Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 cz.1

Następnego dnia, tak jak zapowiedział Najwyższy Radca, rozpoczęły się przesłuchania, które oficjalnie otworzył Will. Nie zdziwiłam się, iż to właśnie on poszedł na pierwszy ogień, Radcy zamierzali wyciągnąć z niego wszystko, co wiedział, powołując się na jego rolę w całym przedstawieniu. Strategicznie planowali najpierw dowiedzieć się wszystkiego z pierwszej ręki, a dopiero później wypytywać pozostałych, aby nie mieli szansy ukryć żadnych istotnych szczegółów. W końcu mag przez ostatnie parę miesięcy skrupulatnie obserwował wydarzenia mające miejsce w Cennerowe'ie. To, co zamierzał powiedzieć mogło być dla Rady naprawdę istotne.

Z pozostałych rzeczy, nareszcie dostałam szansę, aby spędzić trochę czasu w towarzystwie Zandera. Poprzedniego wieczora praktycznie wcale nie odzywałam się podczas kolacji, mało również jadłam, co zaniepokoiło nastolatka i mu o mnie przypomniało. Rychło w czas, byłam zła na cały świat i zawiedziona postawą Leona, więc ignorowałam towarzystwo przez cały czas przebywania w jadalni. Przed posiłkiem w ogóle nie opuszczałam pokoju. Musiałam przemyśleć sporo spraw, więc jedyne na co się zdobyłam po rozmowie ze strażnikiem to napisanie wiadomości do rodziców i zapytanie, czy wszystko było u nich okej. W związku z licznymi zabezpieczeniami, normalne rozmowy telefoniczne były całkowicie zakazane, a wiadomości tekstowe dało się wysyłać tylko wtedy, gdy upoważniona do tego osoba nałożyła na telefon, bądź inny środek komunikacyjny odpowiednie zaklęcia, aby w razie złamania zasad, sygnał od razu był przesyłany do odpowiednich osób, wiadomość znikała, a sprzęt samoczynnie się resetował. Wiedziałam o tym, gdyż pamiętając wydarzenia z Cennerowe'a, kiedy prawie miesiąc nie mogłam skontaktować się z bliskimi, pytanie o możliwość dzwonienia było dla mnie jednym z priorytetowych. Miałam nosa, bo dzięki temu Leon zabezpieczył mi telefon i mogłam bez przeszkód pisać do rodziny.

Niestety, nawet kiedy tata odpisał zapewniając mnie, że nie działo się nic niepokojącego, podświadomie i tak wciąż wracałam do słów Leona. Wolałam nie wyobrażać sobie, co takiego zrobił, aby przypodobać się Radzie, jednak nie potrafiłam uciekać myślami w inne strony.

Podobnie było, gdy po kolacji przyszedł do mnie Zander. Późnym wieczorem, gdzieś około północy, zapukał do mojego pokoju. Kompletnie mnie to rozstroiło i długo wahałam się, czy w ogóle mu otworzyć. Nie mogłam liczyć na to, że odejdzie, ponieważ wampiry w Radzie, z racji swojej natury, mogły poruszać się po korytarzach nawet do godzin porannych. Istniało ryzyko, że Licavoli stałby pod moimi drzwiami do rana, a do tego nie chciałam dopuścić. Jeszcze ktoś zainteresowałby się jego dziwnym zachowaniem.

– Jerome wie, że tutaj jesteś? – zapytałam, kiedy w końcu się przemogłam i wstałam otworzyć drzwi. Nie siliłam się na powitania ani miły ton, chłopak powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że byłam na niego obrażona.

– Tak. Dał mi dwie godziny. – wyjaśnił krótko Zander, wchodząc do środka. Wydawał się dziwnie spięty. Pewnie znów chodziła mu po głowie Kayla i nie umiał zapomnieć o niej nawet wtedy, gdy miał rozmawiać ze mną. – Zaplanowano mu nocny trening, więc chciał, żebym został w pokoju, ale powiedziałem, że spędzę ten czas z tobą.

– Rychło w czas. – prychnęłam, zamykając drzwi. Stanęłam na środku pomieszczenia, krzyżując znacząco dłonie. – Już myślałam, że będziesz wolał pójść do kogoś innego.

Dziewiętnastolatek odwrócił się w moją stronę, a widząc pozycję, w jakiej się ustawiłam, ściągnął bez zrozumienia brwi. Grał świetnie, ale znałam go zbyt długo, aby dać się nabrać na jego aktorstwo i udawanie.

– Słucham? Niby do kogo?

– Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym mówię. – nie odpowiedziałam na jego pytanie. Jeśli nareszcie raczył się ze mną skonfrontować to zamierzałam ujawnić wszystko, co leżało mi na sercu. Musieliśmy skończyć z tajemnicami, aby nasz związek przetrwał. – Już sama nie umiem stwierdzić, czy to przez nasze ostatnie kłótnie, czy zwyczajnie robisz mi na złość, bo chcesz, żebym poczuła się tak jak ty u swoich rodziców, ale wiedz, że mnie to ani trochę nie bawi. W momencie, kiedy najbardziej cię potrzebuję, mógłbyś sobie darować robienie mi na złość i okazać nieco więcej zrozumienia.

Czoło Zandera pokryło się wyraźnymi zmarszczkami.

– Że niby ja robię ci na złość? – powtórzył nieśpiesznie, jakby na świecie nie istniały bardziej szokujące go słowa niż te, które właśnie wypowiadał. – Przecież nigdy nie droczyłem się z tobą jeśli chodziło o poważne sprawy. Zawsze cię wspierałem.

Opuściłam dłonie i podeszłam do okna, nie umiejąc wystarczająco długo wytrzymać spojrzenia dziewiętnastolatka. To był jeden z minusów wspólnej przeszłości, strasznie ciężko było mi się na niego długo gniewać, a już tym bardziej robić sceny zazdrości. Dawna część mnie nie mogła uwierzyć, ani zaakceptować faktu, że zainteresował się inną dziewczyną. Ale w sumie, co się dziwić? Był niezwykle przystojny, szarmancki i wyjątkowo dojrzały. Takie osoby nie narzekały na brak powodzenia, a działało to przecież w dwie strony. Nocnego z pewnością pociągały szczupłe, ładne dziewczyny.

Zacisnęłam ręce w pięści i stanęłam przy oknie. Nocny krajobraz Anglii wydawał się zupełnie taki sam jak ten widoczny z innych części świata. W oddali majaczyły wyobcowane, samotne drzewa, a nad przykrytymi płachtą nocy polami, rozciągało się rozgwieżdżone niebo. Jedynym źródłem światła były lampy rozmieszczone w pobliskich ogrodach, a także kolorowe, magiczne płomyki, stworzone przez strażników stojących na warcie (w nocy było ich dużo więcej, niż w dzień). Dzięki temu nic nie tłumiło blasku sennie wiszących nad ziemią gwiazd, ani księżyca, który całą swoją uwagę koncentrował na otaczających siedzibę Rady murach. O tej porze, oświetlone jedynie nikłym, białym światłem, wyglądały groźnie, jakby chroniły jakieś naprawdę dobrze zabezpieczone więzienie.

– Więc, dlaczego mam wrażenie, że teraz jest inaczej? – chciałam wiedzieć. Budziła się we mnie zazdrość, nadal trzymałam się jednak w granicy spokojnego, nie podniesionego głosu. Gdybym posunęła się do krzyku, straciłabym nad sobą panowanie. Mogłam podziękować Leonowi, że doprowadził mnie do takiego stanu. – W Cennerowe'ie nie zwracałeś uwagi na żadną, a teraz...?Robisz mi wyrzuty o mojego ochroniarza, a sam nie jesteś lepszy.

Na mojej talii pojawiły się czyjeś dłonie. Zamierzałam się odsunąć, ale Zander obrócił mnie w swoją stronę i przycisnął do okna tak, że moje plecy trafiły na zimną, szklaną taflę. Na pierwszym planie pojawiła się twarz nastolatka, która wyrażała gniew. Zadrżałam i chciałam wymanewrować w bok, jednak znalazła się tam dłoń chłopaka. Drugą wciąż trzymał w okolicy moich bioder.

– Zwolnij i powiedzieć, z łaski swojej, o co ci chodzi? – powiedział, patrząc na mnie nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. – Nie mam pojęcia, co zrobiłem, że dążysz, abyśmy zaczęli kolejną kłótnię, ale ani trochę mi się to nie podoba. Dopiero przyszedłem, a ty już wyskakujesz mi z Leonem i jakimiś oskarżeniami. Rozumiem, że jesteś zdenerwowana obecną sytuacją, ale to chyba przesada, nie uważasz?

– Nie odwracaj kota ogonem! – nie wytrzymałam i uderzyłam go zaciśniętą ręką w pierś. Nawet nie drgnął, co tylko bardziej mnie zdenerwowało. – To nie ma nic wspólnego z Radą! Nie, czekaj! Ma, ale nie z nią, a z Najwyższym Radcą i jego sekretarką od siedmiu boleści!

– Czy ty już do reszty...? – zaczął dziewiętnastolatek, ale zamilkł, kiedy połączył fakty i dotarło do niego, co miałam na myśli. Jego palce ciaśniej zacisnęły się na mojej talii, a spojrzenie ze zdenerwowanego zmieniło się w zmieszanę. – Sekretarkę? Masz na myśli Kaylę Woller?

– Sekretarkę, księgową, kochankę...! Nie ważne. Odkąd pierwszy raz ją zobaczyłeś, ciągle mnie unikasz! Już sama nie wiem, co o tym myśleć.

Zander zawahał się, a ja zdobyłam szansę, aby wyswobodzić się z jego uścisku. Korzystając z jego konsternacji, pochyliłam się i prześlizgnęłam pod jego ramieniem. Wampir nie próbował mnie znów złapać, co odebrałam jako zły znak.

Dlaczego się nie bronił? Nie zamierzał pośpieszyć z tłumaczeniem, że nic go nie łączyło z Kaylą?

– Znasz ją? – przełknęłam ślinę. Nogi miałam jak z waty, istniało ryzyko, że po odpowiedzi wampira kompletnie by się powyginały i runęłabym z hukiem na podłogę. – A może po prostu ci się spodobała?

– To nie jest takie proste Americo... – zaczął Licavoli, wciskając dłonie do kieszeni. Stał nadal odwrócony w kierunku okna, a ja byłam za nim. Choć nie uraczył mnie spojrzeniem, doskonale widziałam jego oblicze, odbijające się w szybie. Albo mi się wydawało, albo... miał wyrzuty sumienia.

– Od początku mam wrażenie, że gdzieś już ją widziałam. – mocniej zabiło mi serce. – Może ty mi wyjaśnisz, gdzie?

Zander uniósł dłoń do twarzy i przyłożył ją sobie do czoła. Zamknął oczy, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Zapewne kojarzysz ją z fotografii znajdującej się w mojej sypialni. – odparł powoli, opuszczając rękę aż do brody. Tam ją zatrzymał. – Już wtedy pytałaś, co to za kobieta. No cóż... teraz już wiesz.

– Kayla to ta twoja „stara znajoma"? – olśniło mnie.

Odsunęłam się, przypominając sobie półkę, na której stały zdjęcia Zandera. Obok naszej, wspólnej, stała ramka prezentująca uśmiechniętą, młodą wampirzycę w krótkiej sukience. W chwili, którą uchwycił fotograf, nie była w formalnych ubraniach, na jej twarzy nie znalazła się nawet nieznaczna ilość makijażu, a włosy miała zmierzwione. Dlatego nie mogłam połączyć jej wizerunku z Kaylą, która przywitała nas po przyjeździe do Rady. A to była ona, teraz, jak o tym myślałam, nie było wątpliwości.

Wtedy, u państwa Licavoli, pytałam Zandera, kto to, ale nie otrzymałam żadnej wyczerpującej odpowiedzi. Zamiast tego nocny spochmurniał i zmienił temat. Już wiedziałam, czemu tak się zachował. Ktoś, kto miał w pokoju zdjęcie dziewczyny, raczej nie trzymał go ot tak, bo była ładna.

– Mówiłeś, że to nikt ważny. – w moich oczach zebrały się łzy.

– Bo to prawda. – odparł natychmiast, odwracając się. – Ona... my... Ami, to było jeszcze zanim przyjechałem do Cennerowe'a. Zerwaliśmy znajomość dwa tygodnie przed moim wyjazdem.

– Więc, czemu od razu mi nie powiedziałeś? – zapytałam, obejmując się ramionami. – Przecież bym zrozumiała. Nie znaliśmy się wtedy, nie mogłabym cię o nic oskarżać, nawet jeśli... jeśli wy...

Zamilkłam, nie umiejąc dokończyć zdania. Myśl, że inna kobieta mogła dotykać Zandera, że go całowała lub posunęła się z nim jeszcze dalej, po prostu nie mogła przejść mi przez gardło. Tym bardziej bolało, kiedy miałam świadomość, jak wiele muszę mu wybaczyć z powodu tego, iż wcześniej zwyczajnie nie wiedzieliśmy o swoim istnieniu. Nić, która połączyła nas w poprzednich wcieleniach została na wiele wieków zerwana, aby zawiązać się na nowo dopiero kilka miesięcy temu. Niesprawiedliwym byłoby, gdybym robiła nastolatkowi wyrzuty za to, co robił lub z kim się spotykał, kiedy byliśmy od siebie odseparowani. Miał prawo żyć nowym życiem, tak jak ja nie widziałam nic niepoprawnego z zakochiwaniu się w każdym nowo napotkanym chłopaku, on również mógł obdarzyć kogoś uczuciem.

Nie rozumiałam jednak, co skłoniło go do zatajenia faktu istnienia jego powiązania z Kaylą. Nie wiedzieć czemu, czułam się przez to zagrożona, gdyby Zander już nic do niej nie czuł, nie zachowywałby się tak nietypowo. Było jasne, że wampirzyca była od niego starsza, wyglądała na więcej niż dwadzieścia lat. Trzymała się zresztą blisko Najwyższego Radcy, a z tego co zdążyłam zauważyć, mężczyzna nie otaczał się raczej wieloma osobami. Jakim cudem Licavoli poznał kogoś takiego? No i po drugie: z jakiego powodu się rozstali?

– Coś jest na rzeczy, prawda? – nie mogłam spojrzeć chłopakowi w oczy. – Inaczej nie chowałbyś tego przede mną w sekrecie.

Wampir nie poruszył się.

– Ami, już nic mnie z nią nie łączy. Chodzi o... coś zupełnie innego.

– Więc o co? – nie chciałam wyjść na kompletnie zazdrosną, toteż dałam mu szansę na zrehabilitowanie się. Jeśli znalazłby sensowne argumenty, skończyłabym temat. Byłam zmęczona tymi wszystkimi sekretami, a także kłamstwami. Dorian mnie okłamywał, Leon ukrywał wiele spraw o swojej pracy, a teraz dochodził do tego jeszcze Zander i jego związki z przeszłości... To było za dużo na mój nastoletni, przeciążony problemami umysł.

– Nie mogę. – oznajmił dziewiętnastolatek, bezradnie opuszczając ramiona. Uniosłam z zaskoczeniem wzrok, nie tego oczekiwałam. – Nie zrozumiałabyś...

Zamknęłam oczy.

– Dobrze, w porządku. – przejechałam językiem po suchej wardze, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Nie chciałam tego robić, ale nie dawał mi wyboru. Akurat w tym przypadku nie zamierzałam dawać za wygraną. Skoro on był tak podejrzliwy w stosunku do mojego strażnika, a nic mnie z nim nie łączyło, postanowiłam być równie nieustępliwa względem relacji nocnego z Kaylą. – Skoro tak, nie mamy sobie w tym momencie nic więcej do powiedzenia.

Licavoli oniemiał. Podobnie jak ja, nie spodziewał się, że posunę się do tego, aby wyrzucić go za drzwi. No cóż, trafił akurat na moment, kiedy miałam paskudny humor. Liczyłam, że przynajmniej on nie będzie miał przede mną sekretów, ale znów się zawiodłam. Nie miałam nawet siły dociekać, czego nie chciał mi powiedzieć, ani dlaczego.

– Americo, naprawdę byś nie zrozumiała... – zaczął, gdy znacząco pokazałam mu drzwi.

– Więc, wróć, kiedy uznasz, że zrozumiem.

Mówiłam poważnie, więc kiedy pojął, że nie zmienię zdania, zacisnął usta i bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Próbował jeszcze raz na mnie spojrzeć, jednak w ostatniej chwili odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku.



Nikt dokładnie nie wiedział, jak przebiegło przesłuchanie Will'a, ale następnego dnia, kiedy pojawił się na śniadaniu, wyglądał na wyjątkowo wyczerpanego. Rozmowa z Radcami trwała dobrych kilka godzin, widocznie tyle potrzebowano czasu, aby można go było złamać i wyciągnąć z chłopaka jak najwięcej istotnych informacji. Worki pod jego oczami zdradzały, iż ubiegłej nocy niewiele spał, podobnie potargane włosy. Brak apetytu wskazywał natomiast na ewidentnie pogorszone samopoczucie. Mogło to być jednak spowodowane kilkoma parami oczu, wpatrującymi się w niego, odkąd tylko postawił nogę w jadalni. Każdy z nas był ciekaw, o co pytali go Radcy i mag doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie odzywał się jednak, czym tylko wzmagał nasze zainteresowanie. Gdy skończył jeść (a zrobił to jako ostatni, bo strasznie się ociągał) wszyscy poderwaliśmy się jak na zawołanie z miejsc i wyszliśmy za nim na korytarz. Strażnicy podążyli za nami niczym cienie, obserwując nas z daleka i pilnując, abyśmy przypadkiem nie skręcili w nieodpowiednie zaułki.

– No i co? – zapytała Misurie, która jako pierwsza doskoczyła do chłopaka i potrząsnęła za jego ramię. Nie dostaliśmy żadnej oficjalnej listy, w jakiej kolejności Rada planowała brać nas na przesłuchanie, jednak dziewczyna panikowała, że to właśnie ona (lub ewentualnie Vanessa) będzie następna. Ubzdurała sobie, że Casimir Regarte miał plan, aby zostawić najważniejsze osoby na koniec. – Jak to wyglądało? Ilu ich tam było?

Will westchnął i w końcu się zatrzymał. Nie miał wyjścia, był otoczony przez zielonowłosą, Vanessę, mnie i Vincenta, który wyjątkowo także niezwykle zainteresował się postacią czarodzieja. Tylko Zander trzymał nerwy na wodzy i stał nieco z boku. Od poprzedniego wieczora, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Nawet przy śniadaniu, choć siedzieliśmy ramię w ramię, żadne z nas nie zamierzało dać za wygraną. Nie wróżyło to dobrze.

– Nie mogę powiedzieć zbyt wiele. – odparł Will, zerkając na swoje sportowe buty. W ogóle tego dnia wybrał nad wyraz luźne ubrania. Zupełnie jakby tylko w ten sposób mógł odetchnąć pełną piersią, po przebywaniu w duszącej atmosferze panującej podczas przesłuchania. Ja nawet na zwykłych korytarzach potrafiłam doznać rzeczywistego wrażenia masywnych, pokrytych kolcami pnączy oplatających się, a następnie z ogromną siłą zaciskających wokół mojej szyi, niczym bezlitosne ciernie. Co dopiero musiał odczuwać Will, jeśli w okolicy znajdowało się tyle osób należących do Rady...?

Choćby nawet było aż tak źle, nie na taki odzew się przygotowywaliśmy.

– Chyba żartujesz. – odrzekł Vincent, taksując maga nieprzychylnym spojrzeniem. Z naszej grupy jego sytuacja była najbardziej niepewna, więc stabilność, jakiej wciąż starał się trzymać była godna pochwały. Hamował się na tyle, na ile w ryzach trzymała go wampirza, bazująca na dobrych manierach natura. Chociaż, jeśli chodziło o Vincenta...

– No przecież, nie milczę dlatego, że nie chcę wam nic mówić. – zdenerwował się czarodziej, przejeżdżając palcami po włosach. Jego pomarańczowe pasemko ukryło się pod warstwą ciemnych, potarganych kosmyków. – Rada wolała, żebyście nie poznali przebiegu przesłuchania. Przed spotkaniem podano mi eliksir prawdy, a po nim, eliksir tłumiący wspomnienia. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciał i próbował przypomnieć sobie, o co mnie pytano, mam w głowie pustkę.

Kolejne wyznanie, którego nikt nie przewidział.

– Co oni sobie myślą? Że jak poznamy pytania to się dogadamy i ustalimy wspólną wersję wydarzeń? – oburzyła się Misurie. Podniosła głos na co prawie natychmiast zareagowali nasi strażnicy. Podeszli bliżej. – Czy oni uważają nas za jakichś kryminalistów? Że co? Zamiast opowiadać, co się wydarzyło, zaczniemy wymyślać jakieś niestworzone, nieprawdziwe historię, aby kryć Doriana?

– Przecież tu chodzi o jego znalezienie, a nie o nas. – oznajmiła niepewnie Vanessa, obracając się w stronę ochroniarzy. – My jesteśmy tu tylko po to, aby pomóc.

– America, jak ci się to widzi? – zielonowłosa nakręcała się coraz mocniej i nie zwracała uwagi na to, że starałam się ją uciszyć. – Powiem, że to ty mnie porwałaś, a Doriana tam w ogóle nie było. Albo lepiej! Nie uwięziłaś mnie, tylko Vincenta, ponieważ jako zażarta przeciwniczka wampirów, zamierzałaś obedrzeć go ze skóry i sprawdzić, jak szybko się zregeneruje. Co tam, że z jednym się spotykasz, Zander na pewno był twoim wspólnikiem. Zaczęło się od tego, że Vanessa przewidziała, iż cała akcja zajmie około dwudziestu minut, a ty stawiałaś, że pół godziny. Ja byłam przy wszystkim, bo w razie gdyby coś poszło nie tak, miałam przygotować eliksir leczniczy. Czy to nie brzmi w cholerę wiarygodnie?!

Załamana przyłożyłam dłoń do czoła, a Vincent i Vanessa gapili się na Misurie, jak na wariatkę. Will natomiast nie wyglądał na ani trochę zadowolonego. Postawa czarownicy wyprowadziła go z równowagi.

– Wy chyba nadal nie zdajecie sobie sprawy z powagi sytuacji. – warknął, chwytając się za głowę. Skrzywił się nieznacznie, ale zaraz zamaskował ból, zdegustowaniem. – Traktujecie to wszystko jak zabawę, którą w każdej chwili będziecie mogli przerwać i się wycofać.

Misurie zamilkła. Ja natomiast zastrzygłam uszami niczym pies na warcie. Może i moja przyjaciółka przesadziła, ale on również. Dobrze wiedział, ile stresu kosztował nas wyjazd do Rady, żadne z nas nie kojarzyło pojawienia się w Wielkiej Brytanii z wakacjami, a już na pewno nie z zabawą. Wszyscy odchodziliśmy od zmysłów, nie mając pojęcia o zamiarach Casimira Regarte i jego podwładnych względem naszej szóstki. Byliśmy nastolatkami, nie potrafiliśmy dostatecznie tłumić uczuć, przez co każdy z nas usiłował przetrwać pobyt w Radzie na swój własny sposób. U mnie objawiało się to poddenerwowaniem i ciągłą paniką, w przypadku Misurie było to najwyraźniej rozdrażnienie.

Will chyba też sobie to uświadomił, bo pokręcił głową i ruszył w dalszą drogę do swojej sypialni. Klnąc pod nosem, odszedł, nie czekając ani na swoją strażniczkę, ani tym bardziej na kogoś z nas.

Zaczęło się niedawno. – skończyła swoją opowieść Leanice, zaciskając drobne palce na klejnocie. W chacie paliło się słabe światło, tańczące iskry opadały na mieniący się tysiącem kolorów diament, tworząc na ziemi barwne smugi. – Sądziłam, że to nic poważnego, a jednak z dnia na dzień jest coraz gorzej.

Penrith pokiwała głową, a był to pierwszy ruch, jaki kobieta wykonała od momentu, kiedy księżniczka rozpoczęła mówić. Do tej pory trwała w bezruchu, uważnie słuchając swojej pani i analizując jej każde pojedyncze słowo, czy obawę. Leanice odetchnęła z ulgą, gdy tamta w końcu zdecydowała się poruszyć, nieruchoma przypominała bowiem zimny kawałek głazu, z którego twórca wykuł zarys pogrążonego w zadumie, zamarzniętego w czasie mędrca. Lutyanka dobiegała już sędziwego wieku, jej blade oblicze pokrywały pierwsze skazy starości w postaci widocznych bruzd, a także siwych pasm włosów, sięgających kobiecie aż do obwisłych piersi. Siedziała w długiej sukni z lnu, w której wcześniej spała, na czas rozmowy zarzuciła na siebie dodatkowo ciepły płaszcz ze zwierzęcej skóry. Biorąc pod uwagę temperaturę panującą w chacie i w takim stroju nie mogło jej być dostatecznie ciepło.

Kobieta jako jedyna z jej dziewięciu przyjaciółek wybrała życie poza terenami Królestwa Powietrza, woląc zaszyć się wśród zwyczajnych ludzi, aniżeli przebywać w ciągłym zamknięciu jak jej księżniczka. Jeszcze do niedawna Leanice, choć marzyła o większej swobodzie i możliwości decydowania o własnym życiu, nie rozumiała takiej decyzji. Penrith miała u niej w pałacu zapewnione wszystko, czego potrzebowała, a pomimo to zdecydowała się na nędzę, głód i ciężkie do wytrzymania zimno. Wyrzekła się bogactw, aby móc żyć bliżej swojego partnera, mężczyzny, który tak źle potraktował księżniczkę, kiedy zapukała do drzwi jego domostwa.

Leanice uśmiechnęła się na myśl, iż po poznaniu Rinari'ego sama postąpiłaby podobnie, gdyby wymagały tego okoliczności. Kochała go jak nikogo innego i nie wyobrażała sobie już egzystencji bez księcia u boku. Wystarczyło, aby znajdował się w pobliżu, a wszystko inne przestawało się liczyć, gdy obdarzał ją spojrzeniem wyrazistych, ciemnych oczu, zapadała się w ich głębi, nie szukając drogi powrotnej. To syn Władcy Ognia stał się dla niej najcenniejszy, żadne skarby świata nie mogły ugasić blasku, jaki roztaczał wokół swojej osoby.

Jeśli jej Lutyanka czuła się podobnie, Leanice doskonale pojmowała, dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej.

Ogień zaskwierczał złowrogo, przerywając ciszę i przypominając księżniczce, po co właściwie przybyła do swojej przyjaciółki. Obracając w dłoniach diamentowy wisior, uniosła głowę, aby przyjrzeć się łuczywu. Płonący żagiew nie dawał zbyt wiele światła, jednak księżniczce to nie przeszkadzało. Biorąc pod uwagę, iż chatę stworzono w większości z drewna, jak również słomy, żywy ogień odchodzący z przedmiotu nie należał do najbezpieczniejszych. Rinari tłumaczył kiedyś dziewczynie, dlaczego nie mógł gościć jej w świetle, gdy odwiedzała go nocami. Palenie pochodni w zamkniętych pomieszczeniach zakrawało pod wyjątkową nierozwagę. W miejscach, gdzie wszystko stworzono z drewna lub słomy, wystarczyła iskra, aby spłonęła cała wioska.

Leanice... – zaczęła Penrith, przykładając dłoń do ust. Zastanawiała się przez chwilę, co powiedzieć, a jej niespokojne ruchy, wskazywały, iż coś ją trapiło. – Czy ty... czy wcześniej zdarzało się coś podobnego?

Księżniczka zaprzeczyła.

Od diamentowego zaprzysiężenia nie miałam problemów z mocą. – odparła od razu, bacznie przyglądając się Lutyance. Im dłużej kobieta robiła zamyślone wyrazy twarzy, tym gorzej dziewczyna czuła się z myślą, że miała rację i działo się z nią coś niepokojącego. Zimny do tej pory kryształ niespodziewanie zaczął palić ją w trzęsące się palce. Na pakunek leżący na jej kolanach nie chciała nawet patrzeć. – Wszystko zaczęło się kilkanaście wschodów słońca temu.

Kobieta wstała i zaczęła chodzić po pomieszczeniu. Rozcierała skostniałe dłonie, przez co jasnowłosa nie była pewna, czy wzmożony ruch był spowodowany chłodem, czy zdenerwowaniem.

Powiedziałaś o tym komuś jeszcze.

Nie było to pytanie, ale Leanice i tak pokiwała głową. Nigdy nie miała sekretów przed resztą swoich powiernic, więc i tym razem nie widziała powodu, aby trzymać przed nimi swój stan w tajemnicy. I tak nie udałoby się jej go ukryć, bowiem nie tylko nie umiała kłamać, ale jej Lutyanki chodziły za nią praktycznie wszędzie i wyłapywały momenty, kiedy kuliła się z bólu wśród pałacowych korytarzy lub niespodziewanie słabła podczas porannych przechadzek po ogrodach. Wciąż zaskakiwał ją przez to fakt, że dotąd żadna z nich nie dowiedziała się o jej relacji z Rinari'm. Wiedziała o nim jedynie Penrith, ale ona była zbyt daleko od Królestwa Powietrza, aby wydać ją przed innymi lub przed ojcem.

Seelke prosiła, abym zgłosiła się do nadwornego medyka, jednak myślę, że i tak by mi nie pomógł. – księżniczka chwyciła za kosmyk białych włosów i nawinęła go na palec, aby się czymś zająć i nie skupiać uwagi na swoich obawach. – Coś jest ze mną nie tak, Penrith. Czuję, że wciąż przepływa przeze mnie siła, która powinna zostać zapieczętowana i uśpiona.

Kobieta nic nie powiedziała. Wciąż chodziła od jednej ściany chaty do drugiej, jakby szukała zagubionej myśli.

Penrith, proszę... – Leanice również wstała. – Jeśli masz jakąś teorię, wyznaj ją. Widzę, że coś cię gnębi, a przez to i ja zaczynam się martwić.

Lutyanka zatrzymała się i obejrzała na swoją panią. Miała tak zaaferowaną minę, że księżniczka w duchu pożałowała swojej prośby jeszcze zanim tamta nabrała powietrza, aby się odezwać.

Owszem, mam pewne podejrzenia. Biorąc pod uwagę objawy, które mi opisałaś, istnieje prawdopodobieństwo, że to nie z tobą jest coś nie tak...

W drodze powrotnej do pałacu do dziewczyny nie docierały już odgłosy zwierząt ani wiatru poruszającego gałęziami drzew. Żywioły uspokoiły się, a biały puch otulający ziemię, stał się tak miękki, że jej stopy zapadały się w nim niczym w najdelikatniejszym materiale. Cały otaczający ją świat wstrzymał oddech, czekając na jej kolejny ruch. Ona była jednak zbyt otumaniona zasłyszaną informacją, aby cokolwiek z tym zrobić.

Zachęcam do gwiazdkowania... Co do komentarzy, sekcja wiadomości jest do waszej dyspozycji O.O

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro