Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25 cz.2

Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w żadnej sądowej rozprawie. Będąc utwierdzoną w przekonaniu, że pojęcie sprawiedliwości dla każdego ma zupełnie inne znaczenie, unikałam jakichkolwiek rozmów o prawości, czy chociażby oglądania programów telewizyjnych, w których opisywano różne ciężkie sprawy, czy inscenizowano na pozór ciekawe procesy. Oczywiście nie pochwalałam poczynań seryjnych morderców, czy przesadnie pewnych siebie przestępców (nie mówiąc już o wyczynach Doriana, który sądził, że usiłując mnie zabić, postępuje słusznie). Mimo to, zapewne za sprawą Leanice, nigdy nie umiałam postawić się w roli sędziego, a już tym bardziej podjąć decyzji o skazaniu lub uniewinnieniu danej osoby. Zawsze istniało jakieś „ale", zawsze istniał nikły, choćby najmniejszy cień szansy, że domniemany zabójca został niesłusznie oskarżony, a złodziej, który włamał się do banku, nie zamierzał wydać skradzionych pieniędzy na wycieczkę do ciepłych krajów, ale by wykarmić umierającą z głodu rodzinę. Przypominało to nieco wagę, którą kontrolowały dwie, stale konkurujące ze sobą dłonie. Gdy jedna dokładała coś na szali, druga, aby zrobić jej na złość, dociążała tę drugą. W moim przypadku druga ręka należała do księżniczki.

Choć Leanice często zaburzała mój światopogląd, ten jeden raz w zupełności się ze sobą zgadzałyśmy. Mnie zależało na ocaleniu Zandera, jej natomiast na pomocy ukochanemu Rinariemu. Mimo ostatnich spięć, nie miałyśmy żadnych wątpliwości co do tego, że wampir nie zasłużył na usunięcie pamięci. A skoro dostałyśmy szansę, aby tego uniknął, nie zamierzałyśmy jej zmarnować. Nawet jeśli na moim palcu pojawiła się przez to nowa, ciążąca nam obu na sercu biżuteria.

Leanice rozpaczała, a co właściwie czułam ja? Najbliższym określeniem kotłujących się w moim sercu emocji, była niepewność. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli plan Regarte nie zadziała i Rada nie uzna naszego narzeczeństwa, domyślając się podstępu? Co w przypadku, gdy Zander odmówi przyjęcia roszczenia Volunta Poemaut i mimo moich starań zostanie mu odebrana pamięć? Casimir zapewnił mnie po prawdzie, że oskarżony nie może zrezygnować z przywileju, jakim jest wyraz dobrej woli członka loży, ale i tak ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, gdy odziana w krwistoczerwoną, przesiąkniętą zapachem Rady szatę, zmierzałam z Leonem ku sali sądowej. Pierścionek od Najwyższego Radcy był nieco za luźny i zsuwał mi się z palca, więc w przypływie zdenerwowania, obracałam czarny diament na boki.

W prawo – będzie dobrze. W lewo – wszystko się posypie.

W prawo... W lewo... W prawo...

W le...

– Americo – odezwał się w końcu zmęczony naszym nieustającym milczeniem strażnik. Przerwał tym samym moje skrajne rozmyślenia. – Zanim dojdziemy na miejsce... Możemy zamienić kilka słów?

Zacisnęłam dłoń i przykryłam ją drugą ręką. Już praktycznie zapomniałam, jak szybko potrafiłam odzwyczaić się od znajomych głosów. Spędzałam z Leonem naprawdę dużo czasu, teraz jednak, a dokładniej od momentu, gdy mężczyzna przyszedł po mnie do pokoju, praktycznie się nie odzywał. Chociaż nie znał całej prawdy, ani motywów, które mną kierowały, uszanowałam jego milczenie i nie brnęłam w skomplikowane wyjaśnienia. Mój ubiór był już sam w sobie wystarczająco sugestywny, aby już kilka dni wcześniej, szarowłosy domyślił się, że moja „relacja" z Najwyższym Radcą weszła na wyższy poziom. Pierścionek z czarnym kamieniem, który teraz obracałam na palcu, a który dotąd skrzętnie ukrywałam pod połami peleryny, nie pozostawiał ku temu żadnych złudzeń. Wystarczyła kamienna mina ochroniarza, którą przybrał, gdy otworzyłam mu drzwi sypialni, a on momentalnie spuścił wzrok na moją rękę. Kiedy wciągnął ze świstem powietrze na widok zdobiącego mój palec pierścienia, wyczytałam z jego postawy dosłownie wszystko. Zrozumiałam, że zgodnie z moją wcześniejszą prośbą, Regarte osobiście nakreślił mu sytuację. Zdałam też sobie sprawę, iż Leon musiał poddać w wątpliwość słowa swojego zwierzchnika, bo ewidentnie chciał sprawdzić, czy ten powiedział mu prawdę. Jak nic musiał pomyśleć, że go zdradziłam. Zarzekałam się niegdyś, że nigdy nie zgodzę się z krzywdzącym postępowaniem Rady, a teraz, za plecami wszystkich, ni z tego ni z owego związałam się nierozerwalnym sznurem z jej najwyżej postawionym przedstawicielem.

Nawet jeśli przez wzgląd na moje pobudki, sama nie określiłabym się hipokrytką, nie miałam wpływu na to, co myśleli o mnie w tym momencie inni.

– O... oczywiście, że możemy – odparłam, przyłapując się na tym, że dziwnie łamał mi się głos. Wzięłam się w garść i odchrząknąwszy, poprawiłam się nieco głośniej: – Tak. Jasne. O czym chcesz porozmawiać?

Odprowadzenie mnie na salę rozpraw miało być ostatnim obowiązkiem Leona. Potem, jako narzeczona krwi Casimira, miałam znaleźć się pod jego egidą. I doprawdy, skłamałabym mówiąc, że nie przerażała mnie sama myśl o tym momencie. O nim, a także o chwili konfrontacji z Zanderem. Nie wiedziałam, jak spojrzeć mu w twarz, a zwłaszcza, skoro miałam stać ramię w ramię z Casimirem, ponadto odziana w bliźniaczą jemu szatę. Sto razy bardziej wolałabym ukryć się w bezpiecznych ramionach Leona i chłonąc przyjemne ciepło jego ciała, udawać, że mijał dla nas po prostu kolejny nudny dzień w Radzie. Nikt nikogo nie zabił, nikt nie planował odbierać nikomu pamięci. Nie było żadnej magicznej Księgi, a klany zamiast szykować się do wojny, spierały się o niezagrażające nikomu błahostki (choćby i o to, który z członków zgrupowania piecze lepsze muffiny, albo – żeby już pozostać przy angielskich klimatach – cornish pasty).

– Jest w sumie wiele kwestii, o których chciałbym z tobą porozmawiać – stwierdził Leon, ukrywając dłonie w kieszeniach eleganckich, czarnych spodni. Tylko nieliczni strażnicy mieli prawo uczestniczyć w rozprawach prowadzonych przez Radę, a tak się złożyło, że mój ochroniarz również się do nich zaliczał. Nawet nie ze względu na mnie, ale na swoje umiejętności i fakt, iż potrafił dostrzegać aury. – Dlaczego, Americo?

Chwyciłam za materiał szaty, aby na pozór poprawiając zsuwający mi się z włosów kaptur, podjąć próbę zakrycia rozbieganych oczu. Odcień płaszcza aż nazbyt pasował do spiętych w ciasne, śliskie upięcie kosmyków.

– Co dlaczego?

– Nie udawaj. – Mężczyzna zwolnił nieco kroku. Chcąc nie chcąc, musiałam zrobić to samo. – Nie czujesz niczego do Najwyższego Radcy, a już na pewno nie jesteś osobą, której zależałoby na profitach wynikających z jego pozycji. Czemu w takim razie godzisz się na to wszystko?

Spuściłam głowę. A czy miałam inne wyjście? Godziłam się, bo jakby mój strażnik jeszcze tego nie zauważył, ze wszystkim zostałam sama. Dorian wciąż przebywał na wolności i istniało poważne ryzyko, że szykował się do uderzenia, klany szalały, sądząc, że nie jestem dla nich żadnym przeciwnikiem, Zander został oskarżony o jedną z najpoważniejszych zbrodni, jaką znało nasze społeczeństwo, Misurie miała mi za złe, że nie wolno mi jej było o niczym powiedzieć, a Victo... to znaczy, Vanessa mnie unikała. Nie, nie miałam wyjścia. Fakt, że Casimirowi udało się znaleźć rozwiązanie tej cholernej sytuacji, wcale nie oznaczał, że było mi je łatwiej zaakceptować. Gdyby ktoś zaproponował inne wyjście, bez zastanowienia bym się na nie zdecydowała.

Zacisnęłam powieki. Gdyby nie fakt, że Leon również musiał uwierzyć w narzeczeństwo krwi, aby podczas rozprawy zachowywać się wiarygodnie, bez wahania wyznałabym mu całą prawdę. Tak musiałam brnąć w kłamstwa. Casimir prosił, bym uważała i nie zdradzała nikomu naszych planów, problem jednak w tym, że wiązało się to z kolejnym trudnym dla mnie do zrealizowania fortelem.

– Tak wyszło. – Zamiast zdecydować się na szczerość, jak tchórz unikałam jego wzroku. Rezygnując z dalszej zabawy pierścionkiem, przeniosłam rękę wyżej i zaczęłam żywiołowo drapać się po ramieniu. – Casimir... on... Nie potrafię ci tego wyjaśnić.

Leon westchnął. Milczał kilka sekund, jakby się wahał, po czym odezwał się zaniepokojonym tonem:

– Prawdopodobnie nie powinienem, ale... czy Regarte... – przełknął ślinę – czy on zmusił cię do tego narzeczeństwa, Americo?

Otworzyłam usta.

– Nie, skądże. Czemu tak myślisz? – Opuściłam ręce wzdłuż ciała, aby pod płaszczem ukryć, że zaczęły się trząść ze zdenerwowania. Musiałam coś szybko wymyślić. Dopóki zamiast się tłumaczyć, reagowałam pytaniami na pytania, zyskiwałam trochę dodatkowego czasu. – Nie ufasz Casimirowi?

Ostatnim zdaniem trafiłam w dziesiątkę. Mag spiął się, jakby teraz on również niekoniecznie chciał odpowiadać. Sugestia, że naszą rozmową podważał wiarygodność Rady, a tym samym w domyśle ją zdradzał, była może poniżej pasa, ale nie miałam innego wyjścia. Jako zaufany ochroniarz, Leon nie powinien mieć aż tak poważnych wątpliwości w związku ze swoim szefem. Doskonale zdawał sobie sprawę, w jakim stawia się świetle, zadając podobne pytanie.

– Ufam mu niemal tak, jak ufam sobie – odparł enigmatycznie. – Zapytam mimo to jeszcze raz. Czy Najwyższy Radca miał wpływ na twoją decyzję odnośnie do oświadczyn?

– Nie – powiedziałam poważnie i akurat w tym wypadku nie musiałam się martwić, że kolor aury zdradzi moje zdenerwowanie. To był dobry moment, aby sprawdzić się przed oficjalną przemową, którą miałam wygłosić podczas rozprawy. – Zdaję sobie sprawę, jak nasze narzeczeństwo wygląda dla kogoś z boku, ale uwierz, że Casimir dał mi wolny wybór. Jak nikt inny wspierał mnie, gdy dowiedziałam się, że Za... Za... że Licavoli zrobił coś tak strasznego. – Nie mogłam wypowiedzieć imienia dziewiętnastolatka, już na samą myśl o nim zaczynał łamać mi się głos. – Gdyby Casimir nie uświadomił mnie, jaka jest prawda, wciąż trwałabym w związku z tym mordercą. Teraz przynajmniej wiem, że świat jest równie okrutny, jak mówią, a otaczający mnie ludzie wciąż brną w coraz gorsze kłamstwa. Nie tylko młodszy z synów Władcy Ognia zdradził swoich bliskich. Jak widać starszy niczym się od niego nie różnił.

Leon zacisnął zęby.

– Z tego co mi wiadomo, Zander próbował jedynie ochronić swoją... – zamyślił się. Przez dobre dwie sekundy zastanowił się, jak dobrać słowa – towarzyszkę.

– Niczego to nie zmienia. Ma krew na rękach – oznajmiłam szybko, nim zdradzone serce zdążyło zmusić mnie do mimowolnego przyznania mężczyźnie racji. Ten próbował coś jeszcze powiedzieć, ale dodałam z żalem: – Proszę cię, nie wyskakuj tylko z tekstem w stylu: „on na pewno tego nie chciał". Znam szczegóły, wiem, jak brutalnie postąpił i jak skończyli ci dwaj Careai. Gdyby Licavoliemu naprawdę choć trochę zależało, albo ciążyłoby mu poczucie winy, od razu by się do wszystkiego przyznał. Jak można pozbawić życie dwóch przedstawicieli własnej rasy, a potem ot tak przejść z tym do porządku dziennego? Ty byś tak potrafił? Miałbyś serce, by zrzucić całą winę na dziewczynę, którą byś kochał? Mógłbyś się dalej śmiać, wiedząc, że na zawsze pozbawiłeś tego przywileju dwóch swoich pobratymców? Nie wyrzucałbyś sobie tego, że choć działałeś w na pozór słusznej sprawie, przyszło ci kogoś skrzywdzić?

Leon zacisnął zęby, a jego oblicze momentalnie spochmurniało.

– Tak – oznajmił cicho. Worki pod jego oczami pogłębiły się, policzki opadły. – Wyrzucałbym.

Dopiero po tym, oświeciło mnie, o czym prawdopodobnie pomyślał strażnik. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wcale aż tak nie różnił się od Zandera. Sam przyznał się przede mną kiedyś, że będąc na usługach Rady nie raz postępował niezgodnie z własnym sumieniem. Czy teraz doszedł do wniosku, że właśnie do tego piłam?

– Leon, ja wcale nie... – zaczęłam, ale urwałam w połowie zdania, bo szarowłosy zbladł. Nagle stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam, a sądząc po malującym się na jego twarzy zdumieniu, on również. Jego szeroko otwarte oczy zaszły łzami. Zamrugaliśmy oboje w tym samym momencie. – Leon?

Przyłożył dłoń do policzka. Wzdrygnął się, kiedy na jego palec kapnęła maleńka, przezroczysta kropelka.

– Alice – wyszeptał w zdumieniu, a z jego oczy wyzierał dawny, a jednak wciąż upominający się o niego ból. Spoglądał przed siebie, trzymając rękę na skórze, jakby zawczasu zamierzał przechwycić resztę spływających po niej łez. Jakby nie widział ich od tak dawna, że musiał przyjrzeć się każdej z osobna, by upewnić się, że były prawdziwe. – Miała na imię Alice.

Natychmiast zrzuciłam z głowy kaptur. Przypadkiem zahaczyłam materiałem o krawędź koka, przez co parę podtrzymujących misterną fryzurę wsuwek, nieco się poluzowało. Miałam to gdzieś. Po raz pierwszy widziałam Leona w takim stanie. Choć zachowywał stoicki wyraz twarzy, nie miałam wątpliwości, że jego łzy były szczerym odzwierciedleniem ukrywanym przez niego w głębi serca uczuć.

– Alice? – zapytałam ostrożnie, robiąc krok w jego stronę.

– Było ich wiele. – Głos strażnik stał się wyprany z jakichkolwiek emocji. Widząc, że go nie rozumiałam, rozwinął: – Masz rację, Americo. Otaczamy się zdrajcami. Nie nam ich jednak oceniać skoro sami nie jesteśmy od nich lepsi. Ja w każdym razie nie jestem na pewno. Mam na sumieniu niezliczone ilości Alice. Kobiet, mężczyzn, magów i wampirów w twoim, a nawet niższym wieku. Niewinnych nadnaturalnych, których twarze prześladują mnie nocami w koszmarach, bo ich złe uczynki nie były wcale współmierne do otrzymanej potem kary – mówił rozgorączkowany. – Alice. Właśnie tak określam w myślach tych, których nie znałem i nie chciałem poznać, aby łatwiej było mi potem zagłuszyć poczucie winy. Alice... Z czasem przestawałem pamiętać o innych, ale Alice... mojej Alice... Jej nigdy nie udało mi się zapomnieć. Przysięgała zresztą, że będę wspominać jej imię, choćbym nawet skończył w piekle. I do diabła, pamiętam! Pamiętam jej imię lepiej niż własne.

Przerwał, aby machinalnym gestem otrzeć kolejną łzę i nabrać porcję oddechu. Wzdrygnęłam się, gdyż nagle szata od Najwyższego Radcy wydała mi się wyjątkowo przewiewna, a sama temperatura panująca na korytarzu, o wiele niższa. Coś podpowiadało mi, że nie powinnam dopytywać, ale i tak otworzyłam usta. Mieliśmy jeszcze kilka minut.

– Czy Alice... była ci bliska?

Leon uśmiechnął się ponuro.

– Była moją młodszą siostrą – przyznał osowiale. – Alice Madeleen Custon. Gdyby nie jej upór, miałaby teraz dwadzieścia pięć lat.

– Miała? – podchwyciłam, nim zdołałam się powstrzymać i ugryźć w język. W mojej głowie kołatała się myśl, że Leon miał niegdyś siostrę. Nigdy wcześniej o niej nie wspominał, ale jakby nie patrzeć, ja też specjalnie nie dopytywałam o jego rodzinę, czy przyjaciół. Chyba na chwilę zdarzyło mi się zapomnieć, że strażnicy również mieli własne życie. Ich egzystencja nie kończyła się przecież w obrębie siedziby Rady. Nawet Daniel znalazł sobie partnera, który przebywał poza nią.

Leon przytaknął, po czym dokładnie przetarł powieki dłońmi. Chwila jego słabości minęła, bo po odsunięciu rąk od twarzy, jego policzki były zaskakująco suche, a oczy tylko nieznacznie zaczerwienione i błyszczące od niedawnej obecności nieproszonych łez. Na jego twarz wróciły spokój i opanowanie. Jedynie wykrzywione kąciki ust świadczyły o tym, że był aż nazbyt świadomy swojej nieoczekiwanej chwili słabości, co wprawiło go z kolei w zakłopotanie.

– Alice nie żyje – wyznał nieco głębszym, przepełnionym dozą nostalgii tonem. – Osiem lat temu popełniła samobójstwo.

A więc zmarła w tym samym wieku, w którym ja byłam obecnie. Czy to z tego powodu Leon aż tak się o mnie troszczył? Nie pozwalał mi trenować, bo dostrzegał we mnie cień swojej własnej siostry?

– W niektórych aspektach łudząco ją przypominasz, Americo. – Usłyszałam nagle z jego strony. Przełknęłam ślinę, nie mogąc odważyć się, aby spojrzeć mu w oczy. – Czasem może nawet aż zanadto.

Czy to o niej myślał, kiedy rozmawialiśmy w klubie? Czy to Alice pojawiała się pod jego powiekami, gdy zamykał oczy, wspominając przeszłość?

– Co się stało?

– Nic, czego nie mógłbym przewidzieć, gdybym umiał lepiej słuchać. – Wzruszył ramionami. Choć ten gest wydawał się na pozór lekceważący, w rzeczywistości nie było w nim ani krzty obojętności. Gdy ruszyliśmy dalej korytarzem, światło kolejnych lampek padało na kamienne rysy Leona, odkrywając na jego czole nowo powstałe bruzdy. – Alice była... zdecydowana. Tak jak ty wierzyła, że świat można zmienić, a Rada wyłącznie utrudnia dobre zmiany; jest taką solą w otwartej ranie wszystkich nadnaturalnych.

– Należała do któregoś z klanów?

– Nie, skądże – natychmiast zaprzeczył. – Wyznawcy Starego Księżyca nie działali w tamtym okresie tak aktywnie, jak obecnie. Praktycznie się nie wychylali. Nie zmienia to jednak faktu, że tak jak Alice nie wierzyła w Radę, tak choćby sama myśl o klanach, choćby i takich, które głosiły zbieżne z jej własnymi przemyśleniami poglądy, napawała ją obrzydzeniem. Ciężko to wyjaśnić, ale moja siostra wyznawała coś w rodzaju... wypaczonej odmiany anarchii. Zdawała sobie sprawę, że brak władzy wprowadziłby chaos, ale w swojej naiwności wierzyła, że mimo to nadnaturalnych nie powinny tyczyć się żadne, ograniczające ich zasady. Powinni kierować się jedynie własnymi prawdami. Prawdami i przepływającą przez ich ciała czystą, pierwotną mocą.

I wtedy to do mnie dotarło.

– Alice – objęłam się rękami – stała się Nersai, prawda?

Przytaknął.

– Nigdy nie dowiem się, czy to zła energia spaczyła jej sposób postrzegania świata, czy już wcześniej czuła się inna, ale gdy zrozumiałem, do czego doszło, było już za późno. Alice nagle, dosłownie z dnia na dzień, zaczęła nienawidzić mnie za to, że zamiast przysłużyć się naszej rasie, poddałem się niesprawiedliwemu systemowi. Sądziła, że wykorzystywałem swoje umiejętności nie tylko przeciwko niej, ale również przeciwko samemu sobie. Była zaledwie w twoim wieku, gdy... gdy mnie po nią posłali. Kiedy zjawiłem się na progu naszego rodzinnego domu, w jej żyłach od wielu godzin krążyła trucizna. Nim zamknęła oczy, zdążyła mi jeszcze wyrzucić prosto w twarz, że to ja ją do tego zmusiłem. Że w przeciwieństwie do niej wybrałem złudną władzę zamiast wolności. Zamiast rodziny.

– Przykro mi – powiedziałam, bo tylko na tyle było mnie stać. – Z powodu Alice i nie tylko.

Wzdrygnął się, ale mimo moich narastających obaw, z jego oczu nie popłynęło więcej łez. Nie sprawiał też wrażenia poddenerwowanego, raczej smutnego. Wyciszony w swoich wewnętrznych rozmyśleniach, przygładził krawędź granatowej, bawełnianej koszuli.

– Nie ma potrzeby. Wspomnienia bolą tylko na początku, a po nich zostają jedynie koszmary. Z ich powodu nie powinno być ci przykro. Zasłużyłem na nie, tak jak na nienawiść Alice.

Znowu powtórzył gest przygładzania koszuli. Jako strzegący porządku strażnik, nie miał obowiązku ubierania krępującej ruchów marynarki, mimo to postarał się, aby prezentować się dostatecznie wysublimowanie jak na wagę nadchodzącego procesu. Mnie samej Casimir polecił ubrać się, jak on sam to określił, stosownie. Początkowo obstawał przy sukience, potem jednak zmienił zdanie, dochodząc do wniosku, że pod szatę lepiej sprawdzi się stonowana, prosta koszula o przylegających rękawach, a także koronkowym kołnierzyku, którą polecił mi dostarczyć z pobliskiego miasta. Zapytał, czy przywiozłam ze sobą jakieś spódnice, a kiedy przytaknęłam, dodał, żebym wybrała taką w neutralnym kolorze i sięgającą mi do kostek lub przynajmniej do połowy łydki. Nie protestowałam. Pamiętając, kto zasiadał w ławie oskarżonych, niespecjalnie miałam ochotę się stroić, wiedziałam zresztą, że to Casimir układał nasz plan, a więc to on lepiej wiedział, jakie szczegóły były istotne. Z racji, że twarz i tak miał zakrywać mi głęboki kaptur szaty, zrezygnowałam z makijażu, a także zbędnych dodatków (nie licząc pierścionka od Casimira, który musiałam nosić i zegarka od Zandera, z którym od paru tygodni starałam się nie rozstawać). Włosy upięłam tylko po to, by nie wpadały mi do oczu ani nie dekoncentrowały mnie, kiedy będę odgrywać swoje dramatyczne przedstawienie. No, może jeszcze trochę po to, by ich zmienionym kolorem nie przyciągać zbytniej uwagi osób postronnych.

Ironiczne, że martwiłam się o podsycanie zainteresowania, nosząc jednocześnie krwistoczerwoną szatę, oznaczającą, że oddałam swój los w ręce Najwyższego Radcy. Z dwojga złego akurat to drugie wzbudzało o wiele większe kontrowersje.

Skarciłam się w duchu. Leon właśnie wyznał mi coś, co od lat musiało ciążyć mu na sercu, a ja byłam już tak zmęczona, a może wręcz znieczulona ostatnimi wydarzeniami, że zamiast się skupić, odbiegałam myślami w zupełnie innym kierunku. Toteż znalazłam sobie idealny czas na analizowanie własnej prezencji!

– Alice na pewno cię nie nienawidziła – zapewniłam, unosząc dłoń, aby następnie położyć ją na jego ramieniu. Moje skostniałe palce natrafiły na napięte, latami wypracowywane mięśnie. – Dokonała wyboru.

Korytarz powoli się kończył. Jeszcze chwila i mieliśmy trafić na drzwi prowadzące do sali rozpraw. Za nimi czekała na mnie niepewna przyszłość, wszystko, czego tak bardzo się bałam.

– Nie współczuj mi teraz, kiedy po latach rany zdążyły się już zabliźnić – znów odezwał się Leon. – Zrozum jedynie, że nie powinnaś nienawidzić Zandera za to, że wybierając własną drogę, stanął w obronie osoby, którą kochał. W takich momentach możliwość wyboru nas zaślepia. Nawet jeśli nie postępujemy słusznie, czujemy, że nie dane nam jest zrobić inaczej. Sam, gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie odwróciłbym się od Alice i postarał się ją wesprzeć w najtrudniejszym momencie. Wiem jednak, że to, co zrobiłem się nie odstanie. Pomyśl, co w takim razie musi czuć Zander?

Myślałam. Robiłam to bezustannie odkąd dowiedziałam się, co ciążyło na jego barkach przez ostatnie miesiące. Wina, a zarazem brak zawahania Zandera, czy poprzez złamanie zakazu, pomóc drugiej osobie, spędzały mi sen z powiek. Całymi godzinami nie radziłam sobie ze snem, a kiedy już udawało mi się dostatecznie uspokoić, aby opuścić zmęczone powieki, budziłam się, gwałtownie wyrywana ze szponów koszmarów.

Czy Zander miał się stać niebawem tym, kim dla Leona była Alice? Bolesnym, prześladującym mnie już zawsze wspomnieniem?

W oddali dostrzegłam znajomą, czerwoną szatę. Zdjęłam rękę z ramienia Leona i profilaktycznie upewniłam się, czy pierścień z czarnym diamentem wciąż znajdował się na moim palcu. Casimir czekał pod masywnymi, żelaznymi drzwiami, których nigdy wcześniej nie widziałam. Dzieliła nas długość korytarza, a jednak wystarczyła chwila, bym poczuła iskry bijących od grubej stali wibracji i leniwie oplatające ją wstęgi energii. Drzwi obłożono potężną magią ochronną.

Regarte nie był sam. Towarzyszyło mu trzech Radców o zakrytych długimi kapturami twarzach. Wszyscy posiadali równie długie, krucze płaszcze, uniemożliwiające zidentyfikowanie ich po posturze, czy chociażby po doborze butów. Możliwe jednak, że i w tym wypadku byłoby to trudne, ponieważ mężczyźni zasiadający w loży zdawali się istnymi kopiami samych siebie. Wszyscy starzy, a jednak o młodych, dojrzałych rysach. Równie bezbarwni zewnętrznie, co emanujący wewnętrzną potęgą.

Mój narzeczony krwi prezentował się tego dnia nad wyraz korzystnie. Długie, jasne włosy przywodzące na myśl elfie kosmyki, zostały dokładnie rozczesane, a następnie splecione w ciasny warkocz. Spływał on po plecach mężczyzny, sięgając mu teraz zaledwie nieco poniżej bioder i przecinając jasnym pasmem ciemniejszą niż zwykle, ale wciąż czerwoną szatę. W miarę zbliżania się dostrzegałam kolejne, wyłaniające się spomiędzy marszczącego się materiału elementy. Złote nici, z których wyszyto misterny reprezentujący każdy z żywiołów wzór, wpełzały za zdobiący pierś Casimira łańcuch. Wieńczący go wisior przedstawiał symbol Rady – dwugłową harpię o rozpiętych skrzydłach, a także splecionych tą samą różą tułowiach.

W przeciwieństwie do swoich kompanów mag zrezygnował z maskowania oblicza. Poniekąd było to zrozumiałe, gdyż w przypadku sprawowania roli sędziego, Najwyższy Radca musiał pozostać jawny. Wśród nadnaturalnych ta praktyka była dosyć popularna. Istniało przekonanie, że skazujący, który miał wydać sprawiedliwy wyrok, nie powinien obawiać się spojrzeć oskarżonemu prosto w oczy.

– Leon – nieoczekiwanie wymsknęło mi się z ust.

– Tak, Americo?

– Czy możesz... Czy mógłbyś jeszcze ze mną zostać? – Przygryzłam kciuk. – Dopóki nie zasiądę w loży przy Casimirze.

– Oczywiście. W zamian musisz mi coś jednak obiecać.

Spojrzałam na niego z uwagą.

– Uważaj na siebie, dobrze, Ami? – poprosił cicho, boleśnie szczerze. – Odkąd jesteśmy w Radzie, mam wrażenie, że za każdym razem, gdy cię widzę, twoja aura szarzeje coraz bardziej. Może nie pokazujesz tego przed wszystkimi, ale ja dostrzegam, jak bardzo winisz się za wydarzenia, w których uczestniczysz. Jak bardzo boisz się, że kolejny zły ruch, pozbawi cię ostatnich skrawków szczęścia.

Zacisnęłam powieki.

– Leonie?

– Tak?

– Dlaczego utkaliśmy sobie takie przeznaczenie? – wyszeptałam, garbiąc się przed wwiercającymi się we mnie niechętnymi spojrzeniami Radców. Zbliżaliśmy się do nich coraz bardziej. Oni także wiedzieli o narzeczeństwie krwi, a ponieważ nie mogli mu się otwarcie sprzeciwić, ograniczali się do skrytej zawiści. – Czemu to wszystko dzieje się właśnie nam?

– Bo dzięki temu nie cierpią inni – dostałam odpowiedź.

Uśmiechnęłam się, chociaż najpewniej oboje doskonale wiedzieliśmy, że Leon nie miał racji.

Mylił się. W moim otoczeniu cierpieli wszyscy. Szarowłosy miał się o tym wkrótce przekonać.

Po przekroczeniu żelaznych drzwi, zamierzałam przekonać wszystkich, że znienawidziłam Zandera za to, co uczynił.

-----------------------------------------------------

* Cornish pasty (pieróg kornwalijski) – pieczony pieróg składający się z ciasta i nadzienia. Popularny szczególnie w Kornwalii.

Mamy to kochani <3 Pół miliona wattpadowych odsłon "Przebudzenia". Mam nadzieję, że cieszycie się tak bardzo jak ja :D Z tej okazji dokończyłam nawet rozdział "Księżniczki..." który właśnie mieliście okazję przeczytać. W naszej historii wciąż panuje przygnębiająca atmosfera, ale mam nadzieję, że się wam nie udzieli i będziemy razem świętować nasz maleńki sukces. Jeśli macie jakieś pomysły na special z tej okazji, piszcie śmiało <3 Rozważę każdą waszą propozycję.

PS: Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro