Część 1
Opowiadanie ma już swoje lata, ale dajmy mu drugie życie, jeśli Wam się spodoba wstawię pozostałe części.
***
Dziś na HBO leci kolejny odcinek mojego ulubionego serialu - powiedziałem ucieszony sam do siebie, gdyż od ponad roku nie było mi dane z nikim dzielić mojego życia. "Czysta krew" była obecnie hitem i nieraz marzyłem, by znaleźć się tak blisko wampirów jak główna bohaterka. Mimo iż wampiry od ponad trzech lat nie były już tajemnicą, a od dwóch miały już niemal te same prawa co zwykli ludzie, nadal nie poznałem żadnego. Przygotowałem kolację i zasiadłem przed telewizorem. Żałowałem, że w tym odcinku nie było mojego ulubionego wikinga. Westchnąłem w rozmarzeniu. Jakby to było...? Spotkać prawdziwego wampira... Czy byłby tak przystojny jak ten aktor w telewizji, tak samo szybki, władczy i silny? Wiedziałem, że w dużym mieście niedaleko mojej mieściny jest klub, w którym można spotkać takich jak on, ale nigdy nie miałem odwagi się tam wybrać. Po pierwsze, bilety były koszmarnie drogie, a po drugie, okolica też nie należała do najprzyjemniejszych. Nierzadko słyszało się o napadach "bojowników czystości" na bywalców owych lokali. Westchnąłem, włączając wiadomości. Reporter znudzonym głosem opowiadał o coraz to nowych tragediach z całego świata. Zostawiłem włączone pudło i poszedłem wziąć prysznic. Szybkimi ruchami nadgarstka zaspokoiłem także inne naglące potrzeby i wzdychając poszedłem spać. Lubiłem zasypiać, słysząc czyjś głos...
...on zawsze kładł się później i nieraz słyszałem jego żywe dyskusje z prezenterami w telewizorze. Nie brałem tego za coś dziwnego. Gdybym wiedział, że to początek choroby psychicznej, na pewno bym zareagował, ale on wydawał się być taki szczęśliwy...
Do tej pory wyrzucam sobie, że byłem tak ślepy. Jak mogłem nie zauważyć, że dzieje się z nim coś złego? Nie chciałem tego wspominać, na pewno nie przed snem, ale jak mogłem zapomnieć jego uśmiech i brzmienie jego głosu? Nie mogę także zapomnieć jego wykrzywionej furią twarzy i noża wycelowanego prosto w mój brzuch. Nie oberwałem mocno, miałem dużo szczęścia, że nie uszkodził niczego niezbędnego do życia. Wciąż mam przed oczami jego pozbawioną emocji twarz, kiedy otumaniony lekami siedział w szarym pokoju na szarej pościeli, kołysząc się w przód i w tył. Nie poznał mnie, nawet na mnie nie spojrzał, w jego oczach nie było już niczego - tylko pustka. Nie rozumiałem, jakim cudem to wszystko, ta radość, ta nadzieja mogły z niego ulecieć. On żyje, choć nie wiem, czy jego egzystencję można nazwać życiem. Czasem tam chodzę, licząc na to, że kiedyś ujrzę w tych oczach odrobinkę jego dawnego siebie. Łudzę się, choć wiem, że to niemożliwe... Wiedziałem, że tej nocy już nie zasnę, że nie pomoże telewizor ani radio włączone jednocześnie, że będę leżał do rana, a niewielka, różowa blizna będzie palić żywym ogniem. O czwartej rano poddałem się. Mokry od potu zwlokłem się z łóżka i wziąłem szybki prysznic. Na jeszcze mokre ciało zacząłem zakładać bokserki i podkoszulkę. Potem koszula, na końcu garnitur. Szybko przejrzałem się w lustrze i pogładziłem po szorstkiej szczecinie na twarzy, ale stwierdziłem, że ogolę się jutro. Cieszyłem się z tego, że mój zarost, zarówno jak i moje włosy, miały kolor blond. Przynajmniej nie rzucał się w oczy. Tuż przed piątą siedziałem za swoim biurkiem w gabinecie i ze znużeniem przeglądałem rozłożone dokumenty. Nie chciało mi się pracować, ale co innego mogłem robić o tak morderczej porze? Dokładnie o dziewiątej do gabinetu wpadł mój nowy przełożony. Byłem zły, to stanowisko powinno być moje. Moje wykształcenie oraz staż pracy stanowczo przewyższały umiejętności tego chłopaczka.
- Szef działu chce cię widzieć - rzucił z nieukrywaną wrogością.
Zdziwiłem się trochę, bo zazwyczaj chociaż stara się udawać, że mnie lubi. Wkurzał się tylko wtedy, kiedy ominął go awans lub inne profity, więc byłem dobrej myśli. Może w końcu mnie docenili i zapomnieli o mojej niedawnej małej wpadce. Cały szczęśliwy pomaszerowałem na wyższe piętro, gdzie znajdował się gabinet dyrektora naszego działu. Starałem się unikać windy, kiedy tylko mogłem, a w związku z tym, że to tylko jedno pięterko, uznałem, że spacerek dobrze mi zrobi. Przywitał mnie miły uśmiech pani Krysi, mimo iż kobieta wiedziała, że wolę chłopców, zawsze darzyła mnie szacunkiem. Mogłem liczyć też na ciastko czekoladowe, które trzymała w szufladzie, a którymi dzieliła się tylko ze mną. Nie wiem, skąd u tej ponad pięćdziesięcioletniej kobiety taka sympatia do mnie, zwykłego dwudziestosiedmioletniego faceta, do tego o skłonnościach, które w tej firmie nie były zbyt dobrze postrzegane. Usłyszałem jej miły, troszkę zachrypnięty głos zapowiadający moje przybycie. Po chwili kobieta machnęła ręką, dając mi znak, bym wszedł. Szef wyglądał jak zwykle - ciemny garnitur, spod którego wystawała kremowa koszula i nieśmiertelny purpurowy krawat. W pierwszej chwili nie zauważyłem młodego chłopaka siedzącego na jednym z foteli stojących przy ścianie. Wskazano mi krzesło. Posłusznie usiadłem.
- To jest pan Wawrzyński, dzienny przedstawiciel pana Tordena Varulva. Pan Varulv zlecił nam prowadzenie księgowości swojego lokalu w mieście. Nie wiem, czy kojarzysz ten klub na obrzeżach. Nazywa się...
- Phantasmagoria - odparłem, przerywając jego grzebanie w papierach w poszukiwaniu nazwy.
- Więc słyszałeś? - spojrzał na mnie niespecjalnie zdziwiony. - Prawdę mówiąc spodziewałem się tego, dlatego też wybrałem cię, byś posegregował papiery i zajął się prowadzeniem księgowości klubu. Poprzedni księgowy pana Varulva niespecjalnie znał się na obecnym prawie podatkowym i troszeczkę namieszał. - Wysłał w stronę młodego mężczyzny miły uśmiech. - Oczywiście Grzegorz wszystko naprawi, jest doskonały do tego zadania.
Mężczyzna tylko skinął głową i wbił we mnie spojrzenie. Kiedy dyrektor się odwrócił, gość bezgłośnie powiedział do mnie: "Dupek". Oczywiście miał na myśli szefa.
- Zatem, Grzegorz, przekaż wszystkie swoje otwarte sprawy Maciejowi i Pawłowi i staw się wieczorem...
- O dziewiętnastej przyślemy po pana samochód - Wawrzyński po raz pierwszy w mojej obecności odezwał się. Jego głos był silny i pewny siebie.
Skinąłem głową na tak.
- Pan dyrektor poda mi pański domowy adres, jeśli oczywiście pan się na to zgadza.
- Tak - szepnąłem, po czym szybko odchrząknąłem i powtórzyłem już znacznie mocniej. - Tak, oczywiście. - Pokiwał głową, a dyrektor gestem dał mi znak, że mogę już wyjść.
Za drzwiami odetchnąłem, użalając się nad własnym losem. To nie był awans, to była degradacja. Zapewne na miejscu znajdę tonę źle zaksięgowanych, niepoukładanych dokumentów. Wiedziałem, że klub istnieje od dobrych dziesięciu lat, ale od dwóch jest jawnym klubem wampirycznym. Był jednym z pierwszych, które zaraz po ujawnieniu się wampirów ruszyły z akcją reklamową jako miejsce, gdzie można bez obaw obejrzeć na własne oczy prawdziwego krwiopijcę. Od tamtej pory cieszył się niesamowitym powodzeniem, a wejściówki, które kosztowały krocie, były losowane między zgłoszonymi na stronie klubu chętnymi. Sam nieraz chciałem zapisać się na listę, ale znając moje szczęście, nie doczekałbym się wylosowania i jedynie straciłbym zaliczkę, którą trzeba było wpłacić, by znaleźć się na tej koszmarnie długiej liście. W tej chwili podniecała mnie niespodziewana możliwość zajrzenia do siedliska wampirów, a z drugiej strony obawiałem się, że zobaczę jedynie małe pomieszczenie wypełnione kupą papierów albo, co gorsza, wmieszam się w coś, w co wcale nie chcę się mieszać. Zdałem wszystkie dokumenty, przekazałem raporty i tuż przed piętnastą byłem w domu. Ciekawiło mnie, jak będzie wyglądać teraz moja praca i jak długo potrwa segregacja. Szef oznajmił mi, że dopóki nie uporam się z dokumentacją klubu, mam nie pokazywać się w biurze. Podejrzewałem, że w Phantasmagorii panuje niezły Sajgon. Klub miał czas na naprawienie wszelkich nieścisłości do następnego kwartalnego rozliczenia, bo dokładnie wtedy miała się odbyć kolejna wizyta złodziei, znaczy urzędasów ze skarbówki. Cały czas podniecała mnie myśl o odwiedzeniu tego sławnego lokalu, a z drugiej strony wcale nie miałem ochoty użerać się z tym, co ktoś inny spieprzył. Dziś w trakcie wizyty miałem jedynie rozeznać się w sytuacji, a przynajmniej tak sobie planowałem. Punktualnie o dziewiętnastej odezwał się domofon.
- Pan Grzegorz Nowakowski? - spytał mężczyzna.
- Tak, już schodzę - odparłem, a mężczyzna tylko mruknął coś niezrozumiałego.
Po chwili zjeżdżałem windą w dół. Przy nowym czarny mercedesie stało dwóch młodo wyglądających mężczyzn. Obaj ubrani byli w czarne, na pewno nie tanie garnitury, ich buty błyszczały niczym przysłowiowe psu jajca. Jeden palił papierosa, drugi klikał na komórce, zapewne pisząc sms'a. Kiedy na mnie spojrzeli, poczułem się jakoś dziwnie. Ich taksujący wzrok nie dawał ani cienia wątpliwości, że właśnie tego się spodziewali. Byłem przeciętnym facetem - trochę za chudy, trochę za niski, do tego, czytając, zakładałem na nos okulary. Nosiłem je także wtedy, gdy chciałem dodać sobie powagi, na przykład w takich chwilach, jak ta. W ręku miałem aktówkę wypełnioną materiałami, które mogły mi się przydać w pracy. Blond włosy sczesałem jak najgrzeczniej potrafiłem, choć miałem świadomość, że ta idylla nie potrwa długo, gdyż moja fryzura zawsze żyła własnym życiem i nie pomagały żadne wymyślne sposoby jej układania. Wystarczyło potrząsnąć głową, by włosy znów zaczęły sterczeć, każdy w innym kierunku. On zawsze twierdził, że wtedy wyglądam najlepiej, ale ja sam nie potrafiłem się z nimi zaprzyjaźnić. Jeden z mężczyzn otworzył mi tylne drzwi. Wgramoliłem się do auta i po chwili grzaliśmy ulicą, mijając snujące się po mieście samochody. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że kierowca jest zbyt blady i zbyt zręczny w prowadzeniu samochodu, by być człowiekiem. To był pierwszy wampir jakiego w życiu widziałem! - a przynajmniej z którego obecności zdałem sobie sprawę. W samochodzie zaległa niezręczna cisza. Nie wiedziałem, czy mam się odezwać, czy siedzieć cicho. Dzięki wszystkim bogom, jacy przez wieki czczeni byli przez ludzi, odezwał się kierowca.
- Powiedzieli ci, jak wygląda sytuacja? - Spojrzał w tylne lusterko, przyglądają mi się.
- Mniej więcej - odparłem poprawiając pas, bo uwierał mnie niemiłosiernie, chyba bardziej z nerwów niż z faktycznych przyczyn.
- Co ci powiedzieli?
- Że ostatnia kontrola skarbówki wykazała błędy w księgach rachunkowych niemal od początku działalności lokalu. W nieodpowiedni sposób naliczano podatki oraz źle odprowadzano składki. Muszę skorygować księgi na podstawie faktur, które składowane są w pomieszczeniu w wersji papierowej. Mam naliczyć, ile klub winien jest poszczególnym instytucjom oraz sporządzić bilanse kwartalne dla sprawdzenia rentowności. Starałem się powtórzyć wszystko to, co przekazał mi szef, a nie chciałem wyciągać notatek z aktówki.
- To znaczy, że ci nie powiedzieli... - na te słowa obaj zaczęli się śmiać.
- Czego mi nie powiedziano? - spytałem, nie rozumiejąc, skąd u nich to rozbawienie.
- A nic, przekonasz się na miejscu.
Po czym drugi dodał:
- Mam nadzieję, że nie boisz się szczurów i pająków. - I znów obaj zaczęli wyć ze śmiechu.
Nie zdążyłem zapytać o nic więcej, bo auto z piskiem zatrzymało się ukosem obok wejścia do lokalu. Już teraz tłoczyły się tam olbrzymie tłumy, a wysoka kobieta o smukłej sylwetce sprawdzała zaproszenia i dowody osobiste. Nie weszliśmy głównym wejściem, jak się spodziewałem. Wprowadzono mnie wejściem służbowym, znajdującym się kilka metrów za tymi drzwiami, przez które wpuszczano gości. Tego nie zdobiła ani czerwona markiza, ani krwisty neon. Ktoś tylko czerwoną farbą nagryzmolił "Keep out" tuż pod przyczepioną tabliczką "Wejście służbowe". Zaplecze wyglądało jak w większości lokali: pełno skrzyń wypełnionych pustymi i pełnymi butelkami, kilka lodówek i jedna niemal goła kelnerka tak szczupła, że jeszcze trochę, a przez jej brzuch widać by było punktowe światło świecące od strony pleców. Pozwoliłem się sprowadzić do piwnicy. Słyszałem, że muzyka zaczyna cichnąć, stłumiona przez grube ściany. W końcu, gdy niemal umilkła, jeden z wampirów zapukał do metalowych drzwi pomalowanych na ciężki do określenia brązowawy kolor.
- Czego?! - usłyszałem i już nie byłem pewny, czy chcę wejść, ale wampir, który mnie prowadził, uznał to widocznie za zaproszenie, gdyż otworzył drzwi i niemal wepchnął mnie do środka.
Na czarnej skórzanej kanapie leżał młody, niemal całkiem rozebrany chłopak. Krótkie czarne szorty nie ukrywały zasinienia oraz śladów po ugryzieniach. Takie same ślady zauważyłem na bladej, lecz dość umięśnionej klatce piersiowej. Miał trochę za duży nos, ale ogólnie wyglądał zjawiskowo. Niemal oblizałem się, obserwując mocno wypchany rozporek. Głupio mi się zrobiło, bo mój pożądliwy wzrok dostrzegł mężczyzna, który przez pewien czas miał być moim pracodawcą. Gdy tylko na niego spojrzałem, od razu zapomniałem o chłopaku. Był po prostu boski. Wysoki, umięśniony. Rude, kręcone włosy spadały mu kaskadą na plecy. Ubrany był w białą koszulę z kryzą i skórzane, czarne spodnie, które nieziemsko uwydatniały co innego. Ledwie udało mi się skupić na tym, co do mnie mówił. Chyba był przyzwyczajony do takich reakcji, bo odczekał moment i zaczął powtarzać.
- Zapewne nowy księgowy? - raczej stwierdził, niż spytał.
- Grzegorz Nowakowski. - Odparłem, wyciągając do niego dłoń. Uścisnął ją mocno. Miał olbrzymie dłonie, trochę szorstkie, ale bardzo zadbane.
- Czy pański szef powiadomił pana, czym ma się pan zajmować? - spytał, taksując mnie od góry do dołu wzrokiem. Najwidoczniej nic ciekawego nie zauważył, bo znowu spojrzał na chłopka śpiącego na kanapie. - Dokumenty zakupu wina pochodzą nawet sprzed stu lat. Mam nadzieję, że będzie pan to umiał zaksięgować, żeby te hieny dały mi spokój.
- Zrobię, co w mojej mocy - odpowiedziałem, zastanawiając się, ile czeka mnie telefonów do urzędu skarbowego związanych z rozliczeniami tych najdziwniejszych rzeczy i jak szybko mnie tam znienawidzą.
- Mam nadzieję. Sporo mnie kosztują usługi pańskiej firmy.
Nagle zrozumiałem, czemu wysłano mnie tu, a nie przywieziono papierów do biura. Koleś musiał płacić krocie, z czego oczywiście mnie nie skapnie nawet jedna setna. Uśmiechnąłem się ponuro, pozwalając, by zaprowadził mnie ciemnym korytarzem, oświetlanym jedynie kilkoma gołymi, słabymi żarówkami, rozwieszonymi w sporej odległości od siebie. Kiedy ujrzałem pomieszczenie wypełnione niemal od góry do dołu kartonami z dokumentami, mało nie złapałem się za głowę i nie zacząłem uciekać z krzykiem. Lubię swoją pracę, ale to, co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. To był nie tylko koszmar, to była apokalipsa! Zajrzałem do pierwszego kartonu, licząc, że papiery będą jakoś poukładane, jednak szybko przekonałem się, że były jedynie upchnięte chaotycznie tam, gdzie akurat była odrobina wolnego miejsca.
- Będzie pan potrzebował kogoś do pomocy? - spytał wampir, wyrywając mnie z szoku i zamyślenia. Cholera, czy zdołam się jakoś jeszcze z tego wymigać, nie tracąc przy tym pracy?
- Z pewnością - odparłem niemal sarkastycznie. Przynajmniej z dziesięć osób, dodałem w myślach.
- Dobrze, zaraz znajdę któregoś z bardziej rozumnych chłopaków. Co jeszcze będzie potrzebne panu do pracy?
- Komputer z Insertem, drukarka, oczywiście także biurko, krzesło, jakieś długopisy, kartki, ołówki, linijki, słowem: całe wyposażenie biurowe...
- Dobrze, dobrze, niech pan zrobi listę i przekaż Markusowi - wskazał ręką wampira, który mnie przywiózł, a który teraz stał w otwartych drzwiach, nonszalancko opierając się o framugę.
- Oczywiście - odparłem i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, zastanawiając się, co oprócz hektolitrów kawy będzie mi potrzebne, by w ciągu kwartału poskładać ten burdel do kupy.
- Mniemam, że weźmie się pan od razu za pracę. Spojrzałem na niego troszkę niepewnie. Miałem zamiar zrobić listę i zmyć się, jednak jego surowa mina podpowiedziała mi, że oczekuje twierdzącej odpowiedzi. Pokiwałem głową, że tak.
Ściągnąłem płaszcz i przewiesiłem go przez zakurzone kartony. Pod czujnym okiem wampira zacząłem opróżniać jedne z mniej zapchanych pudeł. Otworzyłem aktówkę i wyciągnąłem kolorowe karteczki, wkładałem dokumenty do pustych pudeł i od razu je oznaczałem. Szybko okazało się, że do zrobienia względnego porządku potrzeba mi tych kartonów znacznie więcej, ale pustych, niestety, nie znalazłem. Siadłem na jakiejś stabilnej stercie i zacząłem wypisywać, co będzie mi potrzebne. Kiedy skończyłem, okazało się, że Markusa nigdzie nie ma. Myślałem, że za chwilę przyjdzie, ale nie pojawił się w ciągu pół godziny. Postanowiłem zajść do gabinetu Varulva. Chwilę błądziłem, ale w końcu znalazłem. Drzwi były otwarte na oścież, więc uznałem, że zajrzę bez pukania. To był błąd... Torden Varulv pochylał się na chłopakiem, który wcześniej spał na kanapie i wgryzał się w jego bark. Dopiero po chwili zauważyłem, że jego lewa ręka dość intensywnie pieści stojącą już niemałą męskość. Chłopak zauważył mnie i uśmiechnął się w sposób jak najbardziej prowokujący. Otoczył wampira ramionami i nogami, a w chwili kulminacji odchylił głowę do góry i jęknął przeciągle. Wiedziałem, że nie powinienem na to patrzeć, ale nie mogłem się powstrzymać. Widziałem, jak dwa, wąskie strumyczki krwi spływają chłopakowi po klatce piersiowej. Mimowolnie poprawiłem ręką własny rozporek i to wyrwało wampira z erotycznego transu. Chłopak westchnął kilkakrotnie i spuścił się na rękę Tordena. Ujrzałem dwa długie, białe kły wystające za wargi wampira i nie potrafiłem się ruszyć z miejsca, zarówno z podniecenia jak i z przerażenia. Nie wiedziałem, co teraz się stanie. Wampir puścił nagiego chłopaka, który teraz ze zmęczoną miną opadł na biurko. Chciałem przeprosić, ale nie potrafiłem się odezwać. Zapach podniecenia unosił się w powietrzu. Stałem tam jak kretyn i wpatrywałem się raz w nagiego chłopaka, który widocznie był rozbawiony całą sytuacją, jak i w wampira, który stał i zastanawiał się chyba, co ma ze mną zrobić. Spuściłem wzrok, ale to okazało się być jeszcze gorszym posunięciem, bo moje spojrzenie wbiło się bezpośrednio w nabrzmiałego członka, który chyba miał olbrzymią ochotę rozerwać rozporek czarnych, obcisłych spodni wampira.
- Ubierz się - warknął Torden do chłopaka, rzucając w jego kierunku spodenki. -Przepraszam, że musiałeś to oglądać - zwrócił się do mnie. Gdy podniosłem oczy, stał zaledwie kilka centymetrów ode mnie. - Powinienem był zamknąć drzwi, ale nie przyzwyczajony jestem, że ktoś tu schodzi o tej porze - dodał.
- Nic się nie stało - odparłem, niemal sylabizując każde słowo, bo nadal nie mogłem zebrać myśli w logiczną całość, do tego on stał stanowczo za blisko, a jego silny zapach niemal mnie oszołamiał.
- Powiesz mi, co cię tu sprowadziło? - spytał. Jedyne, co udało mi się wyartykułować, to długie "yyyyyyy". Na jego usta wpłynął szeroki uśmiech, a ja zrobiłem się jeszcze bardziej purpurowy, o ile to w ogóle możliwe.
- Nie było go... - wydusiłem w końcu.
- Znaczy Markus gdzieś sobie poszedł, a ty potrzebujesz pomocy.
- Tak - odparłem z ulgą, wypuszczając powietrze z płuc. - Mam listę, bez tych rzeczy nie mogę pracować - wyciągnąłem przed siebie dłoń i nagle zdałem sobie sprawę, że kartka nie jest w najlepszym stanie, bo przez cały czas ściskałem ją w dłoni. Papier przesiąkł moim potem. Wampir wziął go ostrożnie i zaczął czytać.
- Nie ma sprawy, wszystko załatwimy na jutro. Teraz usiądź, wezwę kogoś, żeby cię odwiózł.
Siadłem na skrawku kanapy, a chłopak, już ubrany, natychmiast przysiadł się bliżej. Wampir podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu. Wyszeptał kilka słów i już po chwili w drzwiach stał Markus.
- Do zobaczenia jutro o tej samej porze - rzucił Torden, gdy wychodziłem z gabinetu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro