Rozdział 19 cz.1
Co jeśli...?
Poderwałam się do pozycji siedzącej i o mało co nie rzuciłam się na Zandera, a raczej na trzymaną przez niego kartkę.
– Sprawdź, czy pasuje słowo „powietrze" – wykrzyczałam mu niemal prosto do ucha.
Zander skrzywił się, ale zgodnie z poleceniem, przejrzał treść zagadki. Jego brwi unosiły się coraz wyżej, gdy robił to kolejne dwa razy.
– Jesteś pewna, że to może być to?
– Przyjrzyj się, wszystko pasuje. Gdy oddychasz po raz pierwszy, nigdy już nie przestajesz tego robić, zyskujesz największy skarb, ale nie masz z niego żadnych korzyści, poza tym, że żyjesz. Powietrze wciąż jest przy tobie, ale nie da się go usidlić, kiedy przestajesz oddychać, umierasz. Jeśli nabierzesz za dużo powietrza umrzesz, jeśli masz go za mało też. Nie czujesz go, samo w sobie nie ma zapachu, ciała ani smaku! I jest związane z Leanice, bo była córką Władcy Powietrza!
Odpowiedź była banalna, wręcz aż zanadto, aby w rzeczywistości mogła okazać się rozwiązaniem zagadki. Niemniej jednak nic innego nie przychodziło nam do głowy. Babcia powiadała mi zresztą, że najprostsze rozwiązania często mogą okazać się najskuteczniejsze. Raczej nie podejrzewałam, aby moje dawne „ja" długo rozmyślało nad hasłem do księgi. I tak w czasach, gdy żyłam nikt z wyjątkiem mnie i Doriana nie posługiwał się magią. Mało tego! Księżniczka nie mogła jej używać. Z tego względu tym dziwniejszy zdawał się fakt, iż wyłącznie mój dotyk pozwalał ujawnić ukryte symbole.
Zaskakujące, że w tak dawnych czasach, w ogóle ktokolwiek pomyślał, aby zapieczętować magicznymi symbolami jakikolwiek przedmiot. Nie podejrzewałam, aby Airen planował zdjąć magiczną barierę, choć Casimir przyznał, że dawny książę zdawał sobie sprawę z tajemnej, syreniej jaskini i miał księgę w rękach. Co jeśli dowiedział się o księdze Leanice, albo od samego momentu przebudzenia przypomniał sobie o wiele więcej szczegółów niż zakładaliśmy? Jeśli jako córka Władcy Powietrza pokazałam mu księgę, a on, uznając, że kryło się w niej coś wyjątkowo cennego, postanowił ją otworzyć?
Nie było sensu główkować nad odpowiedziami na te pytania skoro i tak nie pamiętałam zbyt wiele z przeszłości, a cała reszta objawiała się w postaci mętnych, zagadkowych obrazów. Zupełnie jakby całe moje dawne życie, do chwili, gdy Aisaden Airen zaatakował królestwo Powietrza, przypominało białą kartkę zapisaną drobnym, ledwie czytelnym drukiem. Ktoś wylał na nią czarną niczym noc kawę, aby większości tekstu nie dało się odczytać.
– Nawet jeśli odpowiedzią jest powietrze – zaczął Zander, kiedy położyłam przed nami księgę – w jaki sposób... dezaktywować zabezpieczenia?
Otarłam dłonią twarz, by pozbyć się zmęczenia.
– Może trzeba wypowiedzieć odpowiednie słowo w języku Sihren?
Nie musiałam dodawać nic więcej. Wampir chwycił leżącą nieopodal książkę, którą wcześniej posiłkowaliśmy się, tłumacząc zagadkę, a następnie począł przeglądać słownik w poszukiwaniu odpowiedniego wyrazu. Byłam nieco zdumiona, że aż tak się zaangażował skoro oficjalnie nadal się nie pogodziliśmy i niczego od niego nie oczekiwałam. Zakochane serce chciało, aby miało to związek z naszymi problemami, by starał się tak bardzo, ponieważ usiłował odbudować relację, jakiej przez ostatnie tygodnie omal nie zaprzepaściliśmy. Mimo to wydawało mi się, że wysila się tak nie tylko dlatego, by naprawić to, co się między nami zepsuło. Nie miał przecież pojęcia, że to, co robił, tylko przybliżało mnie do poznania jego tajemnicy.
Dziewiętnastolatek zwyczajnie się zainteresował.
– Okej, znalazłem dział poświęcony podstawowemu nazewnictwu świata – odparł, pokazując mi odpowiednią stronę. Trzymał palec na linijce, w której opisano żywioły, a także sposób akcentowania poszczególnych zgłosek. – Igahsa to ogień, Alorhsea to ziemia, Thefatsh znaczy woda, a powietrze to będzie... Caleahs. Literę „c" należy przeczytać jako „s", a pierwsze „a" jako „i". Chociaż nie mam pewności, czy drugiego „a" też nie powinno się tak czytać.
– Jakby syreny nie mogły się posługiwać łaciną – mruknęłam pod nosem. W popkulturze praktycznie każda enigmatyczna zagadka, czy słowo musiało się wiązać w jakimś stopniu z łaciną (jak to uznawało większość osób, w ten sposób łamigłówki, szyfry, czy chociażby rozsławione na każdym polu przepowiednie, brzmiały „mądrzej")! Magowie doskonale znali się na tym języku – większość zaklęć miało sobie w końcu coś z języków italskich – więc gdyby i syreny się nim posługiwały, nie miałabym najmniejszych problemów z tłumaczeniem ich przekazów. Ale jak to mówią: biednemu zawsze wiatr w oczy.
Wzięłam do rąk księgę i jakkolwiek dziwnie by to nie wyglądało, uniosłam ją do twarzy, aby moje usta znalazły się jak najbliżej okładki, a także zamka. Wyglądałam głupio, co najmniej, jakbym planowała zerwać klamry zębami, aczkolwiek nic innego nie przyszło mi do głowy. Księga nie miała żadnego panelu, na którym mogłabym wpisać hasło, a magiczne środki, jakimi zazwyczaj posługiwano się, aby zabezpieczyć prywatne lub zakazane woluminy nie uwzględniały współpracy z inną rasą, a już tym bardziej ze zwodniczymi syrenami.
– Caleahs – wyartykułowałam powoli i w miarę głośno, aby mieć pewność, że zostanę... usłyszana (jakkolwiek by to nie zabrzmiało). Czułam, jak coraz szybciej bije mi serce z powodu niecierpliwego wyczekiwania. Znaki, które aktywowały się pod wpływem mojego dotyku, pływały spokojnie po okładce, jakby również były ciekawe, czy coś się wydarzy.
Nic się nie stało.
Kompletnie nic.
– Jak to...? – Spojrzałam z zawodem na księgę. – Dlaczego nie zadziałało? Powietrze wydawało się pasować.
Momentalnie straciłam cały entuzjazm, a wiara, w to, że uda mi się odkryć, jak silne są powiązania Zander z seksowną wampirzycą Kaylą zniknęła, jak napompowany do granic możliwości balon, który ktoś brutalnie przebił szpilką. W oka mgnieniu sflaczał, zupełnie jak mój chwilowy optymizm.
Widać za szybko uznałam, że nareszcie jakaś zagadka zostanie rozwiązana i zniknie jeden z kluczowych problemów.
– No. To by było na tyle... – Wykrzywiłam się. – Będę chyba musiała zapytać Ca...
– Poczekaj – Zander chwycił mnie za rękę. Już miałam powiedzieć, że to naprawdę nie był moment na czułości i że aktualnie byłam sfrustrowana, co mogło skończyć się dla niego nie najlepiej, ale zrozumiałam, że wcale nie chodziło mu o romantyczny gest, czy próbę wsparcia mnie na duchu. Przyłożył moje palce do okładki księgi, w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą je trzymałam. – Widzisz to?
Zmrużyłam powieki, ale poza symbolami nie dostrzegłam niczego nietypowego. Czyżby wyostrzony wzrok nocnego zarejestrował jakiś minimalny szczegół, który przegapiłam lub, który się zmienił?
– Co?
– Tutaj w rogu. – Wskazał jeden ze znaków, który nijak nie różnił się od pozostałych, ale z tego co pamiętałam, nie wchodził w skład zagadki. Nie widziałam w tym jednak nic dziwnego, gdyż na całej okładce było takich symboli około piętnastu, jak nie więcej.
– Chyba nie nadążam. – Uporczywie wpatrywałam się w znak, jakby któraś z jego krawędzi miała nagle zmienić się w zarys ust i tym sposobem zdradzić, gdzie popełniłam błąd. – O co ci chodzi?
Wciąż trzymając moją dłoń na woluminie, przysunął do niej książkę ze słownikiem. Dopiero wtedy zrozumiałam. Tuż obok określonych słów znajdowały się ich odpowiedniki w postaci symboli. To z nich odczytaliśmy zagadkę.
Przy wyrazie „powietrze" widniał symbol, pokazujący w jaki sposób zapisać słowo „Caleahs". Był identyczny jak ten, który wskazywał dziewiętnastolatek.
– Z boku księgi masz oznaczenia poszczególnych żywiołów – oznajmił. – Kiedy ujawniłaś zagadkę, wszystkie pozostałe znaki odpłynęły, zostawiając puste miejsce u dołu okładki, tuż przy zamku. Może trzeba wybrać odpowiedni znak i umieścić go w wybranym miejscu.
Zaświeciły mi się oczy, a nadzieja, chociaż właśnie próbowała ewakuować się tylnymi drzwiami, postanowiła wrócić. Uświadomiłam sobie, że odpowiedź do zagadki cały czas mieliśmy pod nosem. Znaki poruszały się pod wpływem mojego dotyku, więc z pewnością i symbol powietrza dało się przesunąć na odpowiednie miejsce. To miało prawo się udać!
– Jesteś genialny! – niemal krzyknęłam. Zanim zorientowałam się, co robię, przyciągnęłam chłopaka do siebie i uradowana pocałowałam go w policzek.
Całowałam go już wcześniej wiele razy (a gdyby nie jego „kochana" kuzynka, która przeszkodziła nam u niego w domu na korytarzu, pewnie posunęłabym się dalej), a mimo to, kiedy obecnie ekspresowo odsuwałam się od wampira, mogłabym się wręcz założyć, iż moje policzki oblały się szkarłatem. Czułam się zupełnie jak wtedy, gdy pocałował mnie po raz pierwszy – równie zagubiona, ale pragnąca czegoś więcej. Dopóki trzymałam się od Licavoliego z daleka, emocje zdawały się mniej intensywne i przytłumione. Teraz marzyłam wyłącznie o jednym. Aby ta cholerna Woller przestała istnieć i wzbudzać we mnie tak bolesną zazdrość.
Zander nic nie powiedział, ale delikatny uśmiech w połączeniu z oczami, w których pojawiła się ewidentna ulga, zdradzały, jak bardzo ucieszył go ten nieplanowany ruch. Ja za to zdałam sobie sprawę, że zaczynałam przegrywać z tęsknotą za jego bliskością.
– W porządku – zaczęłam zakłopotana, aby pociągnąć temat, a tym samym odwrócić jakoś naszą uwagę od mojej sekundowej impulsywności. Było to trudne. – Spróbujmy zrealizować twój pomysł. A nuż coś z tego wyjdzie.
Symbole zdążyły zniknąć, więc znów przejechałam dłonią po okładce, aby ujawnić je wszystkie. Tak jak mówił Zander, tuż pod układającą się zagadką, pojawiło się miejsce wolne od jakichkolwiek znaków; zupełnie, jakby na tafli wody pełnej liści, powstała podejrzana przerwa. Pasowała do teorii chłopaka, teraz, jak już mieliśmy podejrzenia, co do jej zastosowania, zdawała się wyraźnie sugerować, aby umieścić tam odpowiedź. Moja nadzieja rosła w zastraszającym tempie.
Wyprostowałam się, a następnie przyłożyłam palec do „Caleahs". Przesunęłam go w bok, a symbol, jakby przyczepił się do opuszka, popłynął za nim. Spojrzałam rozpromieniona na Zandera, ale tym razem pilnowałam się, aby nie dopuścić do kolejnego cielesnego kontaktu. Nie zresztą było takiej potrzeby. Nocny zamiast we mnie, wpatrywał się z zafascynowaniem w płynący znak. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo wampiry nie przepadały za magami, ich zainteresowanie czarami zdawało się temu kompletnie przeczyć. Chociaż, z drugiej strony, jak dotąd spotkałam tylko kilku nadnaturalnych z rasy dziewiętnastolatka, którzy nie ukrywali, jak fascynującą zagadką był dla nich mój świat. Jego samego ciężko było zaliczać do tej grupy, skoro niemal na sto procent wpływ na jego światopogląd miał Rinari. W mniejszym lub większym stopniu.
Odetchnęłam. Przesunęłam „Caleahs" we wskazane miejsce, mając nadzieję, że się nie pomyliliśmy. Ja, w związku z rozwiązaniem zagadki, Zander, w przypadku przekazania jej księdze. Nie chcąc czuć zawodu, nastawiłam się na to, że znów nic się nie wydarzy. Ostatecznie i tak nie byliśmy na przegranej pozycji – rozszyfrowaliśmy syrenią łamigłówkę, mając do dyspozycji wyłącznie mini słownik podstawowych słów używanych w ich języku. Zaszliśmy daleko. Zawsze pozostawała opcja z zapytaniem Casimira, co robić dalej.
Zander wciągnął ze świstem powietrze, co przywołało mnie do rzeczywistości. Wbiłam wzrok w księgę, z którą, o dziwo, coś zaczęło się tym razem dziać. Symbole zajaśniały na biało i wszystkie naraz zniekształciły się, tworząc na środku okładki jedną wielką plamę. Podpłynęła ona następnie do symbolu oznaczającego powietrze, co skutkowało kolejną zmianą jej barwy. Niebieska, jarząca się nowym światłem łuna, w którą wniknął ostatni znak, rozlała się po całej powierzchni księgi. Wytworzyła się tym samym jakaś magiczna energia, ponieważ już po chwili z głośnym sykiem wypuściłam wolumin z rąk. Poczułam nieprzyjemne ciepło, rozchodzące się na całej długości palców.
I najwyraźniej to samo ciepło, które mnie omal nie poparzyło, roztopiło żeliwny zamek, a także metalowe klamry trwale połączone ze sztuczną, starą skórą. Spojrzeliśmy po sobie z Zanderem, kiedy do naszych uszu doszedł trzask. Zabezpieczenia pękły, jakby dopiero teraz lata, które liczyły, dały o sobie znać. Wstrzymałam oddech.
Księga stanęła przed nami otworem.
* * *
W dniu, gdy Leanice poznała synów Władcy Ognia, przestała czuć się jak prawdziwa, pełnoprawna księżniczka. Była nią, rzecz jasna i nikomu nawet przez myśl nie przyszłoby, aby temu zaprzeczać, a jednak dziewczyna odczuwała nieodparte wrażenie, że nie sprawowała swej funkcji należycie. Kwestia obowiązków, których, ze względu na swego nadopiekuńczego ojca, nie miała praktycznie w ogóle, męczyła ją za każdym razem, kiedy słuchała opowieści Rinari'ego o pozostałych Królestwach. Podobnie jak Aisaden Airen, książę miał na głowie wiele obowiązków, począwszy od tych najprostszych, jak podpisywanie dokumentów, na reprezentowaniu ojca kończąc. Jako przedstawiciel Żywiołu Ognia i jego pierworodny syn, sprawował pieczę nad wojskami, odwiedzał najróżniejsze części świata, by w razie konieczności kontaktować się z ludźmi, a także zajmował się sprawami związanymi z życiem politycznym i gospodarczym własnego Królestwa. Nigdy nie opowiadał Leanice ze szczegółami, na czym polegały jego zadania, więc gdy przypadkiem posługiwał się wojskowym słownictwem lub wspominał o wyprawach mających na celu zyskanie sojuszników, białowłosa nie za wiele rozumiała. Czuła się z tego powodu niemądra, pozbawiona podstawowej wiedzy na temat sprawowania jakiejkolwiek władzy. Poza uśmiechaniem się, czy witaniem gości, nie potrafiła zupełnie nic. W Królestwie Powietrza wszystkimi obowiązkami zajmował się jej ojciec wraz z szeregiem doradców.
Na podstawie krótkich opowieści Rinariego, księżniczka domyślała się, jak ogromną odpowiedzialność nosił na barkach młody mężczyzna. Między innymi dlatego, rozumiała, gdy musiał ją opuścić, by wrócić do domu i uporządkować sprawy, które przyszło mu z jej powodu zaniedbać. Oboje liczyli wtedy zachody słońca, jakie zmuszeni byli przetrwać w rozłące.
Tym jednak razem wyłącznie Rinari, stojąc w milczeniu na balkonie swej sypialni, z utęsknieniem wpatrywał się w księżyc, marząc o powrocie do ukochanej. Leanice natomiast, błagała w duchu, aby książę miał dość obowiązków, które by mu to uniemożliwiły.
Jego wyjazd, był dla białowłosej niczym zrządzenie losu. Gdyby został przy niej, nie uszłoby jego uwadze to, iż z dziewczyną działo się coś niepokojącego. Z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Ostatni etap ciąży okazał się najgorszy, a choć księżniczka miała wsparcie ze strony Penrith, ukrywanie nabrzmiałego brzucha, w połączeniu z mdłościami, a także opuchniętymi do granic możliwości stopami, stało się niemożliwe. Nie mieściła się już w żadne suknie, ponadto bóle stały się uciążliwe do tego stopnia, że niemal przestała wychodzić z łóżka, dopuszczając do siebie wyłącznie kilka służących i znającą jej problem, starszą Lutyankę. Dziewczyna przesypiała całe dnie i miała trudności z przyjmowaniem pokarmów. Młode służki, które codziennie przynosiły jej posiłki, na próżno usiłowały przekonać ją do jedzenia większych porcji, obawiając się, że słabość ich pani wynikała właśnie z nieodpowiedniej diety. Leanice nie poinformowała zmartwionych dziewcząt, że większość potraw, które przynosiły, powodowało u niej niewyobrażalne mdłości.
Na dolegliwości nie pomagało nic, z wyjątkiem leczniczych ziół i eliksirów, które Penrith przynosiła od innych Lutyanek. Przyjaciółki bardzo martwiły się o księżniczkę, aczkolwiek wiedząc, że przebywa z nią Penrith, uszanowały wolę starszej przyjaciółki, aby w miarę możliwości nikt nie odwiedzał komnat dziewczyny. Nie były świadome, że córka Władcy Powietrza tak naprawdę wcale nie chorowała, mogły wyłącznie snuć domysły. Księżniczce, która nie miała pojęcia o planowaniu strategii, a oszustwem gardziła bardziej niż czymkolwiek innym, udało się zwieść nie tylko ojca jej dziecka, ale także prawie wszystkich w Królestwie. Nikt nie wiedział, że ich pani, najważniejsza osoba zaraz po Władcy Powietrza, spodziewa się przyjścia na świat następcy tronu.
Jakiś miesiąc przed zakładaną datą rozwiązana, Penrith opowiedziała Leanice pokrótce, jak będzie wyglądał poród i jak dokładnie powinny się wtedy zachować, aby utrzymać go w sekrecie. Nieprzygotowana dziewczyna, słysząc o krwi i bólu, jakie miały jej towarzyszyć, najpierw się przeraziła, a później dostała ataku paniki. Zdrętwiała na całym ciele, miała trudności z oddychaniem, a kiedy Lutyance udało się ją nieco uspokoić, popłakała się z bezsilności i strachu. Było jej tak ciemno przed oczami, że mało brakowało, a by zemdlała. Penrith, przygotowana na taki obrót spraw, cuciła ją zapachem ziół. Czuła się winna, ale nie mogła przecież do samego końca czekać z poinformowaniem księżniczki, że rodzenie nie należało do łatwych, a wśród kobiet często zdarzało się, że albo one, albo ich dzieci umierały. Choć Leanice była córką Żywiołu i śmierć jej nie groziła, w przypadku nienarodzonego potomka księżniczki i syna Władcy Ognia, nie było pewności, czy wszystko pójdzie dobrze. Krew w krwi osób obdarzonych mocami mogła zachowywać się zupełnie inaczej niż zwykła, ludzka.
Pozostawała wiara w to, iż w odpowiednim momencie naturalny instynkt podpowie Leanice, jak się zachować i pomimo słabej psychiki, fizycznie księżniczka jakoś sobie poradzi. Żadna z nich jednak – ani Penrith, ani sama Leanice – pomimo powzięcia wszelkich środków ostrożności, aby zapewnić księżniczce jak najlepsze bezpieczeństwo, nie przygotowały się tak naprawdę na ów chwilę.
* * *
Od momentu, gdy Misurie wróciła z ukrytego wymiaru, często zdarzało jej się dzwonić w wolnych chwilach do rodziców, aby dowiedzieć się, czy wszystko było u nich w porządku. Ojciec wprawdzie niezbyt palił się do tego, by z nią rozmawiać (gdy tylko jakiś rok temu dowiedział się, iż w czasie, kiedy jego syn wygrywał magiczne, prestiżowe konkursy, jego córka z powodzeniem odnosiła sukcesy na czarnym rynku, uznał ją za tą „gorszą" część jego potomstwa), ale matka nadrabiała za nich oboje. Codziennie z niecierpliwością wyczekiwała telefonów od dziecka i z przyjemnością opowiadała, co działo się tego i tego dnia w rodzinnym mieście Misurie. Pytała również o Radę, o to, jak nastolatka spędza wolny czas, o Americę, a także, kiedy wszyscy wrócą do Cennerowe'a. Na ostatnie pytanie, dziewczyna nie znała odpowiedzi i przy każdym telefonie, kwitowała je mruknięciami.
Rzecz jasna nie było rozmowy, w której przynajmniej na chwilę temat nie zszedłby na brata dziewczyny. Matka, nieświadoma, jak bardzo zielonowłosa czuję się do niego porównywana, cała w zachwycie opiewała nowe osiągnięcia Noaha. A to ponoć wygrał konkurs z zaklęć ziemnych, które były jego konikiem, a to przyprowadził do domu nową, cudowną dziewczynę z dobrej rodziny czarodziei, a to odkrył w sobie jakieś nowe pokłady energii, pozwalające mu stosować niesamowite zaklęcia... Nawet po tym, jak Misurie okazała się Lutyanką, w rankingu na najbardziej genialne dziecko, to chłopak ciągle zajmował podium. Matka może i pozachwycała się jakiś czas przeszłością dziewczyny, ale spędziwszy kilka dni z córką pod jednym dachem, szybko przyzwyczaiła się do „wyjątkowości" dziewczyny. Lutyanka nie cieszyła się taką popularnością, jaką od razu zyskała Wielka Trójka, w postaci Leanice, Rinari'ego i Asiadena Airena. Jakby nie patrzeć Dorian był poszukiwany na całym świecie, Zander został niepisanym reprezentantem swojej nocnej rasy, a America... no cóż, to wokół niej kręciła się cała machina, którą uruchomił Magelli. Misurie była tylko dodatkowym elementem.
Tego wieczoru, po obowiązkowym telefonie do mamy, nasłuchaniu się aktualnych rewelacji na temat Noah i upewnieniu się, że w domu wszystko było okej, Misurie postanowiła wymknąć się z pokoju, aby przespacerować się po korytarzu. Daniel jak nic nie pochwaliłby jej zachowania, ale kiedy w grę wchodził marazm, Misurie była gotowa zaryzykować. W pokoju nudziło jej się niemiłosiernie, brakowało jej także rozmów z Americą i Dafne. Niestety, obecnie nie miała jak skontaktować się z żadną z przyjaciółek (sypialna Ami znajdowała się daleko, jeśli natomiast chodziło o Rorke, powód był jasny). Dziewczyna postanowiła więc w ostateczności zajrzeć do Vanessy pod pretekstem sprawdzenia, jak dziewczyna się czuję. W końcu jeszcze nie doszła do siebie po ostatnim pobycie u pielęgniarki.
Nie zaszła daleko. Po pokonaniu może dwóch zakrętów, ku swojemu zdumieniu, trafiła na wieszczkę na korytarzu.
– Vanessa? – zapytała zielonowłosa, marszcząc brwi. Jej wzrok umknął w bok, za okno, gdzie noc rozrzuciła na niebie czarną płachtę i ścieliła ją właśnie tysiącami gwiazd. Było zdecydowanie późno, a żadna z nich nie była w towarzystwie swojego strażnika. – Co ty tu robisz? Jeszcze tak ubrana... Eyla jest gdzieś w pobliżu?
Nastolatka nie odpowiedziała. Stała pośrodku korytarza w wełnianej piżamie – dopiero po dokładnym przyjrzeniu się, Misurie zauważyła, iż nie miała na sobie butów, ani nawet skarpetek – ze wzrokiem wbitym w swoje uniesione dłonie. Zielonowłosa momentalnie domyśliła się, iż dziewczyna dosłownie chwilę temu doświadczyła kolejnej wizji. Wcale nie optymistycznej, wnioskowała po jej obojętnej, wypranej z emocji minie.
– Hej, Van. – Misurie zachowując ostrożność, podeszła do Vanessy, uśmiechając się słabo. Nie miała stuprocentowej pewności, czy wizja już się zakończyła, wolała mimo wszystko zachować lekki dystans. – W porządku? Wiesz, gdzie jesteśmy?
Vanessa zamrugała, a jej twarz znów nabrała normalnego koloru. Podniosła głowę, odrywając spojrzenie od dłoni. W jej oczach kłębiły się uczucia, których czarownica nie potrafiła odszyfrować.
– Udało im się – wyszeptała wieszczka. Jej warga drżała, a nogi uginały się pod własnym ciężarem. Misurie podtrzymała ją, by nie upadła. – Znaleźli sposób. Za wcześnie... powinna najpierw przeczytać list. Już za późno.
– List? – zapytała spokojnie Misurie. Była zestresowana kolejną wizją przyjaciółki, ale nauczyła się już, że krzykiem ani zbytnią gwałtownością nic nie wskóra. Gdy wieszczka wpadała w trans, pomóc mógł wyłącznie spokój. – Van, o czym mówisz? Powiedz mi, proszę.
Na dźwięk delikatnego, stonowanego głosu, Vanessa zadarła głowę. Wpatrywała się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zielonowłosej mina dziewczyny skojarzyła się z zagubieniem. Jakby typowe dla wieszczki opanowanie mieszało się z tłumioną gdzieś wewnątrz umysłu rozpaczą.
– To będzie jedna z tych wersji – wyszeptała.
Po plecach Misurie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Skupiała się głównie na tym, aby nie upuścić przyjaciółki, jednak coś w jej głosie, wyjątkowo ją zaniepokoiło. Zmusiło do skupienia się na wypowiadanych przez ciemnowłosą słowach.
Uczuła w ustach suchość.
– Jaka wersja?
Dziewczyna ponownie spuściła wzrok na swoje dłonie. Lutyanka spodziewała się, że wieszcza coś w nich trzymała, ale gdy sama również powiodła na nie spojrzeniem, niczego nie dostrzegła. A jednak młodsza dziewczyna wpatrywała się w nie intensywnie, jakby analizowała specyficzny układ linii na rękach. W pewnym momencie zacisnęła je w pięści.
– Ta, w której nie potrafię przewidzieć niczyjej śmierci – wyznała, beznamiętnym tonem. W jej oczach kryły się ledwie zauważalne łzy. – Poza jedną... Swoją własną.
* * *
Zamrugałam i przyłożyłam dłoń do pulsującej głowy. Powiedzieć, że bolała, to jak nazwać panterę Najwyższego Radcy milusim, uroczym kotkiem. Czułam się tak, jakby ktoś wrzucił mnie na karuzelę i nie pozwalał z niej zejść, dopóki nie zepsuł się sprzęt. Minęła dobra chwila, nim udało mi się przestać chwiać i skoncentrować wzrok w jednym punkcie. Nie stłumiło to jednak rewelacji, jakie wystąpiły w moim żołądku.
Z trudem się wyprostowałam. Nie miałam bladego pojęcia, co mogło się stać. Pamiętałam wyłącznie moment otworzenia księgi Augustusa Blaise'a, a później pomarańczowe światło, które zmieniło się w dziwną, lśniącą wstęgę i z zawrotną szybkością oplotło mój umysł. Nim się spostrzegłam, już leciałam do tyłu. W przebłyskach wspomnień widziałam dłonie Zandera, które mnie chwyciły, jak również jego zaniepokojoną twarz. Choć sama byłam gotowa na taki obrót spraw (stąd brak paniki, gdy ocknęłam się w obcym miejscu), nie przygotowałam na podobną ewentualność nieznającego się na czarach wampira. Zapomniałam napomknąć, że skoro księga była magiczna to i sposób jej odczytywania mógł zgoła różnić się od tego, jak działała normalna, ludzka lektura. Wprawdzie z biegiem lat, czarodzieje odstąpili od ksiąg, które „pochłaniały" czytelnika, ale biorąc pod uwagę czas, w którym żyła Leanice, nie zdziwiłabym się, nawet gdyby wolumin usiłował mnie pożreć.
Poklepałam się po policzkach, aby dodać sobie nieco werwy. Okolica niepodważalnie się zmieniła. Zniknęła moja sypialnia, meble, Zander i cała reszta. Nie byłam pewna, gdzie się znalazłam, ale byłam pewna, że moje ciało wciąż znajdowało się w pokoju, pilnowane przez chłopaka. Podejrzewałam, iż moja podświadomość została połączona z księgą. Było jasno, ale na szczęście nie na tyle, abym nie potrafiła rozróżnić otaczających mnie kształtów i kolorów. Wszędzie wokół znajdowała się mgła, barwiona bielą, fioletem i błękitem. Gdy zaś obróciłam się za siebie, dostrzegłam wyłącznie ciemność.
Uważnie się rozglądając, zrobiłam krok do przodu. Nie krzyczałam, nie szukałam magicznego wyjścia ewakuacyjnego, po prostu szłam. Próbowałam pochwycić kolorową mgłę, ale okazała się zachowywać wyjątkowo normalnie. Rozpływała się na boki, niczym pchane wiatrem chmury i ustępowała spod nóg, gdy natrafiała na wywołany przez ich ruch pęd powietrza. Co jakiś czas gdzieniegdzie błysnęła tylko odrobina pyłku, który się z niej ulatniał.
Naraz mgła zrobiła się gęstsza, a przede mną zmaterializowała się jakaś postać. Odskoczyłam do tyłu, gdyż jej zarys powstał z warstwy mgły, w której kierunku akurat sięgałam. Serce zabiło mi mocniej, kiedy tajemnicza, niemal całkowicie przeźroczysta twarz skierowała się w moją stronę, a niematerialna, tkana z niebieskiej pary ręka, uniosła się. Przełknęłam ślinę, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Określenie, czy ów zjawa była kobietą, czy mężczyzną spełzło na niczym, kształtna masa przypominała z wyglądu bazę, z jakiej dopiero po długich przygotowaniach, można by było ulepić prawdziwego człowieka. Niemniej jednak doskonale widziałam, że postać wskazała ręką na moją pierś, a następnie przeniosła ją na siebie. Wyciągnęła drugą dłoń, odwróconą wnętrzem ku górze. Skinęła przyzwalająco głową.
– Chcesz, żebym wzięła cię za rękę? – zapytałam niepewnie. Ani trochę nie uśmiechało mi się dotykać ducha księgi Leanice. Zwłaszcza takiego, który wyglądał jak główny bohater leśnej opowieści o duchach.
Niestety zjawa przytaknęła. Wpatrywała się we mnie przenikliwie, jej ciemne, mgliste ślepia odznaczały się w pewnym stopniu na tle reszty „ciała". Nie mrugała, nie miała źrenic ani tęczówek, wyłącznie dwie dymiące kule.
Nie miałam wyjścia. Uniosłam rękę, wciąż zachowując czujność, by w razie czego w odpowiednim momencie ją cofnąć. Zjawa nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu, po prostu czekała. Gdy ujęłam delikatnie jej dłoń, bezwiednie zadygotała. Spuściła głowę.
Jej ciało zakołysało się, a tworzący je dym, zgęstniał. Dusza księgi potrząsnęła głową, w efekcie na co, pojawiły się na niej długie, unoszące się samoistnie pasma włosów. Ciało oplotła nowa warstwa mgły, tworząca zarys lekkiej, prostej sukienki do kolan. Dół ubrania unosił się i opadał.
Kiedy zjawa cofała rękę, była już w pełni ukształtowaną dziewczyną o moim wzroście, zadartym nosie i połyskujących, aczkolwiek nadal powstałych z niebieskiego dymu oczach. Przez jedno uderzenie serca, obawiałam się, że przybierze wygląd Leanice, ale ostatecznie zjawie bliżej było do mojego obecnego wcielenia, aniżeli księżniczki żywiołów.
„Jestem przeszłością. Jestem teraźniejszością. Jestem przyszłością" – usłyszałam niespodziewanie w swoim umyśle. Zamrugałam i zrobiłam krok wstecz. Zjawa patrzyła się na mnie intensywnie. Czułam, jak jej ślepia wwiercają się w mój mózg i wtłaczają weń odpowiednie słowa: „Jestem tym, co przepadło i tym, co zostało zapomniane. Jestem początkiem i jestem końcem. Łkaniem starości i echem nowego początku. Czystością i zgnilizną. Fałszem i prawdą. Wspomnieniem tego, czego nie da się odzyskać."
Gapiłam się na ducha samej siebie oniemiała. Z rozchylonymi ustami, słuchałam własnych myśli, mając pewność, że to właśnie on mi je przekazywał. Dobrą chwilę trwało, nim zakończył swój monolog, w którym wymienił sporo barwnych rzeczowników. Kiedy głos w głowie ucichł, nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zjawa znów wyciągnęła rękę. Tym jednak razem zachowała się nieco inaczej, niż wcześniej, ponieważ drugą dłonią chwyciła się za pasmo włosów. Pod wpływem jej palców, mglisty kosmyk zaczął przypominać naturalne włosy z pojedynczymi pasmami. Właśnie jedno z tych pasm, a konkretnie cieniutki, połyskujący, niczym srebro włos, wybrała postać i owinęła sobie wokół nadgarstka.
„Jestem przeszłością. Jestem teraźniejszością. Jestem przyszłością" – odezwało się znów w moim umyśle. „Wybierz, co uważasz za słuszne, zbolała córo panów Żywiołów. Pamiętaj jednak, iż odbierając, również poniesiesz wysoką cenę"
Uniosłam brew. Miałam wybierać? Co dokładnie?
Naraz przypomniały mi się słowa Casimira, gdy opowiadał mi, czym jest księga Blaise'a. Zawierała wszystkie wspomnienia żywych istot, bez względu na to, czy przeszłe, obecne, czy przyszłe. Zjawa chciała, bym wybrała wspomnienie, na którym mi zależało. Ostrzegała mnie także widocznie przed tym, co mogę zobaczyć, jeśli zdecyduję zbyt pochopnie.
Zależało mi. Naprawdę zależało mi na tym, by poznać sekret Zandera i Kayli. Gdy jednak sięgałam w stronę dłoni mojej przepustki do jego wspomnień, uderzyła mnie myśl, iż faktycznie działałam wyłącznie pod wpływem emocji. Regarte nie powierzył mi drogocennej księgi, o którą walczyły dwa niebezpieczne klany, tylko po to, bym mogła się nią pobawić i wykorzystać dla własnych celów. Znalazłabym się wtedy na tym samym miejscu, co czarodziej, który pod postacią Joeala wtargnął do mojego domu, a także nadnaturalni, stojącymi za ostatnim atakiem na siedzibę Rady. Użyłabym księgi, by zaspokoić własną zachciankę.
I choć nie zrezygnowałam z planu odkrycia tajemnicy Licavoli'ego, to nie on był aktualnie moim priorytetem.
Z dudniącym sercem, chwyciłam zjawę za rękę. Całą swoją uwagę skoncentrowałam na pewnym wysokim, przystojnym blondynie z granatowym pasemkiem. Gdy odpływałam w sen, zauważyłam jeszcze, jak zjawa zrywa z głowy pasmo włosów, a te rozmywa się w powietrzu, mieszając się z mgłą.
Rozdział! Przepraszam, że nie było go tak długo, ale... po prostu tak bywa, dopieszczałam w tym czasie rozdziały Czary Kruka - swoją drogą, zajrzyjcie do tego opowiadania i powiedzcie, co myślicie :D Bardzo się staram jeśli chodzi o ów książkę, więc wszelkie sugestie będą mile widziane :D
Zbliżamy się do końca tego tomu :P Obawiam się tego, ponieważ koniec, który zaplanowałam jeszcze nim w ogóle miałam początek tej części możecie przyjąć... różnie. Niemniej jednak zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3
W tym rozdziale dedykacje dostają wszyscy! Za to, że tak cierpliwie czekacie na kolejne rozdziały i przeżywacie historię wraz z bohaterami. Pozdrawiam was serdecznie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro