Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 cz.2

Kobieta delikatnie dotknęła opuchniętej, pękniętej w jednym miejscu wargi, po czym skrzywiła się, czując pod palcami ciepły płyn. Ranka nie bolała, ale dawała jej sporo do myślenia. Zapora stworzona przez strażników, choć tak cienka, że praktycznie niewyczuwalna, o mały włos jej nie pokonała, a przecież wcześniej radziła sobie z łamaniem podobnych zaklęć wręcz na zawołanie. I jeszcze na dodatek ta cała śledząca iskra puszczona przez tą białowłosą małolatę... O mały włos, a zostałaby wykryta. Gdyby w porę nie zareagowała i nie stworzyła iluzji przedstawiającej swojego sobowtóra, ochroniarze znaleźliby ją praktycznie natychmiast. Co prawda iskry nie dałoby się tak łatwo oszukać, ale na szczęście kobieta znała się trochę na zakazanych czarach i potrafiła przekierować na kilka sekund życiową energię w stronę nowo narodzonej bliźniaczki. Dzięki temu jasna łuna, przyciągana przez bardzo silną moc osadzoną w duchowej marionetce, zamiast na nią, skierowała się na fałszywy obraz uciekającej nieznajomej. Zmyliła także mężczyzn, ponieważ nie zwrócili uwagi na samotną czarownicę, stojącą jak gdyby nigdy nic, obok jednej z kwiaciarni i nawet nie próbującą się kryć. Kiedy przebiegali alejką w poszukiwaniu intruza, zlustrowała ich fałszywym, zainteresowanym spojrzeniem, jakim z pewnością uraczyłaby ich przypadkowa ludzka kobieta, widząca dwóch umięśnionych mężczyzn goniących za jakimś nieokreślonym obiektem. W ten sposób jej reakcja zlała się z tłumem innych przechodniów, których uwagę przyciągnęli strażnicy.

– Wszystko w porządku? – starszy jegomość o przerzedzonych, białych niczym mleko włosach, który do tej pory układał pomarańczowe kwiaty na wystawie, zainteresował się krwią spływającą po brodzie swojej potencjalnej klientki. Wyprostował się z trudem i otrzepał ręce z zamiarem podejścia. Nie zdążył. Pomimo że chciał być miły i pomocny, kobieta zbyła go tylko machnięciem ręki, po czym, niczego nie kupując, ani nie mówiąc zwyczajowego „do widzenia", odeszła szybkim krokiem w stronę najbliższych kafejek. Musiała doprowadzić się do porządku zanim ktoś jeszcze zwróciłby na nią uwagę.

Weszła w pierwszy lepszy zaułek, pamiętając, aby zawczasu sprawdzić, czy aby na pewno nikogo nie było w pobliżu. Zbadała okolicę za pomocą błękitnej kuli światła, której zadanie polegało na wyłapywaniu nawet najsłabszych ruchów i informowaniu o tym za pomocą zmiany koloru światła na bardziej jaskrawy. Skoro jednak nic takiego się nie wydarzyło, kobieta uspokoiła się i przyłożyła dłoń do włosów, aby przywrócić im naturalny odcień. Jasny blond w zawrotnym tempie zaczął ciemnień, zmieniając się na mocny błękit. Kiedy poszczególne pasemka zalewał barwny granat, czarownica podobnie postąpiła z oczami, zazwyczaj czarno-fioletowymi, a obecnie po prostu zielonymi. Musiała jak najszybciej zdjąć z siebie zaklęcie kamuflujące. Po użyciu pod rząd dwóch potężnych czarów, najpierw na małolacie, później, aby oszukać strażników, traciła siły o wiele szybciej niż normalnie. Tak przynajmniej zamiast męczyć się bardziej, mogła zacząć się regenerować.

Kiedy cała przemiana dobiegła końca, lekko zirytowana, w końcu wyciągnęła z torebki paczkę chusteczek. Wyszarpnęła z opakowania jedną z nich i machinalnym gestem, wpatrując się w wyjście z zaułka, przetarła nią wargę. Czerwony płyn wyglądał na białym materiale niezwykle majestatycznie, ale dla niej symbolizował jedynie trud, jaki musiała włożyć w to, aby zaklęcie się udało. Symbolizował niedoświadczenie i kazał jej myśleć, że wciąż była zbyt słaba, aby zadowolić swojego szefa. Choć mówił, że nie będzie łatwo, napędzana pewnością siebie i dumą, zamierzała pokazać mu, iż się mylił. Uchodziła w końcu za jedną z jego lepszych podwładnych, ufał jej i powierzał najtrudniejsze zadania. Dlatego wysłał ją, aby przekazała wiadomość białowłosej małolacie.

No i pokazała, co potrafiła... Wyszło na to, że była w błędzie, a pęknięta warga i lejąca się z niej krew, tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że Najwyższy Radca nie zdecydował się na stosowanie pół środków. Do strzeżenia grupy wybrał naprawdę doświadczonych, utalentowanych czarodziei. Definitywnie znali się na rzeczy i naprawdę przykładali się do zadania, tworząc mocną, stabilną barierę. Dopiero po kilku próbach kobiecie ostateczności udało się ją złamać, przy czym jej głos na początku ledwie docierał do celu, czyli uszu księżniczki. Musiała się naprawdę wysilić i skoncentrować, aby przekazać wiadomość. Niestety, zrobiła to w na tyle mało subtelny sposób, że zarówno ona, jak i małolata odczuły skutki uboczne. Tamta co prawda miała się nieco gorzej, bo straciła równowagę, a jej głowę bombardowały setki malutkich, bolesnych igiełek, ale kobieta również czuła się poszkodowana. Plamka krwi wylądowała na jej niedawno kupionym, kremowym żakiecie, a migrena nasilała się z każdą minutą. W pewnej chwili musiała nawet oprzeć się ręką o ścianę, aby przypadkiem się nie zachwiać i nie wylądować przez to na ziemi.

Zamknęła oczy i uspokajając oddech, zacisnęła palce na grzbiecie nosa. Nie tak to wszystko miało wyglądać, ale przynajmniej nie musiała wracać ze złymi wieściami. Tak jak ją proszono, zasiała w małolacie ziarno niepewności, kazała jej myśleć, że jednak nie wszystko układało się tak, jak planowała Rada. Osiągnęła swój mały sukces, którego nawet czerwona, nieestetycznie wyglądająca plama na ubraniu nie mogła przyćmić.

Denerwowała ją jeszcze jedna rzecz. Choć iskra, którą zmyliła za pomocą sobowtóra (swoją drogą na pewno już zniknął i strażnicy domyślili się podstępu), została wypuszczona przez niedoświadczoną czarownicę, była zaskakująco skuteczna. Widocznie jej szef i w tej kwestii miał rację.

Moc księżniczki ciągle rosła, a to aż za bardzo kolidowało z ich planami.

– Tutaj musimy skręcić. – oznajmił Leon, kiedy po pewnym czasie (przeplatanym milczeniem, jak również nieufnymi spojrzeniami strażników rzucanymi w moim kierunku), znaleźliśmy się na jednej z mniej uczęszczanych ulic. Mężczyzna, który szedł przodem, wskazał ciemny zaułek, z którego docierała przytłumiona muzyka. Pomarańczowe i niebieskie neony połyskiwały w rytm cichych dźwięków. – Na teren Rady dostaniemy się jednym z najmniej oficjalnych wejść.

Zander ściągnął brwi, a ja, Misurie i Vanessa, nieco zbite z tropu, zadarłyśmy głowy, z zaskoczeniem przyglądając się wywieszonemu nad naszymi głowami napisowi. Szyld, pokryty chyba każdym odcieniem jaskrawego fioletu, jaki znała ludzkość, raził po oczach. W jasnym okręgu znajdował się purpurowy kształt zwierzęcia, najpewniej pantery, albo pumy. Obok niego umieszczono powykręcany, aczkolwiek wyraźny napisy i dwa skrzyżowane kieliszki wypełnione neonami imitującymi płyn.

– Przez klub? – Will zlustrował wejście podejrzliwym spojrzeniem, jakby wciąż czekał, że ochroniarze oznajmią, że był to żart i zaraz poprowadzą nas dalej. W sumie nie tylko on tak myślał, sama też w życiu nie powiedziałabym, że wejście do głównej siedziby Rady, bądź co bądź miejsca równie ważnego, co Biały Dom w Waszyngtonie, czy nawet Pałac Buckingham w Londynie, będzie znajdowało się w pierwszej lepszej dyskotece. To wydawało się wręcz śmieszne. Nie tego spodziewałam się po tylu latach życia w przekonaniu, że Rady należało się obawiać, bo należała do jednej z najpoważniejszych, najprężniej działających organizacji.

A jednak, na pytanie chłopaka, Shane pokiwał twierdząco głową.

– Wiem, że wasze oczekiwania względem Rady były nieco inne, ale musimy działać incognito. – przypomniał, zachęcając gestem Vincenta, aby poszedł przodem. Nie trzeba mu było zresztą dwa razy pokazywać tego samego znaku, już od dłuższej chwili wręcz świeciły mu się oczy na samą myśl, że wejdzie do jednego z, nie ukrywajmy, bardziej ekskluzywnych klubów w mieście. – Pokazywanie się na otwartym terenie, wśród innych magów, czy nocnych nie wchodziło w grę. Pan Regarte prosił, abyśmy wybrali jedną z placówek, które wzbudzają najmniej podejrzeń i mało kto wie, że można się przez nie dostać na teren Rady.

– Ja tam nie narzekam. – Vincent oblizał dolną wargę. – Sprzedają tam jakieś mieszanki z Gordon's London Dry Gin?

Żeńska część grupy, w tym ja, spojrzała na niego z zaskoczeniem, a Zander jedynie przewrócił oczami i przyłożył dłoń do czoła, załamany brakiem wyczucia chłopaka.

– To brytyjski rodzaj ginu. – wyjaśnił beznamiętnym tonem, widząc nasze rozkojarzenie. Strażnicy milczeli, jednak ewidentnie ich też zaczynał męczyć przesadny entuzjazm wampira. Do naszego przyjaciela trzeba było anielskiej cierpliwości i jeszcze większej dozy wyrozumiałości. Choć potrafił zachowywać powagę, na przykład kiedy przyszedł w nocy do mojego pokoju, często rezygnował z niej na rzecz własnych przyjemności. – Dobrał się do niego po tym, jak pokazywałem mu, gdzie w domu trzymamy zapasy krwi. Tak się niestety składa, że w sąsiednim pomieszczeniu znajdowały się alkohole.

– Gdyby nie ja, pewnie nie otworzylibyście połowy z nich jeszcze dobre kilka lat. – prychnął nastolatek, słysząc w głosie opiekuna wyraźne zmęczenie. – A tak, przynajmniej mogłem zintegrować się z twoimi rodzicami i spędzić miły wieczór w luźnej atmosferze.

Mina Licavoli'ego wystarczyła za odpowiedź, co on o tym sądził. Nie miał nastroju do tego typu rozmów, więc wolał skończyć temat.

Sądziłam, że przy wejściu będziemy musieli przechodzić jaką selekcję, czy ktoś będzie sprawdzał naszą tożsamość, jednak, pomimo że z naszej grupy poza ochroniarzami i Zanderem nikt nie był pełnoletni, wpuszczono nas bez żadnego problemu. Co prawda barczysty, ubrany w garnitur wampir, stojący przy drzwiach, otaksował Vanessę (jak wiadomo najmłodszą z nas) podejrzliwym wzrokiem, ale Leon powiedział mu coś na ucho i odpuścił. Widocznie się znali, bo usłyszałam ciche, przesycone powagą: „Zrozumiałem panie Custon".

O tej porze nie było kolejek, więc praktycznie od razu weszliśmy za strażnikami do klubu, gdzie mężczyźni już na wstępie oświadczyli, że będziemy musieli zostać w nim trochę czasu, dopóki nie skontaktują się z Radą, aby udzielili nam zgodę na nieautoryzowane wejście na teren jej głównej siedziby. Wspomniałam, iż wypadało również poczekać na Daniela i Jerome'a. W końcu to przeze mnie pobiegli szukać tajemniczej osoby, która złamała ich zaklęcie, nie chciałam, aby mieli z tego względu jakiekolwiek problemy.

Leon poszedł wykonać telefon, a my, wraz z Shane'm ruszyliśmy w kierunku głównej sali. Mimowolnie przełknęłam ślinę, kiedy długim, obitym fioletową wykładziną korytarzem przeszliśmy do większego pomieszczenia, miejsca, w którym odbywały się imprezy, a przepoceni ludzie podrygiwali na parkiecie upojeni alkoholem. Do wieczora było jeszcze bardzo daleko, a jednak pub cieszył się tak dużą popularnością, że nawet po południu znalazło się kilka osób gotowych wydać pieniądze na wstęp i podawane wewnątrz drinki. Większość z nich stanowili ludzie, jednak kolorowe włosy dwóch, czy trzech kobiet przywodziły na myśl czarownice, a siedzący przy jednym ze stołów mężczyźni ewidentnie nosili się jak wampiry, cali ubrani na czarno, z równo zaczesanymi włosami, a także złotymi zegarkami wystającymi spod koszul. Widocznie klub akceptował wszystkie trzy rasy. W XXI wieku była to rzadkość, jeśli brać pod uwagę częstotliwość kłótni, a także bójek jakie wybuchały wśród pijanych przedstawicieli poszczególnych gatunków. Właściciel musiał nieźle się postarać, aby utrzymać porządek, to pewnie dlatego, pomimo wczesnej pory wejścia strzegł wyszkolony ochroniarz.

Do pomieszczenia schodziło się po kilku schodkach, więc z góry można było dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć. Podobnie jak z zewnątrz, wewnątrz dominowały fioletowe barwy. „Ekskluzywny" to mało powiedziane, klub przypominał raczej apartament jakiegoś często imprezującego milionera, niż dyskotekę, gdzie przychodzili ludzie, aby się upić i przez kilka godzin poskakać w rytm dobrze znanych rytmów. Sale (było ich kilka, włączając w to strefę VIP i kilka prywatnych pomieszczeń oddzielonych szklanymi ścianami) skąpane były w światłach, na przemian migających i błyszczących reflektorów. Raziły po oczach, więc je zmrużyłam i na wszelki wypadek chwyciłam Misurie za ramię, aby nie spaść ze schodów, kiedy ruszyliśmy przed siebie. Nieco kręciło mi się w głowie od zapachu alkoholu i podejrzanego, nieco kofeinowego aromatu w nim zawartego. Obawiałam się, że praktycznie niezauważalny dym unoszący się ponad nogami tańczących nie był tylko zwykłą mgiełką i przepełniały go substancje odurzające. Jeśli tak, wolałam się od niego trzymać z daleka. Nigdy nie przychodziłam do takich miejsc, głównie przez brak wystarczającej ilości pieniędzy, jednak wiedziałam, co podobne opary robiły z ludźmi.

Klub wyglądał naprawdę imponująco nie tylko ze względu na wystrój. DJ stojący za konsolą również doskonale spełniał swoje zadanie. Poczynając od techno, a kończąc na muzyce alternatywnej i tej z lat 70 i 80, z wyczuciem dyrygenta przechodził do kolejnych utworów. Wyznaczał rytm, a ludzie bez opamiętania się mu poddawali. Wibracje jakie temu wszystkiemu towarzyszyły były wyczuwalne nawet na schodach, nie umiałam sobie wyobrazić, jak sprawy miały się wieczorami, kiedy zamiast kilku przychodziło tam kilkadziesiąt, a nawet kilkaset osób chętnych do rozmów, tańca, czy flirtu z nieznajomymi. W podłodze i w suficie umieszczono różowe i niebieskie, okrągłe neony, które choć jaskrawe, tylko dodawały klimatu. Podobnie jak reflektory gasły i rozpalały się na dźwięk poszczególnych kawałków. Denerwowały moje nieprzyzwyczajone do tak jaskrawego światła oczy, jednak innym wydawały się wcale nie przeszkadzać. Zwłaszcza Vincenta, który od razu wypatrzył bar, a także stojące nieopodal kanapy – podobnie jak reszta fioletowe, nowoczesne i sprawiające wrażenie niesamowicie wygodnych.

Krótko mówiąc, w klubie dominował hałas, przesyt, a także alkohol i odurzające zmysły światła Przynajmniej ktoś wpadł na pomysł, aby zainstalować klimatyzację, bo podejrzewałam, że inaczej dla niektórych zabawa kończyłaby się szybciej, niż się zaczynała.

– Naprawdę stąd dostaniemy się do Rady? – zapytała Vanessa, z niewyraźną miną przyglądając się okolicznym stołom zastawionym pustymi kieliszkami po drinkach, czy mocniejszych trunkach. Musiała podnieść głos, aby ktokolwiek ją usłyszał, a raczej nie była przyzwyczajona do wrzasków.

– Poczekajcie z zadawaniem pytań, aż dotrzemy na miejsce. – Shane, który znalazł się tuż obok niej, uśmiechnął się do niej pocieszająco. Także krzyczał, tylko w ten sposób dało się komunikować w klubie.

Dla czternastolatki zetknięcie się ze światem dorosłych, zakrapianych mocnym alkoholem imprez, nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. Do tej pory, w Cennerowe'ie przychodziła na nie tylko, aby przepowiadać przyszłość zaciekawionym jej zdolnościami uczniom. Nie tańczyła, nie rozmawiała z innymi w obawie, że uaktywniłby się jej talent. Nie wyglądała na kogoś, kto dobrze czuł się w atmosferze spoconych ciał, czy przesyconym głośną muzyką, zamkniętym pomieszczeniu.

– A nie moglibyśmy poczekać na zewnątrz? – chciała wiedzieć, mnąc w dłoni skrawek brązowej, nieco za luźnej bluzki. – Tutaj jest strasznie głośno.

– I stracić szansę zabawy w tak ekskluzywnym klubie?! – Vincent odgarnął włosy z czoła, po czym spojrzał na nią, jakby nie mógł uwierzyć, że chciała wyjść. – Ty chyba oszalałaś!

Dziewczyna spuściła głowę, a ja oparłam dłoń na biodrze. Nie podobało mi się to jak siedemnastolatek odzywał się do, jakby nie patrzeć, o wiele młodszej wieszczki.

– Jeśli woli wyjść to niech to zrobi. Nie każdy jest takim imprezowym hulajduszą jak ty.

Ventori ściągnął brwi, słysząc to określenie, ale go nie skomentował. Zamiast tego, w milczeniu zszedł po schodach i ignorując upominające krzyki Shane'a, skierował się wprost do baru. Tam usiadł na jednym z podwyższonych krzeseł i opierając się o blat, zagadał barmana.

– Zauważyłaś, że Vin ostatnio zachowuje się jak nie on. – stwierdziła Misurie, którą wciąż trzymałam za ramię. Przyglądała się nastolatkowi, który wskazywał na jedną z półek wypełnionych najróżniejszymi rodzajami wódki, a barman na każdy jego wybór kręcił odmownie głową. – Zrobił się jakiś taki... nieznośny.

Przeanalizowałam w głowie jej słowa. Zachowanie nastolatka rzeczywiście zmieniło się nieco, odkąd wyjechaliśmy z ukrytego wymiaru, ale podejrzewałam, że miało to związek głównie z pewnym przystojnym strażnikiem, do którego zielonowłosa wzdychała otwarcie już od jakiegoś czasu. Musiałam przyznać, że Daniel Coleman miał w sobie coś, co przyciągało dziewczyny. Podobnie jak Leon, był starszy i poważny, co idealnie pasowało do roli potencjalnego, opiekuńczego partnera. Dbał o Misurie, uważał, aby nie stała się jej krzywda. Dodatkowo grzeszył piekielnie dobrym, wypracowanym na siłowni wyglądem, co przyciągało do niego kobiety niczym magnes. Która nastolatka nie marzyła o podobnym mężczyźnie – cechującym się kulturą osobistą, inteligencją i zdecydowaniem?

Vincenta, który najwyraźniej dobrze o tym wiedział, szlag jasny trafiał, kiedy Misurie olewała go na rzecz rozmów ze swoim ochroniarzem. Problem tkwił niestety po obu stronach. Ona najwyraźniej nie dostrzegała, że wampirowi nie podobały się jej zażyłe relacje z Danielem, a on, jako że się z nią oficjalnie nie spotykał, nie mógł nic na ten temat powiedzieć. No i przez te ich podchody i ślepotę, skończyło się na tym, że czarownica uznała Vincenta za nieznośnego.

Czy jednak nocny naprawdę był ostatnio aż tak zmieniony? Obecna sytuacja wpływała negatywnie na nas wszystkich, ale jakoś nie dostrzegałam, aby to właśnie w charakterze wampira zaszła jakaś diametralna zmiana. Może był nieco bardziej zestresowany niż normalnie, a jego komentarze stały się bardziej cięte, ale nie na tyle, abym zauważyła w tym problem.

– Może ma powód, dlaczego tak się zachowuje. – odparłam w zamyśleniu, mając nadzieję, że to zdanie zmusi moją przyjaciółkę do myślenia i sama spróbuje odkryć powód takiego, a nie innego zachowania Vincenta. Nie chciałam się wtrącać, wciąż nie wiedziałam do końca, jakie relacje ich łączyły.

Kiedy po piętnastu minutach wrócił Leon, wszyscy zdążyliśmy zająć miejsca na kanapach i zamówić dla całej siódemki po czymś do picia. Rzecz jasna, dla niepełnoletniej części, nie było nawet mowy o alkoholu, więc Vanessa dostała wodę z lodówki, a my z Willem i Misurie po szklance soku. Niezwykle wkurzyło to Vina, liczącego na kilka shotów wypitych razem z Zanderem. Nie spodziewał się, że barman będzie wobec niego tak stanowczy i za każdym razem, kiedy do niego podejdzie, wskaże plakietkę z napisem, że w klubie obowiązywał zakaz sprzedawania alkoholu nieletnim. Wampir próbował przekonać Licavoli'ego, aby postawił mu kolejkę, ale wtedy również się zawiódł, ponieważ mimo pochodzenia i wysokiej tolerancji na trunki, ani dziewiętnastolatek, ani tym bardziej jego ochroniarz ani myśleli zamawiać wysokoprocentowych napoi dla chłopaka. Na nic zdały się prośby, czy późniejsze groźby, argumentowane tym, że przecież był wampirem i musiałby wypić przynajmniej połowę zawartości baru, aby się wstawić. Zander, Shane i barman byli nieugięci i ostatecznie Vincent musiał zadowolić się bezalkoholowym drinkiem, którego odstawił zaraz po tym, jak jakaś zagraniczna turystka powiedziała do swojej koleżanki po hiszpańsku, że dziwi się, iż do klubu zaczęli wpuszczać małolatów (dzięki kilku magicznym sztuczkom mogliśmy ją zrozumieć). To przelało czarę goryczy i nabuzowany nocny odszedł od baru z zamiarem nakłonienia jakichś tańczących kobiet, aby postawiły mu przynajmniej jednego mocnego drinka.

O dziwo osiągnął sukces. Widocznie jego urok osobisty i wampirza natura na nie podziałały, ponieważ wracający Leon zastał obraz chłopaka siedzącego pomiędzy dwoma, o kilka lat starszymi kobietami, z miną zwycięzcy sączącego drugi kieliszek whisky z lodem. Nawet barman nie mógł nic poradzić, kiedy zamiast nastolatka, pod barem pojawiły się oczarowane hiszpanki, jak się okazało, koleżanki dwóch wcześniejszych turystek.

– A temu kto kupił alkohol? – zmierzył Vincenta stanowczym spojrzeniem, jednak wampir zajmował się konwersacją z dziewczyną siedzącą po jego lewej stronie. Fakt, że nie miał pojęcia o języku hiszpańskim i znał tylko kilka podstawowych słów, ani trochę mu w tym nie przeszkadzał. – Zresztą nie ważne. Zbierajcie się. Za pięć minut uruchomią dla nas przejście.

Brzmiał poważnie, jakby zamierzał w ten sposób przekazać, że nie było czasu na zabawę. Akurat DJ miał kilka minut przerwy, więc z głośników leciała cichsza, spokojniejsza muzyka idealnie nadająca się do rozmów. Przynajmniej nie trzeba było więcej krzyczeć, aby cokolwiek usłyszeć.

Zaczęliśmy się więc podnosić z kanapy, a że dym obecny wszędzie na sali dotarł w końcu do moich nozdrzy, lekko się zachwiałam. Jeszcze, cholera, wyszłoby na to, że wstawiłabym się od samego wdychania oparów. Tego jeszcze nie było.

Misurie wyciągnęła rękę, aby mi pomóc, ale pokręciłam głową, zapierając się ręką o blat baru (przynajmniej wybraliśmy najbliżej stojącą od niego kanapę). Spojrzałam z niepokojem w stronę Vanessy, chcąc upewnić się, że nie dopadły jej skutki długiego przebywania w zamkniętym, przesiąkniętym dymem pomieszczeniu. Nic na to nie wskazywało. Razem z Zanderem poszła poinformować Vincenta, że musiał zostawić swoje nowo poznane towarzystwo i skupić się na głównym celu naszego przybycia do klubu.

Lo veré pronto. – jedna z kobiet pomachała chłopakowi, kiedy ten odstawił prawie do końca opróżniony kieliszek i niechętnie podniósł się z kanapy. Usłyszawszy słowa kobiety, uśmiechnął się z zadowoleniem, po czym odwrócił się do niej i znacząco mrugnął.

Nos veremos pronto, mis hermosas doncellas. – odparł bez zająknięcia płynnym hiszpańskim, na co te zachichotały i odwróciły się do siebie, mówiąc coś przyciszonym głosem. Ciekawe, czy miały w ogóle pojęcie, że Vincent nie zamierzał do nich wracać i niesłusznie wydały duże pieniądze na jego whisky.

Kiedy chłopak podszedł do nas, spotkało go nieprzychylne spojrzenie Misurie i jego strażnika. Oboje wydawali się na równi niezadowoleni z rozrywkowego usposobienia nocnego.

– Jeśli ktokolwiek z Rady wyczuje od ciebie alkohol to nie myśl, że wezmę za to odpowiedzialność. – pogroził mu palcem Shane, oddając barmanowi pusty kieliszek, z którego chwilę wcześniej pił wódkę z likierem i dodatkiem soku z ananasa. Może nie był to wyjątkowo „męski" drink, ale znajdował się w końcu w pracy. Nie mógł przeholować tak jak Zander, który podobnie jak Vincent wybrał whisky. Jeszcze nie widziałam, żeby którykolwiek z nich pił.

Vincent zbył jego komentarz machnięciem ręki. Wsunął ją w następnej kolejności do kieszeni spodni.

– A jeśli nawet to co mogą mi zrobić? Sprawdzą mnie alkomatem i napiszą do rodziców, że byłem niegrzeczny? Chciałbym to zobaczyć.

Z rezygnacją zasłoniłam twarz dłońmi, a Misurie przewróciła oczami. Nastolatek był naprawdę trudnym do ujarzmienia podopiecznym. Jak już zamierzał coś powiedzieć to to mówił, nie patrząc, czy akurat jego rozmówcy będą z tego zadowoleni, czy nie. Współczułam Shane'owi, a jednocześnie byłam pod wielkim wrażeniem, że jeszcze z nim nie zwariował.

– Poczekajcie z kłótniami, do czasu, kiedy dostaniemy się na teren Rady. – powiedział Leon, wskazując głową jedną z sal oznaczonych fioletowym znakiem VIP. – Na razie musimy się wyrobić z przejściem na drugą stronę.

– A co z Danielem? I Jeromem? – wtrąciłam się, pamiętając o dwóch pozostałych strażnikach. – Nie czekamy na nich?

Mężczyzna pokręcił głową. Pomimo że znajdowałam się dobre dwa metry od niego, a jego twarz zasłaniały szare kosmyki, widziałam, że zmrużył nieznacznie oczy. Tym intensywniej wbiłam w niego wzrok, podobnie zresztą jak reszta moich przyjaciół.

– Dzwonił do mnie Jerome. Okazało się, że miałaś rację co do kogoś, próbującego się z tobą skontaktować. – rzucił w moją stronę, drapiąc się po brodzie. – Iskra wskazała jakąś kobietę, ale zaczęła uciekać zanim zdołali ją dogonić. Później, kiedy już mieli ją złapać, rozpłynęła się w tłumie.

– Zgubili ją? – zdziwił się Zander, ale brzmiał, jakby zamiast tego chciał powiedzieć: „Mieli być wyszkoleni. Jakim cudem polegli przy tak prostym zadaniu?!"

– Nie, Zanderze. – strażnik chrząknął. – Rozpłynęła się w sensie dosłownym. To nie była żywa kobieta tylko odwzorowany jeden do jednego sobowtór.

Oblałam się zimnym potem, rozumiejąc, co to oznaczało. Ktoś, czy to Dorian, czy ktoś inny, korzystał z zaawansowanej magii, aby dostać się do mojego umysłu. Nie wiadomo, czy chciał mi w ten sposób pomóc, czy zaszkodzić, a dopóki jego intencje były nieznane, druga opcja była bardziej prawdopodobna. Ból, który czułam, podczas gdy przemawiała do mnie obca kobieta definitywnie na to wskazywał, jednak jej słowa...

Nie ufaj nikomu...

Skrzyżowałam ręce i bezwiednie zbliżyłam się do Licavoli'ego, szukając w jego pobliżu pocieszenia i otuchy. Chłopak wciąż był na mnie zły, ale widocznie jego również zaniepokoiła nowo zasłyszana rewelacja, ponieważ objął mnie ramieniem i mocno przycisnął do swojego ciała. Ucieszyłam się, że mi na to pozwolił. Powstrzymując drżenie warg, oparłam dłoń na jego klatce piersiowej.

– Ktoś nasłał na Americę sobowtóra? – zapytał Will, który jak do tej pory odzywał się najmniej. – Przecież to kompletnie nie ma sensu. Iluzje zużywają strasznie dużo energii.

– Ten ktoś doskonale o tym wiedział. – przyznał mu rację mój ochroniarz, kątem oka spoglądając w moją stronę. – Przyszedł osobiście, jednak kiedy Ami wypuściła iskrę śledzącą, musiał jakoś zmylić pościg. Nie chcę was niepokoić, ale mamy do czynienia z jakąś naprawdę potężną czarownicą skoro udało jej się przekazać swoją życiową energię do duchowej marionetki. Nie każdy mag to potrafi.

Spojrzał na zegarek, po czym pośpiesznie ruszył do pokoju VIP, gdzie prawdopodobnie znajdowało się ukryte przejście do siedziby Rady. Wszyscy z niewyraźnymi minami poszliśmy za nim. Choć DJ właśnie wrócił na swoje stanowisko i z głośników zaczęła wylewać się żywiołowa, dudniąca muzyka, nagle jakoś wszystkim jednocześnie popsuły się nastroje. Vincent przestał zerkać w stronę poznanych chwilę wcześniej Hiszpanek, Misurie nie zerkała na niego, a Vanessa, kiedy tylko znaleźliśmy się w zamkniętym pomieszczeniu dla specjalnych gości, z powrotem usiadła, jakby zmęczyło ją stanie i późniejsze chodzenie. Will ze stoickim spokojem oparł się o jedną z fioletowych ścian, a ja wciąż zaciskałam palce na ramieniu Zandera, powtarzając sobie, że już niedługo wszyscy znajdziemy się w siedzibie Rady, gdzie uwolnimy się od męczących wizji Doriana, włamywaczy szukających nie wiadomo czego, czy kobiet, tworzących własne sobowtóry.

Rada miała być najbezpieczniejszym miejscem, do jakiego mógł trafić mag lub wampir.

Czy tak było? Miałam się za chwilę przekonać.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

* Lo veré pronto (hiszp.) - Do zobaczenia wkrótce

* Nos veremos pronto, mis hermosas doncellas (hiszp.) - Do zobaczenia wkrótce, moje ślicznotki.

No i proszę. Tak długo wyczekiwany, pożądany przez wszystkich rozdział nareszcie się pojawił. Wiem, że jestem okrutna, że kazałam wam tyle czekać, ale miałam wrażenie, że nie bardzo wiem, czego oczekiwać od tego rozdziału i jak go zacząć. Jak widać wystarczyło zmienić trochę koncepcję i dodać kilka zdań, aby wena zaskoczyła i sprawiła, że napisałam ten rozdział w jeden dzień (no dobrze, wczoraj wieczorem i dzisiaj rano to tak naprawdę dwa dni, ale już nie wchodźmy w szczegóły)

Wygląda na to, że muszę mieć po prostu swego rodzaju "deadline", aby presja uruchomiła moją wenę i zmusiła mój umysł do intensywniejszej pracy.

Tak więc zachęcam do komentowania i gwiazdkowania. Zapowiadam, że kolejne rozdziały będą się pojawiać w przeciągu nie więcej niż siedmiu dni!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro