Rozdział 19 cz.2
Czego spodziewałam się, wybierając aktualne wspomnienia Doriana? Mówiąc szczerze, naprawdę wielu rzeczy. Biorąc pod uwagę, że od epizodu w szkolnych jaskiniach, bez przerwy wyobrażałam sobie, co działo się z chłopakiem, zdążyłam ułożyć przynajmniej setkę domniemanych scenariuszy, jak obecnie wyglądało jego życie w ukryciu. Dotkliwie zraniony (przynajmniej tak wynikało z zeznań Zandera), w pierwszej kolejności musiał doprowadzić się do porządku i obmyślić nowy plan działania. Po wylizaniu najpoważniejszych ran, możliwe że opuścił kraj, po czym zaszył się w jakiejś ciemnej szczelinie, czekając, aż burza, którą wywołał, nieco ucichnie. Ścigały go całe zastępy strażników, jednak mag był wystarczająco inteligentny, bym podejrzewała, że z łatwością zdoła zwodzić Radę i długimi miesiącami unikać ich wyciągających się w jego kierunku, rozciągniętych po całym świecie macek. Tak też się stało, niemal czterdzieści lat życia skutecznie nauczyło go hołdować anonimowości, która obecnie pomogła mu wtopić się w tło zwinniej niż robiły to kameleony. Nikt nie miał bladego pojęcia, jakim cudem najbardziej poszukiwany czarodziej w kraju, przepadł jak kamień w wodę. Tym większe zdawał się stanowić zagrożenie.
Zakładałam, że w najlepszym wypadku, Magelli dał sobie spokój z niespełnioną miłością do Leanice i faktycznie postanowił wyjechać, by poczekać, aż sprawa przycichnie i zacząć nowe, pozbawione wspomnień o przeszłości życie. Jego biologiczna rodzina miała powiązania z Radą, toteż chłopak musiał posiadać naprawdę spore oszczędności. W połączeniu z magicznymi, ponadprzeciętnymi umiejętnościami, stanowiły one idealny fundament do zapewnienia sobie godziwego, pozbawionego rozgłosu startu. Tak jak Dorian, pojawił się niespodziewanie pewnego dnia w Cennerowe'ie, wmawiając dyrektorce, że dorobiła się w życiu idealnego, uzdolnionego syna, tak bez trudu mógł przekonać jakąś funkcjonującą w zamknięciu społeczność, że od początku był jej najaktywniejszym, uwielbianym przez wszystkich członkiem. Wbrew temu, co często wmawiały niektóre książki kryminalne, w prawdziwym życiu zniknąć było o wiele zbyt łatwo. Tym prościej, jeśli miało się po swojej stronie wpływy, a także czary. Zaklęcia oplatały maga niczym kokon chroniący poczwarkę motyla, pełniły funkcję swego rodzaju gumki, gdy na zapisanej ołówkiem kartce życia trafiał się zbyt rażący błąd.
Byłabym dość naiwna sądząc, że Dorian również tak pomyśli i zrezygnuje ze wszystkiego, czemu podporządkował większą część swojego życia. Bardziej prawdopodobna była inna opcja. W końcu, skoro po narodzeniu się po tysiącach lat w zupełnie innym ciele, jego miłość nie wygasła, nagłe wymazanie z pamięci uczuć, jakie do mnie żywił, raczej nie wchodziło w grę. Na chwilę stracił rezon, by przepełnionym nowymi pokładami energii, powrócić w najmniej oczekiwanym momencie. Wcześniej działał zbyt szybko, teraz, znając nasze słabości, mógł obmyślić dużo skuteczniejszy plan.
Mimo mojej wiary w jego zdrowy rozsadek, to zdecydowanie lepiej do niego pasowało. Jego opamiętany szaleństwem wzrok wciąż prześladował mnie wieczorami, gdy zamykałam oczy. Chciałam mu pomóc, chciałam wyzwolić go od tej toksycznej miłości. Niestety, do chłopaka nie docierał stanowczy głos Americi, a na dźwięki błagalnego płaczu Leanice już dawno zamknął serce.
Przez ostatnie kilka tygodni wyobrażałam sobie najróżniejsze wcielenia Doriana. Poczynając od chłopaka, który przybierając już bez oporów swoją dawną, książęcą wersję, epatowałby majestatem, z pochwą na miecz przytroczoną do paska dżinsów, na załamanym, pochłoniętym rozpaczą siedemnastolatku, którego udawał tyle czasu, kończąc. Może planował zemstę, może się ukrywał, może się poddał... Wydawało mi się, że go znałam, a jednak po swoim zniknięciu, mag stanowił dla mnie kompletną zagadkę. Nie umiałam stwierdzić, co dokładnie zobaczę, ujmując dłoń mojego lustrzanego odbicia.
Z pewnością nie przewidziałabym, że po otworzeniu oczu, zobaczę wpatrzone we mnie, błękitne, tak dobrze znane mi oczy.
– Dorian! – krzyknęłam oszołomiona, w dodatku dość głośno, by obudzić umarłego. Dopiero po sekundzie uświadomiłam sobie, co zrobiłam i automatycznie próbowałam zasłonić usta dłońmi by nie wydać z siebie kolejnego, niekontrolowanego wrzasku.
Moje ręce nie poruszyły się, a wargi, mimo krzyku, nawet nie drgnęły.
– Co do...? – zaczęłam, jednak zamilkła, bo uzyskałam rozwiązanie zagadki, czemu ciało przestało mnie słuchać. Stojący przede mną Dorian poruszył się, by rozpiąć guzik koszuli. Tyle że to nie był on, a jego odbicie w lustrze.
Pojawiłam się we wspomnieniu chłopaka. Patrzyłam na świat jego oczami.
Postać, którą miałam przed sobą nie przypominała Doriana, którego pamiętałam sprzed prawie dwóch miesięcy. Przybyło mu chyba parę centymetrów wzrostu, a także dwie wyraźne zmarszczki w okolicach czoła, które uwydatniły się, gdy czarodziej ściągnął brwi na widok wyłaniającej się spod koszuli blizny. Jego kości policzkowe odznaczały się jeszcze mocniej niż wcześniej pod warstwą krótkiego zarostu, a słomiane włosy nieco spłowiały. Palce, dotąd niezwykle delikatne i zadbane, zdawały się bardziej sękate, uwydatniały stawy, a także cieniutkie żyłki biegnące pod skórą. Patrząc na nie – jak pracowały, podczas rozpinania kolejnych guzików – mimowolnie przypomniało mi się, kiedy ów dłonie ostrożnie dotykały moich własnych rąk i muskały policzki. Wróciło wspomnienie ciepła ciała nastolatka, do którego chwilę później dołączyła refleksja o przyjemnym, mocnym, a jednak niedrażniącym nosa, zapachu jego perfum, gdy podczas zajęć siedział tuż obok. To jednak błękitne, kryjące się pod wachlarzem rzęs oczy, wywołały w mojej duszy największą falę sentymentu. Tylko one nie zmieniły się nawet odrobinę, nie straciły ani krzty blasku, czy pasji. Bez względu na całą resztę, w nich wciąż widziałam tę samą osobę. Tego samego, zagubionego we własnej niemocy księcia, który cierpiał, bo jego serce nie potrafiło przestać kochać.
Poczułam ukłucie w najdalszych zakamarkach duszy. Jakby widok chłopaka wywołał wewnątrz mojego ciała reakcję setek bolesnych impulsów. Zawód, tęsknota, rozpacz, zagubienie... wszystkie typy emocji mieszały się w mojej głowie niczym w zbyt ciasnym kotle. Co powinnam czuć względem człowieka, który usiłował zabić mnie, a także moich bliskich?
– Dorian – wymsknęło się z moich ust, tym razem szeptem. Gdyby to nie było wspomnienie, na moich policzkach niechybnie pojawiłyby się łzy. Nie potrafiłabym tylko określić, co dokładnie je wywołało.
Dawny siedemnastolatek zmienił się w dorosłego mężczyznę, który wyglądał, jakby niespodziewanie upomniał się o niego czas. Wciąż był niesamowicie przystojny, skłamałabym, mówiąc, że nie. Niemniej jednak dopiero teraz, wpatrując się w jego „prawdziwe" oblicze, uświadomiłam sobie, jak bardzo oboje się okłamywaliśmy. Do tej pory nie przejmowałam się faktem, iż Magelli miał niemal czterdzieści lat, uznając, iż była to dla mnie tylko liczba. Coś jak z wampirami z popkultury, które zawsze zarzekały się, że miały po kilkaset lat, a wyglądały góra na dwadzieścia pięć. W takich wypadkach aparycja potrafiła płatać figle umysłowi, który mechanicznie akceptował niewygodną prawdę, koncentrując się wyłącznie na superlatywach, a więc atrakcyjności. Ze mną było widocznie podobnie, upewniłam się bowiem w przekonaniu, że uczucie, jakie łączyło mnie i Doriana nie miało prawa bytu – bez względu, czy odwzajemniłabym jego miłość, czy też nie, różnica wieku była teraz aż nazbyt wyraźna. Nie potrafiłam zaakceptować tak gruntownej zmiany. Wciąż chciałam widzieć w chłopaku młodego księcia, nie człowieka, który był starszy od moich rodziców, czy mnie i Zandera razem wziętych.
Dorian tymczasem skończył rozpinać koszulę. Pozwolił zsunąć się materiałowi z jego ramion, a następnie niedbale opaść na podłogę pod jego stopami. Mag nawet nie spojrzał w dół, wpatrzony w swoje starsze odbicie. Nie mogłam się odwrócić, póki on tego nie zrobił, toteż sama również zostałam zmuszona analizować fragmenty jego umięśnionego torsu. Przez chwilę czułam się źle z tym, że, jakby nie patrzeć, podglądałam go w tak intymnej sytuacji, ale szybko zmieniłam zdanie. Pojęłam, czemu „nawiedziłam go" stojącego przed lustrem. Mężczyzna nie zamierzał prężyć muskułów do własnego odbicia, jak robiłaby to pewnie w wolnym czasie połowa facetów z podobnie ukształtowanym ciałem.
Dorian sprawdzał, jak goiły się dawne rany. Blizny, którymi naznaczyłam go po przebudzeniu.
Ściągnęłam brwi, próbując podświadomie nakłonić chłopaka, aby jeszcze trochę zbliżył się do lustra. Przyglądaliśmy się odznaczającym się na jego skórze śladom, biegnącym przez całą długość torsu. Były... nietypowe, nie podobne do typowych blizn, jakie zostałyby po normalnej walce. Kolorem przypominały siniaki, nie znajdowały się także bezpośrednio na ciele, lecz w jego wnętrzu, tuż pod skórą. Przyprószone fioletem, gdzieniegdzie przecinane połyskującą zielenią, wiły się niczym magiczne wstęgi.
Nie rozumiałam tego. Jeśli Dorian użył magii leczniczej, a na tysiąc procent tak właśnie było, na jego ciele nie powinny się odznaczać nawet najmniejsze zadrapania. Wprawdzie nigdy nie dopytywałam Zandera, jak mocno skrzywdziłam Magelli'ego, ale na pewno nie miałam w sobie pokładów magii, które zdołałyby go tak trwale urządzić. Po dwóch miesiącach eliksiry poradziłyby sobie nawet z najcięższymi obrażeniami, nie wspominając o specjalizujących się w dziedzinie leczenia Magach Umiejętności. Ci sprostaliby choćby i oderwanej kończynie, budując nowe, silniejsze tkanki i rekonstruując fakturę kości. Dorian nie miał prawa mieć podobnych śladów!
Dostrzegałam konsternację, kryjącą się w jego oczach. Myślał podobnie. Przyglądał się śladom, marszcząc brwi, jakby miało mu to pomóc rozwiązać zagadkę ich pochodzenia.
Rozległo się pukanie do drzwi. Dorian westchnął, po czym schylił się, aby na powrót nałożyć koszulę. Narzucił ją sobie niedbale na ramiona, nie trudząc się nawet, by zapiąć guziki. Machnął tylko ręką, aby przy pomocy iluzji ukryć wijące się blizny. Widać nie chciał ujawniać przed innymi swoich niedoskonałości – dowodów sromotnej porażki, jaką poniósł, ten jeden jedyny raz działając zbyt pochopnie.
– Proszę – odezwał się, a ja musiałam przyznać, że głos także mu się zmienił. Stał się jeszcze dojrzalszy, poważniejszy.
W końcu odwrócił głowę, więc mogłam przyjrzeć się wnętrzu. Dorian znajdował się prawdopodobnie w jakimś hotelu. Zauważyłam stojący na komodzie, biały telefon, a także dwa drewniane fotele o granatowych obiciach. Komponowały się z ciemnymi zasłonami, które zdawały się jeszcze bardziej przygaszone od sączącej się zza okien ciemności, i niebieską wykładziną, która przykrywała całą podłogę. Podwójne łóżko o wysokim, drewnianym zagłówku, zostało starannie zasłane białą pościelą, a także wzorzystymi, puchatymi poduszkami przedstawiającymi roślinne motywy. Po bokach stały dwie szafki nocne, na których mężczyzna trzymał stos równo poukładanych dokumentów, paczkę droższych papierosów i na wpół opróżnioną karafkę z przeźroczystym trunkiem. Ukryta za nią, kolejna butelka wcale nie świadczyła, jakoby zawartość karafki była jedyną, z jaką miał ostatnio styczność.
Na tych trzech ostatnich skupiłam się na nieco dłużej, gdyż zaskoczyło mnie, że Dorian popadł w tak niezdrowe nałogi (czy było to związane z załamaniem po ponownej utracie Leanice?). Chciałam także odczytać nazwę widoczną na rzuconej z boku paczce hotelowych zapałek, jednak udało mi się dojrzeć jedynie pierwsze dwie litery, nim wzrok maga przeniósł się w stronę drzwi. Obraz na sekundę nieco się rozmył, jakby ten gwałtowny ruch głową, zakłócił naszą łączność. Mimo to, zdołałam jeszcze pochwycić spojrzeniem zabytkowe, pokaźnych rozmiarów biurko, na którym leżało kilka rozpieczętowanych listów. Od kogo były, nie dane mi się było dowiedzieć. Drzwi otworzyły z cichym skrzypnięciem i do pomieszczenia wkroczyła niebieskowłosa kobieta.
– W końcu zastałam cię tam, gdzie powinnam. W hotelu – zauważyła, a jej brwi nieco się uniosły na widok odkrytego torsu Doriana. Moje postąpiły podobnie, ponieważ skądś kojarzyłam głos nieznajomej.
– Miałem parę spraw do załatwienia na miejscu. – Mag skinął głową w stronę biurka. Kobieta nie skierowała tam jednak wzroku, nadal taksując nim sylwetkę mężczyzny. Zarumieniła się nieznacznie, a mnie ponownie zakuło coś w sercu. Czyżby Dorian znalazł sobie kobietę? – Przyszłaś z jakąś konkretną sprawą, czy dla samych widoków? Bo jeśli to drugie to chyba powinienem jednak na powrót zdjąć koszulę.
Czarownica natychmiast się zreflektowała i z otwartymi szeroko oczami, pokręciła gwałtownie głową. Dorian w odpowiedzi uśmiechnął się w ten swój finezyjny, elegancki sposób, który w połączeniu z nowym, dojrzalszym wcieleniem, tylko dodawał mu pikanterii. Wprawiłby nim w zakłopotanie nawet kogoś, kto znał go tak doskonale jak ja. Chociaż, czy właściwie nadal mogłam mówić, że go znałam?
Niebieskowłosa odchrząknęła. Wciąż wysilałam wszystkie komórki w mózgu, aby przypomnieć sobie, dlaczego jej sposób mówienia wydawał mi się tak znajomy. Nie spotkałam jej na swojej drodze, to pewne, więc czemu nie była mi obca? Możliwe, że chodziło o Doriana. Nie miałam w prawdzie jak odczytać krążących w jego głowie myśli, lecz było prawdopodobne, iż jego emocje w jakimś stopniu zdołały na mnie wpływać. Jakby nie patrzeć, wniknęłam w jego najbardziej aktualne wspomnienie.
– Ja... mam nowe informacje odnośnie najbliższych działań klanu Dovacane – powiedziała w międzyczasie kobieta. Nie miała pojęcia, gdzie podziać wzrok, więc wbiła go gdzieś poniżej linii szczęki Doriana.
– Doprawdy? – Mag podszedł do biurka i usiadł na krześle. Najspokojniej na świecie położył łokieć na oparciu, po czym założył nogę na nogę. – W takim razie, zamieniam się w słuch.
Ja też zamierzałam słuchać. Dzięki słowom kobiety, zyskałam pewność, że Dorian jednak wcale nie wycofał się z gry, w której wszyscy byliśmy zawodnikami. Nie mógł interesować się klanem z czystej ciekawości, musiało mieć to jakiś związek z obecną sytuacją i zapewne ze sławetną Księgą Wspomnień.
Czarownica zajęła miejsce na brzegu łóżka, siadając przy tym tak delikatne, jakby nawet najmniejszą zmarszczką na pościeli bojąc się zesłać na siebie gniew właściciela pokoju. Dorian czekał cierpliwie. Nie umknęło mojej uwadze, że kiedy ołówkowa spódnica tamtej nieco się podwinęła, mężczyzna z większym zainteresowaniem spuścił na milisekundę wzrok. Ciekawiło mnie, ile miała lat. Wiekowo zdecydowanie pasowałaby do jasnowłosego lepiej niż ja i moje niedoszłe, siedemnaście lat.
Zganiłam się w duchu. Cholera! Nie na tym powinnam się skupić. Potrzebowałam lokalizacji Doriana i choć namiastki informacji, co planował. Nie ryzykowałam przecież wchodzeniem do księgi Blaise'a, żeby dowiedzieć się, jak się miało jego życie uczuciowe po epizodzie w ukrytym wymiarze.
– Znamy nazwiska ośmiu wichrzycieli Rady z Europy, z czego trzech współpracuje z klanem Arii, a pozostałych pięciu z Dovacane. A propos tych drugich, nie próżnują. Członkowie grupy niechętnie dzielą się swoimi planami z osobami nienależącymi do klanu, jednak udało mi się wyciągnąć kilka istotnych informacji od mężczyzny, który miał z nimi jako taką styczność. Jest barmanem w Aylesbury. Jakieś cztery dni temu, w jego pubie pojawiło się trzech podejrzanych mężczyzn. Uważnie się im przyglądał. Okazało się, że to wampiry i czarodziej z Dovacane.
– Aylesbury? Ale to jest...
– Tak. Jeśli jechać przez M4 to to zaledwie pięćdziesiąt cztery mile stąd. W najgorszym wypadku siedemdziesiąt, ale wtedy jedzie się najszybszą trasą i czas podróży jeszcze się skraca.
– To nieco ponad godzina drogi – zasępił się Dorian. – Dziwne, że strażnicy jeszcze nie wpadli na ich trop. Chociaż w sumie, może i nie dziwne. Nie mają u siebie tak dobrego wywiadowcy jak ja.
Kobieta oblała się na policzkach szkarłatną czerwienią. Zachowała mimo to nienaganny wyraz twarzy, jakby chciała dać szefowi namacalny dowód własnego profesjonalizmu. Poruszyła się tylko niespokojnie, co Dorian rzecz jasna od razu wychwycił.
– Ci z klanu są rozrzuceni po Wielkiej Brytanii w różnych odległościach od głównej siedziby Rady. – Nadal zdawała relację. – Nocni nie mówili zbyt wiele, ale po odpowiedniej ilości alkoholu... bardzo odpowiedniej, magowi w końcu rozwiązał się język. Barman wywnioskował z jego bełkotu, że stacjonują w przynajmniej ośmiu miastach, między innymi w Crawley, Dartford i Portsmouth.
Wszystkie w przeciwnych kierunkach, ale w niewielkich odległościach od Guildford – przyszło mi mimowolnie na myśl. Dziękowałam sobie w duchu, że podczas wycieczek do biblioteki po nowe książki, raz zdarzyło mi się zajrzeć do książki z mapą terenu Wielkiej Brytanii i jej topografią. Byłam ciekawa, jak daleko od Rady znajduje się miasto, w którym pojawiliśmy się pierwszego dnia, a także inne, sąsiadujące z nim aglomeracje. Aylesbury również kojarzyłam. Najgorsze, że z tego co pamiętałam, znajdowało się właśnie w odległości kilkudziesięciu mil od Guildford. Czyżby Dorian naprawdę był tak blisko? W Wielkiej Brytanii, tuż pod nosem Najwyższego Radcy i całego zastępu wyszkolonych strażników?
Magelli podrapał się po brodzie. W zamyśleniu obrócił się, aby zerknąć na leżące na biurku listy.
– Jest tak, jak podejrzewałem – mruknął, biorąc do ręki kartkę zwykłego, białego papieru. – Dowiedzieli się, że Rada zastosowała postęp i wywiodła ich w pole, więc teraz zaczynają się przegrupowywać i zbierać w Wielkiej Brytanii. Jak nic szykują zmasowany atak, aby siłą odebrać księgę i moc Leanice. Listrea Aria robi zapewne to samo. Obu klanom wydaje się, że ot tak wezmą to, czego chcą i dalej wszystko pójdzie jak z płatka. Kretyni, jedni głupsi od drugich! – prychnął z odrazą, uderzając ręką o blat. – Kompletnie nie zauważają najbardziej istotnego szczegółu.
Przyjrzałam się kartce, nim znów mężczyzna pomyślał o odwróceniu głowy w kierunku kobiety. Zmarszczyłam brwi, kiedy Ze zdumieniem zauważyłam, że dokumentem była kserokopia ręcznie napisanego listu. Co bardziej zaskakujące nie było na nim podpisu autora, a jedynie doskonale znana mi pieczęć herbu o trzech różach. Dorian, z jakiegoś powodu miał wgląd do czyichś listów wysyłanych z Cennerowe'a. Co gorsza, odniosłam wrażenie, że znałam charakter pisma, którym nakreślono poszczególne słowa.
Ze stresu miałam ochotę się roześmiać. Nie, to nie było możliwe. Byłam przewrażliwiona i widziałam podstęp w miejscach, w których nie miałam ani prawa, ani podstaw się go doszukiwać. Niby dlaczego Dorian miałby przechwytywać korespondencję Dafne? Ona nawet nie była zamieszana w sprawę.
– Czego nie zauważają? – zapytała niebiesko włosa. Wyprostowała się jak struna, chociaż już wcześniej nie dałoby się jej zarzucić, że się garbiła.
Dorian zamyślił się, a mnie niespodziewanie zakręciło się w głowie. Obraz rozmył się, a gdy poszczególne krawędzie po kolei traciły ostrość, obok zamazanej kobiety poczęła materializować się mglista zjawa.
– Nie – powiedziałam spanikowana. – Jeszcze nie. Tylko nie teraz.
– Pamiętasz, gdy mówiłem ci, że nasza walka jest jak gra, moja droga Ethel? – zapytał nieco łagodniejszym głosem, jakby szeptem. Zacisnęłam zęby, uświadamiając sobie, że jego cichy głos był skutkiem utraty kontroli nad moją wizją. – Klanom wydaje się, że walczą między sobą, aby następnie ta strona, która wygra, miała szansę wziąć udział w finałowym starciu z Radą. Nie dostrzegają, że Rada jedynie sprawia wrażenie, że błądzi i czeka na ich ostateczny ruch. W rzeczywistości Najwyższy Radca od dawna jest w grze, pozwalając, aby przeciwnicy wyzbyli się najlepszych kart. Czeka, a kiedy nadejdzie ten jeden, ulotny moment, gdy wrogowie nie będą mieli jak się bronić, odpowie.
Czas zwolnił, a ja wpatrywałam się błagalnie w kopię samej siebie. Zjawa ruszyła do przodu, stając na wprost Doriana. Jej ciało prześwitywało na tyle, bym bez trudu wciąż mogła widzieć niebieskowłosą. Kobieta akurat się podniosła, jej spowitą mgłą twarz okryło zmartwienie.
– Ty wiesz, kiedy nadejdzie ten moment – odparła, marszcząc brwi. Jej szkliste oczy gasły, podobnie jak skóra zaczynała blednąć. – To dlatego ostatnio tak osobliwie się zachowujesz i ciągle piszesz te zagadkowe listy.
Światło zamigotało, na szarzejących ścianach zamigotały pełzające ku sufitowi cienie. Szumiało mi w uszach, przez co za nic nie mogłam usłyszeć odpowiedzi Doriana. Podświadomie czułam, że wizja musiała się niebawem zakończyć, że „już" się kończyła. Nie wolno mi było na to jednak pozwolić, póki mag nie wypowiedział kolejnych, tak znaczących dla mnie zdań. On doskonale wiedział, co się święci i właśnie zamierzał podzielić się ów cenną informacją ze swoją towarzyszką. Nie mogłam opuścić jeszcze jego umysłu, nie mogłam wypuścić z rąk wspomnienia, które pomogłoby mi rozwiązać zagadkę. Dorian znał odpowiedzi na wszystkie pytania!
Zacisnęłam usta i wstrzymałam oddech. Mrugałam intensywnie, lecz mimo moich usilnych starań, zjawa wciąż kierowała się w moją stronę. Cienie odlepiły się od ścian, by wyciągnąć swoje macki, a barwy zlewały się ze sobą, tworząc jednolitą, czarniejącą masę. Mglista strażniczka księgi, wyciągnęła niecierpliwie dłoń.
– Daj mi dwie minuty... Trzydzieści sekund – prosiłam, ale nic to nie dało.
Dorian coś powiedział. Nie usłyszałam, co. Kobieta cofnęła się, a na jej czole pojawiła się wyraźna zmarszczka. Przegapiłam coś istotnego, ważnego dla sprawy. Wysiliłam się, aby znów ustabilizować dźwięk i siłą utrzymać się przy Dorianie. Włożyłam w to cały upór i pragnienie, jakie wtłoczyły w moje ciało dni przepełnione sekretami. Zupełnie jakbym waliła w stary telewizor, aby poprawić obraz widoczny na ekranie.
– Niemożliwe – wyszeptała czarownica. Ledwie ją usłyszałam. – Więc co teraz będzie?
Robiło mi się ciemno przed oczami. Z oddali docierały do mnie dźwięki z rzeczywistości. Zjawa rwała z głowy kolejne, mgliste nici, które opadały na ziemię, mieszając się z powietrzem. Świat wirował, domagając się stabilizacji.
Dorian wzruszył sztywno ramionami.
– Jeśli tak dalej pójdzie, albo oni, albo Rada rozpętają największą magiczną wojnę od czasów Czterech Królestw. Leanice...
Nie dane mi było usłyszeć zakończenia. Zjawa brutalnie chwyciła mnie za rękę, a gdy nią szarpnęła, obraz zniknął. Czas wspomnienia minął, a ja pogrążyłam się w czeluściach własnego, zagubionego umysłu.
* * *
Ocknęłam się, jak gdyby nigdy nic. Nie było żadnego bólu głowy, mroczków przed oczami, czy bolącego kręgosłupa. Choć ze względu na drobne odurzenie, wszystko wydawało się odległe, doskonale pamiętałam, co działo się przed otworzeniem księgi i co działo się zaraz potem. Zupełnie jakbym ucięła sobie drzemkę i wstała senna, ale zupełnie zregenerowana. Po prostu ot tak uniosłam powieki, a pierwszą rzeczą, a raczej twarzą, którą ujrzałam na tle sufitu było zaniepokojone oblicze Casimira Regarte.
Nie powiem, otworzyłam oczy jeszcze szerzej na ten nieoczekiwany widok. Jeśli Zander, w czasie mojej „sesji z książką", nie przykleił na suficie plakatu maga, wyrwanego z jakiegoś magicznego magazynu, to istniało tylko jedno wyjaśnienie takiego obrotu spraw. Najwyższy Radca faktycznie zmaterializował się w mojej sypialni. Krwawy odcień jego szaty odcinał się kontrastem od białych ścian, a także jego rozpuszczonych włosów. Pasma opadały swobodnie na łóżko, ścieląc się na nim niczym kolejną warstwą jedwabiu.
– Obudziła się – oznajmił. Wtedy już kompletnie oprzytomniałam, pojmując, że Regarte naprawdę znalazł się w pokoju. Poderwałam się z łóżka jak oparzona. Zadziałałam przy tym chyba nieco zbyt pochopnie, bo o mały włos nie zderzyłam się z mężczyzną głową. – Spokojnie. Wszystko w porządku.
– Skąd ty się tu wziąłeś? – spytałam. To jedyne, co chwilowo przyszło mi do głowy.
– Dostałem informację, że znalazłaś sposób, by otworzyć księgę, a kiedy to się stało, straciłaś przytomność – wyjaśnił, odsuwając się na nieznaczną odległość. Siedział na brzegu łóżka, w identycznej, pochylonej pozycji, jaką zawsze przyjmował mój tata, gdy podczas choroby przychodził sprawdzić, jak się czułam. – Musiałem osobiście sprawdzić, czy nic ci nie dolega. W końcu to ja wręczyłem ci księgę. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
Ton jego głosu był tak ciepły i opiekuńczy, że na sekundę zapomniałam o tym, co widziałam. Uśmiechnęłam się niezgrabnie, zawstydzona słowami, które wypowiedział z żarliwością godną cnotliwego rycerza.
– Nic mi nie jest – zapewniłam. – Wygląda na to, że księga Leanice trochę za bardzo mnie... pochłonęła. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Patrzyliśmy na siebie, wymieniając uśmiechy zadowolenia. Osiągnęliśmy cel, a skoro wolumin stanął przed nami otworem, mieliśmy niejaką przewagę nad klanami. Zdawaliśmy sobie sprawę, o jak wielu rzeczach mogła przesądzić możliwość odczytywania wspomnień wrogów.
Gdzieś z głębi pomieszczenia rozległo się znaczące chrząknięcie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że brakowało mi kogoś, kto również powinien przebywać w sypialni. Zaparłam się rękami i wyglądając zza ramienia Casimira, rozejrzałam się po pokoju.
Tuż za Najwyższym Radcą ujrzałam milczącego, spiętego Zandera. Stał w pewnej odległości od łóżka, zaciskając szczękę, by zapanować nad emocjami. Nie trudno było się domyślić, że aż go skręcało od środka, że o nim zapomniałam. W dodatku rozmawiałam z wysoko postawionym magiem, zwracając się do niego na „ty", a nie per „pan", jak mieli w obowiązku pozostali goście Rady. Jak nic to właśnie Licavoli posłał po mężczyznę, martwiąc się o mój nietypowy stan. Widząc wymalowaną na jego twarzy frustrację, czułam, że teraz tego pożałował.
– Idź do łazienki – powiedział krótko, przeczesując włosy palcami.
– Do łazienki? – Przechyliłam głowę, nie rozumiejąc.
– Po prostu to zrób. Musisz coś zobaczyć.
Spojrzałam pytająco na Radcę, ale on tylko pokiwał głową, że Zander ma rację.
Zdezorientowana, zmarszczyłam brwi, ale posłusznie wyplątałam się z pościeli i powolnym krokiem, co raz obracając się za siebie, ruszyłam boso do łazienki. Przynajmniej Casimir nie skomentował ani słowem mojej piżamy, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Nie co dzień miało się możliwość stanięcia przed najpotężniejszym, najbardziej dystyngowanym magiem świata w tak nieodpowiednim, zawstydzającym stroju. Jak dobrze, że zaniepokojeni faceci koncentrowali się jedynie na ogóle i przestawali zauważać tak kompromitujące rzeczy, jak rodzaj ubrań, czy brak makijażu.
Weszłam do łazienki, pozostawiając otwarte na oścież drzwi. Zander oznajmił, abym spojrzała w lustro, tak też więc zrobiłam. Początkowo nie dostrzegłam nic zaskakującego, no może z wyjątkiem worków pod oczami, które wcale nie dodawały mi uroku i wymagały sowitej warstwy kremu. Dziwne, zważywszy że wewnętrznie czułam się rześko, kiedy odbicie w lustrze mówiło coś zupełnie przeciwnego. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Nawet moje włosy zdawały się bardziej poturbowane niż zazwyczaj.
Uchyliłam nieznacznie usta. Kiedy zrozumiałam, o co chodziło Zanderowi, omal nie przycisnęłam twarzy do powierzchni lustra, aby upewnić się, że wzrok mnie nie mylił. Gapiłam się w swoje odbicie, a na mojej skórze wystąpił zimny pot.
Moje włosy... Kilkanaście grubych pasm znów miało intensywny, różowy kolor.
Cześć wszystkim :D Wiem, że długo mnie tu nie było, ale zmiany zmianami, a studia rządzą się niestety swoimi prawami. Po trzech miesiącach spokoju ciężko się znów przestawić na tryb: "biegaj na uczelnie i siedź na wydziale do nocy", więc musicie mi wybaczyć ten rozdziałowy przestój. Obiecuję, że w końcu kiedyś wam to wynagrodzę ;)
Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro