Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 cz.2


Kolejny grzmot był o wiele potężniejszy od reszty. Poprzedzająca go błyskawica rozświetliła całe niebo, a jej rozłożyste macki sięgnęły aż po granice framugi okna. Zupełnie jakby ta zmieniła się w ramę obrazu, a nocne niebo w płótno malowane fioletami, granatem i głęboką czernią. Na jego tle majaczyły cienie drzew.

Dźwięk wytworzony przez piorun nadszedł chwilę później. Głośny trzask sprawił, że ugięły się pode mną nogi, a dolna warga zadrżała. Burza wciąż się nasilała.

Przez całą drogę, z całych sił powstrzymywałam szczękanie zębami, a po paru głośniejszych grzmotach, na wszelki wypadek ukryłam dodatkowo dłonie w rękawach swetra, aby Najwyższy Radca nie dostrzegł, jak bardzo się trzęsły. Mężczyzna szedł przodem wraz z Gemini, który kroczył u jego boku niczym posłuszny piesek. Jeśli gigantyczną panterę można było w ogóle porównywać do domowego pupila...

Chcąc odwrócić swoją uwagę od burzy, przyglądałam się swoim towarzyszom. Również wzbudzali we mnie lęk. Oboje kroczyli dumnie i bez niepewności. Regarte z tym swoim nienaturalnie wysokim wzrostem, a także długimi włosami związanymi w luźno opadający kucyk perfekcyjnie dopasowywał się do bestii, która go strzegła. Nie chodziło jednak tylko o wygląd zewnętrzny, bo pozbawione mięśni ciało mężczyzny raczej kontrastowało z masywnym cielskiem pantery. To ukryta charyzma Radcy rekompensowała wszystkie jego zewnętrzne braki. Brak określonego wyrazu twarzy przywodził na myśl polującego kota – poważnego, skoncentrowanego na określonym punkcie zwierzęcia, które tylko czekało na ruch ofiary.

No i ta jego szkarłatna peleryna, która ciągnęła się za nim niczym królewska szata... Jakby nie mógł założyć nic normalniejszego pokroju sztruksów, wełnianego, gryzącego swetra, czy chociażby mokasynów. Przynajmniej czułabym, że miałam do czynienia z normalnym człowiekiem, a nie z postrachem większości Nersai i Careai.

Doprawdy, ci z Rady zbyt poważnie podchodzili do sprawowania swoich funkcji.

Gdzieś z oddali dobiegł krzyk, a zaraz po nim tupot wielu stóp, więc odwróciłam się z mocno bijącym sercem. Ochroniarze w końcu dowiedzieli się o próbie ataku i zaczęli reagować. Przeszukiwali cały budynek wzdłuż i wszerz, a choć w trakcie wędrówki z moimi nowymi kompanami już około trzech razy znaleźliśmy się w ich pobliżu, cały czas tak samo się denerwowałam. W każdym kolejnym przypadku, odgłosy, które według mnie należały do strażników mogły być wydawane przez kogoś innego. Z naszej trójki chyba tylko ja się tym przejmowałam.

Nic nie rozumiałam. Najwyższy Radca na pewno miał świadomość o przebywających w budynku intruzach (od razu kazał Leonowi dołączyć do pozostałych strażników, aby szukali spiskowców), ale zdawał się bagatelizować zagrożenie. Jego lekceważący stosunek do sprawy był dla mnie zagadką. Regarte nie wydawał się ani trochę poruszony faktem, iż jego twierdza została z taką łatwością zdobyta.

W mojej głowie pojawiało się coraz więcej męczących pytań. Miałam dosyć milczenia i siedzenia cicho, kiedy wokół działo się tyle rzeczy. Od paru miesięcy mój niezachwiany do tej pory świat walił się kawałek po kawałku, a ja mogłam tylko patrzeć.

– Dokąd idziemy? – zapytałam, siląc się, aby brzmieć pewnie. Błyski za oknem chwilowo ustały, więc się rozluźniłam. No, przynajmniej na tyle, aby ośmielić się odezwać bezpośrednio do Najwyższego Radcy.

Mężczyzna zwolnił, a następnie odwrócił się w moją stronę. Pantera również stanęła, niemal wciskając swój bok w jego udo. Ogon zwierzęcia, który do tej pory bezustannie się poruszał, opadł niczym długi, ciężki pejcz i zawisł kilka centymetrów nad ziemią.

– Czyli jednak potrafisz mówić. – Regarte położył dłoń na masywnym łbie zwierzęcia. Nie uśmiechał się, choć jego twarz miała łagodny wyraz. Za nic nie umiałam go rozgryźć. Był dziwnym połączeniem męskiego, emanującego na zewnątrz autorytetu i kobiecej, zwodniczej aparycji. Jeszcze przy nikim nie czułam się tak bezradna i mała.

– Jeśli mam coś do powiedzenia... – przyznałam, nie podnosząc wzroku ponad czubek jego nosa. Nie zamierzałam patrzeć mu w oczy, nie po tym, jak za pierwszym razem zapadłam się w ich czeluściach. Już za pierwszym razem zauważyłam, że przypominały szlifowane, czyste szmaragdy i zupełnie jak one, pochłaniały wszystko wokół. Pochłaniały mnie. – Odesłał pan mojego strażnika, więc zastanawiałam się...

– Nie tego chciałaś?

Uniosłam nieznacznie głowę.

– Słucham?

– Zależało ci na bezpieczeństwie przyjaciół. Wolałaś, aby twój ochroniarz pomógł innym w związku z pojawieniem się naszych nieproszonych gości, niż strzegł wyłącznie ciebie. – Najwyższy Radca patrzył na mnie uważanie, nawet nie szukając potwierdzenia dla swoich słów.

Pewnie Leon powiedział mu o tym, gdy na korytarzu musiał się tłumaczyć, czemu szwendaliśmy się po korytarzu zamiast siedzieć w zabezpieczonym miejscu. Oczywiście, najłatwiej było zwalić wszystko na mnie, w końcu gościa Casimir Regarte nie wyrzuciłby z pracy, a nagana za złe zachowanie raczej mi nie groziła.

Prawda?

– Mimo wszystko, miałam wrócić do pokoju. – nie odpuszczałam. – Leon twierdził, że tam będę bezpieczna.

– Więc twoim zdaniem ze mną nie jesteś bezpieczna? – pochwycił Najwyższy Radca, a kącik jego ust uniósł się niezauważalnie podobnie jak lewa brew. Gemini przekrzywił natomiast łeb i nastroszył sierść, jakby także zrozumiał słowa swojego pana. Pewnie w ten sposób wyrażał jawną pogardę dla sposobu mojego myślenia.

Nagle zapragnęłam znaleźć się gdzie indziej. Choćby i w podziemiach, stojąc twarzą w twarz z intruzami, którzy wdarli się do siedziby Rady

– N... nie to miałam na myśli. – wyjąkałam z zakłopotaniem, a moja dłoń automatycznie powędrowała do ramienia, aby zacząć je wściekle drapać. No to tyle by było z mojej odwagi. – Ja tylko...

Zacięłam się, nie umiejąc dobrać słów. Najwyższy Radca spojrzał na mnie znacząco, więc znów uniknęłam skrzyżowania naszych oczu. Zrobiłam to trochę za szybko i mimo starań, aby ruch mojej głowy wyglądał naturalnie (jakbym zamierzała wyjrzeć przez okno, czy coś w tym rodzaju), mężczyzna zauważył, że usilnie nie chciałam na niego patrzeć. Nie skomentował mojego niegrzecznego zachowania.

– Nie musisz się tłumaczyć. – odparł zamiast tego, wciąż uprzejmy i szarmancki. – A odpowiadając na interesującą cię kwestię, zmierzamy aktualnie do audytorium, gdzie spodziewam się zastać szefów straży. Mogę się jedynie domyślać, jak wielkie zamieszanie wywołał wśród ich szeregów mój eksperyment. Zapewne szaleją z wściekłości.

Przełknęłam ślinę, a trybiki w moim mózgu powoli zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca. Stopniowo docierało do mnie, dlaczego mag był taki spokojny, kiedy niedaleko nas panował chaos.

– Eksperyment?

– Dowiesz się za kilka minut. Na razie więc, jeśli to możliwe, powstrzymaj się od zadawania kolejnych pytań.

W siedzibie Rady od dobrych dwudziestu minut panowało poruszenie.

Nikt nie umiał stwierdzić, jakim cudem ktoś bez uprawnień zdołał wedrzeć się na teren posesji i nie wszczął alarmu, ale nie było czasu, aby się nad tym głowić. Skoro systemy obronne zawiodły (z pewnością później miało polecieć przez to kilka, a raczej wiele głów) priorytetem stało się odnalezienie niepożądanych intruzów. Okazało się to uciążliwe, ponieważ cała grupa nałożyła na siebie wyjątkowo silne zaklęcia maskujące, a drzwi, którymi wdarli się do środka zostały otworzone od wewnątrz. Istniały dwie prawdopodobne opcje: albo obcy zdołali w jakiś sposób oszukać, bądź zagłuszyć działanie nałożonych na okolicę zaklęć, albo wśród zjednoczonych pracowników znajdował się zdrajca. Niestety, zakładając, że w Radzie zebrano większość najznamienitszych czarodziei, którzy raczej znali się na zaklęciach, ta druga opcja zdawała się bardziej wiarygodna.

Nawet w tak chronionym miejscu, jakim była główna siedziba Radców,

– Dlaczego do jasnej cholery o ataku dowiaduje się od piętnastoletniej dziewczyny, a nie od moich najlepszych strażników?! – grzmiał Vash Figheton, chodząc po sali konferencyjnej i ciskając piorunami z oczu w każdego strażnika, który tylko znalazł się w polu jego widzenia. Nie należał do osób mocnej postury, a jednak pod wpływem jego morderczego spojrzenia wyjątkowo nawet przewyższający go o głowę, czy rozmiar bicepsów mężczyźni odwracali wzrok. – Kto zawinił? Czemu systemy obronne nie zareagowały?

Nikt nie umiał odpowiedzieć na te dwa, ciągle wałkowane przez maga pytania, a choć mag powtarzał je niczym mantrę od przeszło dziesięciu minut, wciąż panowała przejmująca cisza, przerywana wyłącznie jego wrzaskami. Nawet jeśli byłoby inaczej i ktoś znał rozwiązanie, obecnie w pomieszczeniu nikt nie odważyłby się zabrać głosu w obawie przed zbyt impulsywnym przełożonym. Szef straży rzadko wpadał w aż taką wściekłość, a tego wieczora przechodził samego siebie. Był wzburzony jak jeszcze nigdy.

Nikt się nie dziwił. Nie stanięto na wysokości zadania – nie tylko poległy zaklęcia, których ilość ostatnio wręcz potrojono, ale i jego zaufani ludzie. Żona mężczyzny była w zagrożonej ciąży i każdy zdawał sobie sprawę, że pomimo niespełna siódmego miesiąca mogła zacząć rodzić lada dzień. Odkąd Figheton dowiedział się o możliwych komplikacjach podczas porodu i ryzyku utraty dziecka lub ukochanej kobiety, stał się istną bombą zegarową, która mogła wybuchnąć z powodu najdrobniejszego problemu. W swoim obecnym stanie Ayanne nie mogła się stresować. Choć nie należała do kobiet, które się martwiły, Vash wolał dmuchać na zimne. I bez dodatkowych zmartwień odchodził od zmysłów, a teraz musiał się jeszcze użerać z czyjąś jawną niekompetencją.

Tyle że nikt nie umiał określić, co, a nawet przez kogo poszło nie tak.

– Unieszkodliwili naszych ludzi przy wejściach, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć. – Vash przejechał sobie otwartą dłonią po twarzy, aby uspokoić zszargane nerwy. Wręcz telepał się z irytacji pomieszanej ze wzburzeniem. – Nie mogę jednak pojąć, jakim cudem czary nałożone na mury nie uaktywniły się zaraz po nadejściu intruzów. Co za durnie byli odpowiedzialni za tak bezwartościowe zaklęcia obronne, które przestają działać akurat jak są najbardziej potrzebne?! Nawet Magowie I stopnia wiedzą jak otoczyć dany przedmiot runami zabezpieczającymi! Jesteśmy w głównej siedzibie Rady, a wychodzi na to, że mógłby się do niej wkraść nawet pieprzony ośmiolatek z plastikową różdżką!

Nie przestając krzyczeć i sypać wulgaryzmami, zaczął krążył od jednego do drugiego krańca pomieszczenia. Strażnicy drugiego szczebla, którzy byli wyżej nad ochroniarzami trzeciego szczebla, ale wciąż niżej od Fighetona, stali sztywno, milcząc i pokornie przyjmując na siebie bluzgi słane wobec ich ludzi.

Atmosfera w audytorium była okropnie gęsta, wręcz namacalna. Ogień w kominku buzował niespokojnie, a burza za oknem co raz serwowała zebranym serię jasnych błyskawic i towarzyszących im srogich, zagłuszających szefa straży grzmotów. Ciężko było określić, co na tamtą chwilę było bardziej niepokojące – fakt, że burza szalała tak blisko i z ogromną siłą wyrywała gałęzie nawet najpotężniejszych drzew, czy to, iż Figheton nakręcał się coraz bardziej, nie umiejąc znaleźć winnych ich druzgocącej porażki.

– Jakim cudem nikt ich nie zauważył? – ciągnął dalej. – Co planowali ukraść. Jaki mamy bilans strat wśród strażników?

Znów odezwała się wyłącznie cisza. Vash Figheton doskonale znał odpowiedź. Główne patrole ulokowane w różnych częściach Rady, donosiły za pomocą sygnałów jak wyglądały najnowsze statystyki, a ochroniarze z niższych pięter bez przerwy przetrząsali każde pojedyncze pomieszczenie, aby upewnić się, że wszystko pozostało na swoich miejscach. Wbrew elementowi zaskoczenia, jaki ewidentnie zadziałał na korzyść intruzów, straż nie była nieprzygotowana na tego typu okoliczność. Strażnicy umieli się zorganizować, nieprzewidziany atak nie był czymś, z czym by sobie nie poradzili. Główna siedziba Rady nie była miejscem, w którym tolerowano nieskuteczność, czy brak inicjatywy.

Znano swoje zadania, toteż kiedy Eyla Venfort przybiegła z informacją o prawdopodobnym złamaniu magicznej zapory, od razu zabrano się do działania. Magowie i wampiry niższego szczebla ruszyli na poszukiwanie intruzów, a skoro wiadomo było, iż czary zawiodły i nie dało się za ich pomocą odnaleźć sprawców całego zamieszania, szukano innych rozwiązań. Bardzo pomocni okazali się nocni, którzy starali się wyczuć jakikolwiek nienaturalny zapach za pomocą swoich wyostrzonych zmysłów. Dzięki temu wiedziano przynajmniej, że obcy zmierzali do podziemi, a konkretniej w stronę tajnych bibliotek Rady. Rozdzielili się najpewniej tylko po to, aby zmylić pościg.

Intencje obcych wciąż pozostawały jednak tajemnicą. Większa część grupy wciąż znajdowała się gdzieś w podziemiach, więc priorytetem była jej izolacja i nie dopuszczenie, aby dalej się przemieszczała. Dołożono wszelkich starań w celu odcięcia nie przyjacielom drogi ucieczki na wyższe poziomy. Dzięki temu kwestią czasu było, aż wpadną w ręce strażników.

Nie zmieniało to faktu, że szef straży nie zamierzał zadowolić się jedynie wyeliminowaniem zagrożenia. Ktoś musiał wziąć na siebie odpowiedzialność i ponieść konsekwencje. Vash Figheton nie znał słowa: „przypadek".

Z jednej strony był wzburzony i najchętniej od razu postawiłby na nogi każdego strażnika jaki przebywał w Radzie, z drugiej niecierpliwił się, aby wrócić do żony. Już od dawna czuł się rozdarty pomiędzy pracą, a miłością i troską o najbliższych. Tylko on miał rodzinę w siedzibie, a choć nie chciałby być od niej nigdy odseparowany, dręczyła go bolesna świadomość, iż uczucie jakim zapałał do Ayanne od początku go osłabiało. Zazwyczaj był wierny swoim obowiązkom i w normalnych okolicznościach za nic nie zaniechałby doprowadzenia sprawy do końca. Wyjątkowo stawiał jednak swoją ciężarną kobietę na pierwszym miejscu, jak się przekonał, wyżej nawet od Najwyższego Radcy. Była dla niego całym światem, to sprawiało, że strasznie się o nią niepokoił.

Dlaczego miłość musiała nieść ze sobą tyle trudności? Przez nią mężczyzna stale czuł się winny z powodu niedopełniania swoich obowiązków szefa straży!

– Mam tego wszystkiego dość. – mężczyzna przełknął gniew. – Nie mam czasu robić teraz śledztwa i analizować waszej niekompetencji. Przekażcie pozostałym, że mają się do mnie stawić, jak tylko intruzi zostaną złapani i wszystko się uspokoi. Co jak co, ale nikt nie będzie za nich nastawiał karku. Niech ja tylko się dowiem, kto otworzył bramy...

– Ja to zrobiłem.

Głowy zebranych w tym samym momencie skierowały się w stronę drzwi wejściowych, a ich oczy po kolei rozszerzały się bez zrozumienia. Od razu rozpoznali głos nowo przybyłej osoby. Tonu Najwyższego Radcy nie dało się pomylić z żadnym innym.

Jeśli ktokolwiek uważał, że wcześniej panowała cisza, to po tych słowach musiał zmienić zdanie. Dopiero teraz zapanował kompletny bezruch. Dźwięki ustały, jakby nagle pomieszczenie znalazło się w próżni. Vash, który nie spodziewał się odpowiedzi, zamilkł, a jego słuchacze, niepewni jak powinni zareagować, wstrzymali oddechy i po prostu czekali. Nawet burza przestała zsyłać gromy, ciekawa dalszego rozwoju wypadków. Tylko deszcz bębnił ostrożnie o szyby, aby nikt nie zapomniał, że również był obecny na spotkaniu.

W kominku strzelił ogień, co przywołało Fighetona do porządku. Jako jedyny stał tyłem, więc powoli, jakby nie mogąc uwierzyć swoim przypuszczeniom, odwrócił się w kierunku drzwi. Jego policzki były czerwone ze złości i od krzyków, ale kiedy ujrzał stojącego w odległości paru metrów Casimira Ragarte poczęły robić się na powrót jaśniejsze. Nie na długo, bowiem kiedy zdziwienie zniknęło, zastąpiła je irytacja. Mężczyzna należał do grona bliskich przyjaciół Radcy, znali się odkąd tamten objął stanowisko Najwyższego Radcy. Tym samym nie obawiał się stać z nim twarzą w twarz.

Kłócić się zresztą też nie.

– Casmir? – zamrugał oczami. – Mam rozumieć, że to ty wywołałeś ten alarm?!

Tamten skinął głową, nic sobie nie robiąc ze stanu w jakim obecnie znajdował się szef straży. Zerknął za siebie i zachęcająco machnął ręką, aby osoba stojąca za jego plecami także weszła do sali.

Najpierw w obrębie wzroku pojawiła się rosła pantera maga, Atheris, która nie obdarzyła zebranych nawet najkrótszym, pojedynczym spojrzeniem. Gemini innych strażników zareagowały natychmiast, gdyż chwilę później na ziemi zmaterializowały się jeszcze dwa chowańce – kojot, a także mała kapucynka, która od razu po przybraniu materialnej formy, wbiegła na ramię mężczyzny o nazwisku Arthwin. Zdążono się już do tego przyzwyczaić, ponieważ tak samo jak w świecie ludzi, czy nadnaturalnych, wśród duchowych przewodników o dziwo również istniała hierarchia. Magiczni towarzysze ujawniali się zawsze, gdy w pobliżu znajdowała się pantera Najwyższego Radcy. Podobnie jak strażnicy okazywali szacunek Regarte, tak kojot i kapucynka – jedyne chowańce znane wśród strażników Rady – instynktownie respektowali wyższość majestatycznej pantery. Wpatrywali się w zwierzę, które spokojnie podeszło do kominka i ułożyło się tuż obok płonącego drewna, aby ogrzać futro. Jego ogon począł wędrować na boki, a że był zdecydowanie dłuższy niż u normalnego dzikiego kota, stojący najbliżej ochroniarze odsunęli się na stosowną odległość.

Po Atherisie, już nie tak dumnie, bo z pochyloną głową i wzrokiem utkwionym w ziemię, do audytorium wkroczyła America Dusney.

Sala od wielu lat przeznaczona była głównie na użytek straży, więc obecność kogoś z zewnątrz nie należała do typowych. Przybycie dziewczyny, nawet w towarzystwie Casimira Regarte, wywołało poruszenie. Strażnicy może nie zaczęli machać głowami, ani nie podniosły się głosy oburzenia, jednak Vash dostrzegał, jak jego ludzie coraz bardziej denerwowali się takim obrotem sprawy. Zaciskanie dłoni w pięści, czy zmarszczone brwi stały się niezwykle wyraźnymi sygnałami, iż byli niezadowoleni, że nikt ich o niczym nie poinformował. Faktycznie, zdawało się, jakby Najwyższy Radca miał plan, którym z nikim nie raczył się podzielić.

– Co to ma znaczyć? – zapytał szef straży, przez zaciśnięte zęby.

– Dokładnie to co słyszysz, mój drogi przyjacielu. – długowłosy uśmiechnął z godnym podziwu opanowaniem, po czym wyciągnął dłoń, aby America mogła ją przyjąć. Dziewczyna rozchyliła wargi, nie wiedząc, co powinna zrobić, ale ostatecznie chyba zrozumiała, iż odmowa Najwyższemu Radcy byłaby nie na miejscu. Niepewnie przyglądając się poszczególnym, stojącym pod ścianami strażnikom, ujęła mężczyznę pod ramię. – Dwie godziny temu kazałem znieść zaklęcia obronne wokół murów, aby nasi goście mogli dostać się do środka budynku. Również ja osłabiłem czary nałożone na główną bramę i dzięki temu nie było najmniejszego problemu z ich otwarciem.

Mało brakowało, a Vash zakrztusiłby się powietrzem. Kiedy opanował oddech, a pierwszy szok opadł, wytrzeszczył oczy na maga, który lustrował z kolei uważnie minę swojej nowej towarzyszki. America Dusney była oszołomiona, ale z jakiegoś powodu wciąż trzymała głowę nisko, jakby szukała czegoś, co jej na nią upadło. Dziwne, Vash nie przypominał sobie, aby zachowywała się w ten sposób, gdy przyszła obejrzeć trening Leona. Widział ją wtedy jedynie kątem oka, ale w jego wspomnieniach nastolatka nie sprawiała wrażenia skrępowanej osoby. Białowłosa rozmawiała nawet z jego żoną, a przecież wcale się nie znały.

Figheton nie miał cierpliwości, ani chęci zastanawiać się nad tym, czy to jego przyjaciel tak wpływał na dziewczynę. Aktualnie był na niego zbyt wściekły. Na siebie zresztą też.

– A zrobiłeś to wszystko, bo...?! – skrzyżował ręce na piersi.

– Chciałem sprawdzić pewną teorię. – Casimir wkroczył w głąb pomieszczenia, a białowłosa potomkini Władcy Powietrza kroczyła u jego boku niczym marionetka, pozwalając, aby kierował ją wedle swojego uznania. Vash nie rozumiał, dlaczego w ogóle Najwyższy Radca ją do nich przyprowadził. – Wiem, że najpewniej masz mi za złe, że nic ci nie powiedziałem, ale musiałem mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Niezbędna była do tego dyskrecja.

– Więc wiedziałeś o planowanym ataku i zamiast kogokolwiek o nim powiadomić wolałeś narazić moich ludzi?!

– Skądże. Ufałem i nadal ufam umiejętnościom strażników stacjonujących w Radzie i temu, że świetnie poradzą sobie w razie jakiegokolwiek nieprzewidzianego ataku. Już tym bardziej nigdy nie wątpiłem w ich lojalność. Nie rozumiem więc, dlaczego ty, przyjacielu, zarzucasz im niewierność.

Vash zmarszczył brwi i na chwilę zaniemówił. W jego ustach pojawił się nieprzyjemny, gorzki posmak, więc niechętnie przełknął posłany w jego stronę zarzut. Casimir przewidział, że będzie się wyżywał na swoich podwładnych, teraz to on dostał naganę.

– Nie zmienia to faktu, że mamy intruzów w podziemiach. – mruknął niechętnie. Jego oczy epatowały chłodem. – Jeszcze gdybyśmy nie gościli w Radzie potomków Żywiołów... Nie wspominając o tym, że moja żona spodziewa się mieszanego dziecka i najmniejszy stres może doprowadzić do tragedii! Bez urazy, ale co ty sobie myślałeś?!

Casimir stał już na tyle blisko, że mężczyzna doskonale widział czerwony splot nici jego peleryny i rumieńce na twarzy Americi, która krępowała się w obecności przystojnego, władczego maga. Milczała, starając się nie garbić, ale niezbyt jej to wychodziło.

– Ayanne nic nie jest. – zapewnił Najwyższy Radca. – Wziąłem pod uwagę jej stan i dużo wcześniej poleciłem, aby zaraz po kolacji udała się do mojego gabinetu i nie wychodziła z niego dopóki po nią nie przyjdziesz. Nawet gdyby planowała opuścić pokój, nałożyłem na niego kilka zaklęć, które skutecznie ją zatrzymają. Możesz być spokojny. Mi też zależy na dobru twojej rodziny.

Figheton mimowolnie opuścił ramiona. Świadomość, że Ayanne była bezpieczna zdjęła przynajmniej część ciężaru z jego barek.

– No dobrze, a co z tą piętnastoletnią wieszczką? – nie odpuszczał, chcąc pokazać przyjacielowi, jak nierozważnie postąpił. Wciąż nie znał jego motywów, ale nie miało to nic do rzeczy. – Eyla musiała ją zaprowadzić do Marianne. Była ledwo żywa.

– Vanessa? – po raz pierwszy odezwała się America. Dziewczyna poderwała głowę do góry, a w jej oczach zalśniło przerażenie. – Chodzi o Vanessę, prawda? Co jej jest? Zaatakowano ją?

Casimir spiorunował szefa straży wzrokiem mówiącym, że akurat ten temat mógł sobie chwilowo oszczędzić. Jego twarz spoważniała, kiedy nastoletnia czarownica uczepiła się mocniej jego ramienia i zaczęła niekontrolowanie szybko oddychać, równocześnie rozglądając się na boki, jakby w którymś koncie audytorium spodziewała się ujrzeć przyjaciółkę. Atheris, któremu nie spodobało się, jak szarpano za rękę jego pana, podniósł się z pozycji leżącej i warknął złowrogo.

– Wszystko z nią w porządku. – odparł łagodnie Radca, kładąc dłoń na pokrytej białymi nićmi głowie dziewczyny. Chyba zastosował jakieś uspokajające zaklęcie, ponieważ ta przestała panikować. Jej powieki nieco opadły. – Vanessa była dzisiaj na przesłuchaniu i podano jej eliksiry usuwające pamięć. Tak się złożyło, że chwilę później miała niespodziewaną wizję, która w takim wypadku nie mogła przebiec prawidłowo. To nasza wina, że nie wzięliśmy takiej możliwości pod uwagę.

Nastolatka przełknęła ślinę.

– Ale ma się dobrze?

– Nie bój się, dołożymy wszelkich starań, aby twoja koleżanka wyzdrowiała. Tak się składa, że w Radzie pracują najznamienitsi czarodzieje zajmujący się magią leczniczą. Postawią ją na nogi szybciej, niż się obejrzysz.

– Czy skoro kwestie mojej żony i wieszczki mamy już za sobą, możemy w końcu przejść do meritum sprawy? – Vash zaczynał się powoli niecierpliwić. Strażnicy wpatrywali się w nich wyczekująco, a on wciąż miał wrażenie, jakby stracił kontrolę. Nie wiedział, co się wokół niego działo. – Casimirze, bądź tak łaskaw i wyjaw nam, jakie miałeś plany w związku z dzisiejszym atakiem?

Najwyższy Radca skinął głową.

– Moja droga – zwrócił się jednak wpierw do Americi. – usiądź i słuchaj uważnie, a ja później do ciebie wrócę. Muszę zamienić na razie kilka zdań z panem Fighetonem.

Nie odprawił jej, a więc miał co do niej jeszcze jakieś zamiary. Tak przynajmniej stwierdził Vash, obserwując, jak nastolatka niepewnie przytaknęła i poszła w kąt pomieszczenia, gdzie stało kilka samotnych krzeseł. Dziewczyna wciąż nie czuła się wystarczająco pewnie, jednak przechodząc, odważyła się zerknąć na Gemini. Nastroszony kojot siedział na tylnych łapach i lojalnie trwał przy swoim panu, a kapucynka, która chyba zbytnio wczuła się w rolę prawdziwej małpy, skakała ponad stołami i obwąchiwała kwiaty w wazonach. Chyba każdy zazdrościł jej w tamtym momencie tej beztroski.

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :D Jak zawsze czekam również na wasze teorie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro