Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 cz.2


Stołówka klasyfikowała się jako jedno z ulubionych pomieszczeń w szkole jeśli chodziło o magów. Oczywiście ani wampiry, ani nauczyciele nie zaglądali do niej zbyt często z bardzo prostej przyczyny; ci pierwsi raczej nie spożywali ludzkich posiłków, a ci drudzy, woleli jadać na osobności, bez towarzystwa hałaśliwych, niewychowanych uczniów. Dla czarodziei było to natomiast miejsce wręcz idealne, przestronne i dobrze oświetlone. W jadalni mogło się zmieścić naraz sporo uczniów, była również przytulna, co sprawiało, że wszyscy z chęcią do niej przychodzili, aby coś zjeść lub po prostu porozmawiać w szerszym gronie. W ukrytym wymiarze, poza salą gimnastyczną, boiskiem, czy chociażby biblioteką, nie było zbyt wielu tego typu miejsc, więc obecność ponad kilkunastu magów siedzących w sali w czasie wolnym od zajęć, nie była niczym zaskakującym. Zwłaszcza, że burza, która poprzedniego dnia trwała dobre kilka godzin, sprawiła, że okoliczną trawę pokrywały krystaliczne krople deszczu, a chłodne, dokuczliwe powietrze smagało po twarzy i wpadało za kołnierz każdego, kto jednak z jakiegoś ważnego powodu zdecydował się wyjść ze szkoły.

W jadalni było sucho i, co najważniejsze, ciepło. W kącie błyszczała długa, srebrna lada chłodnicza, w której umieszczono mnóstwo sycących potraw i pysznych, kuszących deserów. Drewniane stoły, pełne serwetek, tac i sztućców, jako jedyne wyróżniały się kolorystycznie. Wszystko inne miało odcień bieli.

Włosy moje i Dafne idealnie komponowały się z tłem.

– Ale jak to? – zdziwiła się dziewczyna, kiedy rano, na śniadaniu powiadomiłam ją, że na jakiś czas będę musiała opuścić szkołę i wrócić do świata ludzi. – Dlaczego tak nagle?

Wypuściłam powietrze z ust i nabiłam na widelec kilka małych fasolek szparagowych, które miałam na talerzu. Nie przepadałam za nimi aż tak bardzo, ale wiedziałam, że ugotowane smakowały naprawdę nieźle, gdy dodało się do nich trochę masła i bułkę tartą. Nie pojawiały się często w jadłospisie, więc, choć nie byłam zbyt głodna, nałożyłam sobie na tacę sporą porcję.

– Magelli nalegała. – wzruszyłam ramionami, próbując za wszelką cenę unikać słów „Rada" i „rozkazała". – Nie mieliśmy nic do powiedzenia.

Dafne wiedziała, że wysyłano nas do Rady. Nie dało się tego przed nią ukryć, zważywszy na fakt, że jej chłopak także się z nami wybierał. Mimo wszystko wolałam nie dawać jej kolejnych powodów do zadawania pytań. Wciąż obowiązywała mnie tajemnica, bo Dafne nie wiedziała, że Will należał do Rady. Według oficjalnej, okrojonej wersji nastolatek został wezwany tylko dlatego, że podczas zaćmienia znalazł się w piwnicy i widział całe zajście pomiędzy mną, a Dorianem. O jego przynależności do organizacji nie było mowy.

– To bez sensu. – białowłosa oparła się o krzesło i spojrzała w sufit. – Przez trzy tygodnie nikt nie interesował się tym, że jesteś Leanice, a teraz nagle postanowili was przesłuchać. To dosyć dziwne, nie sądzisz?

– Oni w ogóle są dziwni. – przełknęłam fasolkę. – Wieczorem poczytałam trochę w magicznych źródłach i sprawdziłam tego całego „Najwyższego Radcę". Podobno facet ma tylko dwadzieścia osiem lat, a już znają go praktycznie na całym świecie. Jest bardzo popularny i szanowany wśród magów, ale nikt do końca nie wie, jak dostał się na tak wysokie stanowisko. Znalazłam tylko jakieś wzmianki o tym, że poprzedni Radca zrzekł się posady i oddał stołek temu całemu Regarte. Chociaż... jeśli tym Radcą była kobieta to wcale się nie dziwię.

– Niech zgadnę: kobiety go kochają, mężczyźni nienawidzą? – domyśliła się Dafne.

– Ja określiłabym to inaczej. – za moimi plecami nieoczekiwanie pojawiła się Misurie. – Kobiety ubóstwiają go za wygląd i charakter, a mężczyźni nienawidzą za potęgę i z zazdrości, że kochają go kobiety.

Uśmiechnęłam się i wskazałam pobliskie krzesło. Dziewczyna od razu usiadła i robiąc strasznie dużo hałasu, przysunęła się bliżej.

– Zresztą... co ja plotę?! Widziałyście jego zdjęcia?! – nie dała nam dojść do słowa. – Casimir Regarte to ideał faceta i zgodziłby się ze mną każdy portal plotkarski, gdyby wiedział o jego istnieniu. Wygląda po prostu nieziemsko; jak połączenie Roberta Pattinsona, Matta Bomera i Ian'a Somerhaldera. Mój ideał faceta!

Uniosłam brwi i wymieniłam spojrzenia z rozbawioną Dafne.

– Oczywiście nie umywa się do Zandera, czy Willa. – nastolatka podchwyciła nasz wątpiący wzrok i wystawiła ręce w obronnym geście. – Czemu się śmiejecie? Chyba nie myślicie, że ja... coś... No wiecie?! On ma prawie trzydzieści lat!

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, o mały włos nie wypluwając przy tym fasolki, którą akurat brałam do ust. Dafne zgięła się w pół i zaczęła chichotać.

– W sumie, z nas trzech tylko ty nie masz jeszcze faceta. – wydukała, dławiąc się powietrzem. – Jeśli Ami mogła wyrwać dziewiętnastolatka, to nie ma żadnych przeszkód, żebyś ty zarzuciła wędkę na trzydziestolatka.

– On ma tylko dwadzieścia osiem lat. – poprawiłam, ocierając łzy. Misurie szturchnęła mnie za to łokciem w ramię i wydęła usta.

– Nie podobają mi się takie żarty.

– Daj spokój, Misurie. – Dafne podebrała mi z talerza jedną fasolkę. – Próbujemy tylko znaleźć pozytywy w waszym wyjeździe.

– Zawsze jest szansa, że przydzielą nam jakichś przystojnych ochroniarzy. – rozmarzyłam się. – Byłoby jak w tym romansidłach o dziewczynach, które zakochują się w swoich opiekunach.

– Ty już miałaś taką przygodę. – zauważyła Misurie i wbiła mi palec w bok. – Sądzę, że wystarczy ci wrażeń do końca życia.

Skrzywiłam się i pokiwałam głową. Rewelacji miałam już dosyć sporo i definitywnie nie potrzebowałam kolejnych. Zresztą był przy mnie Zander, mój prywatny opiekun, który w zupełności wystarczył. Żaden przystojny strażnik, aktor, czy Radca nie mógł się z nim równać.

– A propos wyjazdu: spakowałaś się już? – zwróciła się do mnie Misurie. – Pojutrze wyjeżdżamy.

Zmarszczyłam nos. Jakbym nie pamiętała.

– Jutro się tym zajmę. – przejechałam ręką po twarzy. – Na razie nie chcę o tym myśleć.

– Racja. Teraz skupmy się na...

Nie dowiedziałam się na czym, bo jej wypowiedź przerwało nadejście Aach'a, brata Dafne. Jak na zawołanie, Misurie przerwała swoją wypowiedź.

– Cześć dziewczyny. – przywitał się chłopak z uśmiechem. Klapnął na krześle obok siostry. – Słyszałem, że opuszczacie szkołę. Co jest?

Jęknęłam i opuściłam głowę.


Następnego dnia mieliśmy wyjechać. Choć nauczyciele zostali o tym poinformowani, a my usprawiedliwieni i oficjalnie zwolnieni ze wszystkich lekcji, aby mieć czas na pakowanie, wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że naprawdę kazano nam opuścić Cennerowe'a. Odwlekałam wszystko jak tylko mogłam, bojąc się konfrontacji z rzeczywistością. Szczerze mówiąc, nie chciałam się nawet zawczasu zastanawiać, co wziąć do domu, czy do Rady. Dopóki wciąż pochłaniała mnie szkolna rutyna, udawałam, że dawałam sobie radę ze stresem, a z moim samopoczuciem było ogólnie w porządku. Szczerze powiedziawszy, nawet nie wprowadzałam tym nikogo w błąd, bo więcej uwagi poświęcałam własnym myślom i nauce, niż przygotowaniom do wyjazdu.

Wiedziałam, że pakowanie wszystko zmieni; widok pustego, sterylnego pokoju przytłoczy mnie i przerazi, a ja poczuje się jakby ktoś strzelił mnie mocno po twarzy, każąc się ogarnąć. Unikałam tego jak ognia, więc, gdy usłyszałam przytłumiony dzwonek wzywający na zajęcia, bez wahania pobiegłam w stronę skrzydła szkolnego, aby czymś zafrasować umysł. Padło na lekcje o Czterech Żywiołach z czego bardzo się ucieszyłam, gdyż trafiłam na wykład, który pan Harsh zapowiadał od kilku poprzednich dni. Tematem miały być bowiem żywioły opisywane w różnych kulturach.

Byłam bardzo zadowolona, że mimo wszystko nie zrezygnowałam z wykładu. Nauczyciel rzadko robił tematyczne lekcje, więc nie chciałam opuścić interesującej pogadanki nawet, jeśli wiązało się to z godzinnym, bezczynnym siedzeniem na krześle i słuchaniu długich, szczegółowych wywodów o czymś, z czym prawdopodobnie i tak nie będę miała styczności. W świecie magii, zrozumienie innych kultur nie było konieczne ani tym bardziej potrzebne, ponieważ magi nie dało się zmienić. Na każdym kontynencie, w każdym kraju, czy mieście, była taka sama i podlegała identycznym zasadom. Nie ważna co wymyślali ludzie, zaklęcia wszędzie rzucało się w ten sam sposób.

Podczas wykładu wychowawcy, dowiedziałam się wielu zadziwiających rzeczy. Moją uwagę przykuło na przykład to, że w większości kultur dominowało przekonanie o wyższości czterech głównych żywiołów, którymi były powietrze, woda, ogień i ziemia, ale oprócz nich uwzględniano też inne pierwiastki. Przykładowo, w Japonii, piątym czynnikiem kształtującym świat było niebo, lub inaczej pustka, a w hinduizmie: eter.

Najdziwniejsze pojęcie o żywiołach mieli jednak Chińczycy, którzy zamiast powietrza wyróżniali drewno i metal.

– Ten naród wiąże świat z szeregiem cykli. – oznajmił pan Harsh, przechadzając się po klasie. Kilkanaście par oczu powiodło za nim jakby ktoś je zahipnotyzował. – Tworzenie, nierównowaga, zwyciężenie, zniewaga. Według osób żyjących w Chinach, cały wszechświat jest zbudowany z pięciu elementów jakimi są woda, ogień, ziemia, drewno i metal.

Notując co trzecie słowo, przyglądałam się nauczycielowi, próbując zapamiętać przed wyjazdem każdy aspekt jego wyglądu. Znałam go już chyba na pamięć, ale codziennie miałam wrażenie, że odkrywałam go na nowo, zaczarowana sympatią jaką ukrywał pod warstwą szorstkości i surowości.

Jak zwykle mężczyzna miał na sobie kraciasty krawat i ciemną marynarkę dobraną pod kolor jadeitowych, przeszywających na wskroś oczu. Jeśli ktoś go nie znał, za sprawą mocnych rysów twarzy i wyprostowanej postury, oceniłby maga jako kogoś niezwykle wymagającego i chłodnego niczym lód. Jego ciężki, restrykcyjny wygląd dopełniały prostokątne okulary w czarnych oprawkach i krótka różdżka, trzymana w kieszeni marynarki.

– Działania żywiołów są bardzo harmonijne i wpływają na siebie. – kontynuował opiekun. Każde z jego słów brzmiało jakby wypowiadał się o jakimś niezwykle ważnym odkryciu. – Wszystko jest zgodne z „wu xing" – pięcioma chińskimi żywiołami – i z zasadą „yin i yang", co oznacza, że działają w dwóch przeciwstawnych sobie kierunkach. Co do tego pierwszego: słowo „xing" jest wieloznaczne i możemy je tłumaczyć na wiele sposobów. Pięć elementów podlega cyklom tj. niszczeniu i odradzaniu. Drewno wpływa na ogień, ogień na ziemię, ziemia na metal, metal na ciecz... Ostatecznie cały proces się zapętla: dochodzimy do wody, która odżywia drewno. Możemy na to jednak patrzeć z wielu perspektyw. Metal przecina drewno, drewno jest po części w ziemi, ziemia pochłania wodę... Z wody rodzi się drewno, z drewna ogień, z ognia ziemia... i tak dalej, i tak dalej. Teoria po części niezrozumiała, po części ma głębszy sens.

Westchnęłam i spojrzałam na swój zeszyt. Może i miałam ładny charakter pisma (jak to kiedyś Misurie określiła – wręcz kaligraficzny), ale notatki z zajęć o żywiołach zawsze wołały o pomstę do nieba. Pan Harsh mówił tak szybko i rzucał naraz tyle istotnych wiadomości, że były dwa wyjścia: albo pisać ładnie i pomijać większość informację, albo niechlujnie, ale mieć pewność, że niczego się nie pominęło. Chociaż, jakby na to nie patrzeć, nawet w tym drugim przypadku i tak zawsze łapałam się na tym, że pominęłam jakieś istotne fakty.

Byłam gdzieś w połowie notatki, kiedy nauczyciel zaczął kontynuować.

– Chińczycy uważali liczbę pięć za perfekcyjną, mającą swoje podłoże w wielu materiach. Było więc pięć pór roku, pięć stron świata, pięć planet, pięć cnót, pięć zbóż... Mógłbym tak wymieniać przez jakiś czas, bo wszystkie działania musiały być zgodne z harmonią pięciu żywiołów.

Odłożyłam długopis na blat biurka i kapitulując, ostentacyjnie zamknęłam zeszyt. Zgubiłam się, a nie było sensu prosić o powtórzenie, bo mężczyzna niechybnie uznałby, że go nie słuchałam.

– Hej, księżniczko, możesz się tak nie wychylać? Zasłaniasz mi widok.

Ponownie westchnęłam, tym razem głośniej i ciężej. Wszędzie rozpoznałabym ten pełen jadu, nienawistny głos rodem z horroru. Moje ciało zawsze spinało się na ten dźwięk.

– Przykro mi, ale specjalnie dla ciebie nie będę się przyklejać twarzą do ławki. – odwróciłam się ze sztucznym uśmiechem. – Jak sama powiedziałaś, jestem księżniczką, a księżniczkom nie wypada się garbić.

Serina sapnęła z niezadowoleniem, a następnie odrzuciła do tyłu swoje niesamowicie długie, krwistoczerwone włosy. Te delikatnymi pasmami z powrotem opadły na jej plecy i ułożyły się idealnie wokół ramion. Zacisnęłam zęby, żeby nie ujawnić przed dziewczyną jak bardzo zazdrościłam jej błyszczących, rubinowych pasm i nierozdwojonych końcówek.

Zresztą, co ona robiła na zajęciach pana Harsha? Mimo tego, że była Dwójką i według zasad mogła na nie przyjść, jak dotąd nigdy nie spotkałyśmy się razem na tej lekcji.

– Taka z ciebie księżniczka, jak ze mnie dziewica. – prychnęła, mierząc mnie lodowatym spojrzeniem. – Przesuń się, bo porozmawiamy inaczej, Dusney.

Chrząknęłam i zerknęłam dla bezpieczeństwa na pana Harsha. Akurat odwrócił się w drugą stronę, więc nie widział ani mnie, ani Craight.

– Siedzę normalnie. – warknęłam cicho. – Zresztą możesz sobie darować te swoje pogróżki. Jesteśmy w klasie. Zamierzasz się na mnie rzucić przy tylu osobach?

– Kto powiedział, że zrobię to teraz? – nastolatka oparła się o krzesło i skrzyżowała ręce na pokaźnych rozmiarów klatce piersiowej. Jak zwykle miała na sobie czerwony stanik wystający spod rozpiętej, białej koszuli – części mundurku szkolnego – i poluźniony krawat. – Na spowiedź wyjeżdżasz dopiero jutro. W tym czasie może się wiele wydarzyć.

Przewróciłam oczami i nic sobie nie robiąc z jej słów, spojrzałam na swoje paznokcie. Prowokowałam ją, nie dało się tego inaczej nazwać. Zander pewnie by mnie zabił za to zachowanie, ale nie mogłam nic poradzić na to, że w towarzystwie Seriny zawsze miałam ochotę strzelić sobie w łeb, aby tylko się jej pozbyć. Ponieważ nie miałam żadnej broni, niechęć zamieniałam w ignorancję lub przeciwnie, mimowolnie robiłam wszystko, aby jeszcze bardziej zdenerwować dziewczynę. A był to bardzo, bardzo zły pomysł zważywszy, że nastolatka była prawdziwą, niebezpieczną Nersai.

W naszym świecie coraz częściej zdarzało się, że młodzi magowie zbaczali na złą ścieżkę i potrzebna im była resocjalizacja. Z tego powodu w ukrytych wymiarach powstawały różne szkoły takie jak ta im. Ursula Cennerowe'. Tyle że zazwyczaj trafiali do nich ci, którzy tak naprawdę nie popełnili, aż tak dużych przestępstw i zwyczajnie traktowali je jak zwykłe miejsca do nauki. Niestety od tej reguły zdarzały się wyjątki. Serina była na to idealnym dowodem, ponieważ już nie raz pokazała swoją prawdziwą naturę. Mało tego. Na własnej skórze doświadczyłam, jak zachowywali się magowie, których nie interesowało dobro innych i którzy zrobiliby wszystko, aby osiągnąć cel.


– Zander nie zawsze będzie przy tobie, aby cię niańczyć. – dziewczyna nie dawała za wygraną. Wychyliła się i pociągnęła mnie za kosmyk włosów. Zabolało. – Biedna America... Jak to jest, kiedy twój facet nie kocha ciebie tylko kogoś kim byłaś kiedyś?

– Przestań. – pokręciłam głową, aby białe pasemko wysunęło się z jej palców. – Naprawdę mam cię już dosyć.

Serina uśmiechnęła się, zadowolona z mojej reakcji. Dziwne, że szczery uśmiech złych osób, ujawniał się dopiero wtedy, gdy robiły lub mówiły coś okrutnego i miały z tego chorą satysfakcję.

– Prawda boli?

– Nie, bo to nie jest prawda. – ukryłam dłoń pod biurkiem i zacisnęłam ją najmocniej jak potrafiłam. – Zander nie zwraca uwagi na to, czy byłam Leanice, czy nie. Kocha mnie i tylko to jest ważne. Ty jesteś po prostu zazdrosna, że wybrał słabą pół czarownicę, a nie ciebie, ulubienicę bezmózgich, napalonych facetów, którzy myślą tylko o jednym.

Serina spojrzała na mnie tak nienawistnym wzrokiem, że wręcz czułam jak jej mroźne, niebieskie oczy wbijały się w moje czoło niczym ostre sztylety. Niewidzialny ludzik mieszkający w mojej głowie zaczął klaskać i podskakiwać, krzycząc przy tym coś w stylu: „Gratuluję Americo! Podjudzaj ją jeszcze bardziej, a nie dożyjesz wyjazdu do Rady."

– Dziwne, że Licavoli naprawdę na ciebie poleciał. – wysyczała nastolatka, a jej dolna warga drżała przy każdym słowie. Była już na skraju opanowania. Jak człowiek, który stał nad przepaścią i z jedną nogą wychyloną poza krawędzią, wahał się czy nie zagłuszyć zdrowego rozsądku i po prostu nie skoczyć. – W niczym nie dorównujesz nawet najgorszym, plugawym czarownicom, które chodzą do tej szkoły. Ba! Nie dorastasz im do pięt, a panoszysz się jakbyś naprawdę była księżniczką. Uważasz się za kogoś wspaniałego, bo twój tatuś był Władcą Żywiołu? To już przeszłość. Nikt nie będzie skakał wokół ciebie jak piesek i cię ochraniał, a już na pewno nie Zander. Może teraz wydaje ci się, że jesteś jego wymarzoną, długo oczekiwaną ukochaną i będzie wmawiał ci, że zawsze znajdzie się przy tobie, aby cię wspierać, ale raj szybko się skończy. O ile jeszcze nie zapomniałaś, twój książę jest wampirem. W a m p i r e m. W ich naturze nie ma czegoś takiego jak potrzeba bezustannego chronienia innych i nic tego nie zmieni. Zander po pewnym czasie zrozumie, że bycie z małą, głupią czarownicą nie przynosi mu żadnych korzyści i brutalnie cię rzuci.

Przełknęłam ślinę, a dumna Serina wypięła pierś. Przejechała palcem po wisiorku z trzema lisami wiszącymi na rzemyku okręconym kilka razy wokół jej szyi.

– N... Nie zrobi tego. – wykrztusiłam i skarciłam się w duchu. Mój głos nie brzmiał wcale tak pewnie jak jeszcze minutę temu. Dlaczego ta czerwonowłosa kretynka w dosłownie kilka sekund potrafiła sprawić, że czułam się tak niepewnie ze swoimi myślami? – Zander taki nie jest.

– Proszę cię. – czarownica uniosła wyregulowaną brew i uśmiechnęła się kpiąco. – Jak myślisz, dlaczego wampiry nie przepadają za magami, a magowie za wampirami? Tu nie chodzi o różnice kulturowe, ale o to, że żadna ze stron nie potrzebuje tej drugiej, aby żyć. Pomijając fakt, że my czasami korzystamy z ich krwi, by wzmacniać lub udoskonalać nasze eliksiry, a oni uzależniają się od naszej, zupełnie się nie dopełniamy. Tak samo jest z tobą i Zanderem. Dopóki wydaje mu się, że jesteś mu przeznaczona, będzie sobie wmawiał, że cię kocha. Kiedy jednak czar pryśnie, a kopciuszek okaże się być bezwartościową kulą u nogi, zostawi cię dla jakiejś wampirzycy lub zwiąże się z człowiekiem, aby mieć stały dostęp do pożywienia.

Zacisnęłam palce u stóp i powtarzałam sobie w duchu, że nie mogłam dać się sprowokować. Wewnętrznie kipiałam jednak ze złości. Byłam oburzona, że Serina mogła tak myśleć o mnie i Rinari'm.

– Wampiry i czarownice tylko sobie przeszkadzają. – mówiła dalej dziewczyna, nie zważając na moją zaczerwienioną twarz. – Poczytaj o tym, jeśli mi nie wierzysz. Czasami zdarzają się wyjątki, kiedy przedstawiciele obu stron zaczynają się spotykać, ale zależy im tylko na seksie i zobaczeniu jak to wygląda. Domyślam się jednak, że ty i Licavoli nawet nie poruszyliście tego tematu. Wasz przypadek jest zapewne taki, że ty nadal udajesz świętą szesnastolatkę i nie pozwolisz się zaciągnąć do łóżka, a on wciska ci kit, że poczeka i nie musicie się śpieszyć. To kolejny argument, czemu powinien cię zostawić – nie dajesz mu żadnej przyjemności.

Trzasnęłam w blat biurka i poderwałam się z miejsca, celując w czarownicę palcem. Już otwierałam usta, żeby na nią nawrzeszczeć i podać mnóstwo argumentów, dlaczego uważałam ją za największą intrygantkę w Cennerowe'ie, ale nagle ze środka sali rozległ się zniecierpliwiony głos pana Harsha.

– Panienka Craight i panienka Dusney najwyraźniej świetnie się bawią. – mężczyzna oparł dłonie na biodrach i przyjrzał mi się spod przymrużonych powiek. Natychmiast się opamiętałam i usiadłam. – Podzielicie się zresztą klasy o czym tak namiętnie szepczecie?

Pokręciłam głową i spuściłam wzrok. Czułam na sobie rozbawione i zdziwione spojrzenia pozostałych uczniów. Nikt nie krył się z tym, że nas obserwował. Od naszej potyczki w sali gier, ani ja, ani Serina nie bawiłyśmy się w podchody. Nienawiść jaką się darzyłyśmy byłą wyczuwalna na kilometr.

– Przepraszamy. – rzuciłam, bo wiedziałam, że Serina i tak nie wyrazi żadnej skruchy. W końcu nie urodziła się po to, aby się przed kimś płaszczyć. – Już nie będziemy.

Nauczyciel westchnął ciężko, upomniał nas, że mamy milczeć i powrócił do swoich opowieści. Nastolatka skorzystała z jego kilkusekundowej nieuwagi i szepnęła mi do ucha:

– Ciesz się póki możesz, księżniczko. Nie zawsze ma się szczęście.

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro