Rozdział 23 cz.2
Żadna dziewczyna, nie ważne, czy posługująca się magią, wysuwająca kły, czy taka, która nie posiadała nadnaturalnych talentów, nie chciałaby się dowiedzieć, że jej chłopak niebawem zapomni o jej istnieniu. Nawet przez myśl by jej coś takiego nie przeszło!
Z mojego ciała odpłynęło całe ciepło, jakie odczuwałam, nim weszłam do gabinetu Najwyższego Radcy. Zniknęła nadzieja. Nawet, kiedy powiedziałam ostatnie zdanie głośno, nie docierało do mnie, że mogło kryć w sobie choć odrobinę prawdy. Rada nie miała przecież prawa pozbawiać kogoś całej pamięci. Zander urodził się wampirem. Nie chodziło o malutki wyrywek z jego życia, ale o wszystko, co tworzył przez ostatnie dziewiętnaście lat! Miał zapomnieć o rodzicach? O pięcioletniej Libby, która co prawda za mną nie przepadała, ale w kuzyna była wpatrzona jak w obrazek? O bliskich przyjaciołach? O tych wszystkich, na pozór nieistotnych drobiazgach, które ukształtowały jego charakter? O swoim pierwszym pocałunku?
O naszych pocałunkach...?
O Czterech Królestwach...!?
Ni stąd ni zowąd wstąpiła we mnie nowa energia. Zmęczenie zmieniło się w determinację, gdy uświadomiłam sobie, że żarty się skończyły. Albo wyciąg z Clahopelu zadziałał z opóźnieniem i niespodziewanie obudził we mnie chęć walki, albo maczała w tym palce Leanice, która w duchu najpierw szlochała, a potem, uznając, że łzami nic nie wskóra, podwinęła sukienkę, aby dać mi zaskakująco jak na nią silnego kopniaka. Księżniczka warknęła, żebym nie gapiła się jak głupia w przestrzeń, tylko wzięła się w garść i jakoś odpowiedziała w imieniu nas obu. Wspaniałomyślnie dałam jej dojść do głosu. Wyjątkowo ważyły się i jej losy, bo gdyby Licavoli faktycznie został pozbawiony pamięci, zapomniałby wszystkiego, czego dowiedział się o swoim legendarnym pochodzeniu. W jednej sekundzie obie straciłybyśmy nocnego.
Po raz kolejny.
– Zrozumiałabym wszystko, nawet usunięcie kłów, ale to?! – Poderwałam się na równe nogi. Gemini obnażyło ostrzegawczo zęby, reagując na zbyt gwałtowny ruch, ale miałam w głębokim poważaniu, czy się na mnie rzuci i wgryzie w szyję. – Pozbawić Zandera wszystkich wspomnień?! Nie możecie...!
– Zasady mówią jasno. – Casimir ani drgnął. Widać przygotował się na mój wybuch złości. – Ktoś, kto nie ma wstępu do magicznego świata, nie powinien być z nim w jakikolwiek sposób powiązany. Nawet, jeśli tyczy się to jedynie wspomnień.
– Odbierzecie mu prawie dwadzieścia lat życia! Jak ma niby funkcjonować w społeczeństwie, nie wiedząc, kim był wcześniej? Jest wampirem czystej krwi, nie ma pojęcia, z czym wiąże się przebywanie wśród normalnych ludzi!
– Nie uważasz, że Zander odczuje odejście jeszcze boleśniej, kiedy zostanie zmuszony do egzystencji z dala od ciebie, rodziny, czy magii, ale jego umysł wciąż będzie podsuwał mu obrazy sprzed utraconego życia? – zapytał Najwyższy Radca, unosząc brwi. – Wolałabyś stracić coś i wiedzieć, że znajduje się tuż obok, ale nie możesz po to sięgnąć, czy zapomnieć, by się nie dręczyć? By wydawało ci się, że nigdy tego nawet nie miałaś?
Przełknęłam ślinę. Z dnia na dzień przestawałam się dziwić, że mag został w tak młodym wieku Najwyższym Radcą i panował nad całym światem nadnaturalnych. Podawał solidne argumenty, które ciężko było podważyć.
Leanice jęknęła przeciągle. Prosiła, bym się nie poddawała. W naszej rzeczywistości nie istniały już przecież sytuacje bez wyjścia. Nie bez przyczyny powiadało się, że magia była odpowiedzią na każde trudne pytanie.
Tyle, że walka przy pomocy magii z organizacją, która ów magią władała od kilkuset lat i żelazną ręką trzymała ją w ryzach, nie wydawała mi się specjalnie dobrym pomysłem. Przypominałoby to zmagania tonącej w jeziorze osoby, która próbowała się ratować, krzycząc, by stojący na brzegu ludzie, wlewali do zbiornika kolejne wiadra wody. W moim przypadku, nie znalazłoby się chyba trafniejsze porównanie, biorąc pod uwagę, że nie umiałam nawet pływać.
Pochyliłam się i oparłam łokcie o kolana. Splotłam palce i przykładając je do ust, zaczęłam intensywnie myśleć.
– Co mogę zrobić? – chciałam wiedzieć, spoglądając na siedzącego naprzeciwko czarodzieja spod opadających powiek. – Jest jakiś sposób? Cokolwiek?
Casimir sięgnął po kielich i pociągnął z niego solidny łyk wyciągu z otrzeźwiających umysł liści. Obserwowałam jego usta, gdy pił, usiłując spojrzeniem wymusić na nich, by oderwały się od szkła i poruszyły się, tyle że po to, by poddać mi jakieś rozwiązanie. Może na zewnątrz zachowywałam spokój, ale w głębi duszy, miałam ochotę rwać włosy z głowy.
– Jest... pewien sposób – zaczął. Wyprostowałam się gwałtownie, omal nie wywracając krzesła, na którym siedziałam. Napięcie wróciło, nie spuszczałam wytrzeszczonych oczu z Regarte, który odstawił na biurko na wpół opróżniony kieliszek. – Nie spodoba ci się.
W przeciwieństwie do mojego rodzącego się entuzjazmu, jego oczy zaszły cieniem.
– Zrobię wszystko. – Zacisnęłam palce na brzegu stołu.
Casimir pokręcił powoli głową, jakby sam sobie zaprzeczał. Podłapałam, że jego wzrok zatrzymał się na pudełeczku, które chybotało się na skraju blatu. Musiałam je niechcący przesunąć, kiedy wycofywałam się na krzesło.
– Słyszałaś kiedyś o roszczeniu Volunta Poemaut? – spytał, odgarniając włosy za uszy. Było to co najmniej niepotrzebne, zważywszy że długie, poddane mu pasma i tak zachowywały się, jakby w ryzach trzymała je potężna magia. Podczas naszej rozmowy, z wiązanego ciasno warkocza nie uciekło choćby jedno, niesforne pasemko. Nie trafił się jeszcze moment, by Casimir wyglądał niekorzystnie. – Prawie łaski?
Pokręciłam z zaciśniętymi ustami głową. Nazwa zapowiadała się obiecująco, ale doświadczona ostatnimi wydarzeniami, wolałam nie nastawiać się na coś, co w gruncie rzeczy mogło się okazać jedynie złudnymi marzeniami wsuniętymi w ładne opakowanie.
Casimir podrapał się po brodzie.
– Mogłem się tego spodziewać – odparł niespecjalnie zdziwiony. Nim zdążyłam się odezwać, podniósł się z miejsca i zręcznie wymijając panterę, podszedł do regału z książkami. Niczego nie wyjaśniając, stanął przed zabytkowym meblem, przeglądając półki wypełnione opasłymi tomiszczami ksiąg. – Od lat nikt nawet nie pomyślał, by o nie wnioskować. W ogóle, jak tak teraz o tym myślę, to nie pamiętam, żeby za mojej kadencji ktokolwiek wspominał o możliwości jego użycia. W trakcie rozpraw, zwykle się o nim nie mówi. Głównie dlatego, że każdy, komu przysługuje możliwość przyznania łaski, doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Znalazł to, czego szukał: potężny, obity w skórę wolumin, który rozmiarami przewyższał nawet leżącą na stole księgę Blaise'a. Brązowe obicie nie wyglądało jednak na specjalnie stare, a z pewnością nie tak, jak mojego egzemplarza. Podejrzewałam, iż biblioteczka została wypełniona w większości kopiami poszczególnych dzieł. Falsyfikatami, które miały imitować ważne starodruki i znajdować się pod ręką Casimira, bez konieczności narażania oryginałów na ewentualne zniszczenia.
– Ale na czym ono polega? – dociekałam, coraz bardziej się denerwując. – Skoro jest wyjście, czemu nikt z niego nie korzysta?
– Bo nikt nie jest na tyle nierozważny, by przejmować za osobę dla siebie zupełnie obcą, jej wyrok – wyjaśnił Najwyższy Radca, wracając do biurka. Położył na nim księgę, po czym otworzył ją i zaczął wertować w poszukiwaniu konkretnej strony. Musiałam się powstrzymywać, by nie wyrwać mu jej z rąk. Tak tylko zaglądałam mu ukradkiem przez ramię. – Roszczenie Volunta Poemaut znaczyło dawniej „przejęcie przewiny". Opierało się i wciąż opiera na koncepcji mówiącej, że magowi, bądź wampirowi zasiadającemu w loży, a więc każdemu oficjalnie pełniącemu funkcję Radcy lub jego partnerowi, przysługuje sposobność ubiegania się o przeniesienie na niego kary otrzymanej przez oskarżonego. Jeśli członek loży uważa lub ma pewność, że wina nie jest współmierna do zarzucanych delikwentowi czynów i wyrazi taką wolę, ma szansę poprosić przewodniczącego rozprawy, w tym wypadku Najwyższego Radcę, czyli mnie, o rozpatrzenie wniosku o prawo łaski.
– Co to dokładnie oznacza?
Mężczyzna zasępił się, a jego wędrujący po kartce palec, zawisł nad ciągnącym się przez niemal pół strony akapitem. Zmrużył powieki, a jego brwi opadły, gdy uważnie czytał odnaleziony rozdział. Natrafiwszy w końcu na odpowiedni fragment w księdze, przesunął przedmiot w moją stronę.
– Mniej więcej tyle, że osoba, która jest skazana, może zostać oczyszczona z wszelkich zarzutów, bądź ich części, jeśli znajdzie się przynajmniej jeden Radca, gotowy przejąć na siebie jej wyrok. – Postukał paznokciem w jeden z wersów. Byłam mu wdzięczna za to, że się starał, aczkolwiek nic to nie dało, bo tekst spisano po łacinie i to tak oficjalnym językiem, że najpewniej słowa, które potrafiłabym odczytać, dałoby się policzyć na palcach jednej ręki. Tekst zdawał mi się składać z niezrozumiałego ciągu wijących się znaków, opatrzonego tu i ówdzie ozdobnymi inicjałami z roślinnymi lub zwierzęcymi elementami. Nie wspomniałam o tym, bo w gruncie rzeczy, będąc czarownicą, powinnam dużo lepiej znać języki italskie. To z nich, jakby nie spojrzeć, wywodziło się większość używanych przeze mnie zaklęć.
Upomniałam się w duchu, zmuszając do odrzucenia wstydu spowodowanego brakiem zaawansowanych umiejętności czytelniczych. Nie ważne przecież, co zostało napisane w księdze. Istotne było, co wywnioskował z tego Casimir.
– Czyli, jeśli uda nam się przekonać któregoś z członków loży, żeby wstawił się za Zanderem, nie będziesz musiał nakładać na niego aż tak surowej kary? – upewniłam się.
– Tak. – Regarte usiadł z powrotem na fotelu. Nie odsunął księgi na bok, choć zapewne zdążył wywnioskować po mojej minie, że nie pojmowałam ani słowa i tylko udawałam zaintrygowaną treścią, przedstawioną przy pomocy powykręcanych, eleganckich liter. – Niemniej jednak, muszę cię zmartwić. Jestem wręcz przekonany, że żaden z Radców nie zgodzi się na wystąpienie z wnioskiem o prawo łaski dla twojego przyjaciela. Łatwo domyślić się powodu, dlaczego od tak dawna nikt nie słyszał o Volunta Poemaut. W przypadku poważniejszych rozpraw, a głównie takimi zajmuje się Rada, nikt nigdy nie decyduje się na przejęcie na siebie winy oskarżonego. W końcu kto o zdrowych zmysłach, dobrowolnie chciałby mieć usunięte kły lub, jak w tej konkretnej sprawie, wymazaną pamięć?
Opadły mi ramiona. Skoro nie było żadnej, nawet najmniejszej iskierki nadziei, że Radcy wstawią się za Zanderem, po co Casimir właściwie mówił mi o podobnej możliwości? Zamierzał wbić w moje serce kolejną ostrą szpilkę? Udowodnić, że mimo istnienia rozwiązania, nie znalazłaby się ani jedna rzeczywistość, w której mogłabym się nim posłużyć?
– Co mi w takim razie pozostaje? – zapytałam przygnębiona, osuwając się w dół. – Nie mogę przecież zmusić nikogo do dobrowolnego przyjęcia kary za coś, czego nie zrobił. Takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Nie potrafiłabym mieć potem czystego sumienia.
– Wcale nie sugeruję, byś miała zmuszać kogoś do wystąpienia o prawo łaski.
– Ale po coś mi o nim mówisz. – Ściągnęłam brwi. – Sam stwierdziłeś, że Volunta Poemaut polega na przeniesieniu na kogoś kary. Bez względu na to, jak bardzo nie chcę, by sądzono Zandera, nie mogę szukać dla niego zastępstwa.
Casimir uśmiechnął się tajemniczo. Wyprostował palec, a granatowe pudełeczko, które od dłuższej chwili bujało się na krawędzi biurka, wsunęło się z powrotem na blat.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, moja droga. – Niemal niezauważalnym gestem, magicznie przyciągnął do siebie przedmiot. – Myślę jednak, że nie będą konieczne żadne poszukiwania.
Podniosłam się. Może nie znałam Casimira dość długo, ale nie podejrzewałabym, by mógł sobie drwić z obecnej, ciężkiej sytuacji, umyślnie wodząc mnie za nos. Nie pokazałby mi książki przypadkowo, wiedząc, że nie zgodziłabym się na jego niemożliwą do zrealizowania propozycję. Musiał mieć jakiś plan.
Prawda?
– Teraz to ja już nic nie rozumiem – żachnęłam się. – Mówiłeś, że nie ma najmniejszych szans, by ktoś zgłosił się na ochotnika. Już sam fakt prawdopodobnego wykasowania pamięci, skutecznie odstraszy wszystkich przedstawicieli Rady. Nikt zasiadający w loży aż tak nie zaryzykuje.
– Nikt, kto będzie musiał poddać się karze – przyznał mężczyzna enigmatycznie. – Co jednak, jeśli akurat znajdzie się wśród nich osoba, której nie będzie można usunąć pamięci? Która ze względu na potencjalną wartość zachowanych przez nią wspomnień, nie zostanie w ogóle wzięta pod uwagę, jako pretendentka do przejęcia kary?
Przełknęłam ślinę.
– Nie masz chyba na myśli...? – zawahałam się, gdy Casimir spojrzał na mnie znacząco, a następnie sugestywnie przeniósł wzrok na księgę należącą niegdyś do Leanice. – Żartujesz!? Ja nawet nie należę do Rady! O prawo łaski mogą ubiegać się przecież tylko członkowie loży!
– Przypomnij sobie, co dokładnie przed chwilą powiedziałem – poprosił Najwyższy Radca, sięgając po pudełeczko. Zaczął je w zamyśleniu obracać. – Przeniesienie kary przysługuje magowi lub wampirowi zasiadającemu w loży.
– No właśnie!
– Dodałem też, że oznacza to każdego oficjalnie pełniącego funkcję Radcę l u b jego partnera.
Zgłupiałam. Nie miałam już kompletnie pojęcia, jaki mężczyzna obmyślił plan!
– Oświeć mnie, jeśli łaska, bo mam wrażenie, że nadal nijak nam to nie pomaga! – Zirytowana, podniosłam głos. Gdybym aż tak nie przejmowała się niepewnym losem Zandera, pewnie bym się na to nie odważyła. Tak tylko drapałam się nerwowo po ramieniu.
Regarte przymknął powieki i machnął na powarkującą na mnie nienawistnie panterę, by się uspokoiła. Gemini łypnęło na mnie spode łba, ale posłusznie się wycofało. Obstawiałam, że po tej nocy zwierzę przestanie pałać do mnie jakąkolwiek nicią sympatii.
– Spokojnie, zaraz dojdę do sedna sprawy – oznajmił Casimir, odkładając granatowe pudełko na biurko. Obrócił je powoli w moją stronę. – Faktycznie, obecnie nie masz możliwości, by wystąpić o prawo łaski i uratować Zandera. Jest jednak sposób, byś podczas rozprawy znalazła się w loży. Sposób, który, tak się składa, przyniesie korzyści nam obojgu.
Już miałam otworzyć usta i drążyć dalej, gdy nagle kształt opakowania wydał mi się dziwnie znajomy. Zastygłam w bezruchu. Normalnie wielkość pudełeczka pozbawiłaby mnie złudzeń, co mogło znajdować się w jego wnętrzu. Przyszło mi to do głowy już wcześniej, ale odrzuciłam ów myśl, uważając ją za bezmiernie głupią i nieprawdopodobną. Nadal ją co prawda za taką miałam, ale... jakby w mniejszym stopniu.
– Powtórzmy, co już wiemy – zasugerował Najwyższy Radca, krzyżując ręce na piersi. – Do loży można trafić wyłącznie będąc Radcą lub powiązanym z nim partnerem. Tylko ktoś taki może również wysunąć wniosek o roszczenie Volunta Poemaut. Oczywiście musimy uwzględnić fakt, że w przypadku delikatnej sprawy Zandera Licavoli, potrzebujemy osoby nie będącej w stanie lub z określonych przyczyn, nie mogącej odbyć przyznanej jej kary. Pod otym względem, wydajesz się najlepiej rokującą kandydatką, gdyż prawo zabrania wykonywania wyroków na kimś, kogo pomoc jest Radzie nieodzowna. Możemy tutaj mówić o bezustannym udzielaniu strażnikom wsparcia, jeśli chodzi o poszukiwanie Doriana Magelli. Ponadto, mimo iż wiele osób poddaje w wątpliwość prawdziwość zapewnień, co do twojego pradawnego pochodzenia, zbyt wiele dowodów świadczy na ich korzyść. Radcy nie zdecydują się na wykonanie wyroku ze względu na zakładaną przez nas, drzemiącą w tobie moc.
– Zander też jest potomkiem jednego z Żywiołów. Czemu jego to nie dotyczy?
– Wampiry mają inne moce, nie mogą ich zresztą wykorzystywać na tak dużą skalę, jak czarodzieje – odpowiedział niemal natychmiast. – Pod tym względem, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, jesteś od Zandera o wiele cenniejsza. Aczkolwiek, żeby przypadkiem nie wyszło na to, iż Rada faworyzuje którąś z ras, dodam, że stanowisz przy tym większe zagrożenie.
Wciągnęłam ze świstek powietrze.
Stanowiłam zagrożenie?
– Mogłabym przenieść na siebie cały wyrok Zandera? – zapytałam zamiast tego.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nie cały. Jego część. Jakkolwiek nie uda nam się odroczyć decyzji usunięcia Zanderowi kłów, bo mag nie może wnioskować o przyjęcie na siebie wyroku tyczącego się bezpośrednio wampira i odwrotnie, tak myślę, że moglibyśmy zapobiec drugiej części kary, czyli wykasowaniu mu pamięci. Twój przyjaciel otrzymałby wtedy przy okazji szansę na rehabilitację.
Ostatnie zdanie uderzyło we mnie niczym grom z jasnego nieba. Właśnie na pojawienie się tego jednego, konkretnego słowa czekałam cały ten czas!
„Szansa."
Przyłożyłam sobie dłoń do czoła, bo, choć nieco się rozluźniłam, serce wciąż waliło mi niczym rozszalały dzwon. Nie podobało mi się co prawda, że nadal nie było możliwości puszczenia w niepamięć przewinienia nocnego, ale zdawałam sobie sprawę, że przynajmniej takie rozwiązanie diametralnie poprawiało jego beznadziejną sytuację. Mogło uratować nastolatka przed bezpowrotnym pożegnaniem się ze światem nadnaturalnych, uchronić przed całkowitym i nieodwracalnym zapomnieniem o kształtującej go przeszłości. Gdyby nawet usunięto mu kły, dostałby możliwość naprawienia sytuacji. Nie ważne, ile miałoby mu to zająć. Tygodnie, miesiące, lata... Dzięki temu, istniała nikła nadzieja, że wszystko wróciłoby kiedyś do normy.
Szansa. Szansa, że wybaczy mi, że go odepchnęłam i wciąż będzie mnie kochał, jak dawniej.
– Co mam zrobić, żeby trafić do loży? – zapytałam z determinacją.
Casimir cmoknął.
– Właśnie ten fragment spodoba ci się najmniej – odparł, ważąc słowa. – Zacznijmy od najważniejszej kwestii, czyli od tego, że nie możesz wnioskować o dołączenie do grona Radców. Po pierwsze: jesteś zdecydowanie za młoda, by sprawować jakąkolwiek, odpowiedzialną funkcję, po drugie: okres czekania na decyzję pozostałych członków, wynosi minimum pół roku, a po trzecie: łączy się z wieloma testami umiejętności, mającymi ocenić, czy dany nadnaturalny nadaje się na określone stanowisko. Prócz tego wszystkiego, jest jeszcze mnóstwo przeciwności, ale zamiast marnować czas na ich wymienianie, poprzestańmy na tym, że znalezienie się w loży w ten konkretny sposób definitywnie odpada.
Utkwiłam tępy wzrok w granatowym pudełeczku.
– Ale to by w takim razie znaczyło...
– Że musisz być partnerką jednego z Radców – dokończył mężczyzna, kładąc dłoń na wieczku. Gdy je uchylił, mimowolnie wydałam z siebie przeciągły jęk. – Właśnie dlatego mam ci do zaproponowania pewien układ. Rozwiązanie, które pomoże zarówno tobie, jak i mnie w związku z nurtującymi nas problemami. Wiedz jednak, że to, co za chwilę zrobię i powiem, będzie motywowane wyłącznie pragnieniem zapobiegnięcia nadchodzącym wydarzeniom i zapewnienia ci ochrony. Nic poza tym.
Na czarnej, imitującej skórę poduszce, leżał niewielki, połyskujący przedmiot. Wykonany z ciemnego złota pierścień, w którego koronie zatopiono czarny diament o brylantowym szlifie. Po jego bokach znajdowały się dwa mniejsze kamienie.
Pierścionek.
Pierścionek zaręczynowy.
– Americo Leonorre Dusney, znana również pod imieniem Leanice, córki jednego z Czterech Wielkich Władców, Żywiołu Powietrza. – Casimir umyślnie nie ruszył się z fotela. Nie zrobił nic, co przypadkiem nadałoby tamtej chwili oficjalnego, noszącego miano romantycznego, charakteru. – Ja, Casimir Ravelyn Regarte, XVII Najwyższy Radca, chciałbym prosić, byś uczyniła mi ten zaszczyt i zgodziła się zostać moją narzeczoną krwi.
Odebrało mi mowę.
* * *
Narzeczona krwi...
Narzeczona!?
Krwi!?
– Co?! – Poderwałam się jak oparzona z krzesła. Usłyszałam głośny huk, ale nawet się nie odwróciłam, by sprawdzić, czy mebel, który właśnie przewróciłam, pozostał cały. Wpatrywałam się to w czarny diament w pierścionku, to w oczy Casimira, który wciąż, jak gdyby nigdy nic, zajmował miejsce w fotelu. – Co to wszystko ma znaczyć?!
Pantera mężczyzny warczała, obnażając złowrogo kły. On sam tymczasem uniósł w górę kieliszek, po czym upił z niego łyk przeźroczystego płynu. Poruszył ręką, wprawiając pozostały napój w ruch.
– Cóż. Wygląda na to, że właśnie ci się oświadczyłem – powiedział swobodnie, bez zmrużenia oka, jakbym sama tego nie zauważyła. – Kultura wymagałaby, byś dała mi jakąś odpowiedź.
Narzeczeństwo krwi! Nierozerwalna więź tworząca się, gdy dwóch nadnaturalnych przysięgało sobie wieczne oddanie. Niemożliwa do przerwania nawet po śmierci jednego z partnerów.
– Nie! – warknęłam z mocą, jakby od tego zależało całe moje życie. – Oczywiście, że nie! Cholera, mam dopiero szesnaście lat!
– Za niecałe dwa tygodnie siedemnaście, w gwoli ścisłości.
– Mam chłopaka! – zaoponowałam, wściekła. – Poznałam cię dopiero kilka tygodni temu! Jesteś ode mnie zresztą o ponad dziesięć lat starszy! Co ty sobie wyobrażasz, wyskakując nagle z jakimś pieprzonym pierścionkiem!?
Casimir ściągnął brwi.
– Wyrażaj się, proszę.
Byłam tak zdumiona, że aż opadła mi szczęka. Nie, to wszystko musiało mi się śnić. Albo wciąż znajdowałam się w księdze wspomnień i zjawie pomieszały się ukazywane mi wspomnienia, albo przyszłam do gabinetu Regarte, wyciąg z Clahopelu nie zadziałał i w którymś, nie do końca tylko wiedziałam którym, momencie przysnęłam. Tak, z pewnością o to chodziło. Prędzej uwierzyłabym, że zasnęłam podczas rozmowy z najwyżej postawionym magiem świata, niż w okoliczność, że ten sam mag mógłby ni z tego, ni z owego pokazać mi zaręczynowy pierścionek i stwierdzić, że postanowił się oświadczyć! Oświadczyć! Mnie! Najwyższy Radca!
Owładnęła mną dezorientacja. Zupełnie, jakby ktoś wsadził moje bezwładne ciało na kolejkę górską, a ta, nim zdążyłam wytrzeźwieć, ruszyła z pełną mocą. Nie zatrzymywała się przez kolejne sto kursów, z uwzględnieniem wszystkich najbardziej stromych wzniesień i gwałtownych spadków. Czułam się, jakbym zeszła z atrakcji, po pokonaniu tysięcy gwałtownych zakrętów i chaotycznych pętli. Doznałam w tamtej chwili prawdopodobnie wszystkich możliwych emocji, od przeciążenia umysłu, aż po zaburzenia błędnika.
– Kręci mi się w głowie. – Oparłam się rękami o blat. Dłoń ześlizgnęła się z krawędzi, przez co o mały włos nie runęłam w dół. – Nie... nie rozumiem. Dlaczego...?
Powietrze robiło się coraz gęstsze i gęstsze, zbyt ciężkie i zwarte, by moje osłabione płuca mogły sobie z nimi poradzić. Usiłowałam zapanować nad brakującym powietrzem, ale wychodziło mi to równie skutecznie, co łapanie równowagi. Zacisnęłam powieki, święcie przekonana, że jeśli zaraz nie usiądę, albo przynajmniej się o coś stabilnie nie oprę, to niechybnie zwymiotuję lub zemdleję. Zachwiałam się, ale nim w ogóle zdążyłam pomyśleć, że lecę na podłogę, poczułam na swojej talii obcy, ciepły dotyk. Nie zarejestrowałam żadnego szmeru, ale kiedy moje powieki na powrót się uchyliły, ujrzałam obok zaniepokojonego Casimira. Mężczyzna trzymał mnie w objęciach, pilnując, bym nie osunęła się na ziemię.
Przeszedł mnie dreszcz. Uświadomiłam sobie, że wcześniej jeszcze nigdy nie znalazłam się aż tak blisko Najwyższego Radcy. Wcale nie czułam się jednak tak zawstydzona, jak sądziłam. Dostrzegałam nagle każdą długą, złotą rzęsę, osłaniającą szafirowe oczy, czułam zapach jego klasycznych, ale ekskluzywnych perfum. Idealnie połączone nuty, uosabiały chyba wszystko, z czego składał się Casimir. Były niczym przekute w wyczuwalną woń, władza i sukces, ale skomponowane w taki sposób, że ani trochę nie narzucały się moim nozdrzom.
Mimo braku jako takiego skrępowania, ugięły się pode mną nogi. Regarte tymczasem gestem przywołał do siebie swój fotel, który przejechał obok biurka i stanął centralnie przed nami.
– Może lepiej usiądź – powiedział łagodnie, kierując mnie na wskazane miejsce. Nie miałam nawet siły się opierać, więc bez słowa opadłam na fotel i zagłębiłam się w jego miękkim materiale. Szumiało mi w głowie. – Dobrze. Skoro już pierwszy szok mamy za sobą, może na wstępie coś sobie wyjaśnijmy, bo obawiam się, że w przeciwnym wypadku zemdlejesz. Nie zamierzałem, ani NIE ZAMIERZAM pieczętować z tobą narzeczeństwa – powiedział dosadnie.
Zamrugałam, niepewna, co było w tamtym momencie prawdą, a co płatającą mi figle wyobraźnią. Zdążywszy nauczyć się, że intencji Najwyższego Radcy nie szło zinterpretować, kiedy sam jasno nie wyraził zgody na ich odczytanie, nie mogłam wiedzieć, którym słowom wierzyć, a pod którymi z nich kryły się niebezpieczne, skomplikowane pułapki.
– Ale przed sekundą powiedziałeś... – Przełknęłam ślinę. W jaki sposób miałam ubrać w słowa, mające przed chwilą miejsce zdarzenie? – Oświadczyłeś mi się!
– Owszem. I radzę ci, przez wzgląd na dobro Zandera, a właściwie na cały świat nadnaturalnych, byś ów oświadczyny przyjęła. Sam nie jestem szczególnie zachwycony tym, co właśnie zrobiłem, ale tak się składa, że ten niezwykle pretensjonalny zabieg jest nieodzownym elementem mojego planu.
Spojrzenie, jakie mu posłałam, wystarczyło, by pojął, że nic nie rozumiałam, a moje skołowanie rosło z każdym padającym z jego ust słowem.
– W porządku. Oto wyjaśnienie, dlaczego wyszedłem z propozycją narzeczeństwa krwi. – Z westchnięciem, oparł się tyłem o biurko. – Masz rację, to nietypowa propozycja, zwłaszcza że sama nad wyraz „subtelnie" wypomniałaś naszą różnicę wieku. Niestety, ostatnimi dniami rozważyłem wszystkie hipotetycznie mogące się sprawdzić rozwiązania i w żadnym przypadku, ich dobre strony, nie przeważały tym złym. Wydaje mi się, że w obecnej sytuacji najrozsądniejsze będzie ogłoszenie naszego domniemanego partnerstwa, a choć wierz mi, wcale nie zamierzam doprowadzić do jego trwałego zawiązania, sama o nim wzmianka, przyniesie obopólne korzyści. Jako narzeczona krwi, będziesz mogła zasiadać w loży u mojego boku, a więc wystąpić na rozprawie Zandera o przyznanie ci prawa łaski. Ja z kolei... cóż... dzięki twojemu wsparciu, w miarę możliwości postaram się zapobiec nadchodzącej, magicznej wojnie.
Nie zorientowałam się, kiedy samoczynnie otworzyłam usta. Ponieważ znajdowałam się naprzeciwko okna, widziałam, jak noc ustępowała miejsca nowemu dniu. Powoli zaczynało wschodzić słońce, więc Casimir miał idealny widok na moją bladą, oświetloną pierwszymi promieniami słońca twarz.
– Wojnie? – powtórzyłam z niedowierzaniem. Oblałam się zimnym potem. – Masz na myśli prawdziwą wojnę?
W mojej głowie od razu pojawiły się setki obrazów, każdy bardziej krwawy od poprzedniego. Już samo słowo „wojna" wywoływało na mojej skórze ciarki. Było w nim coś niepozornego, a jednak potężnego, co sprawiało, że nie ściekało po języku jak lepki, słodki miód, tylko zatrzymywało się w gardle w postaci ogromnej, dławiącej guli z cierni. Każdy cierń wbijał się od wewnątrz w moje ciało, przypominając o czasach Czterech Królestw. Zawodzący głos odbił się echem od opustoszałej nagle czaszki, prawiąc o tragedii, która doprowadziła do upadku pałacu Władcy Powietrza. O śmierci niewinnych ludzi.
Zdusiłam jęk. Co jeśli Regarte chodziło o wojnę między Wyznawcami Starego Księżyca? Jakby nie patrzeć, członkowie klanów głosili sprzeczne poglądy.
Wojna wywołana przez Aisadena Airena poniosła za sobą niegdyś tysiące ofiar. Co więc, gdyby w obecnych czasach zapoczątkowały ją klany? Książę Ognia, pomimo stania na czele potężnej armii, jako jedyny wykazywał magiczne talenty. Ludzie walczyli z ludźmi, miecz, krzyżował się z mieczem – prosty oręż przeciwko prostemu ostrzu, a i tak nie obyło się bez rozlewu krwi i wszechobecnego widma śmierci. Teraz byłoby zupełnie inaczej. Każdy z członków Listrea Arii, czy Dovacane posiadał nadnaturalne moce, mogące zniszczyć wiele istnień. Skoro jeden mag zdołał wyrządzić tyle szkód, co stałoby się w przypadku całego klanu mu podobnych?
– Gdy poszliśmy po Księgę Augustusa Blaise'a, opowiadałem ci, jak wielką wartość ma ona dla Wyznawców Starego Księżyca – oznajmił Casimir, a mnie zabrakło tchu. A więc moje przypuszczenia okazały się słuszne. Chodziło o klany! – Listrea Aria dąży do jej zniszczenia i postawienia potomków Żywiołów u władzy, Dovacane'om zależy natomiast na jej przejęciu. Za pomocą ukrytej we wnętrzu Księgi mocy, będą mogli zagarnąć na własność moc legendarnych dzieci dawnych Władców. Twoją moc, Americo.
Oblizałam językiem suche wargi.
– Rada podejrzewa, że z tego powodu wypowiedzą sobie wojnę?
Odpowiedziało mi przeciągłe spojrzenie spod złotych rzęs.
– My tego nie podejrzewamy, my jesteśmy pewni, że to uczynią. Prędzej, czy później każdy ukryty spór przeradza się w otwarty konflikt. Klany doskonale wiedzą, że ich zamiary nawzajem sobie przeczą, więc chcą za wszelką cenę wyeliminować utrudniających im zadanie przeciwników. Tak się składa, że w przypadku Rady także dostrzegają potencjalne zagrożenie. Już teraz dochodzą do nas informacje o krwawych atakach na nasze siedziby na wszystkich kontynentach. Na razie udaje się zapobiec przejęciu poszczególnych placówek, ale to tylko kwestia czasu, kiedy Dovacane lub Listrea Aria zdecydują się na ostateczny krok. Jesteśmy zgodni co do tego, że gdy tylko odkryją, że zarówno ty, jak i księga Blaise'a znajdujecie się w Anglii, ruszą na siedzibę Rady. Jeśli dojdzie wtedy do magicznego pojedynku, nie damy rady zapobiec wiążącym się z nim skutkom. O przebiegu tej bitwy niechybnie usłyszy cały ludzki świat.
Zacisnęłam palce na poręczach fotela, wyjątkowo ciesząc się, że siedziałam.
– Ludzie dowiedzą się o naszym istnieniu – pojęłam.
Magowie... Wampiry... Wspólnie, mimo podziałów rasowej i niechęci, od przeszło trzystu lat staraliśmy się robić wszystko, by nie doszło do żadnej wojny nadnaturalnych. Nersai i Careai zamykano w ukrytych wymiarach, nie chcąc dopuścić do ich przypadkowego ujawnienia naszej obecności wśród normalnych ludzi. Nikomu nie wolno było opowiadać o swoich mocach. Nawet w przypadku najbliższych przyjaciół, byliśmy zmuszeni milczeć. Wszystko po to, by nadnaturalni mieli w miarę normalne, spokojne życie pozbawione strachu przed ludzkimi nienawiścią, zazdrością, a także przerażeniem.
Teraz to wszystko miało zostać zaprzepaszczone? Przeze mnie?
– Dobrze, ale jaki to ma związek z narzeczeństwem krwi? – zapytałam chrypiącym głosem, ale zaraz się poprawiłam: – Z... udawaniem narzeczeństwa krwi?
Casimir zasępił się. Już wcześniej przyniósł pierścionek, więc musiał planować oświadczyny jeszcze zanim zawitałam do jego gabinetu. Chodziło o coś więcej, niż możliwość powołania się na prawo łaski, coś o wiele poważniejszego. Wyglądało na to, że prawa Zandera stanowiła w tym wszystkim jedynie nikły dodatek.
– Więzy krwi lub zawiązanie partnerstwa to jedyne sposoby, by mag mógł oddać część swojej mocy drugiemu przedstawicielowi magicznej społeczności – oznajmił rzeczowo jasnowłosy. – Z racji, że jesteś młoda, w dodatku twój ojciec wywodzi się z ludzkiego gatunku, Wyznawcy Starego Księżyca nie postrzegają cię jako zagrożenia. Nawet jeśli wciąż drzemie w tobie uśpiona moc Leanice i masz predyspozycje, by stać się jednym z najpotężniejszych magów świata, nie rozwiniesz umiejętności w ciągu najbliższych pięciu, może dziesięciu lat. Klany nie będą tyle czekać, a wcześniej nie dasz rady w starciu z całą grupą doświadczonych, gotowych posunąć się do najgorszego, nadnaturalnych. Jeśli Dovacane zdobędą Księgę, będą próbowali odebrać ci moc siłą, może nawet zabiją. Co innego jednak, jeśli wcześniej, zapieczętowana przez Leanice siła, zostanie przeniesiona na kogoś, kto zawczasu zdoła się im przeciwstawić. Nie, inaczej. Kogo w ogóle nie odważą się zaatakować.
Spojrzałam w otępieniu na nienaruszoną Księgę Blaise'a, wciąż leżącą na biurku i czekającą, bym zamiast brnąć w zadawanie kolejnych pytań bez jednoznacznych odpowiedzi, w końcu zaczęła działać. Na czarną panterę, smagającą dywan długim, grubym ogonem. Na swoje skostniałe, pobladłe dłonie. Na ramiona, gdzie bez przerwy czułam ciężar pasm czerwonych włosów, których końce kręciły się, jak jeszcze nigdy dotąd. W padającym przez okna świetle, zdawały się jaśniejsze, nie w kolorze rdzy, ale wystawionych na słońce, wznoszących się ku niebu, maków.
Na koniec, przeniosłam wzrok na Casimira. Wokół twarzy mężczyzny tworzyła się istna aureola światła. Nie dało się z niej wyczytać nic, prócz jednego: liczył, że zrozumiem jego intencję i podejmę słuszną decyzję.
– Chcesz, żebym przekazała ci część swoich mocy? – Znowu zostałam zupełnie zbita z tropu. Starałam się pośpiesznie ocenić, czy powodem kolejnego tej nocy zaskoczenia była rewelacja o nadchodzącej wojnie, wzmianka o moich domniemanych, uśpionych talentach, czy nowo zdobyta wiedza, że czarodzieje mogli przekazywać sobie moce. A może chodziło o wszystko naraz? – Oddała ci wszystko, co zostało po Leanice?
Zegar wybijał piątą. Minęło zaledwie kilka godzin od przesłuchania. Czas, który dawniej nie znaczyłby zupełnie nic, teraz, zdawał się ciągnąć jak wieczność. Ciężar w mojej klatce piersiowej bezustannie rósł, oddychałam płytko przez nos, nie mogąc nabrać tchu.
– Nie, Americo. Źle to ujęłaś. – Casimir sięgnął po otwarte pudełko, uniósł je, a następnie wyciągnął w moją stronę. Wpatrywałam się w czarny, nieprzenikniony diament, niepewna, co myśleć. – Nie mówię tego wszystkiego, byś cokolwiek mi oddawała. Wręcz przeciwnie. To ja zamierzam podarować ci dar, o którym od tak dawna marzysz.
Prychnęłam, odwracając wzrok od pierścionka.
– Nie interesują mnie drogie kamienie – powiedziałam, wbijając palce w podłokietniki fotela. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale już kiedyś jeden miałam. Nikomu nie wyszło to na dobre.
Usta Regarte rozciągnęły się w rozbawionym uśmiechu.
– Miło, że tak mówisz, bo nie miałem na myśli tej tutaj błyskotki. – Wzdrygnęłam się, gdy z trzaskiem zamknął pudełeczko. Swobodnie chwycił za moją rękę, po czym obrócił ją wnętrzem ku górze. – Darem, o którym skrycie marzysz jest coś, czego nie dostaniesz w materialnej postaci.
Spojrzał na mnie sugestywnie, więc niechętnie rozprostowałam palce. Trzymałam je wyciągnięte nawet po tym, jak położył mi na środku dłoni przedmiot, z ukrytym w środku pierścionkiem. Nie planowałam jej zaciskać, ale zrobiłam to instynktownie, gdy Casimir, pewnym, głębokim głosem dodał:
– Uwolnię cię od klątwy przeszłości, Americo.
No to... Zaskoczeni? :' ) Ręka w górę, kto właśnie zastanawia się, jak mnie zabić? Dla bardziej dociekliwych i tych niespecjalnie zdeterminowanych, wspomnę w formie ciekawostki, że planowałam taki obrót spraw jeszcze zanim powstała koncepcja II tomu ;) Dodam też, że jesteśmy coraz bliżej finału tej części, czekają nas jeszcze tylko około 2 rozdziały i epilog :O
PS: Nie, to nie jest ta WAŻNA informacja, na którą każę wam wciąż czekać ;)
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro