Niech Zander Licavoli pamięta – dokończyłam ze łzami w oczach, przechodząc niemal do szeptu. Przycisnęłam zaciśniętą pięść do czoła. Jej zimno przynajmniej w pewnym stopniu chłodziło moją płonącą, trawioną gorączką skórę. – Wszystko. Co do najmniejszego szczegółu. Niech żyje ze świadomością tego, co zrobił. Że stał się taki sam, jak jego przeklęty brat.

Radca, który wcześniej był mi przeciwny, leniwie się uśmiechnął. Jego oblicze przyozdobił wyraz tryumfu, którego na próżno było szukać na twarzach innych. Minę Zandera mogłam w tamtej chwili określić tylko jednym słowem: rozpacz. Z desperacją wwiercał we mnie szeroko otwarte oczy, bo choć niechybnie zakładał, że straci w moich oczach, nawet w najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, iż przyrównam go do Doriana.

Tak jak podejrzewałam, trafiłam w najwrażliwszy punkt jego serca. To nie tylko bolało, to rozrywało na strzępy.

Oświadczył przed wszystkimi, że mnie kocha, a ja wbiłam mu szpilę.

Nam obojgu.

– Czy to już wszystko, co masz do powiedzenia, Americo? – chciał wiedzieć Casimir.

Skinęłam głową. Było mi tak słabo, że marzyłam już tylko o opuszczeniu sali rozpraw. Nie mogłam tego jednak zrobić przed ogłoszeniem werdyktu. Teraz wszystko zależało od decyzji Najwyższego Radcy.

– Wysłuchałem uważnie argumentów mojej towarzyszki – Regarte zwrócił się do Radców – i uważam, że są wystarczające, by zaakceptować jej wniosek o prawo łaski. Czy pozostali członkowie Loży są tego samego zdania? Przypomnę tylko zawczasu, iż America Dusney, z racji swojego magicznego statusu i pochodzenia, jest aktualnie objęta immunitetem. W przypadku uwzględnienia roszczenia Volunta Poemaut, wyznaczona kara nie będzie mogła zostać wykonana aż do odwołania.

Jako pierwszy podniósł się, a jakże, zadowolony Radca. Bez chwili zwłoki, wzniósł nad głowę różdżkę, z której wydostała się biała iskra. Tak jak wcześniej, w przypadku decyzji, czy Zander jest winny, chmura gęstego dymu spłynęła po ławie, aby spowić podłogę i zaraz wniknąć w szczeliny.

Inni też poszli śladem maga. Co prawda nie wszyscy, bo paru Radców zostało na swoich miejscach, ale wystarczyło tylko spojrzeć, aby od razu wiedzieć, że finalnie udało mi się przekonać większą część loży, w tym również nocnych. Pnącza oplatające wampira poruszyły się nieznacznie, gdy kolejne kłęby dymu znalazły się nad herbem Rady. Stopniowo, jeden po drugim, zaczęły wycofywać się z powrotem do ziemi. Dopiero wtedy moim oczom ukazała się rzeczywista ilość ran, które zrobiły na ciele dziewiętnastolatka, wbijające się w nie zatrute kolce. Po ubraniach Zandera zostały strzępy. On sam, gdy tylko więzy puściły, zachwiał się i upadł na kolana.

– Rada zagłosowała – oznajmił podnośnym głosem Casimir, stając na brzegu ławy. Spojrzał z wyższością na klęczącego na podłodze szatyna. – Zanderze Licavoli, synu Arelle i Maurice'a Licavoli, znany dawniej także jako Rinari, dawny książę Królestwa Ognia. Na mocy prawa, zgodnie z wolą członkini Loży, Americi Leonorre Dusney i przyzwoleniem większości pozostałych jej członków, zostaje ci przyznane prawo łaski. Część twojej kary, zostaje w tym momencie przeniesiona na wspomnianą przed chwilą, Americę Dusney. Ponieważ nie może ona jednak ingerować w prawo innej rasy, niż swoja, wciąż czeka cię usunięcie kłów. Zostaniesz w trybie natychmiastowym wydalony z magicznej społeczności. Do końca swoich dni będziesz również pamiętał o zbrodni, którą popełniłeś.

Zander nie zareagował. Nie próbował się podnieść, czy spierać. Wyglądał nawet gorzej niż w piwnicach Cennerowe'a, gdy skatowany, cały posiniaczony i podtrzymywany przez ochroniarzy Magelliego, był otwarcie przez niego poniżany. Nie mogłam patrzeć na to, w jakim stanie się znajdował. Walcząc z mdłościami, odwróciłam głowę.

On również nie wyłapał w moich słowach fałszu. Założył, że go znienawidziłam.

– Americo – zwrócił się do mnie nieco łagodniej Casimir. Chwilę trwało nim zdołałam podnieść na niego wzrok. Przyłapałam się na tym, że jak szalona drapałam się po ramieniu. Mocno. Boleśnie. – Zgodnie z wolą Zandera Licavoli, prosiłbym cię teraz o opuszczenie sali. Żadne z nas nie chciałoby, abyś patrzyła na to, co zaraz nastąpi.

– Ja... – zaczęłam, ale urwałam. Przełknęłam ślinę. – Dobrze. Skoro taka jest wola Najwyższego Radcy.

Może faktycznie był to najlepszy pomysł. Zander nie chciał mimo wszystko, żebym została świadkiem chwili jego największej słabości. Jeśli wierzyć relacjom tych, którzy tego doświadczyli, proces usuwania kłów, był jeszcze boleśniejszy, niż ktokolwiek mógłby to sobie wyobrazić na podstawie samych plotek, czy domysłów. Dla przedstawiciela nocnej rasy, kogoś, kto zawsze chodził dumnie wyprostowany, nie było nic bardziej poniżającego, od niespodziewanego upadku.

– Jeden ze strażników, odprowadzi cię do sypialni. – Casimir skinął na Leona. Ochroniarz momentalnie zrozumiał polecenie, bo zmaterializował się przy nas w zaledwie dwie sekundy. Bez słowa, wyciągnął w moim kierunku otwartą dłoń. Choć jego głowa była uniesiona, nie patrzył mi w oczy. Bałam się myśleć, jak bardzo go zawiodłam.

Strażnik pomógł mi opuścić ławę. Omal nie potknęłam się na stopniu podwyższenia, ale jego silna dłoń pomogła mi w utrzymaniu równowagi. Gdy znalazłam się na ziemi, ostatni raz zmusiłabym się, by przybrać hardą postawę. Leon wyczuł, że był to blef i bez jego wsparcia, nie dam rady ruszyć się nawet o centymetr. Podał mi ramię, które przyjęłam z ogromną wdzięcznością. Gdyby nie to, nie dotarłabym do drzwi.

Nim opuściłam salę, spojrzałam za siebie ten jeden, ostatni raz.

Był to błąd. Mój wzrok napotkał zaczerwienioną twarz Misurie.

Po jej policzkach płynęły łzy.

* * *

Drzwi zamknęły się za nami niemal bezszelestnie. Jak za pstryknięciem palców, wszystkie dźwięki z sali rozpraw zostały wytłumione. Powietrze stało się świeższe, a temperatura niższa. Zniknął dotychczasowy, niekomfortowy ścisk. Skrępowanie ustąpiło miejsca uldze, gdy uświadomiłam sobie, że już na nic nie będę miała wpływu. Przynajmniej na ten moment, już nic nie zależało ode mnie.

Więc dlaczego, pomimo ulgi i świadomości, że mój plan się powiódł, po plecach wciąż spływały mi strużki potu, a twarz płonęła żywym ogniem? Czemu w zapamiętaniu drapałam się po ramieniu, nie przestając nawet wtedy, gdy pod paznokciami poczułam pierwsze krople lepkiej krwi?

Serce waliło mi jak młotem. Nogi miałam jak z waty, światło pobliskich lamp zlewało się przed oczami i szalało, kręcąc na tle rozmytych ścian, splątane serpentyny. Nie mogłam określić, czy to ja się chwiałam, czy to świat postanowił bujać się niczym rzucany przez fale okręt. Ledwie łapałam gorący oddech.

– A więc to był twój plan – powiedział beznamiętnym tonem Leon. Gdy tylko zniknęliśmy z pola widzenia Radców, zabrał rękę, pozostawiając mnie samej sobie. – Nawet nie próbowałaś powiedzieć nic na jego obronę. Zander... Od początku planowałaś doprowadzić do jego upadku.

Chciałam się bronić. Naprawdę. Powiedzieć, że strażnik nie miał racji i zrobiłam to wszystko właśnie po to, aby uratować wspomnienia ukochanego. Zamiast tego, zabrakło mi tchu. Moje płuca samoczynnie się zacisnęły, uniemożliwiając mówienie. W tej samej chwili, poczułam, że kończyny odmawiają mi posłuszeństwa.

– Twoja aura... – mówił dalej mężczyzna, nie zwracając na mnie uwagi. – W życiu nie widziałem, by ktokolwiek czuł tak wiele emocji jednocześnie, a jednak mówił z takim przekonaniem o zemście na ukochanej osobie. Doprawdy, najlepsi mogliby się od ciebie u... – Odwrócił się. – Americo? Hej! Co się dzieje?!

Walcząc, aby złapać choć haust powietrza, oparłam się plecami o chłodną ścianę korytarza. Ciężko dysząc, chwyciłam drżącymi palcami za wiązanie peleryny i szarpnięciem je poluzowałam. Gdy sznurki puściły, moja ciężka dłoń ześlizgnęła się po materiale. Druga zaraz po niej. Nim Leon zdążył do mnie dotrzeć, obie zawisły bezwładnie w powietrzu.

Szata opadła na ziemię, a ja zaraz po niej.

Dzisiaj nieco krócej, niż zwykle. Sama mam niewiele do powiedzenia na temat rozdziału, ale myślę, że jest tak burzliwy, że w sekcji komentarzy na pewno mnie wyręczycie ;) Ze swojej strony napiszę tylko, że do zakończenia tego tomu zostały nam jeszcze dwie (może trzy) sceny i epilog.

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro