Rozdział 20 cz.1
Kayla nie mogła skupić się na swojej pracy. Siedziała przy swoim stanowisku od przeszło pięciu godzin, a stos dokumentów, które kazano jej przejrzeć, nie zmniejszył się nawet o połowę. Zaproszenia dla Najwyższego Radcy do sąsiednich placówek Rady, kilkadziesiąt raportów, jakie powinny trafić do Fighetona, a jednak jakimś cudem znalazły się u niej, a także listy od wysoko postawionych magów, którzy jakimś cudem zdołali opieczętować koperty swoimi rodowymi herbami, aby następnie wysłać je bezpośrednio do głównej siedziby. Nie mówiąc już nawet o skargach, najnowszych wydarzeniach z magicznego świata, czy ważnych dokumentów, jakich nie wolno jej było nawet otwierać, bo zaadresowano je do pana Regarte i miały trafić do rąk własnych. Te ostatnie z westchnięciem odkładała na bok, na specjalnie przygotowaną do tego stertę. Zakładała... była niemal pewna, że ów listy wcale nie były aż tak „ważne", jak podkreślano na kopertach. Dobrze wiedziała, iż najbardziej prywatną korespondencję Najwyższy Radca odbierał osobiście, nie dając do niej dostępu choćby i Sorenowi, swojemu najbardziej zaufanemu pracownikowi. Tym oczywistsze zdawało się stwierdzenie, że nikt nie powierzyłby ich jej – wampirzyce, której odebrano kły, okrytej hańbą, przez którą odwrócili się od niej wszyscy, włącznie z najbliższą rodziną. Tym bardziej, nie rozumiała, czemu Najwyższy Radca trzymał ją u swojego boku, jak gdyby nigdy nic. Zadawała sobie to pytanie, od dnia, kiedy trafiła do Anglii, a pan Regarte przyjął ją pod swoje skrzydła, niczym opiekuńczy ojciec, którego wsparcie straciła w tamtym feralnym dniu...
Odłożyła list, który właśnie skończyła czytać, po czym odsunęła się wraz z krzesłem od biurka. Odchyliła się do tyłu, rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Nie umiała się na niczym skupić, nawet na znalezieniu rozwiązania dla sytuacji jej i Zandera. Światło, bijące ze stojącej na biurku lampki, zaczynało drażnić jej oczy, gdy przyłożyła do nich palce, wyczuła tworzące się pod nimi i stale powiększające worki. Potarła powieki, myśląc o tym, że jako nocna nie musiałaby martwić się tak trywialnymi rzeczami, jak kremy pod oczy, czy wystarczająca ilość snu, redukująca bezustanne zmęczenie. Nie nadawała się na człowieka, czas płynął zbyt szybko i w obecnej formie nijak nie mogła za nim nadążyć.
Pamiętała, jak obudziła się, po usunięciu kłów i odebraniu wampirzych umiejętności. To było prawdopodobnie najgorsze doświadczenie w jej życiu. Ból w jamie ustnej nie znikał, serce biło jej jak oszalałe, a wszechobecne światła i rozmazane obrazy, biły jej po oczach, jakby ktoś bombardował je setkami cieniutkich igieł. Dźwięki zdawały się przytłumione, jakby ktoś włożył jej do uszu stopery i zapomniał ją o tym poinformować. Gdy pielęgniarka zapytała, czy Kayla dobrze czuła się po magicznym zabiegu, dziewczyna początkowo w ogóle nie zrozumiała jej słów, przekonana, że ta wymruczała coś pod nosem z prędkością karabinu. Dopiero jakiś czas później, pojęła, że wszyscy mówili tak jak ona – szybko, niewyraźnie, mętnie, jakby ich słowa ociekały błotem. Właśnie tak odbierali to zwykli, przeciętni ludzie, dla których obce były wyczulone zmysły, perfekcyjny słuch, czy przystosowany do ciemności wzrok. Tamtego dnia, wiele razy wymiotowała, a gdy nikt jej nie widział, płakała, przerażona, że nie poradzi sobie w nowej rzeczywistości.
Mimo to, przetrwała i dostosowała się do ludzkiego, pozbawionego przywilejów ciała. Zrobiła to dla niego. Świadomość, że dzięki jej decyzji, nie musiał przechodzić tego samego, pozwalała jej wytrwać.
Rozległo się pukanie do drzwi. Kayla poczuła na skórze zimny dreszcz, ale zaraz wstała i pośpiesznie ułożyła rozrzucone na stanowisku pracy papiery. Zadawała sobie pytanie, kto mógł chcieć ją odwiedzić o tak później porze. Od razu przyszedł jej wprawdzie na myśl Zander, ale chłopakowi nie wolno było raczej poruszać się po siedzibie Rady bez ochroniarza.
Ułożyła pobieżnie dokumenty, aby biurko choć sprawiało wrażenie uporządkowanego, po czym podeszła do drzwi. Otworzyła je.
– Kaylo. – Soren przywitał się z nią kiwnięciem głowy.
– Sorenie – odpowiedziała mu tym samym. Nie miała pojęcia, po co mag do niej przyszedł. – Co cię do mnie sprowadza?
Starzec ukrył dłonie za plecami.
– Najwyższy Radca prosi, abyś udała się do sali przesłuchań. Czeka tam już na ciebie pan Slaever.
Archarus Slaever? Przewodniczący Radców? Czego o mógł od niej chcieć?
Kayla przyjrzała się uważnie Sorenowi, ale ten nie zdradzał żadnych emocji, tym samym nie odpowiadając jej na zadane podświadomie pytania. Kobieta poczuła niepokój. Nie podobało jej się, że sam Slaever pragnął z nią porozmawiać. Mężczyzna ani trochę się jej nie podobał. Zawsze patrzył na wszystkich z góry, jego nieproporcjonalnie duża głowa była przepełniona totalitarnymi poglądami, a ręce były szorstkie i nie wahające się wymierzać sprawiedliwości, gdy naszła taka potrzeba. Hołdował rygorystycznym zasadom, a czarną pelerynę, świadczącą o wysokiej pozycji, nosił z dumą, jakby ten zwykły skrawek materiału, krył w sobie jakąś niepowtarzalną moc, umożliwiającą mu odróżnić prymitywne jednostki od elity czarodziejów.
Znów przeszedł ją dreszcz.
– Wiesz, czego chcę ode mnie Przewodniczący?
– Nie – powiedział niemal natychmiast Soren. Zbyt szybko.
Kayla przełknęła ślinę.
– Nie wspominał, dlaczego po mnie posyła?
Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę.
– Wiem tylko, że oczekuje cię w sali przesłuchań. Oznajmił, że chce zamienić z tobą kilka słów, a jeśli odpowiesz tak, jak tego oczekuje, niebawem zostanie ci zwrócone to, co straciłaś.
Teraz kobieta była już kompletnie zszokowana. Wpatrywała się w Sorena w zdumieniu, nie wiedząc, co powiedzieć.
Kły? Czyżby w końcu zapracowała sobie na odzyskanie kłów?
Przełknęła ślinę.
– Dobrze, dziękuję za informację. – Skinęła w roztargnieniu głową. Myśl o kłach i odzyskaniu prawdziwego, wampirzego ciała napawała ją niesamowitą ekscytacją. Nie miała kłów mniej niż rok, a jednak zdawało jej się, że minęła wieczność, odkąd ostatni raz piła krew, czy rozkoszowała się kakofonią barw, zapachów i otulających ją, wyraźnych bodźców. Jako zdegradowany wampir, żyła nijako, pragnęła na powrót poczuć świat pełną piersią. – Zaraz do niego pójdę.
Chciała zamknąć drzwi, aby się przygotować, jednak Soren wysunął się na przód i w porę jej to uniemożliwił.
– Pan Saever prosi, byś pojawiła się niego niezwłocznie. Zmiana stroju nie będzie konieczna, tak jest w porządku. Przewodniczącemu zależy na krótkiej, konkretnej rozmowie. Prosił też, by odprowadził cię do niego pan Cornels. – Obrócił się w stronę korytarza. Kayla gapiła się na jednego ze strażników, który właśnie wyłonił się z ciemności. Stał tam zapewne od samego początku. – Wybacz, środki ostrożności.
Kayla nie wiedziała, co powiedzieć. Powoli zdjęła palce z drzwi, nie przestając wpatrywać się w czekającego na nią Cornelsa. Widok mężczyzny spowodował spadek jej entuzjazmu i spotęgował nieprzyjemne uczucie zdenerwowania w żołądku. Nie mając jednak wyboru, poprawiła ołówkową spódnicę i machinalnym gestem przygładziła włosy. Wróciła się tylko po szpilki, bo w trakcie pracy, zmieniła je na wygodniejsze, płaskie buty. Soren lustrował ją wzrokiem, gdy pochylała się, by sięgnąć po stojące obok biurka czółenka. Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy wsuwała je na stopy.
Minutę później, idąc ramię w ramię z milczącym strażnikiem, zaczynała się obawiać, że mogło chodzić o coś innego niż kły.
* * *
Zander wracał do swojej sypialni, nie ukrywając przygnębienia. Był sam, jego strażnik zaufał mu w kwestii tak prostej, jak droga powrotna do pokoju, więc dziewiętnastolatek mógł bez skrupułów okazywać wszelakie emocje, w tym i gniew. Ręce wcisnął w kieszenie spodni, a wzrok wbijał w ziemię z takim zaangażowaniem, że patrząc na jego sylwetkę nikt nie pomyślałby nawet, że mógłby być dostojnym wampirem czystej krwi. Krew szumiała mu w uszach, a choć w Radzie podawano krew najlepszej jakości i z zasady nie powinien czuć pragnienia, miał nieodpartą ochotę czym prędzej się pożywić. Wiedział, że nieprzyjemne uczucie głodu było spowodowane zazdrością, która ostatnimi tygodniami, wysysała z niego większe pokłady życiowej energii, niż on najpewniej wypił krwi przez całe swoje życie. Był zły. Tego wieczoru już prawie udało mu się nareperować jego stosunki z Americą, znów patrzyła na niego przychylnie, a nawet się zapomniała i pocałowała go w policzek. Przynajmniej będąc nocnym, do perfekcji opanował sztukę pozostawania niewzruszonym, bo w przeciwnym wypadku, jak nic rzuciłby się na dziewczynę, aby błagać o więcej. Jeszcze jeden pocałunek, uśmiech, spojrzenie, które pokazałoby mu, że znów mu ufała... cokolwiek, co pomogłoby mu odzyskać dawną Americę.
Wszystko zepsuł. Serce mu się krajało, a krew w żyłach buzowała na myśl o tym, że wpadł na ten piekielny pomysł, wezwania Najwyższego Radcy, czym na powrót zaprzepaścił to, co z takim trudem odbudowywał. Znów wrócił strach, że spadł na niższą pozycję, że nie był dla dziewczyny wystarczająco dobry i jego nowe wcielenie, nie zaspokajało nastolatki tak, jak robił to Rinari. Robił co mógł, by to zmienić, zwłaszcza teraz, gdy usilnie próbowała odkryć jego i Kayli tajemnicę. Nienawidził mieć przed nią sekretów, chciał jej powiedzieć, ale ona by tego zwyczajnie nie zrozumiała. Straciłby jeszcze bardziej w jej cudownych oczach, może nawet zaczęłaby się go bać. Kochał ją, jak nikogo przedtem i podejrzewał, że nie przeżyłby, gdyby otwarcie go odtrąciła, bo zaczęła się go bać.
Zupełnie jak wtedy, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Gdy na jej twarzy zagościł czysty strach przed wampirzą naturą, której jeszcze wtedy w ogóle nie rozumiała.
Zamknął oczy. Był w połowie drogi do sypialni, ale zatrzymał się i przyłożył dłoń do piersi. Wyczuł zawieszkę, w której kryło się spalone serce, symbol jego szczerej miłości. Wstrzymał oddech, gdy jego palce musnęły chłodny element, odróżniający się na tle ciepłoty jego ciała. Nie wiedział, jak postępować. Ledwie pogodził się z tym, że przy jego ukochanej kręcił się przystojny strażnik, a już okazywało się, że pojawił się kolejny przeciwnik, w dodatku jeszcze potężniejszy od poprzednika. Może i Zander był niegdyś księciem i potomkiem Władcy Ognia, lecz, teraz, jako zwykły wampir, nie mógł się równać z Casimirem Ravelynem Regarte, najpotężniejszym czarodziejem świata. Doskonale widział, jak America na niego patrzyła, a on na nią. Uśmiechali się. Jej twarz rozjaśniła się na jego widok, w dodatku zwracała się do niego po imieniu. To nie mógł być przypadek, czy pomyłka wynikająca z chwilowego omdlenia. Musieli spędzić ze sobą trochę czasu, aby ktoś taki jak Radca, zgodził się przejść z dziewczyną na „ty". Z tego co Licavoli zauważył w trakcie pobytu w placówce, niewiele osób miało ten przywilej, nawet pracownicy z najbliższego otoczenia mężczyzny, uważali, by za każdym razem zwracać się do niego oficjalnie.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos zbliżających się kroków. Naliczył, że w jego kierunku zmierzały trzy osoby. Mężczyźni.
Zgodnie z jego przeczuciem, zza załomu korytarza, chwilę później wynurzyły się trzy sylwetki. Zander wyprostował się, rozpoznając w jednej z nich doradcę Casimira Regarte – Sorena. Starszy mag garbił się nieco, a jego gęste, przyprószone srebrną siwizną brwi, wisiały luźno nad jego przymrużonymi powiekami.
Zander odniósł wrażenie, że spotkanie nie było przypadkowe, zwłaszcza ze względu na późną porę. Tak jak przypuszczał, tamci nie minęli go. Soren zatrzymał się tuż przed wampirem, a dwóch postawnych strażników o surowych, wyprofilowanych rysach, zajęło miejsca po jego bokach.
Nocny nie musiał nawet pytać, aby domyślać się, że nie chodziło o brak strażnika, tylko o coś zgoła poważniejszego.
– Panie Licavoli, zechcę pan udać się z nami – oznajmił starzec, splatając ręce. Stał niewzruszony, gdy ochroniarze ruszyli dwa kroki do przodu, zamykając Zandera w klatce, stworzonej z własnych ciał. Licavoli spoglądał na nich, nieco zdezorientowany, jednak nie okazał choćby cienia niepokoju.
– Dokąd, jeśli można spytać? – Wzorem Sorena, zmrużył nieufnie powieki. Stał bez ruchu, a choć ani trochę nie podobała mu się obecna sytuacja, bo czuł, że zaraz straci nad nią jakąkolwiek kontrolę, postanowił grać opanowanego. Mimo to, włączył się jego wampirzy mechanizm obronny, wysuwające się kły, boleśnie zakuły go w dolną wargę. Zacisnął usta.
Doradca popatrzył najpierw na ochroniarzy potem na niego. Był nieco niższy od Zandera, musiał nieznacznie unieść głowę, aby jego oczy zetknęły się z oczami chłopaka. Licavoli zmarszczył brwi. W spojrzeniu Sorena kryło się... politowanie?
Nagle do chłopaka to dotarło. On wiedział.
– Przewodniczący Radców chciałby pana przesłuchać – powiedział mag, obserwując reakcje ciemnowłosego.
– Nikt mnie o tym nie poinformował. – Dziewiętnastolatka oblał zimny pot. Powtarzał sobie w myślach, że musiał opacznie zinterpretować zachowanie mężczyzny i wcale nie chodziło o tą konkretną rzecz. Był przewrażliwiony, z pewnością Rada nie wzywała go z powodu tamtej sprawy. Minęło tak wiele czasu, niemożliwe, żeby nagle się zainteresowali. – Z tego co wiem, najpierw America miała wziąć udział w przesłuchaniu.
– Zaszła drobna zmiana planów. – Soren nie ustępował. – Panienka America stanie przed Radcami w terminie. Pan ma się z kolei udać na przesłuchanie już teraz.
– O tej porze?
– Tak, właśnie o tej porze – przytaknął mężczyzna. – Mam nadzieję, że nie stanowi to problemu.
Ostatnie zdanie nie brzmiało jak normalne stwierdzenie. Raczej jak poważna groźba, pod którą krył się jasny przekaz: to Zander miał nie sprawiać im problemów, bo w przeciwnym wypadku, osaczający go z oby stron strażnicy, przestaliby tylko stać i przysłuchiwać się rozmowie.
Nocny wolał nie testować, do czego byliby zdolni ci mężczyźni, gdyby okazał nieposłuszeństwo i sprzeciwił się wzywającemu go „Przewodniczącemu". W ich ruchach kryło się coś, co ani trochę mu się nie podobało. Rezerwa, z jaką odnosił się do niego doradca Casimira Regarte, czy chłód bijący od strażników, przygważdżających swoje ramiona do jego własnych, nakazały mu zachować czujność.
– Nie – oznajmił szorstko. – Nie stanowi.
– Wspaniale. – Soren obdarzył go zdawkowym, fałszywym uśmiechem. – W takim wypadku, pozwoli pan za mną. Przewodniczący już czeka.
Światła na ciemnym korytarzu, jakby przygasły. Obijający się o okna, zimny wiatr, świstał gdzieś w rurach, próbując przedostać się do wnętrza budynku. Księżyc zniknął za chmurami, podobnie gwiazdy, które zamiast łypać na czwórkę mężczyzn zza szyb, ukryły się za gęstą warstwą szarych obłoków. Wyjątkowo trafił się moment, gdy cały zewnętrzny świat zamarł. Nie padało, a tereny wokół placówki, pokrywała gęsta, stojąca mgła. Unosiła się nad polami, niczym cieniutka płachta, którą ktoś je zakrył, by ukryć rozległe, uprawne tereny przed ciekawskimi spojrzeniami nocnego nieba. Nazajutrz zieleniejącą trawę miały zdobić mieniące się w słońcu koraliki porannej rosy.
Zander zacisnął zęby. Poczuł na podniebieniu smak kropelki swojej własnej krwi, gdy jeden z kłów przebił mu wargę. Chłopak oblizał się mimochodem.
Czuł narastający się stres. Mimo to bez słowa, ruszył w ślad za magiem.
* * *
Nikt nie umiał wyjaśnić, jakim cudem nagle moje włosy zaczęły przybierać swój naturalny kolor. No, może nie do końca taki znowu naturalny, ale taki, z którym się urodziłam i którego niezmiernie mi brakowało. Zander, z którym zostałam po wyjściu Casimira, wiązał tę nagłą zmianę z otworzeniem księgi Blaise'a, a także pochłanianiem przez nią części mojej mocy. Regarte jednak stanowczo zaprzeczył, jakoby wolumin mógł posiadać taką moc. W czasach Leanice nikt poza Aisadenem Airenem nie posiadał w sobie magii, więc nie było powodu, by księżniczka wraz z syrenami, tworzyła tego typu zaklęcie. Istniało natomiast prawdopodobieństwo, iż zmiana wiązała się po prostu z moją psychiką. Odrzuciłam swoje drugie wcielenie, więc mój organizm również zareagował. Tyle że chyba nikt prócz mnie w nie wierzył w taki zbieg okoliczności. Nawet Misurie i Will sceptycznie podchodzili do podobnych spekulacji, jakie snułam nazajutrz przy śniadaniu (nadal nie mogłam nikomu powiedzieć o księdze, i tak Regarte nie był zachwycony, że zdradziłam jej sekret Zanderowi, ale po długich przekonaniach, że za niego ręczę, zrobił dla chłopaka wyjątek). Vincenta na szczęście nigdzie nie było, więc obyło się bez jego uszczypliwych uwag, czy powrotu do „różowej owieczki". Vanessa z kolei... cóż... Nim zdążyłam zapytać, jaka była jej teoria na temat zmiany koloru włosów, wieszczka, która akurat weszła do jadalni, zrobiła gwałtowny tył zwrot i wyszła, nie szczycąc mnie ani jednym spojrzeniem. Misurie, która właśnie zaczynała jeść, poderwała się wtedy na równe nogi i zapominając o jakimkolwiek posiłku, pobiegła za dziewczyną, omal się nie przewracając. Wszyscy obserwowali tę scenę, nie kryjąc zdumienia. Zanotowałam w pamięci, by zapytać później zielonowłosą, czy ostatnio wydarzyło się coś, o czym powinnam wiedzieć. Odkąd Vanessa opuściła salę szpitalną, zachowywała się coraz dziwniej. Martwiłam się.
Do nadejścia mojego przesłuchania, zdążyłam obejrzeć jeszcze trzy wspomnienia Doriana. Na próżno. Nie dowiedziałam się z nich nic nowego ani o jego miejscu obecnego pobytu, ani o jego planach w związku z nadchodzącą wojną klanów z Radą. Wybrałam dwa wspomnienia z przeszłości, a także jedno z przyszłości, aczkolwiek w tym drugim przypadku nie przyniosło to zamierzonego skutku. Mag był jak widać nieprzewidywalny nawet dla wszechwiedzącej księgi, zjawa bowiem potrafiła mi pokazać wyłącznie przeskakujące, zamazane obrazy. Zupełnie jakbym oglądała tysiąc kliszy fotograficznych, które ktoś pociął i połączył w jedną nową, całkiem niezrozumiałą. Poszczególne klatki przedstawiały różniące się od siebie, enigmatyczne fragmenty nadchodzących zdarzeń, które w żaden sposób się ze sobą nie łączyły. Wspomnienia, jakie w przeszłości były przejrzyste i klarowne, a w teraźniejszości w miarę ułożone, w przyszłości zachowywały się niczym lampki dyskotekowe. Migały mi przed oczami z prędkością światła, pozostawiając za sobą jedynie jasne smugi, a także nieprzyjemne poczucie, jakby reszta czyjegoś życia przelatywała mi przed oczami w przyśpieszonym tempie. Gdy skończyłam „sesję" czułam takie zawroty głowy, że byłam bliska zwymiotowania na najcenniejszy artefakt z czasów Czterech Królestw. Na szczęście Casimir, który od pierwszego otworzenia księgi, za każdym razem czuwał, gdy przeszukiwałam wspomnienia Doriana, potrafił jednym machnięciem ręki przywrócić mi stabilność umysłu. Gdy opowiedziałam mu, co widziałam, nakazał mi zrezygnować z przeszukiwania przyszłości. Ponoć każdy żyjący organizm miał setki prawdopodobnych zakończeń poszczególnych fragmentów swojego życia. Zdarzały się wprawdzie wyjątki, do których musiało dojść, bo bez względu na poczynania, wybory zawsze prowadziły do konkretnego finału (jak na przykład przebudzenia Leanice), ale większość z nich była zbyt nieprzewidywalna. Zawczasu nie dało się przewidzieć, jak potoczą się ludzkie losy. Księga potrafiła bezbłędnie przewidzieć przyszłość, lecz nie, jeśli tyczyło się to dalekosiężnych planów kogoś pokroju Doriana Aisaaha Magelli.
Mieliśmy pewność tylko co do jednego – czarodziej był blisko, stale trzymając rękę na pulsie. Wiedział przy tym o wiele więcej niż my.
Dwie godziny przed przesłuchaniem, postanowiłam odreagować stres na sali treningowej. Towarzyszył mi Leon, który nawet nie starał się ukryć, jak bardzo był na mnie obrażony. Nie dziwiłam my się. Korzystając z nowo nabytych przywilejów, związanych z zaskarbieniem sobie przyjaźni Najwyższego Radcy, poprosiłam mężczyznę, by udzielił mi oficjalną zgodę na ćwiczenia. Casimir nie widział w tym nic złego, zastrzegł tylko, abym nie trenowała sama na wysokościach. Przystałam na tak prosty do spełnienia warunek (w końcu i tak rzadko bywałam ostatnimi czasy sama) i jeszcze tego samego dnia skorzystałam z okazji, aby dopiec Leonowi, prosząc go o wspólną rozgrzewkę. Jego mina, gdy wpierw zobaczył pięć nowych pasemek różowych włosów, a później usłyszał o błogosławieństwie najwyżej postawionego maga świata, co do moich ćwiczeń, była bezcenna. Nie mogłam przestać się śmiać, kiedy bez słowa zatrzasnął drzwi swojego pokoju, by chwilę później, pojawić się w nich już w sportowym stroju i wygodnych butach. Nie pałał entuzjazmem, jednak co miał poradzić, skoro to nie on, tylko Figheton, decydował, a ten z kolei podlegał Regarte. Mój strażnik nic więc mówił i dał mi się poprowadzić w kierunku hali sportowej. Nie odzywał się przez kolejne piętnaście minut, kiedy to w końcu znaleźliśmy się na miejscu.
– Chcesz robić coś konkretnego? – zapytał od niechcenia, opierając dłoń na biodrze. Spojrzał przelotnie na gabloty z bronią, jakby sam fakt, że spróbowałabym pójść w ich stronę, napawał go niepokojem.
– Niespecjalnie. – Uśmiechnęłam się, niemal czytając w jego myślach. – Zamierzałam po prostu potrenować samoobronę. Mam zaraz przesłuchanie, więc...
– Chciałaś jakoś odwrócić od niego swoją uwagę? – dokończył za mnie mężczyzna, kiwając głową. – Okej, mogę to zrozumieć.
– Więc jak? Obejdzie się dzisiaj bez kazań, że nie powinnam ćwiczyć?
– Przecież nawet jakbym chciał powiedzieć „nie", to wyskoczysz z jakąś nową dyrektywą góry i nie będę miał nic do powiedzenia.
– Święta prawda – przytaknęłam z entuzjazmem. Stary kolor włosów i myśl o otwartej księdze bezustannie powodowały u mnie naprawdę dobry humor. – Zobaczysz, niedługo będę rządzić całą Radą. Wtedy nawet może pozwolę ci nadal mówić do mnie po imieniu zamiast „panno Dusney" lub „szefowo". A zresztą... niech stracę, daruje ci również kłanianie mi się w pas. Najwyższemu Radcy raczej też, bo to by było krępujące.
Leon pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Nie mam pojęcia, jak ty to robisz, że owijasz sobie wokół palca dosłownie każdego faceta, jakiego spotkasz.
Akurat odwrócił się, by stanąć w odpowiednim miejscu, więc nie widziałam wyrazu jego twarzy, gdy to mówił. Chciałam umieć określić, czy wyrażał się również w swoim imieniu, ale wolałam nie drążyć tematu, w przypadku, gdyby łącząca nas relacja okazała się jedynie wytworem wyobraźni Zandera, a od jakiegoś czasu także i mojej. Jeszcze zrobiłoby się wtedy między nami niezręcznie, a tego wolałam uniknąć. Zdecydowałam się przekuć jego słowa w niegroźny, luźny żart.
– Taki już mój urok – odparłam, siląc się na beztroski uśmiech. Poszłam w ślady strażnika i ustawiłam się w odpowiedniej pozycji. Zaczęłam kręcić głową. – Choćbym nie wiem, jak długo tłumiła w sobie charakter Leanice, nic nie poradzę, że jestem tak jak ona naturalnie piękna.
– Nie pochlebiaj sobie. – Leon zaczął robić okrążenia rękami, aby rozgrzać barki. – Jeśli chodziłoby wyłącznie o wygląd, na pewno nie przekonałabyś do siebie Najwyższego Radcy. W jego otoczeniu kręci się mnóstwo atrakcyjnych kobiet. Pełnoletnich kobiet, trzeba zaznaczyć.
Parsknęłam cichym śmiechem. No tak. Szesnastolatka i prawie trzydziestolatek nie stanowiliby dobrego połączenia. Dlatego zresztą uważałam, że związek mój i Doriana nigdy by nie wypalił.
– Czyli jednak nie jestem znowu taka idealna. W przeciwnym razie nie stanowiłoby to dla niego problemu – westchnęłam teatralnie, po czym usiadłam na zimnej podłodze. Pochyliłam się, aby sięgnąć palcami czubków butów. – No nic, niech stracę. W końcu, nie miałabym żadnej zabawy, gdybym uwodziła bez wyjątku każdego napotkanego na swojej drodze mężczyznę. I tak muszę zresztą oddać Misurie Colemana.
Leon uniósł brwi i na chwilę przerwał rozciąganie.
– Daniela? – jego warga drgnęła w tłumionym uśmiechu.
– Tak – powiedziałam powoli, zachowując czujność. Choć wspomniałam o strażniku przyjaciółki tylko dla żartu, jego ton mnie zaalarmował. – Coś z nim nie tak?
Mężczyzna odgarnął włosy do tyłu. Zamyślił się.
– Nic. No... może poza tym, że już jest w długoterminowym związku, a nawet jeśli by w nim nie był, Misurie raczej nie miałaby u niego szans.
W mojej głowie zapaliła się jaskrawa lampka.
– Zaraz. Chcesz powiedzieć, że...?
Leon wzruszył z rozbawieniem ramionami.
– Jego partner pracuje w innej placówce Rady. Daniel nigdy mi go wprawdzie nie przedstawił, ale z tego co wiem, są razem od przeszło sześciu lat. Nie licząc Fighetonów, to chyba jedyny znany mi przypadek związku, który przetrwał tak długo w szeregach Rady.
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Myślałam... Właściwie, co sobie myślałam? Pamiętałam, jak jakiś czas temu Daniel wypowiadał się o Najwyższym Radcy, prawił mu same komplementy i wspominał coś o jego wysportowanej sylwetce. Marny powód, by od razu przypuszczać, że strażnik mógł gustować w tej samej płci, jednak gdy teraz o tym rozmyślałam, faktycznie zdawał się puszczać mimo uszu kokieteryjne zaczepki Misurie.
– A ty? – wymsknęło mi się z ust, nim zdążyłam się pohamować.
Leon znieruchomiał. Podobnie jak ja, siedział i rozciągał mięśnie nóg.
– Co „ja"?
Zaczerwieniłam się z zakłopotania. Cholera! Oczywiście, musiałam coś palnąć, a teraz nie było już odwrotu.
– W sensie... – zawahałam się. – Praca strażnika jest wymagająca, nie macie chwili oddechu i musicie być czujni prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę, zwłaszcza gdy coś się dzieje w magicznym świecie. To chyba marne warunki, by znaleźć partnerkę... lub partnera. Ciekawiło mnie, czy byłeś kiedyś w związku?
Uśmiech spłynął z jego twarzy, niczym niezaschnięta farba z niedokończonego obrazu. Zanim się obejrzałam, zbladł, a jego warga drgnęła niekontrolowanie, jakby przypomniał sobie o czymś nieodpowiednim, o czym wolał za wszelką cenę nie pamiętać. Zacisnął dłonie w pięści, jego knykcie przybrały niemal niezdrowo biały odcień.
– Ja... nie... to znaczy... wolałbym o nie... o tym nie rozmawiać.
– Przepraszam – powiedziałam szybko, czując, że poruszyłam wrażliwą kwestię. – Nie pytałam z konkretnego powodu. Byłam tylko ciekawa, czy...
Nie dał mi dokończyć. Podniósł się i oznajmił, że na rozgrzewkę przebiegnie się jeszcze kilka okrążeń wokół sali. Nie spojrzał na mnie przy tym, tylko gdzieś w bok, jakby unikał mojego wzroku. Ruszył biegiem przed siebie, a ja w osłupieniu gapiłam się na jego oddalające się plecy.
Gdy Leon był już dobre piętnaście metrów dalej, pojawił się niewyraźny Sylf. Żywiołak stał, nie robiąc najmniejszego ruchu i wpatrywał się w strażnika. Później odwrócił łeb w moją stronę, a ja, choć świadoma, że był tylko wytworem mojej wyobraźni, wzruszyłam bezradnie ramionami.
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania! <3
Jak widzicie, doszliśmy już do 20 rozdziału (mamy już prawie 600 stron książkowych tekstu), a to oznacza, że powolutku zbliżamy się do kluczowych fragmentów w tej części serii. Jesteście ciekawi, co się będzie działo? Mogę was zapewnić, że dużo, a to, że Soren pojawił się u Zandera i Kayli to tylko zapowiedź wielu wydarzeń :D Macie jakieś ciekawe teorie, co się będzie działo? Jeśli o mnie chodzi, wiem już, w jakim momencie zakończymy II Tom. W końcu to wszystko w miarę poukładałam i zrobiłam w miarę sensowny plan zakończenia. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro