Rozdział 17 cz.1
Ludzie od wieków zastanawiali się i snuli złożone teorię na temat tego, czy syreny istniały. Od tysięcy lat znali je z bajek, podań i legend, ale wciąż nie umieli stwierdzić, czy któreś z nich były bliskie prawdy. Wiele z nich ostatecznie przekłamywało rzeczywistość. Starogreckie mity przedstawiały je jako pół kobiety, pół ptaki posiadające skrzydła i dzioby. Były wyjątkowo niebezpieczne, a zarazem przebiegłe. Według mitologii rzymskiej, kojarzono je z rybami o głowach kobiet lub stworzeniami, które miały w sobie część kobiecą i rybią. Nazywano je niekiedy nimfami morskimi, choć te utożsamiano raczej z boginiami i uosobieniem sił żywotnych przyrody, aniżeli z syrenami.
W tradycji ów morskie istoty zapisały się inaczej, niż przedstawiała je popkultura. W dawnych podaniach, opisywano piękne, aczkolwiek zdradzieckie istoty, które cechowała próżność i egoizm. Nieszczęśliwe, pogrążone w smutku i karmiące się okrucieństwem, z premedytacją wabiły śpiewem morskich żeglarzy, aby zboczyli z kursu lub otępieni narkotyczną melodią, opuścili statek na rzecz kąpieli w zimnych, głębokich wodach. Tam czekały na nich już tylko dwie rzeczy – łaknące krwi syreny i bolesna śmierć.
W bajkach dla najmłodszych, przedstawiano trochę inny obraz kobiety – choć równie pięknej, o długich włosach, krągłych piersiach, a także masywnym ogonie pokrytym mieniącą się w słońcu łuską. W opowieściach dla dzieci, syreny zawsze były dobre, zawsze zbyt naiwne, aby rozumieć, że człowiek był dla nich zagrożeniem. Nic dziwnego, że tyle dziewczynek marzyło o zostaniu jedną z nich; o oddychaniu pod wodą, pływaniu w oceanach i możliwości rozmawiania z morskimi zwierzętami.
Może to i lepiej, że nie znały prawdy. W rzeczywistości bowiem, bliższy prawdzie był pierwszy obraz tych istot.
Gdy Casimir pozbył się z naszej drogi zwisających z sufitu korzeni, przez dobrą chwilę musiałam mrużyć oczy, aby przyzwyczaić je do jasności, jaka niespodziewanie zapanowała wokół. W oranżerii światła były przyciemnione, a choć czułam się przez to nieswojo, przynajmniej nie obawiałam się, że patrząc wokół, stracę przy tym wzrok. W nowym otoczeniu pod moimi powiekami natychmiast zebrały się łzy. Musiałam je szybko otrzeć dłonią, aby nie zaczęły zamarzać.
Mężczyzna miał rację, twierdząc, że będę potrzebowała ciepłego okrycia. Od razu po wyjściu z korytarza, ogarnął mnie przejmujący chłód. Nie było to jednak zimno, jakie poczułam, gdy wraz z całą resztą wyszliśmy na ulicę Guildford. Wtedy zmiana temperatury spowodowała u mnie jedynie gęsią skórkę i szczękanie zębów. Tutaj natomiast doznałam wrażenia, jakby znienacka trafiły we mnie pociski stworzone z sopli lodu. Zakrztusiłam się zimnym powietrzem. Zasłaniając usta ręką, szarpnęłam za płaszcz, aby następnie wcisnąć w niego twarz. Zaczęłam oddychać przez materiał, aby moje płuca zdołały przystosować się do nowego otoczenia.
A później rozchyliłam powieki i zakrztusiłam się znowu.
Przede mną ziała z pozoru otwarta przestrzeń. Gdy zadarłam głowę ujrzałam wysoko nad sobą skalne sklepienie, tworzące coś na kształt naturalnej kopuły. Ściany pokrywały liczne i zróżnicowane formy naciekowe. Widziałam ogromne głazy, które oderwały się od stropu, a później zostały nimi pokryte. Znajdowały się tam stalaktyty, stalagmity, pizolity (mówiąc prościej jaskiniowe perły) a także draperie, które w formie pionowych, cienkich nacieków, kształtem przywodzących na myśl zasłony, zwisały z występów skalnych. Igiełki kryształów były ze sobą gęsto połączone, przypominały nieco stalaktyty.
Jaskinia. Po raz kolejny w moim życiu znajdowałam się w jaskini.
Poczułam na skórze uporczywe mrowienie. Cała spięta i zdenerwowana, usiłowałam przełknąć ślinę i opanować drżenie kolan (nie umiałam określić, czy trzęsłam się z zimna, czy z powodu wspomnień). Gdzieś z najciemniejszych zakamarków umysłu dotarł do mnie żałosny dźwięk mojego własnego, piskliwego jęku. A może jęknęłam naprawdę?
Tam, gdzie nie występowały nacieki, ściany pokryte były grubą warstwą przeźroczystego lodu. Za nim, pomiędzy skałami, poruszały się drobne, niebieskie owady. Miały malutkie skrzydełka, które przy każdym ruchu, pozostawiały za sobą smugi światła. Żyjątka zareagowały na mnie i Regarte, bowiem większość z nich zebrało się w jednym miejscu za pokrywą lodową
Dno jaskini pokrywały malutkie skupiska wody (dziwne, że nie zamarzły od niskiej temperatury), misy martwicowe i nacieki określane polami ryżowymi. Najbardziej zaskakujące było jednak to, co znajdowało się dalej. Gdy spojrzałam prosto przed siebie, moim oczom ukazało się niewielkich rozmiarów jezioro, do którego prowadziła stojąca rzeczka mająca swoje zakończenie wśród skał. W wodzie odbijało się jasne światło, to samo, które oślepiło mnie na samym początku. Wydobywało się spomiędzy gałęzi gigantycznego drzewa rosnącego na fragmencie podłoża, którego nie pokrywały skały, a ziemia i soczyście zielona trawa.
– C... co to za miejsce? – wręcz słyszałam szczękanie swoich zębów. Gdy mówiłam, z moich ust wydobył się obłoczek pary. Nie mogłam się jednak powstrzymać i wyciągnęłam szyję, aby lepiej przyjrzeć się niesamowitemu widokowi. Musiałam się upewnić, czy rosnące pod ziemią drzewo istnieje naprawdę, czy było wyłącznie efektem działania magii.
– Tą jaskinię odkrył XIV Najwyższy Radca dokładnie rok po tym, jak główną siedzibę Rady przeniesiono do Wielkiej Brytanii – wyjaśnił Casimir, obejmując się ramionami. No tak, w końcu oddał mi pelerynę. Nawet ktoś taki jak on czuł zimno. – Jej wiek datuje się na kilkaset milionów lat. Drzewo, które widzisz, rośnie tu od przeszło dziesięciu tysięcy lat. Ponad połowę dłużej niż jakikolwiek znany ludziom przypadek sosny ościstej.
Poruszyłam się niespokojnie, a niebieskie świetliki wraz ze mną. Wpatrywałam się w drzewo jak zaczarowana. Jego rozgałęzioną koronę, prosty pień z grubą, pomarszczoną korą, a przede wszystkim liście, które oprócz zielenią, mieniły się dodatkowo błękitem i fioletem. Przypominało wierzbę. Niektóre gałęzie zwisały, były długie i cienkie niczym liany.
Pochylało się nad jeziorem, które przy brzegach spowite było lodem.
– I są tu syreny? – zapytałam, bo w gruncie rzeczy to to pytanie nie dawało mi spokoju. Jakoś ciężko było mi uwierzyć, aby ów nadnaturalne istoty przetrwały w takich warunkach. Nie dość, że jaskinia znajdowała się pod powierzchnią ziemi to jezioro, obok którego rosło drzewo, nie należało do specjalnie dużych. Syreny czułyby się w nim jak ryby w za ciasnym akwarium.
– Rzeka, którą widzisz, płynie głęboko pod ziemią i dociera aż do Morza Celtyckiego. – Casimir ruszył przodem, pokazując przy okazji, abym uważała pod nogi. Kamienie faktycznie okazały się wyjątkowo śliskie. Jeden zły ruch, a złamałabym nogę. – Syreny nie żyją w sąsiedztwie wysp, ani kontynentów, jednak, jak zresztą wszystkie nadnaturalne istoty, silnie wyczuwają obecność magii. Pewnie nie zapuściłyby się do podwodnych tuneli, gdyby nie rosnące tu drzewo. Wydziela zaskakująco dużo energii.
Spojrzałam na pływające w lodowej ścianie żyjątka. Te rozproszyły się, tworząc za sobą długie smugi.
– Syreny pokonują setki mil tylko po to, aby znaleźć się blisko tego jednego drzewa? – Wyciągnęłam dłoń, ale przypomniawszy sobie, co spotkało mnie w korytarzu, od razu ją cofnęłam. Może bezpieczniej było niczego nie dotykać.
– Dokładniej, aby czerpać z niego dodatkową energię. – Mężczyzna jako pierwszy dotarł na brzeg jeziora. – Syreny same w sobie są słabe, więc zawsze szukają miejsc, w których wróciłyby im siły. Wywodzą się od Władcy Wody i, tak jak ty zostałaś poczęta przez Władcę Powietrza i Leananice, tak i one swoje pochodzenie zawdzięczają połowicznie ludzkim kobietom. Aby syreny nie miały styczności z ludzką rasą i dalej się nie krzyżowały, Żywioł Wody zdecydował, że jego liczne potomstwo pozostanie w najgłębszych czeluściach oceanów. Zgadza się?
– A gdzie tam! Nie było tak. – Pokręciłam głową, a Najwyższy Radca obrócił się w moją stronę z jawnym zainteresowaniem. Speszyłam się. – Ja... znaczy się... w rzeczywistości wyglądało to zgoła inaczej niż mówią podania... Nie chciałam być...
Zamilkłam, a na mój język cisnęło mi się tylko jedno słowo: „cholera!". No... tak naprawdę to przyszło mi na myśl dużo więcej mocnych, ordynarnych słów, ale to jedno zdecydowanie najbardziej pasowało i wybijało się na tle pozostałych.
Casimir odsunął się od brzegu jeziora i unosząc brwi, oparł dłoń na biodrze. Na jego twarzy błądził uśmiech, ale zauważyłam, że ręka, którą trzymał na widoku, powoli robiła się sina. Fioletowe żyłki mocniej rysowały się pod skórą, a knykcie traciły zdrowe kolory.
– Doprawdy?
Przygryzłam dolną wargę.
– Syreny istniały wiele lat przed narodzinami Leanice i potomków Władcy Ognia – zaczęłam niepewnie, podchodząc. Spojrzałam na spokojną taflę jeziora. – Na samym początku tylko Władca Ziemi miał potomstwo. Ludzie nie byli dziedzicami jego krwi, jednak wdzięczni za hojność Żywiołów, traktowali go niczym ojca. Początkowo nikomu to nie przeszkadzało, później jednak nadeszły czasy, gdy wśród Czterech Braci zrodziła się niezgoda. Legenda o powstaniu Czterech Królestw o tym nie wspomina, ale Władca Wody zrobił się zazdrosny o to, że jego brat posiadał tylu zwolenników. On też pragnął zyskać własnych wyznawców. Zaczął obcować z ludzkimi kobietami, przez co te rodziły pół-magiczne dzieci. Matki umierały podczas porodów, potomstwa nie miał kto wykarmić, populacja ludzi zmniejszała się w zastraszającym tempie... Władca Wody zrozumiał, że popełnił błąd dopiero, gdy było już za późno. Chcąc ukryć przed braćmi dowody na swoją winę, zabrał wszystkie dzieci do swojego Królestwa, poza zasięgiem wzroku pozostałych Żywiołów. Ponieważ pałac, w którym żył, mieścił się na środku oceanu, sprawił, że jego potomkowie mogli swobodnie oddychać pod wodą. Odebrał im niepraktyczne nogi i dał im skrzela i ogony. To właśnie w ten sposób narodziły się pierwsze syreny.
Skończyłam mówić, a że stałam dość blisko krawędzi, cofnęłam się nieznacznie do tyłu, aby nie wpaść do wody. Przy brzegach jeziora zbierał się lód, ale był tak cienki, że najprawdopodobniej wystarczyło przycisnąć do niego palec, aby pękł.
– Zdecydowanie musimy kiedyś porozmawiać przy filiżance herbaty – powiedział Casimir, który stał tuż za mną. Znów nie potrafiłam wyczytać z jego tonu głosu, czy mówił poważnie, czy raczył żartować. – Jesteś istną skarbnicą wiedzy.
Obdarzył mnie szerokim, eleganckim uśmiechem, na co wbrew woli, spłonęłam rumieńcem, a moje serce zrobiło kilka szybszych uderzeń. Nie było ze mną dobrze. Stanowczo za mało czasu spędzałam ostatnio z Zanderem, a za dużo z innymi przystojnymi mężczyznami. Wracała stara America, która traciła głowę dla każdej napotkanej osoby przeciwnej płci.
– Może i jestem skarbnicą, ale wciąż nie rozumiem, co tu robimy. – Zerknęłam na dłonie maga. Nie uszło to jego uwadze.
– Słuszne spostrzeżenie. – zmaterializował przed sobą różdżkę. – Miałem nadzieję odwlekać to jak najdłużej, ale chyba faktycznie nadszedł czas na wyjaśnienia. Jesteś bezpośrednio zamieszana w wydarzenia, które obecnie mają miejsce, więc powinnaś wiedzieć, dlaczego.
Powstrzymałam się przed gwałtownym pokiwaniem głową. Tak! Bezsprzecznie zasłużyłam na sprostowanie sprawy, w którą mnie wplątano. Miałam dość tych wszystkich zgadywanek i domysłów.
– Słuchałaś uważnie podczas mojej rozmowy ze strażnikami w audytorium? – zapytał czarodziej. Przytaknęłam. – Dobrze. Zrozumiałaś, czym jest księga Augustusa Blaise'a? Chociaż nie, może od początku. Słyszałaś kiedykolwiek o Wyznawcach Starego Księżyca?
– Dzisiaj po raz pierwszy.
– W takim wypadku mam sporo do wyjaśniania. No dobrze... Przede wszystkim powinnaś mieć świadomość, że Wyznawcy Starego Księżyca istnieją już od dobrych kilkudziesięciu lat. To coś w rodzaju sekty, choć nie powinienem używać podobnego słowa, bo zbyt jednoznacznie się kojarzy. Powiedzmy, że to wyodrębniona grupa magów i wampirów, która powstała na skutek protestów nadnaturalnych, po tym, jak władzę nad naszą społecznością przejął XII Najwyższy Radca... Na pewno wspominają o nich w szkołach. Wyjątkowy radykalista, nie przyjmował żadnych kompromisów ani głosów sprzeciwu. Zmierzał do wprowadzenia zasadniczych zmian w życiu społecznym naszych ras, planował raz na zawsze zakazać jakichkolwiek kontaktów nadnaturalnych z ludźmi. Początkowo Wyznawcy Starego Księżyca byli ruchem oporu mającym na celu odsunąć od władzy ówczesnych Radców. Znaleźli się w niej głównie czarodzieje i nocni, którzy mieli niemagiczne rodziny. Później organizacja zaczęła się rozwijać i ostatecznie przekształciła się w poważną wspólnotę, chcącą znieść jakąkolwiek formę oligarchii. Najwierniejsi fanatycy opierali się na dawnych legendach związanych z Czterema Królestwami – wierzyli, że to Władcy Żywiołów byli prawowitymi panami świata i kiedyś powrócą, aby odebrać swoją należność. Do tej pory byli niegroźni i raczej się nie wychylali.
– Do tej pory – podchwyciłam.
– Jeszcze kilka miesięcy temu, żaden z odłamów Wyznawców Starego Księżyca, poza dawnymi podaniami i legendami, nie miał potwierdzenia, czy Czterej Władcy w ogóle istnieli. Tak się jednak składa, że magiczny świat obiegła niedawno informacja o pojawieniu się reinkarnacji trójki potomków Żywiołów, a więc niepodważalnego dowodu, jakoby w przeszłości faktycznie panowali dawni Władcy. Możesz sobie chyba wyobrazić, co dzieje się teraz wśród wyznawców. Nagle zaczęli zyskiwać poparcie coraz większej ilości nadnaturalnych, którym przeszkadza sposób, w jaki rządzą Radcy. Doszło nawet do tego, że pojawiły się wśród niej osoby nie zamierzające oszczędzać w środkach, przy czym również krzywdzić i zabijać.
Chcąc dać mi czas na przemyślenia, zrobił wymowną pauzę, podczas której w jaskini było słychać wyłącznie ciche kapanie wody i moje głośne przełknięcie śliny. Nagle poczułam jakby po moim kręgosłupie przebiegło co najmniej tysiąc parzących mrówek. Na samą myśl, że sama również nie zgadzałam się z polityką naszych magicznych ras zrobiło mi się niedobrze. Buntowałam się, to fakt, ale nigdy nie pomyślałabym nawet, aby skrzywdzić kogoś tylko dlatego, że nie podobał mi się sposób rządzenia Radców.
Jakby nie patrzeć, większość wojen zapoczątkowali ludzie, którzy mieli podobne przekonania jak Wyznawcy Starego Księżyca.
– Na spotkaniu pan Figheton wspomniał o tym, że ataku musiał dopuścić się klan Listrea Aria, bo nikt nie zginął. – Zacisnęłam usta. – Czy... czy oni również należą do tego zgrupowania?
– Tak, ale akurat ich nie musimy się raczej obawiać. Wyznawcy Starego Księżyca są obecnie podzieleni na dwa klany: Dovacane i Listreę Arię. Listrea sądzi, że tylko prawowici dziedzice Żywiołów lub same Żywioły powinny tworzyć władzę i przewodzić nadnaturalnymi. Dovacane natomiast... to właśnie o nich mówiłem, gdy wspomniałem o tym, że są i tacy, którzy chętnie zabijają, aby dowieść własnych racji. W skład tego klanu wchodzą zarówno magowie, jak i wampiry. Wydaje im się, że moc Żywiołów da się im odebrać za pomocą ich potomków. Istnieją opowieści mówiące o tym, że gdyby komuś udało się odprawić odpowiedni rytuał, nie tylko przejmie władzę nad magicznym światem, ale zdobędzie również moc danego Żywiołu. Do tego potrzebna jest im księga Augustusa Blaise'a.
Przez chwilę gapiłam się na Najwyższego Radcę, nie wiedząc, co powiedzieć. Zrzedła mi mina, a zdumienie, dezorientacja i poruszenie na zmianę pojawiały się na mojej twarzy. Przeszył mnie lodowaty dreszcz. Pierwszy raz żałowałam, że nadążałam za czyimś tokiem myślenia.
– To dlatego szukają jej klany?
– Jeden pragnie ją zniszczyć, drugi przywłaszczyć i wykorzystać do niecnych celów – przyznał Casimir. – Obu zależy, aby odebrać ją Radzie. Właśnie dlatego tylko Najwyżsi Radcy znają jej położenie, a po świecie podróżują falsyfikaty.
Przygryzłam kciuk, rozpaczliwie próbując zatuszować strach. Mimo chłodu i tego, że drętwiały mi palce, zaczęły mi się pocić ręce. Głos zaczął mi drżeć, musiałam jednak zapytać:
– Co w niej jest tak wyjątkowego, że nadnaturalni są skłonni za nią zabijać? Po co...? Czemu każdy chce ją zdobyć?
Regarte przyłożył różdżkę do wewnętrznej części dłoni, po czym ostrożnie przejechał po niej wzdłuż jednej z linii. Czubek przedmiotu zaczął wbijać się w skórę, tworząc sporej wielkości nacięcie. Z rany wypłynęła krew, a mnie zakręciło się w głowie.
– Ponieważ to była księga Leanice – powiedział poważnie. – Księga, w której zapieczętowano większość najważniejszych momentów z twojego życia. Zapieczętowano ogromną, nieposkromioną część mocy, o których nie masz nawet pojęcia, Americo.
Dafne odetchnęła, a nocne, chłodne powietrze zapewniło jej ściśnięte płuca. Z przymkniętymi oczami, wypuściła je powoli, a gdy jej puls nieco się unormował, odwróciła się w stronę szkoły. Wszystkie światłą nareszcie zgasły, a jakiekolwiek dźwięki ustały. Jedynie cicha melodia drzew, dobiegająca z oddali, współgrała z szybkimi, dużymi krokami dziewczyny, a także urywanym oddechem przesyconym przekleństwami, gdy potykała się o leżące na żwirowej drodze kamienie.
Noc była głęboka, a zaokrąglony księżyc górował nad Cennerowe'm niczym srebrzysty strażnik. Jego blask padał na ciemnoczerwone dachówki budynku i okalał stonowaną poświatą ceglane ściany. Nie obejmował natomiast białowłosej czarownicy, która pod osłoną nocy przekradała się pod bramę, ściskając w dłoni zmiętą kopertę.
Czas ją naglił. W szkole trwała już co prawda cisza nocna, aczkolwiek nauczyciele, swoim zwyczajem, bez przerwy patrolowali korytarze i skrzydła. Nie wspominając o magach, których przysłała Rada, a którzy od paru tygodni siedzieli na głowie dyrektorki Ivy Magelli. Odkąd się pojawili, w szkole nikt – ani wychowawcy, ani uczniowie – nie miał choćby chwili spokoju. Tamci przeszukiwali piwnice, a w wolnych chwilach wypytywali mieszkańców ukrytego wymiaru o dosłownie każde błahostki. Czy któryś z wampirów kiedykolwiek słyszał dziwne odgłosy dobiegające z podziemi? Czy jakiś czarodziej wyczuwał może dziwną energię z nieokreślonego źródła? Czy uczniowie byli w posiadaniu nietypowych przedmiotów, których nie przywieźli wraz z pozostałymi bagażami, podczas przyjazdu do szkoły? Czy panna Magelli wiedziała o piwnicach, gdy przejmowała obowiązki od poprzedniego dyrektora?
Żadnych pytań o Doriana...
Dafne niepokoiło to, co działo się wokół niej i często w takich momentach żałowała, że nie było u jej boku Willa. Tęskniła za nim i to bardzo. Czuła się zaskakująco samotna, kiedy wieczorami przesiadywała w pokoju, zwłaszcza że jej współlokatorka nie przepadała za ich wspólnymi rozmowami. Dotąd w sprawach plotek zawsze mogła liczyć na Misurie, więc nie czuła specjalnej potrzeby, aby na siłę przekonywać do siebie koleżankę, z którą dzieliła sypialnie. Zresztą Cecile raczej nie tolerowała Willa i jego specyficznego charakteru. Z wzajemnością swoją drogą.
Nastolatka przygryzła wargę. Brakowało jej przyjaciół, ale akurat w tej chwili było jej zdecydowanie na rękę, iż zniknęli z jej otoczenia. Will nie zajmował jej czasu po zajęciach, Misurie nie nie chodziła za nią krok w krok, a America... W sumie i tak nie przeszkadzała. Odkąd przeszła przebudzenie i w jej głowie zaczęła się wojna pomiędzy świadomością szesnastolatki, a Leanice, dawna księżniczka miała problemy z kojarzeniem mnóstwa faktów. Spędzała także większość czasu z Zanderem, toteż Dafne nie musiała się niczym martwić.
Gorzej sytuacja miała się ze strażnikami Najwyższego Radcy, którzy zdawali się przesadnie wręcz wyczuleni jeśli chodziło o nietypowe zachowanie uczniów lub nauczycieli. Doszło do tego, że nawet dyrektorka obawiała się wychodzić ze swojego gabinetu, bo zaraz dopadała ją grupka gotowa do zadawania milionów pytań.
Dziewczyny jak dotąd nikt o nic nie pytał, więc miała choć odrobinę spokoju. Nikt raczej nie podejrzewał jej tym bardziej, że nocą uda jej się wymknąć przez okno i zejść po jednym z filarów aż na sam dół. Terenów wokół szkoły zazwyczaj nikt nie pilnował, ponieważ czarodzieje i tak nie mogli uciec daleko z ukrytego wymiaru, a kary za przebywanie na zewnątrz po ciszy nocnej raczej do tego nie zachęcały. No i pozostawała kwestia nocnych. Wampiry zaczynały o tej porze swoje zajęcia, od razu któryś z nich usłyszałby, gdyby w pobliżu jakiś Nersai usiłował wymknąć się z któregoś skrzydła sypialnego.
Dafne było to na rękę, bo na zewnątrz placówki zasięg słuchu nocnych jej nie zagrażał. Bez przeszkód pokonała najpierw ścianę, a w następnej kolejności najbardziej oświetlony przez księżyc teren. Dla bezpieczeństwa nie używała magii, ponieważ istniało duże ryzyko, iż nawet najsłabsze zaklęcie natychmiast zaalarmowałoby wychowawców. Niby Aach stał na czatach i w razie czego miał odwrócić uwagę nauczycieli, ale wolała nie sprawdzać, jak skutecznie potrafił ją kryć. Długo przekonywała go, że ona zajmie się nawiązaniem kontaktu. Skoro zaszła tak daleko, nie zamierzała dawać bratu powodów, aby sądził, iż radziła sobie gorzej od niego.
Właśnie dlatego przez niemal cały okres pobytu w Cennerowe'ie nie uczęszczała na zajęcia z wychowania fizycznego. Nikt, nawet przyjaciele nie podejrzewaliby jej o to, że umiałaby z taką łatwością wydostać się z patrolowanego budynku i jeszcze nie zostać wykrytą.
Że większość rzeczy, które o niej wiedzieli, były kłamstwem, a list, który zgodnie z poleceniami wyrzuciła za bramę, aby porwał go wiatr, zawierał informacje, które mogły przesądzić losy ich wszystkich.
W obecnym życiu nigdy nie miałam okazji, aby zobaczyć jakąkolwiek syrenę. Nie tylko dlatego, że nie umiałam pływać i bałam się dużych zbiorników wodnych, ale również z powodu wyjątkowego terytorializmu tych istot. Nawet Żywiołaki Wody, a pewnie i Boginki nie wykazywały tak dużej agresji, jeśli w grę wchodziły ich tereny. Boginki, które swoją drogą, zaczęto później określać rusałkami, zamieszkiwały głównie bagna, jeziora, rzeki, czasem także lasy i góry. Według podań miały się nimi stawać kobiety zmarłe przy porodzie, samobójczynie i morderczynie dzieci, a ich wygląd napawał ludzi strachem. Utożsamiano je przede wszystkim ze szpetnymi kobietami o obwisłych piersiach, przesadnie dużych głowach, a także krzywych nogach. Istniały jednak przekazy, w których boginki przybierały postać pięknych, młodziutkich dziewczyn. Napadały na położnice, podmieniały dzieci (co raczej kojarzyło się ze słowiańskimi mamunami, aniżeli z boginkami) i wyrządzały wiele szkód. Nawet wtedy jednak nie zachowywały się jak syreny.
Syreny, wbrew powszechnej opinii, nie wychodziły na ląd, a ich ogony, nie potrafiły zmieniać się w stopy, gdy wysychały. W ogóle kojarzyły się raczej z obślizgłą mackami ośmiornicy lub meduzy, aniżeli z normalną, mieniącą się w słońcu płetwą.
Cholera! Syreny lub potencjalne utonięcie w głębokim, czarnym jak noc jeziorze to były aktualnie moje najmniejsze problemy!
– Ja... miałam... jakąś księgę? – Z zaskoczenia musiałam usiąść, więc nie bacząc na kosztowną pelerynę Najwyższego Radcy, opadłam na pokryte lodem kamienie. Moje nogi niezbyt elegancko rozjechały się na boki, a głowa opadła, zbyt zmęczona natłokiem informacji, aby utrzymać się w pionowej pozycji.
Zamiast cokolwiek powiedzieć, Regarte wyprostował się i wyciągnął naciętą dłoń nad taflę jeziora. Czerwone krople zaczęły spadać do wody, a każdej z nich towarzyszył cichy odgłos. W moich uszach brzmiał niczym eksplozje małych, a mimo to potężnych bomb. Krew rozpływała się w zetknięciu z cieczą, tworząc długie wstęgi. Przypominały smugi pozostawiane przez niebieskie, lodowe owady.
– Miałaś coś więcej. – Na te słowa Casimir szarpnął różdżką, kreśląc w powietrzu poszarpany symbol. Ziemia zadrżała, a drobne kamienie, które oderwały się od sklepienia zaczęły spadać wszędzie wokół. Byłam tak oniemiała, że nie pomyślałam o zasłonięciu głowy. Patrzyłam na sufit, gdzie spomiędzy skał wyłaniały się po kolei wyraźnie zarysowane linie.
W ścianie, tuż nad naszymi głowami, wyryto herb. Herb, który widziałam wiele razy, ale nie w tak rozbudowanej wersji.
– Symbol Cennerowe'a – wyszeptałam.
– Sądziłaś, że Dorian Magelli wybrał tą szkołę przypadkowo? – Casimir podobnie jak ja spojrzał w górę. – Nie bez powodu do niej trafiłaś.
Znak zajmował połowę ściany. Tarcza herbu przedstawiała trzy nachodzące na siebie róże, widniejące na tle wielu nieregularnych pęknięć, może gałęzi, może rys stworzonych naturalnie podczas biegu czasu. Po bokach herbu wyrastały wijące się na wszystkie strony pnącza, a na górze znajdowała się połamana korona. W połączeniu z ogromnymi piórami okalającymi krawędzie emblematu i wyrytymi pod nim symbolami, herb prezentował się wyjątkowo okazale.
– Jak...? – Nie wiedziałam, w jaki sposób ubrać w słowa, ciskające się na mój język pytania.
– Rodzina Doriana była blisko związana z Radą. – Regarte nachylił się nad brzegiem jeziora. Woda delikatnie się zakołysała. W przeciwieństwie do biegających w mojej głowie myśli, zdawała się przeraźliwie spokojna.
Pociągnęłam nogi niemal pod samą brodę.
– Tak, wspomniał o tym, gdy... uwięził mnie, Zandera i Misurie.
– Pominął jednak fakt, czemu jego wybór padł akurat na szkołę im. Ursula Cennerowe'a, prawda?
Nie wiedziałam, co myśleć. Do tej pory wydawało mi się, że pobudki Doriana były oczywiste. Szukał miejsca, gdzie mógł każdego kontrolować i zajmować wysoką pozycję w hierarchii. Przekonał Ivę Magelli, że była jego matką, a biologicznym rodzicom wymazał pamięć. Nie tylko został królem na stworzonej przez siebie szachownicy, ale planował także kontrolować pozostałe pionki. Razem z nimi zyskać nową królową, jednocześnie niszcząc przeciwników.
Teraz nie miałam pewności, czy od początku właśnie o to mu chodziło.
Nie miałam żadnej pewności.
– Po tym, jak Dorian przypomniał sobie o przyszłości, jego moc wzrosła. – Casimir przyjrzał się uważnie swojej dłoni. Krew zdobiła jego skórę i na wzór błękitnych żyłek, ściekała mu po nadgarstkach. – Podejrzewam, że odkrył tę jaskinię, gdy zaczęła go przyciągać jej magiczna energia. Wtedy też po raz pierwszy widział herb i miał w swoich rękach księgę.
Otworzyłam usta.
– To ta cała księga... była tutaj?
Mężczyzna zacisnął rękę w pięść. Gdy ją otworzył, rana stworzona za pomocą różdżki, zasklepiła się.
– Ona wciąż tutaj jest, Americo. – Fale na jeziorze wzmogły się, a lód na brzegach pokryły pęknięcia. Gdy woda zaczęła sięgać do najbliższych skał, na siedząco zaczęłam się cofać do tyłu. – To po nią przyszliśmy.
W głębinach jeziora zapanowało poruszenie, a niebieskie świetliki zgasły, spłoszone potężnym hałasem bulgoczącej wody. W jaskini zapanował półmrok, przez co o wiele lepiej było widać, jak konar drzewa pokryły złote pręgi, które następnie zmieniły się w nici prowadzące aż do grubych korzeni. Kolorowe liście drzewa, te znajdujące się najbliżej granatowej tafli, nagle straciły intensywne barwy. Magia, która utrzymywała je w dobrej kondycji była pochłaniana przez coś, co kryło się w wodzie.
– Nie patrz im w oczy – ostrzegł Casimir, stając przede mną. – Nie rozmawiaj z nimi, ani nie podchodź do wody.
Dudnienie mojego serca zagłuszało jakiekolwiek słowa maga, a ponieważ siedziałam, poderwałam się na równe nogi. Przeszły mnie ciarki, gdy w wodzie zamajaczył jakiś czarny cień. Później kolejny i kolejny. Razem było ich trzy, każdy równie przerażający.
Pierwsza z syren powoli wyłoniła z wody swoją głowę, a ja mimowolnie uczepiłam się ramienia Casimira. Mężczyzna położył na mojej ręce swoją dłoń i uścisnął ją, pokazując tym samym, abym go puściła. Niechętnie, aczkolwiek go posłuchałam i patrzyłam, jak koncentruje wzrok gdzieś nieco ponad ślepiami stworzenia.
Syrena wydawała z siebie dźwięki podobne do cmoknięć. Jej oczy w całości pokrywała mlecznobiała powłoka, a powieki poruszały się w odwrotną stronę niż u ludzi. Miała skrzela, które zajmowały większą część krótkiej, pomarszczonej szyi, a także postrzępione, zwisające po bokach twarzy uszy. Na czubku głowy wyrastały jej kępki skołtunionych włosów i kolce, a w miejscu, gdzie powinien być nos, poszarzała skóra zdawała się grubsza i ciemniejsza. Co do ust... wolałam nawet na nie nie patrzeć – z powodu braku warg, wykrzywione, ostre, pożółkłe zęby rosły krzywo, a w niektórych miejscach nachodziły na siebie, tworząc warstwy.
Choć wiedziałam, czego się spodziewać, kiedy syrena wynurzyła się z wody niemal do połowy, musiałam przełknąć ślinę, aby nie zwymiotować. Była chuda bardziej aniżeli anorektycy w najpoważniejszym stadium choroby. Żebra wbijały się w jej ciało i raniły je, powodując powstawanie wielu ran, które obrastały pąklami i muszelkami. Pomiędzy szpiczastymi palcami, a raczej kośćmi obleczonymi w cienką powłokę, miała cienką, elastyczną warstwę skóry, przez którą prześwitywały białe żyły.
Cmoknięcia nasiliły się, gdy syrena mnie dostrzegła.
Paaanni – w mojej głowie rozległ się syczący głos, przypominający jeżdżenie paznokciem po talerzu. – Paaanni przyszła...Paaanni ma ładny zaaapaaach...
Otworzyłam szerzej oczy i już zamierzałam krzyknąć, gdy Najwyższy Radca obrócił się w moją stronę i przycisnął mi dłoń do twarzy. Spanikowana, wpatrywałam się w niego, nie wiedząc, jak zareagować. Syrena wdarła się do mojej głowy i zaczęła do mnie przemawiać! Co miałam robić?!
– Pod żadnym pozorem jej nie odpowiadaj. – Casimir naciągnął mi na twarz kaptur swojej peleryny. – Tym bardziej przyciągniesz jej uwagę.
Zacisnęłam powieki.
Paaanni przyszłaaa po swoją właaasność... Paaanni daaamy jej właaasnność... Paaanni ma ładny zaaapaaach...
Zastygłam w bezruchu.
– Przysłały seniorkę rodu, więc pewnie już wiedzą, kim jesteś. – Usłyszałam Casimira. – Syreny żyją wiele setek lat, a ich pamięć nie zna granic. Nie rozmnażają się, ale gdy dany przedstawiciel rasy ginie, z jego szczątek powstaje nowa istota, która zachowuje wspomnienia poprzednika. Dlatego wyglądają jak wyglądają.
– T... ta syrena mnie zna – raczej stwierdziłam niż zapytałam. Na wszelki wypadek postanowiłam szeptać.
– Biorąc pod uwagę twoją reakcję, nie sądzę, abyś kiedykolwiek widziała syrenę w obecnym życiu, więc najwyraźniej chodzi o księżniczkę Leanice. Któryś członek jej stada musi posiadać wspomnienia jeszcze z czasów Czterech Królestw. – Mężczyzna puścił mnie i odwrócił się w stronę jeziora. Syrena zdążyła w tym czasie dotrzeć do brzegu i czepiając się o pokryte lodem skały, wpatrywała się w nas intensywnie. W szczególności we mnie.
Paaanni przyszła...Paaanni ma ładny zaaapaaach...
– Niech to coś przestanie mieszać mi w głowie! – jęknęłam, zasłaniając uszy. Niewiele to dało. – Czemu ciągle powtarza, że ładnie pachnę?!
Regarte zawahał się.
– Syreny są mięsożerne – odparł krótko. – Jedna podpłynęła do brzegu, aby w razie, gdyby któreś z nas podeszło wystarczająco blisko, zaatakować i wciągnąć go pod wodę. Stosuje różne sztuczki, ale na razie próbuje do ciebie po prostu mówić. Jeśli spojrzysz jej w oczy, jej oblicze zmieni się i będzie ci się zdawało, że przybrała postać osoby najbliższej twojemu sercu. Ja umiem się im opierać, więc liczy na to, że ty się zbliżysz. Pozostałe dwie tylko na to czekają.
Ani trochę mnie to nie pocieszyło.
* * *
Pola ryżowe - formy naciekowe powstające na dnie jaskini, podobne do pól ryżowych widzianych z lotu ptaka.
Oligarchia - forma rządów, polegająca na sprawowaniu władzy przez niewielką grupę ludzi. Najczęściej ludzie ci wywodzili się z arystokracji lub bogatych rodzin.
Okeeej... Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że wyjdzie mi tak długi rozdział, ale znając was, wcale wam to nie przeszkadza XD Zwłaszcza, że znowu rozdział ważny, a mimo wszystko tak naprawdę o niczym. Aghhh... jakim cudem zawsze jak chcę coś zacząć wyjaśniać to zaczynam wszystko rozwlekać?!
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania
Zapraszam też do mojej nowej książki fantasy "Czara Kruka", do której rozdziały zaczną się pojawiać zaraz po wybiciu 5k obserwatorów <3
PS: Tak jak obiecałam, zaczynam system dedykacji, więc możecie znów wykazać się w komentarzach :) Do tego rozdziału dedykację otrzymała @ajbabeaj, bo komentarz z peleryną mnie kupił do reszty XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro