Rozdział 21 cz.2
Wspomnienia tańczyły.
Było ich mnóstwo, setki, jak nie tysiące, a każde z nich wirowało, tworząc własny, nietypowy, taneczny układ. Sekwencje płynących obrazów, krążyły wokół siebie, niczym pochłonięte przez muzykę baletnice: migotały, a ich żywe, płomienne barwy mieszały się ze sobą, pozostawiając tęczowe, ciemniejące smugi. Świat przyśpieszył, a może zwolnił, jakaś tajemnicza siła popchnęła go niewidzialną, masywną ręką do przodu, a może do tyłu i obserwowała z satysfakcją, jak ziemia, na której co sekundę powstawała nieskończoność ludzkich wspomnień, zamieniała się w malutką, obracającą się kulkę. Dni mijały się z nocami, oblane złotem słońca przeplatały się z zamrożonymi w srebrnych kryształach księżycami, pęczniejące chmury rozpadały się w świetle, a ich miejsce zaraz zastępowały pędzące po czarnym niebie gwiazdy. Upalne lata przeradzały się w mgnieniu oka w mroźne zimy, jeziora skuwała warstwa błękitnego lodu, a kwiaty, które dopiero co wynurzały się spod ziemi, zaraz zakwitały, po czym więdły, opadając na białą glebę, jak martwe. Odradzały się i na powrót kończyły swój żywot, a wspomnienia, które je ukazywały, pojawiały się i znikały, jakby ktoś puszczał je na nowo i na nowo w starym odtwarzaczu. Tańczyły, lecz nie był to wcale widok zapierający dech w piersi, któremu towarzyszyłyby westchnienia zachwytu, czy unoszenie rąk, gotowych do płomiennego aplauzu. Przypominało to raczej rozpadający się naszyjnik z pereł, gdzie każdy z pojedynczych kamieni symbolizował inny cykl, inną porę i wspomnienie. Zupełnie jakby ktoś nagle pociągnąć za rozedrganą nić, która pękła, pozostawiając perły w nieładzie. Zsuwały się w zawrotnym tempie z cieniutkiego sznurka, nie dając się złapać ani na powrót ułożyć w szeregu.
Gdybym pozostała w materialnej formie, chwyciłabym się za głowę. Nie mogłam pochwycić choćby najsłabszego, pulsującego obok mnie wspomnienia, chociaż byłam pewna, że skoncentrowałam swoje myśli na jednym konkretnym obrazie. Przeszłość Zandera i Kayli miała stanąć dla mnie otworem, a tymczasem było zupełnie inaczej. Wspomnienia powielały się, okrywały warstwami, niczym naprędce otulający się płatkami kwiat. Przedzierałam się przez nie stopniowo, wizja po wizji, w nieodłącznym towarzystwie strzegącej księgi zjawy. Uświadomiłam sobie przy okazji, że nie były to przypadkowe wspomnienia anonimowych ludzi. Każde z nich należało do kogoś mi bliskiego – Misurie, Vincenta, czy Vanessy – lecz kiedy koncentrowałam na nich uwagę, ulatywały, jakbym nieproszona usiłowała wejść naraz do setek umysłów. Najwyraźniej musiałam najpierw znaleźć odpowiednie wspomnienie, aby móc je obejrzeć.
Widocznie moja podświadomość miała własne plany i potencjalny grafik tego, co chciała w danym momencie zobaczyć. Przeklęte rozdwojenie jaźni nawet w takiej sytuacji nie pozwalało mi o niczym decydować tylko ustalało własne zasady.
Zamknęłam oczy, właściwie to zacisnęłam powieki najmocniej, jak tylko się dało, licząc, że kiedy je otworzę, znów wszystko zwolni, a przede mną pojawią się choćby i drzwi utkane z mgły, którymi dotrę w końcu do właściwego celu. Nie miałam pojęcia, jak daleko pozwoli mi się posunąć księga w kreowaniu otaczającej mnie rzeczywistości (a może fantazji?), ale skoro przedmiot należał niegdyś do Leanice to chyba należało mi się prawo do głosu.
Najwyraźniej nie. Widać mój głos stracił ważność, jak zdarzyło mi się umrzeć, a później odrodzić w drugim życiu, bo księga miała głęboko w skórzanej oprawie moje nieme prośby i dalej rzucała we mnie tysiącami wspomnień, jakby niepostrzeżenie ktoś zawiesił mi na piersi tarczę z biało-czarnymi okręgami.
– Ty sobie chyba ze mnie żartujesz – warknęłam do stoicko spokojnej zjawy, która niewzruszona stała tuż obok. Jako że przybrała mój wygląd, a jej twarz wyrażała ni mniej, ni więcej, jak tylko opanowanie, było to dość osobliwe zjawisko. Z boku musiałyśmy wyglądać jak zrodzone z niebieskiej mgły bliźniaczki. Tyle że ona była tą łagodną, opanowaną siostrą, a ja tą, która miała zaraz wybuchnąć. – Tam na górze ważą się losy mojego... wszystkiego, a ty akurat dzisiaj postanowiłaś mnie „oprowadzić"?!
Duch milczał, więc jęcząc, wznosząc oczy ku nieistniejącemu niebu i błagając o jakiś magiczny, literacki cud, czekałam, aż wspomnienia uspokoją się samoistnie. Liczyłam, że będzie jak z zegarem, który zacinał się, gdy coś działo się ze zbyt starym wahadłem albo jak z deszczem, który, choć atakował kroplami każdego, kto znalazł się w jego zasięgu, w końcu także musiał dać za wygraną i ustąpić miejsca wynurzającej się zza chmur tęczy. Księga Leanice, nawet wspomagana magią, nie działała raczej jak perpetuum mobile. Prędzej, czy później wróciłaby do normalnego stanu i umożliwiła mi zanurzenie się we wspomnieniach Zandera lub Kayli. Niestety, w najbliższym czasie się jednak na to nie zapowiadało. Zauważyłam, że wspomnienia migotały wręcz coraz intensywniej.
Zrobiło się chłodno. Zatrzęsłam się, a podświadomość podpowiedziała mi, że moje realne ciało, leżące na łóżku na wznak, zrobiło dokładnie to samo, smagane dreszczem. Z moich ust wydobyła się strużka niebieskiej pary, a może mgły, która zajmowała już większość moich płuc, gnieżdżąc się w zakamarkach ciała, jak niezbyt subtelny gość. Objęłam się niematerialnymi dłońmi, nie przestając obserwować mijających mnie obrazów. Zaczynała mnie od nich boleć głowa.
„Wybierz, co uważasz za słuszne, zbolała córo panów Żywiołów." – powtórzyła po raz któryś z kolei zjawa. Jej słowa odbijały się pod moją czaszką coraz słabszym echem, jakby szeptała lub za każdym razem cofała się na coraz większą odległość. Wciąż jednak stała obok, ramię w ramię, wpatrując się w tym samym kierunku, co ja. Tylko jej na wpół widoczne palce się poruszały, błądząc w okolicach włosów i ciągnąc za kolejne kosmyki.
Zacisnęłam zdezorientowana powieki. Dlaczego duch ze mną nie współpracował? Wiedziałam, co chcę zobaczyć. Choć bałam się widoku, jaki miałam... jaki mogłam ujrzeć, byłam przekonana, że powinnam stłumić emocje, aby nie ulegać narastającym panice, żalowi, a także wątpliwościom.
Więc dlaczego wciąż słyszałam intensywny, głęboki głos Casimira, z którego ust wypływało tylko jedno, mroczne słowo: morderca? Nie powiedział go chyba w trakcie przesłuchania, a jednak, jakimś cudem, moja podświadomość atakowała mnie nim, jak rozszalałe zwierzę wbijające pazury w osłabione, drżące ciało. Umysł się przed nimi bronił. Dlatego wspomnienia otaczały mnie, niczym ochronna tarcza. Pojawiały się, bym nie zobaczyła tego, co kryło się głęboko pod nimi.
– Proszę... – jęknęłam cicho, dysząc ciężko. – Zatrzymaj to. Nie zniosę więcej tej niepewności.
Chłód narastał, moje serce biło coraz szybciej, a dusza zawodziła, zawieszona na cieniutkiej tasiemce gdzieś na granicy świadomości. Zgarbiłam się, a kiedy i to nie pomogło, przykucnęłam, chowając twarz w dłoniach. Moje prawdziwe ciało skuliło się, zwijając w ochronny kłębek. Po raz pierwszy, odkąd używałam księgi Blaise'a, odczuwałam samą siebie tak wyraźnie. Słyszałam swój urywany oddech, czułam fakturę pościeli i ciążący mi na piersi wolumin. Smakowałam łez, które płynęły po skórze, chłodząc moje rozpalone policzki. Zupełnie jakbym nie zatopiła się w magii księgi do końca, jakbym stanęła w drzwiach, prosząc o jej zaproszenie, a ta, zamiast mnie wpuścić, wypchnęła mnie z powrotem za próg, na obrzeża dwóch światów.
– Proszę... – powtórzyłam słabo, wyciągając dłoń, w stronę zjawy. Była moim jedynym, namacalnym łącznikiem z tą rzeczywistością, musiałam się jej chwycić, inaczej niechybnie zagubiłabym się we własnych myślach. – Pozwól mi tylko zobaczyć to, czego pragnę. Później odejdę.
Wciąż zamykałam oczy, ale doskonale wiedziałam, po której stronie stał duch, a więc także gdzie ułożyć rękę, by go pochwycić. Dotąd nasz kontakt ograniczał się jedynie do chwytania dłoni, nie podejrzewałam jednak, że miało to jakieś znaczenie i wpływało na działanie magii.
I wtedy się zaczęło. W chwili, gdy moje palce natrafiły na tworzącą zjawę, gęstniejącą mgłę, duch zaskowyczał głośno, po czym, ni stąd ni zowąd, rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie chłód. Dym uleciał na wszystkie strony, jakby pociągnął go za sobą szalejący wiatr, a moja dłoń, która sekundę wcześniej zatopiła się w czymś na kształt mlecznej, ruchomej cieszy, natrafiła na pustkę.
Wtedy stało się parę rzeczy jednocześnie. Otaczająca mnie bariera pękła, roztrzaskując się na tysiące mikroskopijnych kawałków. Niedostrzegalny próg drzwi znalazł się daleko w tyle, wciągając mnie do świata księgi z całą mocą, jaką w niej zawarto. Szarpnęło mną do przodu, przez co straciłam kontakt z rzeczywistym ciałem, pozostał wyłącznie a pędzące dotąd wspomnienia, zatrzymały się, jakby ktoś się nade mną ulitował i zamroził je w czasie. Wtedy jednak okazało się, że nastała cisza przed burzą.
Najpierw pojawił się przebłysk, a później złowieszczy cień, który osiadł na moich zamkniętych powiekach, czekając aż je uchylę. Gdy to uczyniłam, a ruch ten kosztował mnie mnóstwo wysiłku, nie zobaczyłam początkowo zbyt wiele. Zdążyłam tylko zarejestrować, że moje modlitwy zostały w pewnym stopniu wysłuchane. Otoczenie zdołało się ustabilizować, zwolnić swój szaleńczy bieg. Ustały mijające pory roku, zniknęły usychające kwiaty i następujące po sobie fazy księżyca. Pojawił się natomiast samotny, spójny obraz.
Podnosząc się z kolan, nie przestawałam ściągać brwi. Zjawa faktycznie zniknęła, pozostawiając mnie samą. Zastąpiły ją resztki kłębów ciemniejącego dymu, co przyjęłam z lekkim zagubieniem. Odetchnęłam, niepewna, czy powinno mnie to cieszyć, czy raczej zmartwić. Widok, który miałam przed sobą, przypominał malutki element pokoju, jaki widywało się, zaglądając przez dziurkę od klucza. Rozmazywał się i pozostawał ciemny po bokach, a jedyny jego fragment, który zachował ostrość, koncentrował się na jakiejś otwartej książce. Czerń mgły wpełzała na jej białe karty, zalewając rogi. Zamrugałam, usiłując skupić się na poszczególnym słowach na stronicy, lecz nie było to wcale takie proste.
– Będziesz tak stać i się gapić, czy usiądziesz? – zapytał ktoś mocnym, prowokacyjnym tonem.
Zamurowało mnie.
– V... Vincent? – Otworzyłam usta, rozglądając się na boki. Nie, chłopaka nigdzie nie było, a jednak zdecydowanie słyszałam właśnie jego głos.
Obraz zmienił się nieznacznie. Nad książką pojawiła się kształtna, męska dłoń, która ją zamknęła. Przeszło mi przez myśl, żeby odczytać tytuł, ale napis na starej, podniszczonej okładce był ledwie widoczny. Umieszczono na niej za to charakterystyczne symbole, jak również doskonale znany mi herb. Wskazywały, że ten konkretny egzemplarz książki został pożyczony z biblioteki Rady.
Cienie odsunęły się pod same krawędzie, dzięki czemu mogłam dostrzec pojawiające się na horyzoncie, zielone pasma włosów. Misurie, która pojawiła się we wspomnieniu Vincenta, usiadła na pobliskim krześle, wpatrując się z zaciekawieniem, ale i konsternacją w leżący na kolanach wampira przedmiot.
– Co ty tu robisz? – chciała wiedzieć, przenosząc wzrok na kogoś, poza zasięgiem mojego wzroku. Dopiero gdy Vincent uczynił podobnie, mogłam połączyć fakty w całość i zrozumieć, że znalazłam się przy łóżku Vanessy, w dniu, kiedy ta wciąż pozostawała jeszcze nieprzytomna.
Choć to podejrzewałam, teraz zyskałam pewność, że znalazłam się nie w tym wspomnieniu, co trzeba. Mimo iż skupiałam się z całej siły na myśli o Zanderze, księga, z jakiegoś powodu, pokazała mi przeszłość Vincenta. Dobrze pamiętałam ten moment, sama pojawiłam się wtedy w sali, tyle że nieco później. Nie rozumiałam, dlaczego tamtego dnia Misurie i Vin byli dla siebie tak dziwnie oziębli.
– Siedzę, oddycham, czasem też mrugam... – odparł nocny, wzruszając ramionami. Położył ręce na książce, by Misurie nie miała jak odczytać jej tytułu. Wyczułam, że zaczął się przy okazji nieznacznie denerwować, nie chciał, by dziewczyna odkryła, jaka lektura zajmowała jego myśli, nim zjawiła się w sali. – Świetna zabawa, musisz kiedyś spróbować. Odprężysz się, a jak dodatkowo połączysz to z ziewaniem, jest szansa, że zyskasz bonus i zaśniesz. Odkryłem to niedawno, wiesz? Zastanawiałem się właśnie, co napisać w podaniu o nagrodę Nobla.
Misurie skwitowała jego odpowiedź kręceniem głową.
– Tryskasz humorem, nie ma co!
– Ciesz się, ze nie widziałaś mnie kilka godzin temu – Nocny zacisnął palce na woluminie. Zerknął z uwagą na Vanessę, potem przeniósł wzrok na kręcącą się w oddali pielęgniarkę. – Rzucałem tak suche żarty, że nawet deszcze ustały.
– A wychodziłeś rano na zewnątrz budynku?
Dopiero po tym pytaniu, Vincent się skoncentrował. Uniósł brwi.
– Byłem z Ross'em się przejść. Czemu pytasz?
– Ha! Czyli mam nareszcie potwierdzenie teorii, że potrafisz przepędzić swoim wyglądem nie tylko większość dziewczyn, ale i burzowe chmury. – Moja Lutyanka uśmiechnęła się z wymalowaną na twarzy satysfakcją. Zaskoczyła tym Vincenta w równej mierze, co mnie. Choć nastolatek nie wyczuł podstępu, ja ani trochę nie uwierzyłam, że zielonowłosa pytała wyłącznie ze względu na chęć dokuczenia nocnemu. Swoim pytaniem usiłowała wyciągnąć od niego informację, czy nie umilał sobie przypadkiem wolnego czasu, zbytnim spoufalaniem się z pracującymi w Radzie strażniczkami. Vincent nawet nie zauważył wyrazu ulgi, kiedy pojęła, że był ze swoim ochroniarzem. Jakim cudem mężczyznom zawsze umykały takie detale?
Dobrze przynajmniej, że wampir nie musiał widzieć podobnych sygnałów, by wpaść w kusicielski nastrój. Już sam fakt, że ktoś chciał się z nim droczyć, poprawiał mu humor.
– Powiedziała ta, która ma włosy w kolorze jednodolarówek. – Pociągnął czarownicę za zielony kosmyk włosów. – W twoim przypadku powiedzenie: „dziecko znalezione w kapuście" nabiera nowego znaczenia.
Uświadomiłam sobie, że nadarzyła się okazja, by przyjrzeć się trzymanej przez niego księdze. Niestety, jak na złość, Misurie pomyślała dokładnie o tym samym. Pochyliła się nad nocnym.
– Do tych całych „jednodolarówek" jeszcze wrócimy. Co właściwie czytasz, Vinnie?
Gdybym po prostu przyglądała się wspomnieniu, z pewnością zaintrygowałoby mnie to, jak nazwała Vincenta i zanotowałabym w pamięci, żeby również podrażnić go tym zdrobnieniem. Uśmiechnęłabym się, obserwując, jak wampir chwyta ją w porę za rękę, przez co nieprzygotowana na taki obrót spraw nastolatka, traci równowagę. Przygryzłabym z rozbawieniem wargę, widząc, że Vincent bohatersko łapie dziewczynę, a następnie oboje lądują w swoich ramionach w wyjątkowo znaczącej, niefortunnej pozycji. Patrząc na ich skrępowanie i fakt, iż ich twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie, czekałabym w napięciu na dalszy rozwój wydarzeń. Wprawdzie wiedziałam, że tamtego dnia nie doszło między nimi do niczego, prócz burzliwej wymiany zdań, jednak nie przeszkodziłoby mi to w obstawianiu, kto, w innych okolicznościach, jako pierwszy zwalczyłby upór i zdecydowałby się skrócić dzielący ich dystans.
Nie zrobiłam nic z wymienionych rzeczy. Gdy Vincent był zajęty ratowaniem Misurie przed bolesnym upadkiem z krzesła, wypuścił z rąk księgę, która jednak wciąż pozostała w zasięgu jego wzroku. Wytężyłam wzrok, by odkryć, jaka lektura go tak zainteresowała i dlaczego bronił ją przed ciekawskimi spojrzeniami zielonowłosej. Z przyzwyczajenia chciałam po prostu sięgnąć po książkę, by przyjrzeć się jej z bliska, ale wciąż byłam przecież ograniczona ruchowo przez wspomnienia Vina. Wampir zbyt mocno koncentrował większość zmysłów na pozostającej w jego ramionach nastolatce, by pamiętać o czymkolwiek innym.
Dopiero po dłuższej chwili, nocny przypomniał sobie o otaczającym go świecie i fakcie, iż wypuścił z rąk książkę. Przełykając ślinę i siląc się na obojętność, by nie zdradzić przed nastolatką, ile wysiłku kosztował go ów gest, odsunął się na bezpieczną odległość. Zerknął, niby przelotnie, na leżący na podłodze wolumin. Choć raz szczęście mi sprzyjało, bo otworzył się akurat na stronie ze spisem treści. Litery, choć nakreślone iście kaligraficznym stylem, były wyraźne, a także dość duże, bym mogła rozczytać nazwy poszczególnych działów.
Zmroziło mnie, kiedy przeczytałam kilka z nich.
Krew... wszystkie dotyczyły tematów krwi i tego, jak jej poszczególne rodzaje wpływały na rasę nocnych.
W czasie, gdy zakłopotani Vincent i Misurie zajmowali się wracaniem do poprzednich pozycji, ja usiłowałam dostrzec coś jeszcze. Niby nie powinno mnie dziwić, że przedstawiciel wampirzego gatunku szukał informacji związanych z własnym pożywieniem, a jednak czułam niedający się sprecyzować, dziwny niepokój. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Po co właściwie Vincent miałby szukać ksiąg o działaniu krwi, skoro nigdy wcześniej go to nie interesowało? Lubił dobre roczniki posoki, jeśli można było to tak w ogóle ująć, jednak nie zawracał sobie głowy tym, jak działały na nocnych.
Chyba że...
Nie miałam jak kontynuować swoich przemyśleń, bo moi przyjaciele zaczęli się spierać o intencje Vanessy. Tak jak Misurie, zdziwiło mnie zachowanie Vincenta, który obstawał przy twierdzeniu, że wieszczka nie zachowywała się wobec nas fair i ukrywała przed nami wiele kluczowych spraw, których dowiadywała się ze swoich wizji. Zielonowłosa wpatrywała się w niego ze zdumieniem, ale i z narastającym rozczarowaniem postawą chłopaka. Wyczuwałam jej żal, ale jeszcze intensywniej rejestrowałam wszystkie emocje, jakie targały samym chłopakiem. Rosła w nim irracjonalna złość, bał się czegoś, czego sam nie umiał zinterpretować, ani tym bardziej nazwać, przez co wyładowywał się na nastolatce i na nieświadomej tego Vanessie. Jego myśli wciąż biegły przy tym w stronę Rady.
Używając wcześniej księgi, nie mogłam wyczuć emocji właścicieli wspomnień, a przynajmniej nie tak intensywnie. Uczucie temu towarzyszące, było współmierne z tym, co odczuwałam czasami, dzieląc myśli z charakterem Leanice – zupełnie jakby ktoś wszczepił we mnie fragment duszy Vincenta, tą samą, która kontrolowała wzmożone reakcje jego serca. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że szarooki walczył z instynktem i uciekał przed czymś, co właśnie go doganiało. Sam tylko nie był do końca przekonany, dlaczego okrążał go jego własny zew krwi.
Rozmowę Vina i Misurie przerwało moje pojawienie się w sali. Dziwnie było patrzeć na samą siebie, nawet jeśli wcześniej doświadczyłam już tego za sprawą Doriana. Wtedy jednak patrzyłam na Leanice, nie na Americę, która, nieświadoma tego, że przyglądały jej się trzy pary oczu (jej przyjaciele i niewidzialna bliźniaczka z przyszłości), spokojnie oglądała wystrój pomieszczenia. Pamiętałam, jak zdziwiło mnie wtedy, iż „królestwo" Marianne odbiega aż tak swoim przeciętnym, normalnym wyglądem od bogato zdobionych korytarzy Rady. Dopiero po kilku sekundach, zauważyłam na ich tle dwie znajome twarze.
Zakręciło mi się w głowie, a obraz znów zaszedł mgiełką. Zjawa się jeszcze nie pojawiła, ale zdawałam sobie sprawę, co oznaczało to zaburzenie widzenia. Wizja miała się wkrótce skończyć.
– Hej – przywitała się druga America. – Nie spodziewałam się, że zastanę tu kogoś o tak wczesnej porze.
Vincent opuścił ramiona. Coś się w nim zmieniło na widok białowłosej. Uspokoił się, jego serce nieznacznie zwolniło, jakby obecność dziewczyny przyniosła mu ulgę.
– I vice versa – wymamrotał cicho, wstając z krzesła. Sięgnął po książkę i nim którakolwiek z czarownic, zdążyła to zauważyć, szybkim ruchem, ukrył ją pod pachą. – Wybaczcie, ale ja już pójdę. Robi się tu dla mnie nieco... za tłoczno. Zresztą i tak się zasiedziałem. Zakładam, że Ross biega wkurzony po całej okolicy i mnie szuka. Odkąd rano zniknąłem mu z oczu, zdążył pewnie postawić na nogi połowę strażników. Biedaczka strasznie łatwo wykiwać.
Moja nieznacznie młodsza wersja, uniosła brwi. Na jej czole pojawiła się zmarszczka.
– Jak będziesz się tak wymykał Shane'owi to nie zdziw się, jak w końcu się wkurzy i zamknie cię w pokoju na cztery spusty, żebyś się więcej nie pałętał sam po siedzibie Rady. Doigrasz się, zobaczysz.
– Już ty sobie tej królewskiej główki mną nie zawracaj, biała owieczko.
Chłopak przecisnął się między krzesłem Misurie, którą obdarzył jeszcze beznamiętnym, a w duchu zbolałym, spojrzeniem.
– Tak właściwie, pewnie masz rację – powiedział cicho, na co dziewczyna zadrżała. – Nie wiem nic o magach. Tak samo jak ty nie wiesz nic o wampirach.
Ruszył do wyjścia, nie odwracając się więcej ani na nią, ani na drugą Americę. Chcąc nie chcąc, pociągnął mnie za sobą. Nie zdawał sobie sprawy z tego, iż nawet jeśli zostawiał jedną białowłosą w sali, druga, obdarzona odzyskanymi różowymi pasemkami, podążała za nim niczym cień. Krzywiła się z bólu, jaki atakował jej umysł, sygnalizując rychły koniec wspomnienia, aczkolwiek czepiała się każdego najmniejszego elementu, by pozostać w nim jeszcze choć krótką chwilę.
Vincent zamknął za sobą dokładnie drzwi. Spodziewałam się, że pójdzie korytarzem do sypialni, ale on nie ruszył się z miejsca. Zacisnął usta w wąską linijkę, po czym oparł się zrezygnowany głową o przeciwległą ścianę. Targały nim sprzeczne emocje, był wściekły, że posprzeczał się z Misurie, a jednocześnie zadowolony, bo w końcu zdobył się na powiedzenie tego, o czym od tak dawna myślał. Nie rozumiał za to, czemu jego humor zmienił się zaraz po pojawieniu się białowłosej Americi.
– Czy to możliwe...? – zapytał sam siebie, wyciągając spod pachy książkę. Odepchnął się wolną ręką od ściany i zdenerwowany otworzył wolumin na tej samej stronie, na której skończył czytanie. – Nie, na pewno nie.
Oblizał wargę. Myślał nad czymś dobre pięć sekund, a potem, oblizawszy palec, zaczął przewracać stronice, aż natrafił na początek kolejnego rozdziału. Zatrzymał się na nim. Wciągnął ze świstem powietrze, a ja zrobiłabym to samo, gdyby nie zjawa, która właśnie zmaterializowała się centralnie przed wampirem. Wyciągała sugestywnie dłoń.
Przełknęłam ślinę, posłusznie ujmując ją za rękę. Kiedy moja świadomość opuszczała umysł Vincenta, wciąż pozostawał mi przed oczami tytuł rozdziału, na którym właśnie się pochylał.
„Pradawna, magiczna krew – podania i legendy"
* * *
Wbrew moim przypuszczeniom, nie pojawiłam się z powrotem w swoim ciele, a w nowym wspomnieniu. Nie powiem, zaskoczyło mnie to, po raz pierwszy bowiem zdarzyło się, by duch księgi pokazał mi dwa różne obrazy pod rząd. Miałam już stuprocentową pewność, że to użycie woluminu różniło się od poprzednich.
Samo wspomnienie również wydało mi się nietypowe. Pojawiłam się na doskonale mi znanym terenie, wśród równie charakterystycznych mebli. Widok koncentrował się co prawda na drewnianym biurku i leżących na nich kartkach papieru, ale perfekcyjnie umiałam odtworzyć to, co znajdowało się za nim. Dwa pojedyncze łóżka zasłane pościelą w ulubionym odcieniu lokatorów, szafy na ubrania, a także drzwi prowadzące do niewielkiej, ale przytulnej łazienki. Wystarczył już sam specyficzny zapach starego drewna i namacalna obecność zewsząd otaczającej mury szkoły magii, bym pojęła, że znalazłam się w czyimś pokoju, konkretnie w skrzydle dla magów.
Wspomnienie przeniosło mnie do Cennerowe'a! Co najlepsze, osobą, w której umyśle zagnieździł się mój duch, był nie kto inny, tylko Dafne.
Zalała mnie fala ciepłych uczuć, które w tamtej chwili, były dla mnie niczym istne wybawienie od problemów. Tęskniłam za przyjaciółką i za naszymi rozmowami z czasów, kiedy wszyscy znajdowaliśmy się w szkolę. Nie minęło wiele tygodni, ale musiałam przyznać, że brakowało mi nastolatki, jej racjonalnego podejścia do życia, a także spokoju, z jakim podchodziła do moich ciągłych wątpliwości, wybryków Misurie, czy stale zmieniających się humorków Willa. Jej też musiało nas z pewnością brakować. Nawet nie umiałam sobie wyobrazić, co czuła białowłosa ze świadomością, że zarówno jej chłopak, jak i przyjaciółki wyjechali, zostawiając ją zupełnie samą. Nie miała przecież pojęcia, co się z nami działo, odkąd opuściliśmy ukryty wymiar. Telefony nie wchodziły w grę, a standardowych listów raczej nikt już w naszym pokoleniu nie pisał.
Błąd. Ja nie pisałam, bo Dafne siedziała akurat przy biurku i pochylona nad blatem, pisała w zapamiętaniu naprawdę długi, zawiły list do kogoś o inicjałach A.F. W zasięgu jej ręki, już czekała elegancka, przesadnie gruba koperta (to właśnie na niej zostały napisane inicjały adresata), a także przygotowana do jej zamknięcia laska czerwonego laku. Gdy białowłosa skończyła pisać wiadomość, złożyła kartkę na cztery części, a następnie wsunęła ją w kopertę. Odłożyła ją na bok, by wstać od krzesła.
Pulsujący ból w skroni nadszedł tym razem dużo szybciej, niż poprzednio. Skrzywiłam się, ale miałam dość czasu, by widzieć, jak Dafne podchodzi do jednej z szaf – tej należącej do niej – i ją otwiera. Uklękła, by sięgnąć do znajdującej się na dole półeczki na bieliznę. Gest, który przy tym zrobiła, upewnił mnie w przekonaniu, że skrytka została zabezpieczona magicznym zaklęciem, które dziewczyna na kilka sekund dezaktywowała. Wyciągnęła rękę, by po chwili przeszukiwania najdalszych zakątków półki, wyciągnąć spomiędzy skarpet drobne zawiniątko wielkości zaciśniętej piąstki niemowlaka. Zawartość owinięto w białą, haftowaną chusteczkę, którą Dafne rozwinęła, by dostać się do ukrytego w jej fałdach sygnetu. Nie był to jednak sygnet Cennerowe'a, choć z pewnością w jakiś sposób miał ze szkołą jakieś powiązanie. Złoty pierścień miał na środku wytopiony nieco zmodyfikowany herb szkoły.
Otworzyłam szerzej oczy.
– Dafne... – wyszeptałam, uświadomiwszy sobie, że identyczny herb widziałam w syreniej jaskini, a który to Casimir określił herbem Leanice. Trzy róże, okalające je cierniowe gałęzie i górująca nad tym wszystkim, połamana korona. Tej ostatniej nie było w herbie szkoły. To musiał być symbol Królestwa Powietrza, mój symbol. Jak więc Dafne zdobyła sygnet z jego wyobrażeniem?
Zapiekły mnie oczy, bynajmniej nie od łez. Zjawa już czekała w kącie pokoju, by zabrać mnie ze wspomnienia (a może z teraźniejszości?) Dafne. Dziewczyna odłożyła tymczasem ostrożnie pierścień na blat biurka i sięgnęła po laskę laku. Pożałowałam, że nie przyjrzałam się dokładniej treści listu, który ukryła w kopercie, ale było już za późno, nastolatka pstryknęła palcami, a krople topiącego się samoczynnie wosku zaczęły ją zalewać krwawymi strugami. Gdy uformował się z nich rubinowy, idealny okrąg, białowłosa ponownie pstryknęła i odłożyła tężejącą już, mniejszą o połowę laskę na jedną z czystych kartek. Uniosła sygnet, odczekała moment, by lak nieco zastygł, a następnie przyłożyła pierścień znakiem do dołu, by ten dokładnie odbił się w tafli wosku.
Chciałam dowiedzieć się, kto była adresatem listu, chciałam dowiedzieć się też, skąd moja przyjaciółka miała tajemniczy sygnet z pradawnym herbem. Nie było mi się jednak dane tego dowiedzieć, ponieważ duch zdążył w międzyczasie do mnie dotrzeć i wyciągnąć rękę. Zniknęłam ze wspomnienia Dafne tak szybko, jak się w nim pojawiłam.
Czy ktoś mnie pochwali za tak szybko dodawane ostatnio rozdziały ? :D Mam nadzieję, że tak, bo powoli zaczynamy rozwiązywać poszczególne wątki... No dobrze, wcale nie rozwiązywać, ale nakreślać, o co w nich mniej więcej chodzi. Ktoś już się czegoś domyśla? Tak? Nie? No nic, wszystko wyjaśni się niebawem (potencjalny spoiler: wcale nie, z Cherrich nie ma tak łatwo ;)) Jak zawsze, zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :D Tymczasem, zdradzę wam tylko, że w następnym rozdziale pojawi się długo wyczekiwane wspomnienie Kayli i Zandera ;) Cobyście się jeszcze bardziej denerwowali, że zawsze urywam fragmenty w kluczowych momentach <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro