Część 2
Zazwyczaj budzę się bladym świtem, jednak tego dnia nie miałem ochoty wstawać. Moje sny nawiedził interesujący gość. Torden, ubrany jedynie w czarne skórzane spodnie, podszedł do mnie i pchnął na biurko w swoim gabinecie. Siłą rozerwał moją koszulę, aż guziki z echem odbiły się od podłogi. Jego zapach był boski, wdychałem go pełną piersią, podczas gdy wampir obdarzał moją klatę pocałunkami. Potem zassał jeden z sutków. Po chwili poczułem delikatne szczypanie i zobaczyłem, że spija moją krew z niewielkiej ranki. Jego niecierpliwe dłonie w międzyczasie błądziły po moim ciele, rozpalając je do czerwoności. Zerwał ze mnie spodnie jednym ruchem. Usłyszałem tylko trzask materiału i stanąłem przed nim tak, jak stworzył mnie Bóg. Torden uśmiechnął się zadowolony, klękając przede mną. Jego zimne usta otoczyły moją gorącą i pulsującą męskość. Nie mogłem nie jęknąć, po chwili z moich ust wydobywały się niekontrolowane, głośne dźwięki rozkoszy. Jeden z jego chłodnych palców znalazł się w moim wnętrzu, aż się wygiąłem z nagłej przyjemności doznań. Chciałem tego. Pragnąłem, by wziął mnie na tym biurku. Już mnie obrócił, oparł moje dłonie o ten mocny dębowy mebel, gdy nagle zadzwonił telefon... Choleraaa, nie teraz, nie w takim momencie! Spojrzałem na przeklęte urządzenie i zdałem sobie sprawę, że to nie ono dzwoni... Świat zaczął się rozmywać. Przestałem czuć silne, władcze dłonie wampira na swoich ramionach, cudowny zapach zniknął, a ja spadłem, zaplątany w kołdrę, prosto na podłogę. Przez dłuższą chwilę nie mogłem zrozumieć, gdzie jestem i gdzie podział się ten wysoki, seksowny rudzielec. Przeklęty telefon znów zadzwonił, więc klnąc pod nosem pozbierałem się i sięgnąłem po słuchawkę.
- Grzegorz? - spytał wkurzony mój szef.
- Tak?
-Bałem się, że stało się coś złego. Dzwonię od pół godziny! Miałem już wysłać do ciebie policję. Myślałem, że nie wróciłeś z tego klubu. - Zdziwiła mnie troska, jaką usłyszałem w jego głosie.
- Przepraszam, twardo spałem, wróciłem przed drugą.
- Jak wygląda sytuacja?
- Jakby to ująć... Nie jest najlepiej.
- Jaśniej, Nowakowski, nie owijaj w bawełnę.
- Nic nie jest posegregowane, a w księgach jest taki bałagan, że... - Nie pozwolił mi skończyć.
- Dasz radę, czy mam ci kogoś podesłać do pomocy? - Od razu pomyślałem o moim wkurzającym przełożonym i jedyne, co przyszło mi na myśl, to...
- Nie. Powinienem dać radę. Jeśli będzie inaczej, z pewnością poproszę o pomoc.
- Byle nie za późno, bo zgadnij, czyja głowa wtedy poleci.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Wiedziałem, że jeśli zawalę, to nie znajdę pracy w swoim zawodzie nie tylko tu, ale w całym regionie, a może i w kraju.
- Dobrze - odparłem.
Rozłączył się bez pożegnania, jak zwykle zresztą. A ja nadal wspominałem ten sen. Nie potrafiłem się opanować. Postanowiłem wziąć długi, odprężający prysznic. Kropelki wody spływały po moim ciele, a ja zaspokajałem swoje rozchwiane emocje. Orgazm przyszedł z taką gwałtownością, że niemal opadłem na kolana. Długo dochodziłem do siebie. Nie potrafiłem uspokoić oddechu. Nie rozumiałem, skąd u mnie takie emocje. Owszem, Torden był przystojny i na pewno w moim typie, ale zazwyczaj nie reagowałem tak nawet na najprzystojniejszych klientów. Może wiązało się to z faktem, że każdy jego gest był tak władczy, że niespełnienie jego choćby najgorszego z życzeń byłoby chyba niemożliwe. Nie mogłem się doczekać, by znów go zobaczyć. Z drugiej strony, gdy pomyślałem o tym bałaganie w dokumentach, wcale nie śpieszyło mi się do mojego nowego miejsca pracy. Przejrzałem pocztę. Znalazłem tam to, co zwykle, czyli propozycje od napaleńców szukających szybkiego numerku. Prawdę mówiąc dawno się poddałem. Nikogo tak naprawdę nie szukałem, mimo iż profil na jednym z branżowych portali mówił kompletnie co innego. Wyrzucałem z niego tylko niepotrzebny spam. Nie skasowałem konta chyba dlatego, że właśnie przez nie poznałem jego. Odezwał się do mnie, pytając o książki, o których pisałem w profilu. Lubił tę samą muzykę, tych samych autorów, potrafiliśmy godzinami korespondować na prozaiczne tematy. Po niecałym miesiącu poprosiłem go o numer telefonu. Wahał się, lecz dał mi go. Pierwsza rozmowa wypadła raczej kiepsko - on był bardzo skrępowany, ja również nie należę do odważnych. O wiele lepiej wypadała nam wymiana sms'ów. Zdziwiłem się, kiedy ujrzałem go po raz pierwszy. Wiem, że to mało romantyczne, by umówić się w Empiku, ale on stwierdził, że to najbardziej pasujące do nas miejsce. Ujrzałem go siedzącego na dywanie. Był znacznie młodszy niż twierdził, że jest. Ja miałem wtedy dwadzieścia pięć lat, on (jak się później okazało) dobijał osiemnastki. W necie twierdził, że ma 22 lata. Owszem, pisałem, że szukam osób w tym wieku, choć do dziś nie jestem pewny, czy zwróciłbym na niego uwagę, gdyby podał mi prawdziwą datę urodzenia. Był zjawiskowy. Trzymał w ręku książkę, o której jeszcze nie słyszałem. "Martwy aż do zmroku" nie zachęcał ani okładką, ani tytułem, jednak on wydawał się zachwycony i zafascynowany jej treścią. Musiałem go klepnąć w ramię, by mnie zauważył. Obdarzył mnie takim uśmiechem, że miałem ochotę paść na kolana i całować ślady jego stóp. Nie minęło wiele czasu, a zamieszkaliśmy razem. Uwielbiałem jego śmiech - wypełniał moje mieszkanie radością i miłością, której sam nie potrafiłem w nie włożyć. Kochałem go nawet wtedy, gdy oszalał, gdy zaczął robić mi awantury o wyimaginowanych kochanków, o zdrady, które nigdy nie miały miejsca. Gdybym wiedział, że jego ojciec popełnił samobójstwo.... że leczył się psychiatrycznie... że wykazywał objawy paranoi... Może inaczej spojrzałbym na to jego dziwne zachowanie. Jego rodzina nie chciała mieć nic wspólnego ani z nim, ani ze mną. A ja nie miałem o niczym pojęcia. Myślałem, że to zwykłe nerwy. Miarka się przebrała, gdy wpadł do mojego biura i wszczął awanturę, choć wiedział, że jeśli w pracy dowiedzą się o mojej orientacji, będę miał po prostu przesrane. Kazałem go wyrzucić, wmawiając wszystkim, że to jakiś szaleniec, który uroił sobie coś na tle mojej osoby.
Po powrocie do domu pokłóciłem się z nim okropnie i po raz drugi go wyrzuciłem, definitywnie, wypowiadając słowa, za które nadal się nienawidzę. Wrócił nad ranem. Kiedy się obudziłem, po prostu się go przestraszyłem. Stał w milczeniu nade mną, obok łóżka. Jego twarz była straszna, wykrzywiona furią, gdy tak wpatrywał się we mnie. Nie wyglądał, jak mój niedawny ukochany. Potem długo nie potrafiłem dojść do siebie... W pracy szybko rozeszła się wieść, że mój kochanek pchnął mnie nożem. Wytykano mnie palcami, szeptano za moimi plecami. Udawałem, że to kłamstwa, podłości. I cały oddawałem się pracy. Tylko to mi zostało. Nigdy tak intensywnie nie harowałem, zwłaszcza że wiedziałem, że niedługo ma się zwolnić fucha głównego księgowego. Nie pragnąłem już miłości. Chciałem zdobyć to stanowisko jako maleńką namiastkę sukcesu... Jednak mimo mojej wiedzy, doświadczenia, pozycji w firmie... nie dostałem go. Wiedziałem, komu mogłem podziękować za to. Byłem załamany, zwłaszcza, że posadę tę dostał młodszy, mniej doświadczony mój niedawny podwładny. Niewiele brakowało, żebym się poddał i skończyłoby się to wszystko. Kolejne załamanie wyleczyłem nowym projektem. Pozyskałem dla naszej placówki fundusze unijne. Byłem z siebie cholernie dumny. Jednak mój sukces został przyćmiony kontraktem z Japończykami podpisanym przez obecnego szefa naszego działu. A teraz jeszcze to... Klub z masą nieposegregowanych papierów i niepewną przeszłością finansową. Jeśli zawiodę i nie uda mi się zaspokoić oczekiwań wampira, będę mógł sobie co najwyżej pomarzyć o jakiejkolwiek dalszej karierze! Siadłem przy stole i patrzyłem w przywieziony mi wcześniej obiad. Gdy go zamawiałem, nie mogłem się doczekać posiłku. Teraz jednak, patrząc na chrupiące pieczone ziemniaczki i pysznie przyrządzony kotlet, nie miałem ochoty nawet go skosztować. Jedzenie nigdy nie smakuje w samotności tak, jak choćby zwykła konserwa we dwoje. Komu mam zachwalać ten smak czy zapach? Włączyłem telewizor, pokroiłem kotleta na małe cząstki i dłubiąc w nim widelcem zacząłem oglądać wiadomości. Młoda, atrakcyjna kobieta o farbowanych blond włosach opowiadała o znalezieniu wyssanego doszczętnie ciała młodego chłopaka. Oczywiście pastor przewodniczący największej sekcie na naszej planecie, która nieudolnie starała się zniszczyć wampiry, musiał dołożyć kilka groszy nienawiści. I wtedy to się stało. Widelec wypadł mi z ręki. Pokazali zdjęcie chłopaka, a ja go rozpoznałem! Nie mogłem uwierzyć, że zmasakrowane zwłoki, zamykane w czarnym worku to chłopak, który wczoraj zabawiał się z Tordenem! Gdy przypomniałem sobie tę scenę i to, co wyobrażałem sobie robić z Varulvem, ledwie zdążyłem wbiec do łazienki. Natychmiast zwymiotowałem. Udało mi się tylko dobiec do umywalki, jednak i tak zachlapałem kafelki. Nie wiedziałem, co robić - czy powinienem zadzwonić pod podany przez reporterkę numer, czy udawać, że nic nie wiem i nic się nie stało. Zacząłem poważnie bać się o własne życie. Chodziłem z kąta w kąt, kilkakrotnie podnosiłem słuchawkę i ją odkładałem, w końcu uznałem, że to nie moja sprawa. Jak każdy dobry księgowy postanowiłem udawać, że niczego nie widziałem. W końcu im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz. Doprowadziłem się do jakiego takiego porządku. Ogoliłem się, ubrałem garnitur i dokładnie o osiemnastej pięćdziesiąt pięć stałem już pod drzwiami mojego bloku. Samochód podjechał punkt dziewiętnasta. Wsiadłem na tylne siedzenie jakby nic się nie stało, mimo iż serce waliło mi w takim tempie, że wampir kilkakrotnie się odwracał i z lekkim zdziwieniem mierzył mnie wzrokiem. Na miejscu zastałem olbrzymie zmiany. Zanim jeszcze wszedłem do pomieszczenia z aktami, zobaczyłem przez drzwi sterty kartonów piętrzących się po przeciwnej stronie pokoju. Obok nich w zabójczym tempie poruszał się wyglądający na około 16 lat chłopak. Wiedziałem, że jest wampirem, ich zwinności nie da się pomylić z niczym innym. Ciało chłopaka pokrywały wijące się tatuaże. Nie rozumiałem tych znaków, nie wyglądały na żaden ze znanych mi języków. Kiedy mnie zobaczył, wyszczerzył do mnie kły i spytał:
- Dobrze to robię?
Zajrzałem do jednego z kartonów i już zauważyłem, że układał dokumenty jedynie chronologicznie, bez podziału na faktury własne i obce. A gdy ujrzałem, że między nimi walają się także niezaksięgowane ZUSy i rozliczenia kwartalne, miałem ochotę walić głową w mur.
- Niestety, nie do końca - odparłem i zobaczyłem, jak jego oczy się zwężają a rysy twarzy nabierają drapieżności. Teraz wyglądał jak jaguar gotowy do skoku na swą ofiarę.
Już otwarłem usta, żeby powiedzieć, że sobie z tym poradzę, gdy jego twarz złagodniała, a on dość dziecinnie zapytał:
- A jak mam to robić?
Chwilę trwało, zanim mu wszystko wyjaśniłem. Już przy pierwszym zdaniu zauważyłem, że chłopak nie jest do końca sprawny umysłowo. Coś mu dolegało, ale nie umiałem określić dokładnie, co. Z tego powodu bałem się go jeszcze bardziej, mimo że zachowywał się w jak najbardziej przyjacielski sposób. Jeszcze przed świtem wampir imieniem Dex (wątpię, by było ono dokładnie tym, które mu nadała matka, ale właśnie nim się posługiwał) uwinął się niemal z połową roboty. Ja monotonie wklepywałem w komputer kolejne informacje. Torden zjawił się jakieś pół godziny przed planowanym zakończeniem pracy. Gdy tylko go ujrzałem, moje serce zaczęło galopować niczym koń w ostatniej gonitwie. Była to mieszanka panicznego strachu i wręcz obezwładniającego podniecenia. Szybko zrozumiałem, że te uczucia łatwe są do wyczucia dla wampira - nim zauważyłem jakikolwiek ruch, Dex stał koło mnie i niemal zahipnotyzowany patrzył na mnie jak na posiłek. Już sięgał po mnie ręką, gdy Varulv zerwał się z miejsca i przyciskając szarpiącego się chłopaka do ściany spojrzał na mnie w bardzo dziwny sposób. Nie wiedziałem, czy mam uciekać, czy siedzieć na dupie i starać się uspokoić własne nerwy. Spojrzałem na nich z wahaniem. Wtedy Torden powiedział:
- Wyjdź spokojnie z pokoju. Nie biegnij! Przejdź do mojego gabinetu.
Skinąłem głową, złapałem teczkę i telefon, po czym wyszedłem z pomieszczenia, z trudem powstrzymując się od natychmiastowej ucieczki. Wpadłem do gabinetu Tordena prawie biegnąc. Na wszelki wypadek zamknąłem za sobą metalowe drzwi na zamek. Miałem nadzieję, że mój szef mi to wybaczy. Wątpiłem, by Dex nie był w stanie wyrwać tych drzwi, ale odrobinę mniej się bałem wiedząc, że są zamknięte. Nagle zauważyłem, że klamka zaczyna się poruszać. Ktoś próbował je otworzyć.
- Otwórz, to ja - usłyszałem głos Tordena i mimo że nie brzmiał złowrogo, przez dłuższą chwilę wahałem się, czy odtworzyć.
Dopiero gdy powtórzył prośbę, ciężko podźwignąłem się z kanapy i otworzyłem. Stanęliśmy naprzeciw siebie i zaległa miedzy nami krępująca cisza. W tym samym momencie wyobraziłem sobie, jak jego muskularne ramiona przyciągają mnie do niego, jak całuje mnie, siłą wpychając mi język do ust. Wyobraziłem sobie jego ostre kły raniące moje wargi... Te wizję przerwał jego ruch. Wampir nachylił się nade mną. Myślałem, że za chwilę spełni się moje marzenie, ale on jedynie obwąchał mnie jak pies, po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale też z rozbawieniem.
- Pragniesz mnie? - spytał, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć. - To dobrze, będziesz bardziej oddanym pracownikiem. Teraz zatkało mnie całkowicie. - A czemu wtedy się tak wystraszyłeś? - spytał, a zanim się obejrzałem, on siedział już na skórzanym fotelu za biurkiem.
Znów nie wiedziałem, co powiedzieć. Moje policzki zaróżowiły się. Nie potrafiłem oderwać od niego oczu. I nagle z moich ust, bez mojej świadomości, poleciało:
- Widziałem w wiadomościach ciało chłopaka z wczoraj...
Usłyszałem jego dźwięczny śmiech.
- Uwierzysz, że próbował mnie zabić?
Spojrzałem na niego, nie mogąc zrozumieć, dlaczego przyznaje mi się do morderstwa!
- Możesz to uznać za obronę własną - mówił dalej. - Winił mnie za to, że jego młodsza siostra wpadła w złe towarzystwo w tym klubie i tu rok temu zginęła. Nie mogę pilnować wszystkich małolatów. Zresztą, widziałeś lokal - zręcznie zmienił temat, a ja nadal stałem oniemiały, w tym samym miejscu, pod drzwiami, nie mogąc dość do siebie.
- Co mi zrobiłeś...? - w końcu udało mi się uspokoić na tyle, że zdołałem zadać mu to pytanie.
- Zauroczyłem cię. Wampiry mają kilka sztuczek w zanadrzu, a to jedna z nich.
Podniosłem wzrok. Torden uśmiechał się czarująco, jak gdyby rozmawiał o pogodzie, a nie o morderstwie i magicznym praniu mózgu. W dodatku siadł w rozkroku tak, że dokładnie widziałem jego wypchane krocze. Przez jedną krótką chwilę miałem ochotę klęknąć między tymi potężnymi udami, rozpiąć rozporek i... Wtedy jednak dotarło do mnie, co powiedział:
- Możesz mnie tak zmusić do wszystkiego...? - przestraszyłem się.
- Tak. Poza tym mogę ci to zaraz wymazać z pamięci, ale nie uważam, by ta sprawa była aż tak ważna, żeby pozbyć się jej z twojej blond główki. Prawda?
Ponownie tylko skinąłem głową. Nie byłem stanie się odezwać. Teraz bałem się mojego szefa jeszcze bardziej, niż po obejrzeniu telewizyjnych wiadomości.
- Chodź, pokażę ci klub. Teraz jest fajnie, bo nie ma już takich tłumów. W końcu zaraz zamykamy - stwierdził Torden i popatrzył w górę, jakby przez sufit mógł zobaczyć jaśniejące niebo.
Miał rację. Klub, urządzony w kolorach czerni i czerwieni, prezentował się iście diabelnie. Na ścianach wisiały zdjęcia z filmów o wampirach, gdzieniegdzie zwisał sztuczny - a przynajmniej miałem taką nadzieję - nietoperz lub olbrzymi pająk na pajęczynie. Dwie wampirzyce, klęcząc na krwistej welurowej kanapie, lizały po szyi siedzącego między nimi mężczyznę w średnim wieku. Zapewne gdyby nie surowy zakaz kąsania w miejscach publicznych, właśnie wypijałyby z niego krew. Barman - przystojny wampir o typowo azjatyckich rysach twarzy, jednak z domieszką czegoś, czego nie potrafiłem rozpoznać - ze znudzeniem wycierał szklanki idealnie białą ściereczką. Jakaś fanka kłów siedziała oparta o kontuar i gdy zobaczyła Tordena, zaczęła się kusząco wyginać, chyba próbując zwrócić na siebie jego uwagę. On jednak skupił się na dwóch młodych chłopakach jednoznacznie przytulonych do siebie i okręcających się w takt smętnej balladki, dochodzącej ze sprytnie zakamuflowanych głośników.
- Ładni - powiedział do mnie.
Nie byli moim stylu. Wolę silniej zbudowanych wysokich mężczyzn. Ci byli za szczupli, poza tym wyzywająco ubrani.
- Usiądź - Tordden gestem wskazał mi kanapę. - Markus zaraz się pojawi z twoimi rzeczami i odwiezie cię do domu.
Nawet na mnie nie spojrzał. Cały czas wpatrywał się w tamtych dwóch jak... w swoje ofiary. Gdy chciałem odpowiedzieć, że ok., jego koło mnie już nie było. Tulił do siebie tych dwóch, szepcząc im coś do ucha. Jeden z nich kręcił głową, że nie, ale drugi wyraźnie był podniecony. W końcu i ten oporny niepewnie przytaknął. Wampir poprowadził ich schodami do piwnicy. Niemal w tym samym momencie przed moimi oczami pojawił się Markus. W dłoniach trzymał mój płaszcz, marynarkę i krawat.
- Chyba mam wszystko. Jedziemy?
- Tak... - westchnąłem, żałując, że to nie ja figluję teraz z właścicielem tego lokalu.
Wstałem i poszedłem za kierowcą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro