Rozdział 18 cz.2
Po paru próbach i niefortunnych potknięciach, kiedy to zaledwie cudem udało mi się utrzymać na platformie, odnalazłam odpowiednią ścieżkę. Byłam już wkurzona nie na żarty, bo w ciemnościach plątały mi się nogi, a jakby tego było mało, po kilkunastu minutach doszło do tego wszystkiego uporczywe cykanie. Dobiegało z nieokreślonego kierunku i brzmiało, jak dźwięk wyjątkowo głośnego zegara. Zupełnie jakby moje ociąganie się, włączyło jakiś licznik. Wolałam nie sprawdzać, co będzie, gdy odliczanie się zakończy.
Gdy nareszcie natrafiłam nogą na stabilną powierzchnię, nawet się nie zastanawiałam. Balansując wyciągniętymi na boki rękami, aby znów nie spaść, ruszyłam przed siebie, szukając dalszych kładek. Nie miałam się czego złapać, mogłam liczyć tylko na to, że platformy tym razem będą ułożone w równych odstępach. Nocni nie mieliby z tym aż tak dużego problemu, ale ja byłam niczym ślepiec idący tuż nad przepaścią. Dosłownie i w przenośni.
Pot spływał mi po plecach strumieniami, kiedy pokonałam kolejny etap podniebnego toru. Mgła nieco się rozrzedziła, ale ciężko było wykazywać entuzjazm skoro zamiast czubka nosa widziałam teraz góra na kilka centymetrów do przodu. Ciekawe, czy w ogóle nadal przebywałam na tej samej ścieżce? Może zboczyłam na inną trasę, gdzie czekały na mnie jeszcze kreatywniejsze atrakcje, a także przeszkody.
– Światło zaraz wróci – powtarzałam cicho, żeby dodać sobie otuchy. – To tylko mgła. Pokaż temu niedowiarkowi, Leonowi, że dasz radę.
Te słowa okazały się niezbyt pomocne, ale zdołały odwrócić moją uwagę przynajmniej na tyle, że dotarłam do kolejnej platformy bez ataku paniki. Cykanie zegara zwolniło, a światło latarni, migoczące na horyzoncie, zdawało się nieco zbliżyć. Tańczyło jakiś metr ponad linią wzroku. Kiedy na nie spojrzałam, obróciło się do góry nogami, po czym przybrało błękitno-zielony odcień.
Przerwałam szukać nowej liny do zamocowania zabezpieczeń i skoncentrowałam się na znajomej barwie światła. Kula przybrała tymczasem nieregularny kształt, a z miejsca, gdzie jaśniała najmocniej wyrosły jej długie, płaskie uszy. Zamrugałam z niedowierzaniem, kiedy oprócz nich pojawiły się jeszcze cztery, masywne łapy i ogon ciągnący się w dół niczym kolejna lina, której mogłam się złapać. Nie byłam na tyle blisko, aby mieć pewność, ale nawet z tak dużej odległości wilka ciężko byłoby pomylić z jakimkolwiek innym zwierzęciem.
Zagapiłam się na Sylfa, a on jak gdyby nigdy nic, obracał się w powietrzu, pozostawiając za sobą jasną łunę światła.
– To znowu ty – powiedziałam, nie wiedząc, jak się zachować. Powinnam uznać Żywiołaka za fatamorganę, czy za istniejący byt, który kręcił się we wszystkie strony kilkanaście metrów dalej?
Sylf zastrzygł uszami, ale nie przestawał się obracać. Niewiele myśląc, wychyliłam się na platformie, aby lepiej mu się przyjrzeć. Przyszło mi na myśl, że może znowu zniknie zanim zdołam cokolwiek zrobić, on wydawał się jednak o wiele bardziej „materialny" niż do tej pory. Nie przeszkadzał mu wszechobecny mrok, rozjaśniał go swoim blaskiem jak magiczna, żywa kula światła.
– Czego ode mnie chcesz? – krzyknęłam.
Nie miałam pewności, czy mnie usłyszy, ale okazało się, że moje pytanie do niego dotarło. Żywiołak zatrzymał się i przechylił łeb na bok. Jego pysk rozświetliły dwa jarzące się punkty – niebieskie oczy, które co raz zasłaniała unosząca się, gęsta grzywa. Była dłuższa niż wcześniej, podobnie jak ogon.
Wilk spojrzał na mnie inteligentnym wzrokiem, ale gdy usiłowałam coś jeszcze dodać, zadarł głowę i bezgłośnie zawył. Zauważyłam, że jeszcze ani razu, odkąd się dla mnie poświęcił i go widywałam, nie wydał z siebie najcichszego dźwięku. Było w tym coś niepokojącego.
– Słuchaj – odchrząknęłam. Cofnęłam się na platformę i usiadłam na jej brzegu. Miałam jeszcze na tyle rozumu, żeby w pierwszym odruchu nie biec bezmyślnie w stronę Sylfa. Wciąż nie wyjaśniłam, skąd się wziął. – Nie mam za cholerę pojęcia, co się dzieję i dlaczego ciągle cię widzę, nie wiem też, czy w ogóle jesteś t y m Sylfem, który był w Cennerowe'ie... Mimo to... chyba powinnam ci podziękować. Powiedzieli, że zawdzięczam ci życie.
Żywiołak kłapnął paszczą. Sądziłam, że a nuż mnie zrozumiał, ale on tylko wrócił do obracania się w miejscu. Jak na to, że właśnie wyraziłam wdzięczność za ratunek, nie był tym specjalnie przejęty.
– To jak? – Podkuliłam nogę i oparłam ręce na kolanie. Wyczułam przy okazji pod palcami, że legginsy były przetarte w miejscach, gdzie stykały się z uprzężą bezpieczeństwa. – Pogadamy sobie o tym, co zaszło? Ja będę mówić, a ty majtać uszami, czy tam ogonem i odpowiadać. Co ty na to?
Wilk nie zareagował, a przynajmniej nie tak, jak bym chciała. Siedziałam więc w milczeniu i się na niego patrzyłam, a on kontynuował swoje dziwne fikołki. Czekałam, czy może coś z tego wyniknie, ale raczej się na to nie zapowiadało.
– No to – zaczęłam – często zdarza ci się poświęcać dla nastoletnich czarownic? Żywiołaki mają jakiś kodeks, że przynajmniej raz w czasie swojego istnienia wypadałoby, aby kogoś uratowały, czy zrobiłeś to ze względu na moją przeszłość? Ej, a może jesteś... byłeś moim Gemini!? Nie, to chyba raczej odpada skoro po raz pierwszy zobaczyłam cię w ukrytym wymiarze.
Miałam tak wiele pytań. Może Leanice posiadała kiedyś własnego wilka? Kochała przecież zwierzęta, a one ją. Istniało duże prawdopodobieństwo, że któreś z nich nadmiernie się do niej przywiązało i teraz wróciło w postaci Żywiołaka Powietrza.
Wilk pokręcił łbem, jakby wpadł do jeziora i teraz pozbywał się z sierści kapiącej wody. Zamiast cieczy pozbył się jednak świecącego, tajemniczego proszku, który zawirował w ciemności i rozproszył się na dwie mniejsze części, czyniąc wilka zupełnie białym. Oba kłębowiska drobin poczęły z zawrotną szybkością krążyć dookoła, tworząc dwa niewielkie, powietrzne wiry, a gdy po kilku sekundach gwałtownie opadły, na ich miejscu znajdowały się dwa szczeniaki – jeden o czerwonej, drugi o idealnie niebieskiej poświacie.
Poderwałam się na równe nogi, niemal przypłacając to zleceniem z platformy. Pojęłam, że o to cały czas chodziło Sylfowi, gdy był zajęty swoim podniebnym wirowaniem – zamierzał przywołać dwa mniejsze wilki.
Tyle że to nie były wilki.
Czerwony i niebieski szczeniak zawyły równie bezgłośnie co wcześniej Sylf. Na próżno było zgadywać, czy tak jak ich większa wersja były Żywiołakami. W pobliżu nie pojawił się krąg energetyczny, więc ewidentnie zostały przywołane. Istniało też prawdopodobieństwo, że mój wilk zdołał się jakoś... podzielić na trzy części, ale w życiu nie słyszałam, jakoby coś takiego było w ogóle możliwe.
Szczeniaki tymczasem zaczęły się zmieniać. Stanęły na tylnych łapach i nastroszyły sierść. Ich uniesione, przednie kończyny straciły swój kształt, a następnie przemieniły się w ludzkie ręce. Tułowia, nabrały bardziej ludzkiej budowy, a łby, jeszcze przed sekundą wilcze, nabrały dziecięcych rys.
– Co do...? – Otworzyłam usta.
Stała przede mną dwójka dzieci, na oko może w wieku sześciu, siedmiu lat. Pomijając fakt, że świeciły się tak samo jak Sylf i ich ciała zachowywały się jak ruchomy pył, były do siebie podobne jak dwie krople wody. Nie miały na sobie żadnych ubrań Niebieski chłopiec stał z ręką zaciśniętą w piąstkę, dziewczynka natomiast trzymała w drobnej dłoni księgę łudząco podobną do tej od Najwyższego Radcy. Oboje zaciskali wolne ręce na pasmach grzywy Sylfa, jakby bali się, że się zgubią, jeśli je puszczą.
Niebieski chłopiec, biały wilk, czerwona dziewczynka... przypominali barwy herbu Cennerowe'a. Trzy zdobiące go róże.
Sylf spojrzał zachęcająco na dziewczynkę, a potem na mnie. Dziecko posłusznie puściło się grzywy i ruszyło do przodu, pozostawiając za sobą czerwoną poświatę i resztki pyłu. Unosiło się w powietrzu, ale nie lewitowało. Poruszało nogami, jakby chodziło, choć nie dotykało kładek należących do toru.
Dziewczynka znalazła się tuż przede mną. Wpatrywałam się w nią ze zdumieniem, zbyt pochłonięta tym, w czym brałam udział, aby jakkolwiek reagować. Ona w międzyczasie ostrożnie uśmiechnęła (tak mi się przynajmniej zdawało, bo pył tworzący jej twarz zniekształcał rysy twarzy i domniemamy uśmiech). Wyciągnęła rączkę, aby chwycić mnie za uprząż bezpieczeństwa, albo za opuszczoną obok dłoń (kto wie), ale zanim mnie dotknęła, Sylf ostrzegawczo warknął. Ja go nie usłyszałam, dziecko już tak. Cofnęło pośpiesznie rękę, a czerwone drobiny z jej palców poderwały się do lotu z powodu gwałtownego ruchu. Chwyciłam kilka z nich – nie rozpłynęły się, więc chyba nie miałam omamów.
Uniosłam wzrok na twarz dziewczynki. Po jej uśmiechu nie pozostał ślad, spoglądała na mnie, a jej usta drżały, jakby miała się zaraz rozpłakać. Była smutna, chyba bardzo chciała mnie dotknąć, ale posłuszeństwo Żywiołakowi jej na to nie pozwalało. Cofnęła się i podniosła wyżej księgę. Zyskałam pewność, iż był to ten sam przedmiot, co księga Augustusa Blaise'a.
Dziewczynka obróciła dłoń, pokazując, abym postąpiła tak samo. Zrobiłam o co prosiła, ale chyba postąpiłam nie po jej myśli, bo pokręciła głową i wskazała drugą rękę, tą, na której znajdował się symbol Rady.
– Kim jesteś? – zapytałam szeptem. Nie odpowiedziała. Kiedy pokazałam jej nadgarstek, stanęła na palcach i posypała go czerwonym pyłem. Nic nie poczułam. – Powiedz coś, proszę.
Dziewczynka opadła na całe stopy i cofnęła się o krok. Kazała mi potrząsnąć ręką, a gdy wykonałam polecenie, czerwone drobiny zaczęły wsiąkać w symbol Rady, zachowując się jak krople deszczu, które zaczęły wyparowywać. Herb Rady zmienił się w herb z trzema różami, jego linie stały się wyraźne, jakby zostały namalowane grubą warstwą farby. Po przejechaniu po nich opuszkiem palca, znikały, pozostawiając po sobie wyblakły zarys znaku.
– To herb Leanice – odparłam, sama do siebie. Poruszyłam ręką, a symbol znów zmienił się w herb Rady. Szarpnęłam ponownie i miałam przed oczami herb złożony z trzech róż. Nie powiem, ten drugi bardziej przypadł mi do gustu.
Wilcza dziewczynka przytaknęła. Wskazała na trzymaną przez siebie księgę i położyła na niej drugą rączkę. Zabrała ją, a w miejscu, gdzie się znajdowała pozostały ślady powykręcanych symboli. Były tam jeszcze przez kilka sekund i zniknęły. Dziewczynka powtórzyła proces z układaniem na okładce dłoni, tym razem przejeżdżając nią po całej długości chropowatej powierzchni. Gdy wszystkie znaki i runy zostały ujawnione nakreśliła na okładce mój herb. To zatrzymało proces znikania symboli. Zamiast stać się niewidoczne, ułożyły się w linie, przypominające fragmenty dłuższego tekstu.
Czy to z powodu dymu, który wlatywał mi ciągle do ust, czy przez pył, który pozostawiała dziewczynka, czy może z powodu zwykłego zdumienia, zakrztusiłam się powietrzem. Zasłoniłam usta i nagle zdałam sobie sprawę, że właśnie uzyskałam odpowiedź, jak otworzyć księgę. Ta myśl tak mnie uderzyła, że aż się zachwiałam. Spojrzałam na czerwoną dziewczynkę z entuzjazmem, a chociaż nadal nie wiedziałam, kim byli wraz z niebieskim chłopcem, ani dlaczego Sylf ich do mnie przyprowadził, byłam całej trójce niezmiernie wdzięczna. Nie było pewności, czy metoda z ujawnieniem symboli na księdze zadziała, ale warto było spróbować. Nic nie traciłam.
– Syreny – powiedziałam w nagłym olśnieniu, bo wszystko zaczęło się układać w spójną całość. – To na pewno symbole, którymi posługiwała się kiedyś Leanice, więc syreny muszą je znać. Księga jest zapieczętowana jakimś dawnym szyfrem, a syreny były jej strażnikami. To musi być język Sihren!
Sylf chyba poczuł, że spełnił swój obowiązek, bo zaraz po moim stwierdzeniu zaczął się rozpływać. Dziewczynka wróciła do chłopca i ze smutkiem chwyciła go za rękę. Oboje zniknęli chwilę po Żywiołaku. Nawet ciemność, która zapadła, gdy zniknęło źródło światła, nie zmyła mi z twarzy szerokiego uśmiechu. Szarpnęłam za uprząż bezpieczeństwa i zyskując pewność, że dobrze ją przymocowałam, rzuciłam się niemal biegiem w stronę końca trasy. O dziwo szło mi dużo lepiej niż wcześniej, najpewniej za sprawą znikającej mgły i nowej fali energii, która zalała moje ciało. Wyłaniające się zza czarnych oparów lampy, przyjęłam z nieopisaną wręcz ulgą, a gdy dotarłam do ostatniej platformy, po mgle nie pozostał ślad. Zeszłam po drabinie (a może zleciałam, bo przypominało to trochę zjazd strażaka po rurze) i w ekspresowym tempie pozbyłam się pasów bezpieczeństwa. Tak jak przypuszczałam, legginsy były w opłakanym stanie, a otarcia wystające spomiędzy dziur, pokrywała zakrzepła krew. Przynajmniej naliczyłam ich tylko sześć.
Zebrałam swoje rzeczy i pobiegłam do wyjścia. Niestety, z podekscytowania zapomniałam o ostrożności i o tym, że w gruncie rzeczy przebywałam w sali treningowej nielegalnie. Ciężko stwierdzić, kto okazał się bardziej zdziwiony, gdy otworzyłam drzwi na oścież i stanęłam jak wryta, wlepiając wzrok w równie nieprzygotowanego na mój widok Zandera. Usłyszał że ktoś podbiegł do drzwi, więc zdołał się odsunąć. Przynajmniej tyle. Słabo by to wyglądało, gdybym przywaliła mu nimi w twarz.
– Ami? – zdziwił się i otaksował mnie wzrokiem. Zmarszczył brwi, kiedy jego spojrzenie padło na moje poranione nogi. – Co się stało? Czemu krwawisz?
Zaniemówiłam, nie mając wystarczająco dużo czasu, aby wymyślić odpowiednią wymówkę. Nie przemyślałam żadnej wersji swojej opowieści w razie przyłapania i zganiłam się za to w myślach. America Dusney wróciła w pełnej krasie – działała zanim pomyślała i ostatecznie nie miała na swoje usprawiedliwienie żadnego wytłumaczenia.
Naraz przypomniało mi się, że nawet najlepsze kłamstwo nic nie da i tylko napytam sobie biedy. Przecież nocny od razu wyłapałby fałsz w moim głosie.
Zander miał na sobie strój sportowy, więc pewnie przyszedł poćwiczyć – zero sprawiedliwości, patrząc na to, że był bez swojego strażnika, a mnie Leon nie pozwalał nawet myśleć, czy wspominać o treningach. Włosy związał w krótki kucyk z tyłu głowy, więc kilka kosmyków uciekało mu na boki, przysłaniając uszy. Odkąd unikałam chłopaka jak ognia, wydawało mi się, że urosły jeszcze dłuższe. Liczyłam, że wkrótce też to zauważy i je zetnie. Jeszcze trochę czasu i włosów, a zacząłby przypominać z fryzury Casimira (chociaż wtedy musiałby je zapuszczać chyba ze dwadzieścia lat).
– To od uprzęży – wyznałam niechętnie, domyślając się, co zrobi, gdy dowie się, że weszłam na podniebny tor przeszkód.
– Uprzęży? – powtórzył. – Weszłaś sama na tor przeszkód? Zwariowałaś do reszty? Mogło ci się coś stać.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
– Teraz nagle się zainteresowałeś? – prychnęłam. Czułam w żołądku i w gardle ucisk. Tak bardzo mi go brakowało, a teraz znowu zapowiadało się na kłótnię. – Tak, może i byłam na torze przeszkód. Nawet przeszłam ścieżkę przeznaczoną dla wampirów. Mogę robić co mi się podoba i nic ci do tego. Wracaj do tej swojej Kayli. Przecież to ponoć dla mojego dobra ciągle się przy niej kręcisz.
Nocny zacisnął zęby.
– Więc przyszłaś tutaj, żeby zrobić mi na złość?
– Nie. Zrobiłam to dla siebie, bo ciebie już kompletnie przestałam interesować. Nie chcesz mi nic powiedzieć, szlajasz się z Kaylą, chociaż wiesz, że mnie to rani, a teraz jesteś wielce zaniepokojony tylko dlatego, że widzisz krew. Może jestem głupia i naiwna, ale na pewno nie ślepa. Ty już wybrałeś.
Opadł ze mnie entuzjazm, co spowodowało powrót zmęczenia po wyczerpującym treningu i pokonaniu podniebnej trasy. Do oczu cisnęły mi się łzy, zebrało mi się na płacz, bo zdałam sobie sprawę, do czego mogła doprowadzić nasza rozmowa.
– O czym ty mówisz? Niczego nie wybrałem – oznajmił tymczasem poddenerwowany Zander, który doszedł chyba do podobnych wniosków. Jego twarz pobladła na tyle, na ile pozwalała mu na to wampirza fizjonomia. – To ty się ode mnie odsunęłaś. Usiłowałem ci wyjaśnić, co łączyło mnie z Kaylą, ale nie dało się do ciebie dotrzeć.
– Dla twojej świadomości, tekst w stylu: „nie zrozumiałabyś" nie dociera do żadnej dziewczyny, nie ważne, jak wyrozumiałej i pewnej swojego związku.
Nie, to nie mogło się tak zakończyć. Nie tu, na korytarzu, gdzie wszyscy mogli nas zobaczyć. Powstrzymując łzy, wyminęłam ciemnowłosego i ruszyłam korytarzem, nie wiedząc, czy pójdzie za mną, czy zgodnie z pierwotnym planem, uda się na salę treningową ćwiczyć. On jednak zrozumiał, bo bez słowa za mną podążył.
Nie odzywaliśmy się do siebie, dopóki nie zamknęłam drzwi do sypialni. Licavoli, zaciskając usta, aż zbielały mu wargi, usiadł na brzegu łóżka, a ja stanęłam przy biurku. Żadne z nas nie przejmowało się tym, że oboje byliśmy w sportowych strojach, przy czym ja byłam we krwi i miałam na nogach rany, które powinno się zdezynfekować.
– Jeśli wybierzesz ją zamiast mnie, zrozumiem – powiedziałam na wstępie, nie owijając w bawełnę. Powstrzymywałam drżenie głosu. Nie wychodziło mi to najlepiej, nigdy jeszcze nie musiałam przeprowadzać tak ciężkiej rozmowy. – Zależy mi tylko na tym, abyś był ze mną szczery i wyznał prawdę. To normalne, że czasami spotkanie dawnej dziewczyny, albo chłopaka powoduje powrót silnych uczuć, więc jeśli ty... jeśli... wolisz... jeśli...
Dalsza część wypowiedzi nie chciała mi przejść przez gardło. Zwodnicze serce nakazało mi przerwać, aby chronić się przed jego złamaniem. Język zaczął mi się plątać, a oddech przyśpieszył zapowiadając atak paniki. Sama treść tego, co usiłowałam powiedzieć sprawiała mi ból, byłam przerażona na myśl, aby ubrać ją w słowa. Dopóki siedziały grzecznie w mojej głowie, nie robiły mi żadnej krzywdy, poza sianiem niepewności. Gdybym pozwoliła jej urosnąć i zakwitnąć, nie byłoby odwrotu.
Byliśmy sami, więc nie było potrzeby tamować łez. Mimo to zawzięcie zakazywałam im płynąć, aby nie okazać słabości. Nie wytrzymałabym kolejnego aktu litości ze strony Zandera. Jego odpowiedź miała być oparta wyłącznie na jego prawdziwych uczuciach, nie na naturze troskliwego, współczującego opiekuna, którego ruszyłoby sumienie na widok płaczącej dziewczyny.
– Oboje jesteście wampirami. – Podjęłam kolejną próbę, ugryzienia tematu. – Na pewno podświadomie czujesz, że bardziej do siebie pasujecie. Kocham cię, ale nie pozwolę, żebyś czuł się do mnie przywiązany, bo byłam Leanice. Nie jestem nią, nie chcę nią być. Moja przeszłość stopniowo niszczy nam wszystkim życie! Robiła to dawniej i robi to teraz!
Zander słuchał w milczeniu. Po tym jak skończyłam, aby nabrać do płuc haust powietrza i kontynuować swój wywód, wstał i podszedł do mnie. Z zacięciem na twarzy, chwycił mocno za moją dłoń, po czym coś w nią włożył i zacisnął ją w pięść.
– Gdybym wolał Kaylę, nosiłbym to ciągle przy sobie? – spytał po prostu.
Zamrugałam, aby nieco osuszyć łzy. Przełykając ślinę, rozsunęłam palce i spojrzałam na przedmiot, który mi wręczył. Czarny rzemyk, na którym wisiała zawieszka z ukrytym wewnątrz spalonym sercem.
– „To i tak za mało, aby wyrazić, jak bardzo cię kocham". Pamiętasz? – Położył dłonie na moich ramionach. Pozwoliłam mu na to. – Bez przerwy to powtarzam, a ty wciąż nie jesteś pewna moich uczuć.
– Jak mogę być czegokolwiek pewna skoro ty nie jesteś pewny mnie? Nie ufasz mi na tyle, aby wyznać prawdę. – Spuściłam wzrok. – Odkąd pojawiła się Kayla czuje się zepchnięta na drugi plan. Boję się, że cię stracę. Że już się to stało.
Zander pokręcił głową. Pochylił się, aby złożyć na moich ustach pocałunek. Dzięki resztce silnej woli i rozsądku, zdołałam się odwrócić i uniemożliwić mu ten zabieg. Pozwolenie mu na ten przelotny pocałunek, usytuowałoby mnie na przegranej pozycji, niczego nie brakowało mi bowiem tak bardzo, jak jego warg.
– Kocham ciebie i tylko ciebie – powtórzył, a w jego oczach pojawił się zawód. – Kayla to przeszłość, ty będziesz moją jedyną przyszłością. Nie Kayla, nie Leanice, nie ktokolwiek inny. Tylko ty, Americo. Nie ważne, czy byłabyś wampirem, magiem, czy człowiekiem. Kochałbym cię tak samo. No... może gdybyś była człowiekiem kochałbym też twoją krew...
Otarłam policzki z zalążków łeż i szturchnęłam go w ramię.
– No weź. Usiłuje być poważna, a to jest obrzydliwe.
– No widzisz. Zamiast martwić się na zapas, cieszmy się więc, że jesteś czarownicą. Każda rasa ma swoje wady i zalety, więc nie zadręczaj się, że mógłbym cię kochać bardziej, jeśli urodziłabyś się kimś innym.
Słysząc to, moje serce zrobiło z radości fikołka. Umysł jednak dość sprawnie przywołał je do porządku i przypomniał o kwestii, przez którą rozpoczął się nasz konflikt, a która nadal nie została wyjaśniona.
– Jesteś więc skłonny wyznać mi to, przed czym miałeś tak duże opory?
Chłopak zasępił się. Chrząknął, co mogło być próbą zamaskowania kłopotliwego jęknięcia. Uniosłam głowę i przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Rolę się odwróciły, tym razem to on jako pierwszy się odwrócił.
– To jedyna rzecz, o której naprawdę nie chciałbym ci mówić – odparł przygnębiony. – Ja... nie potrafię. Nie mogę. Znienawidzisz mnie.
Miał prawie dwadzieścia lat, było ode mnie starszy o trzy lata i z pewnością o wiele doroślejszy, a także poważniejszy. Niemniej jednak nie zmieniało to faktu, że w tamtym momencie chłopak przypominał zbitego psa, który kulił się pod uporczywym wzrokiem okrutnej właścicielki, każącej mu robić sztuczkę, której jeszcze nie opanował. Poczułam się naprawdę podle. Co jeśli wypadało uszanować jego milczenie i nie żądać na siłę odpowiedzi? Naciskałam na niego i się obrażałam. To przeze mnie nasz związek wisiał na włosku?
Nie. Zander za bardzo lawirował, aby chodziło o coś błahego. Musiałam wiedzieć co go dręczyło, czemu uznał, że go znienawidzę jeśli mi powie. Choćby po to, aby go chronić i wspierać.
Wyjrzałam zza ramienia chłopaka, gdy zaświtał mi w głowie nowy plan. Na łóżku, ta, gdzie ją odłożyłam, leżała księga Augustusa Blaise'a. Chłopak jakimś cudem jej jeszcze nie dostrzegł, a nawet jeśli, pewnie po prostu uznał, że wzięłam jakąś starą lekturą z tutejszych bibliotek.
– W porządku. – Dałam za wygraną. – Nie musisz mi mówić.
Zander podejrzliwie ściągnął brwi i zmrużył oczy, bo momentalnie przestałam naciskać, a to nie było w moim stylu. Znał mnie zbyt dobrze, aby nie zgadnąć, że coś kombinowałam.
– America, proszę cię...
– Nie proś, po prostu tu poczekaj i daj mi kwadrans.
* * *
Druga wyprawa w głąb siedziby Rady okazała się mniej stresująca, ale i tak musiałam się nieźle nagimnastykować i użyć wszystkich pokładów sprytu, aby przekonać bibliotekarkę, żeby pozwoliła mi wypożyczyć do rana dwie książki o pradawnych językach i mowie syren. Brak Leona i mój dosyć nietypowy stan (nie pomyślałam, żeby się przebrać) nie pomogły zyskać jej przychylności. Musiałam wymyślić wyjątkowo skomplikowaną, konkretną opowieść, aby uwierzyła, że mój ochroniarz pozwolił mi przyjść samej po coś do czytania. W sumie na moją korzyść działało to, że przychodziłam do biblioteki już wiele razy i za każdym razem oddawałam książki przed wyznaczonym czasem. Czepiałam się tego argumentu niemal bez przerwy, więc koniec końców bibliotekarka uległa. Dała mi dwie książki, przy czym pięć razy zaznaczyła, że mają wrócić w nienaruszonym stanie, w przeciwnym wypadku, za jakiekolwiek zniszczenia odpowiemy oboje, ja i Leon.
Powrót okazał się nieco mniej fortunny, gdyż nie obyło się bez niebezpiecznych sytuacji. Trafiłam po drodze na patrol strażników, ale na szczęście o nic nie pytali. Jeden mężczyzna zwrócił co prawda przesadną uwagę na moje poszarpane spodnie, aczkolwiek pewnie mnie nie kojarzył i uznał za młodą, uczącą się strażniczkę, która miała swój „chrzest" na sali treningowej. Strój sportowy i książki jak widać skutecznie odwracały ode mnie uwagę, gdyż mijając grupę, usłyszałam jak ochroniarz szepnął do swojego towarzysza: „Widziałeś ją? Ciekawe z kim trenowała?". Dzięki temu udało mi się bez żadnych zaczepek ani wpadek wrócić do sypialni.
Martwiłam się, czy Zander poczeka, okazało się jednak, że był dostatecznie cierpliwy, aby wytrwać w samotności w pokoju. Pewnie zżerała go ciekawość, czemu tak nagle wyszłam z sypialni, nic mu nie mówiąc i każąc mu czekać.
– Poszukaj języka określanego mianem „Sihren". – Rzuciłam mu jedną książkę. Tak jak podejrzewałam, złapał ją w locie. – Znajdź jakiś alfabet... albo najlepiej słownik. Najwyższy Radca zna ten język, więc musiał się go jakoś nauczyć.
Zander chciał o coś zapytać, ale nie zdążył. Przerwałam mu, szukając czystej kartki i czegoś do pisania na biurku.
– Nie wracajmy na razie do naszej rozmowy – poprosiłam. – O nic też nie pytaj. Nie umiem tego obecnie wyjaśnić. Sama niewiele wiem, ale myślę, że ta księga – wskazałam na przedmiot leżący na łóżku – może nam pomóc.
Musiałam rzeczywiście brzmieć poważnie i stanowczo, bo mimo tak enigmatycznej odpowiedzi, chłopak nie protestował. Zajął miejsce w nogach łóżka i co raz na mnie zerkając, począł przeszukiwać książkę, którą mu dałam. Ja tymczasem odnalazłam zeszyt z kilkoma wolnymi stronami i zatemperowany ołówek. Usiadłam obok nastolatka.
– Dobra, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Przyłożyłam rękę do okładki księgi tak samo, jak zrobiła to dziewczynka narodzona z czerwonego pyłu. Tak jak przy podziemnym jeziorku, pod wpływem mojego dotyku, na powierzchni zaczęły pojawiać się symbole. Przycisnęłam dłoń i powoli przesunęłam ją na kraniec okładki, aby mieć pewność, że nie pominę żadnego znaku. Czułam na sobie zdezorientowany wzrok Zandera, gdy machałam ręką i symbol Rady zmieniał się na herb Leanice. Nie czekając, przyłożyłam nadgarstek do okładki, a symbole przestały tracić intensywność. Było identycznie jak w przypadku czerwonej dziewczynki i jej niematerialnej księgi. Znaki ułożyły się w równe linie. Liczyłam, że może to wystarczy i zamki puszczą, ale nic na to nie wskazywało. Dostałam wskazówkę, coś trzeba było z nią jeszcze zrobić, aby pojawiło się rozwiązanie.
Zapisałam wszystkie symbole na kartce i upewniłam się dwa razy, że się nie pomyliłam. Po pięciu minutach symbole zniknęły, ale już ich nie potrzebowałam. Zander wciąż nie znalazł tego, czego szukał, więc wzięłam drugą książką, aby do niego dołączyć. W ciszy wertowaliśmy kartki, niepewni, czy w ogóle uda nam się znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o języku Sihren.
Licavoli jako pierwszy trafił na jakiś ślad.
– Mam spis niektórych słów i zwrotów w tym twoim języku – oznajmił, rozkładając się na łóżku. Minęło dobre dwadzieścia minut, więc zdążyliśmy w tym czasie już kilka razy się przemieścić. Odłożyłam księgę Blaise'a na biurko, a sama ułożyłam się wygodnie na poduszkach. Zander postąpił podobnie, choć profilaktycznie zachował ode mnie odstęp. Sama byłam ciekawa, czy gdyby się przysunął, potrafiłabym go jak gdyby nic, objąć i się do niego przytulić. Czy byłabym zdolna się od tego powstrzymać?
Oparłam się na łokciu i zajrzałam do trzymanej przez niego książki. Jego oddech łaskotał mnie w kark, ale starałam się skoncentrować tylko na tym, co czytam. Faktycznie znalazł wzmianki o języku Sihren, ale słów było zbyt mało, aby odczytać symbole spisane z okładki księgi.
– Szukaj dalej – poprosiłam. – Zobacz na następnych stronach, może jest coś więcej.
I rzeczywiście było. Nie minęła minuta, a wampir znalazł spis około czterystu najbardziej znaczących słów, jakimi posługiwały się syreny, a nawet sposób, w jaki odczytywało się symbole. Nie posiadałam się ze szczęścia i od razu przystąpiłam do pracy. Zander obserwował, jak w skupieniu analizowałam słownik i usiłowałam przeczytać symbole. Okazało się bowiem, że znalezienie samego słownika było dużo łatwiejsze, niż przetłumaczenie czterech akapitów tekstu, który w dodatku okazał się zagadką.
– Może po kolei. – Zmarszczyłam nos, powstrzymując ziewnięcie. – Mamy już kilka podstawowych słów, które pasują do wiersza. Nira'esh to dużo, a sira'esh mało, nira-nirh znaczy najwięcej lub największy, Aa'n kto, Etshi chociaż, quaesh mieć, a perde's nie. Przeczytaj mi jeszcze raz całą zagadkę. Może wyłapię coś jeszcze.
Zander podniósł kartkę.
Aa'n uhi vincehre hosh
Nosh'n asashen perde's shes
Nira'nirh maasedhum thaenosh
Etshi non ditashe's nhes
Adhuc aer sihlred sesh'e
Sheaed liesnha arbit eshase
Ashed perhsa'as abishae
Laesh'et nars venhet noeanae
Aa'n qush lushea nira'esh
Uhaet neua dionaeshe
Aa'n qaesh lushea sira'esh:
Morthue rephaeth rebhash
Ethsi thasae'r adhuc senthe
Perde's quaesh ashedhe
Etshi uerdheas proshaes'e laphesh
Persh's ansheaush naeh saghaesh
Znalazłam w słowniku kolejne słówka i powtórzyłam prośbę. Robiliśmy tak do skutku, aż udało nam się dopasować większość syrenich znaków do ich angielskich odpowiedników. W słowniku nie było rzecz jasna wszystkich słówek, ale z racji, iż zagadka była stworzona za pomocą w miarę sensownych rymów, resztę sobie dopowiedzieliśmy.
Skończyliśmy, gdy na zegarach dochodziła prawie północ. Zdążyłam w międzyczasie wytłumaczyć Zanderowi, że księga należała niegdyś do Leanice i to ona sprawiła, że nie dało się jej tak łatwo otworzyć. Nie wspominałam, że potrzebowałam jej do odnalezienia miejsca pobytu Doriana, że szukały jej dwa niebezpieczne klany ani, że dzięki niej można było odczytywać wspomnienia. Wolałam wszystkie te informacje zachować na razie dla siebie. Dobrze by było, gdyby nocny nie domyślił się, że planowałam zajrzeć także do jego przeszłości i znaleźć to, co tak skrzętnie starał się ukryć.
Licavoli był dość zaskoczony, że tak stary przedmiot przetrwał taki okres czasu, ale po usłyszeniu, że pilnowały go syreny, które mieszkają pod siedzibą Rady i czerpią energię z magicznego drzewa, dla własnego dobra przestał dopytywać. Napisał tylko do Jerome'a i poinformował go, że przebywał u mnie, w razie, gdyby strażnik szukał go w pokoju. Mężczyzna przyszedł, aby to sprawdzić, więc korzystając z okazji, że zajęli się rozmową (upomniałam Zandera, że księga jest tajemnicą, więc ukryliśmy ją pod łóżkiem na czas wizyty), zostawiłam ich w pokoju i poszłam się umyć. Zander suszył mi głowę, abym chociaż zdezynfekowała otarcia, toteż zdecydowałam się pójść mu na rękę i wziąć szybki prysznic. Przebrałam się w piżamę, umyłam zęby i twarz, a na koniec rozczesałam włosy. Moje spięte ciało przyjęło te zabiegi z dużą ulgą. Kiedy wyszłam z powrotem do pokoju, Jerome'a już nie było, a Zander tłumaczył ostatnie linijki tekstu.
– Chyba mamy wszystko – oznajmił, wpatrując się w pomazaną i pokreśloną kartkę. – Sporo trzeba się domyślać, ale brzmi to w miarę sensownie. Jeśli można tak powiedzieć o zagadce.
– Przeczytaj całość – poprosiłam.
Kto raz to zdobędzie
Ten nigdy nie straci
Największy skarb zyska
Choć się nie wzbogaci
Wciąż przy nim trwać będzie
Lecz wolne zostanie
Gdy jednak odejdzie
Śmierć pana nastanie
Kto zyska za dużo
Odejdzie bez celu
Kto ma go za mało
Umiera w cierpieniu
Choć wciąż się je czuje
Nie ma zapachu
Choć stale jest blisko
Bez ciała czy smaku
– Nie mam pojęcia, co to może oznaczać – stwierdził chłopak.
– To musi mieć jakiś związek z Leanice – zamyśliłam się. Sprzątnęłam z podłogi powyrywane kartki i książki. Zebrałam je na równą stertę, a następnie odłożyłam na biurko, aby za pamięci oddać je rano bibliotekarce. – Kto raz to zdobędzie, ten nigdy nie straci, największy skarb zyska, choć się nie wzbogaci... może chodzi o diament z jej zaprzysiężenia?
– Druga linijka nawet by pasowała. Nieco gorzej z trzecią i czwartą. Kompletnie nie pasują.
Weszłam na łóżko i przyjrzałam się uważnie wszystkim zwrotkom zagadki. Usłyszałam przy tym, że Zander zaciągnął się zapachem, który miało moje ciało po dokładnym wyszorowaniu go malinowym żelem pod prysznic.
– Miłość?
– Leanice ją przecież straciła. Rinari zginął.
– Ale się odrodziliśmy, więc ją odzyskała.
– Myślisz, że Leanice wiedziała o tym, tworząc zagadkę?
Wydęłam usta.
– Fakt, aż tak inteligentna nie byłam, żeby przewidzieć własną śmierć i reinkarnację w XXI wieku.
– Więc szukajmy czegoś prostszego.
Westchnęłam i wysiliłam umysł, aby podsunął mi jakąś podpowiedź z zakorzenionych w nim wspomnień Leanice. Trzeba przyznać, że jak na prostą księżniczkę, która nie wiedziała wiele o świecie potrafiła stworzyć dość złożoną zagadkę. Wyjątkowo byłam dla siebie pełna podziwu. Przetłumaczenie języka Sihren też było nie lada sukcesem.
– Co powiesz na wspomnienia? – Podjęłam kolejną próbę.
– Nie umierasz, kiedy stracisz jakieś wspomnienie. Zresztą nie wszystkie są na tyle trwałe, żeby nigdy ich nie stracić.
– Zamiast negować wszystkie moje propozycje może sam coś wymyśl.
Zander podrapał się po brodzie.
– Zaufanie?
Pokręciłam sceptycznie głową.
– „Odejdziesz bez celu" jak zyskasz za dużo zaufania?
– Przyjaźń?
– To samo co przed chwilą.
– To ty byłaś Leanice. Spróbuj sobie przypomnieć, o co mogło ci chodzić.
– A bo ja wiem? – Załamałam ręce. – W ogóle nie pamiętam, żebym miała jakąś księgę, a co dopiero tworzyła jakieś chore zagadki. Już i tak czuję się jak staruszka ze sklerozą, która zapomniała, gdzie położyła swoje leki...
– Coś, co tyczyło się Leanice... Coś, co tyczyło się Leanice... – powtarzał Zander w zamyśleniu.
– A może moc – zasugerowałam. – Leanice jak niczego bała się, że nadmiar mocy ją zniszczy. Zyskała ogromny skarb, ale nie czuła się dzięki niemu bogatsza.
– Nie pasują dwie linijki. „Gdy jednak odejdzie śmierć pana nastanie" i „Kto ma go za mało, umiera w cierpieniu"
Opadłam z rezygnacją na poduszki i zamknęłam oczy. Słyszałam, jak Zander przewracał kartkę, ale tak samo jak ja, miał pustkę w głowie.
– Możemy tak zgadywać bez końca. – Załamałam się. – Leanice mogła mieć na myśli cokolwiek. Nawet najgłupszą rzecz, która jako pierwsza przyszła jej do głowy i ułożyła pod nią odpowiednie słowa...
Już miałam zacząć jęczeć i narzekać, że jesteśmy tak blisko, kiedy coś przyszło mi do głowy. Co jeśli Leanice naprawdę miała na myśli coś tak prostego, że byśmy na to nie wpadli? Co jeśli...
Zachęcam do komentowania i gwiazdowania <3
Zander wraca, ja w miarę też (jeszcze dwa egzaminy, ale jak na razie zdaję wszystkie jak leci, więc jestem dobrej myśli -- miałam się dzisiaj uczyć, ale dopadła mnie taka chęć pisania, że naskrobałam jak widać baaardzo długi rozdział) :D Jak widzicie coś się dzieje -- możecie zgadywać, jak brzmi odpowiedź do zagadki, specjalnie nie dodałam jej w tym rozdziale, abyście mogli trochę pomyśleć. Znając was pewnie i tak macie mnóstwo teorii dotyczących tego, dlaczego America ciągle widzi Sylfa i kim są tajemnicze niebiesko-czerwone, wilcze dzieci, które mu towarzyszyły
PS: Dla bardziej dociekliwych. Jestem świadoma, że możecie nie wiedzieć, o jaki wisiorek chodziło, kiedy była scena między Americą, a Zanderem. Jest to spowodowane faktem, że tyczy się to fragmentu z I Tomu, który został napisany już w trakcie korekty. Ogólnie mam nadzieję, że pamiętacie bransoletkę, którą Zander wręczył kiedyś Americe - miała zawieszkę w kształcie serca. W trakcie wydarzeń z jaskiń Cennerowe'a, łańcuszek się zerwał, a zawieszka uległa zniszczeniu. Zander znalazł ją i od tamtej pory nosił na rzemyku z małą, otwieraną zawieszką, w której schował to właśnie spalone, srebrne serduszko :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro