Epilog
Zawsze lubiłem zachody słońca. Niebo przybierało najróżniejsze odcienie różu, pomarańczu, czerwieni, a nawet fioletu. Wydawały się takie magiczne.
Później kochałem je jeszcze bardziej za sprawą Filipa.
Często wieczorami wpatrywałem się w zachodzące słońce na jednym z tarasów zamku.
- Piękny widok, prawda?
Odwróciłem się. Filip stał za mną i się uśmiechał. Przez te sześć lat bardzo wydoroślał. Zmężniał. Jednak dalej był ode mnie wyższy. I wziąć patrzył na mnie swoimi piwnymi oczami równie ciepło co sześć lat temu.
Ja również się zmieniłem. W ciągu tych lat stałem się mądrzejszy i poważniejszy. Oraz trochę wyższy. Chociaż Filip dalej przewyższał mnie o głowę.
- Tak. Dzisiejszy zachód słońca jest wyjątkowo piękny.
- Nie miałem na myśli zachodu.
Oblałem się rumieńcem.
- Oh...
- Bazylu... - Filip ujął moją dłoń i spojrzał mi w oczy. - Długo się nad tym zastanawiałem... Wiem, że dla wielu ludzi sam fakt, że mieszkamy w jednym zamku jest oburzający i wiem co o tym myślą nasi rodzice... Jednak babcia nauczyła mnie słuchać się swojego serca
Filip zamilkł na moment. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
- Kocham Cię Bazylu.
- Ja Ciebie też kocham Filipie...
- Czy wyjdziesz za mnie? - spytał otwierając szeroko oczy. W mgnieniu oka cały się zarumienił.
Stałem zamurowany nie wiedząc co powiedzieć.
- Filipie... Ale... Ale co na to twoi rodzice?
- Pieprzyć ich! Rodzina nauczyła mnie podążać za głosem swojego serca. Nie obchodzi mnie co oni o tym myślą tak długo jak jesteśmy razem. Jeżeli mam spędzić z kimś całe życie to tylko z Tobą.
Usmiechnąłem się.
- Tak.
- Zgadzasz się?
- Jesteś jedyną osobą, z którą wytrzymam następne lata.
Ująłem jego twarz w moje dłonie i go pocałowałem.
- Kocham Cię Filipie.
- Ja Ciebie też Bazylu...
Filip zaczął się śmiać.
- Czemu się śmiejesz?
- Oh nie wiesz nawet jak ja się stresowałem! Do samego końca myślałem, że powiesz nie.
Prychnąłem.
- Jesteś idiotą Filipie.
- Wiem.
- Ale moim idiotą. I nie zamieniłbym Cię ja kogoś innego. Ty byłeś moim wybrankiem serca sześć lat temu, jesteś nim teraz i będziesz nim w przyszłości.
Usłyszałem muzykę. Nawet o to się postarał. Ujął moją talię oraz dłoń i zaczął prowadzić.
- A co jeśli ci się zmieni w przyszłości? Jeżeli znajdziesz kogoś lepszego? Kogoś przystojniejszego? Kogoś mądrzejszego?
- Nigdy kogoś takiego nie znajdę.
- Czemu?
- Bo nie istnieje nikt lepszy i przystojniejszy od Ciebie.
- Zapomniałeś o mądrzejszym.
Filip się wyszczerzył.
- Oh nie zapomniałem! Piękno i mądrość niestety nie chodzą w parze. Co prawda są wyjątki. Na przykład ja. Jestem cudowny i mądry jednocześnie.
-A przy tym taki skromny!
Filip się zaśmiał. Uwielbiałem jego śmiech. Był taki aksamitny. Czy śmiech może być aksamitny? Nie wiem. Ale jeżeli może być aksamitny to taki właśnie miał śmiech.
- Kocham Cię Bazylu.
- Wiem.
- I będę Cię kochał przez wieczność.
- To bardzo dużo czasu...
- Tak. A my mamy go tylko dla siebie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro