7.
— April, wiesz gdzie dokładnie porwali Twojego ojca?
— Umm.. tak! Tutaj w lewo teraz.
Żółwie i dziewczyna od kilku godzin szukali śladów które pomogłyby im odnaleźć Kirby'ego O'Neil. Chodzili po dachach bloków i domów, a że była już późna godzina to nie bardzo martwili się, że zostaną wypatrzeni przez ludzi.
— Daleko jeszcze? — wyjęczał znudzony Mikey, który na pewno chciał być już w domu przed telewizorem.
— Mikey! Mamy ważną sprawę do załatwienia, a Ty jak zwykle masz to w dupie!
— Uspokójcie się!
Cała piątka zatrzymała się na jednym z dachów i wszyscy spojrzeli się na Leonarda.
— Raph, Mikey. Wiem, że moglibyście się pozabijać, ale do cholery mamy poważną sprawę do załatwienia! A przede wszystkim...
— A przede wszystkim już dawno powinienem porządnie przyłożyć Ci w twarz!
Raphael ze złością wymalowaną na twarzy rzucił się na starszego brata. Zaczęli okładać się pięściami nawzajem, lecz zielonooki miał nad nim przewagę i zdążył rozciąć mu głowę, z której polała się strużka krwi. Cała trójka, widząc ten obraz rzuciła się na pomoc Leo.
— Raph, co Ci odwala?! — Donnie złapał go za ramiona i potrząsnął nim. — Spójrz na niego! — zielonooki przewrócił teatralnie oczami i wywinął się z uścisku brata.
— Leo? W porządku już? — zapytała roztrzęsiona April, która razem z Michelangelo trzymała przywódcę.
— Tak.. już lepiej, dzięki — powiedział lekko się uśmiechając do zmartwionej April. Spojrzał na najmłodszego, któremu oczy zaszły łzami. — Hej Mikey, nic mi nie jest. Muszę porozmawiać tylko z Raphaelem. Wy idźcie dalej, my za chwilę was jakoś znajdziemy, dobrze?
Mikey niechętnie kiwnął głową, sztucznie się uśmiechając. Najstarszy z braci chwiejnym krokiem podszedł do Raphaela, który siedział na krawędzi dachu, spoglądając przed siebie.
— Będę musiał później sprawdzić czy nie doznał wstrząśnienia mózgu — szepnął Donetello do ucha rudowłosej. — Dobrze, zostawmy ich tutaj. April, prowadź.
Bracia podążyli za dziewczyną, natomiast Leo i Raph nadal się do siebie nie odzywali.
— Leo — zapytał, a dokładniej stwierdził zielonooki, wciąż patrząc się przed siebie. — Jesteś na mnie zły? — zadał pytanie prawie łamiącym się głosem.
— Nie Raph, nie jestem.
Raphael wypuścił głośno powietrze z ust, następnie wstał. Podszedł do brata, spoglądając na jego twarz, po której spływała krew.
— Wybacz bracie.. — powiedział drapiąc się po głowie. — Nie wiem co we mnie wstąpiło.
Leonardo zaśmiał się, a następnie przytulił brata. Po chwili, bez słowa pobiegł w tą stronę, w jaką kierowała się - jeszcze przed chwilą - April, Donnie i Mikey.
Po kilku minutach przyjaciele odnaleźli się i razem szukali śladów ojca rudowłosej. Tym razem rodzeństwo szło bez żadnych kłótń.
— To tutaj — powiedziała dziewczyna gdy dotarli n miejsce porwania.
— Dobrze, rozdzielmy się i szukajmy czegoś co mogłoby nas nakierować na Twojego ojca. Donnie i April razem idziecie na wschód, Raph i Mikey kierujecie się na zachód, a ja pójdę sam na południe. Spotkamy się tutaj za dwie godziny.
Wszyscy kiwnęli głowami i udali się w swoje strony. Raph i Mikey wciąż się do siebie nie odzywają, gdyż najmłodszy nadal jest obrażony na zielonookiego za wcześniejszą sytuację. Raphaelowi to w sumie na rękę, ponieważ nie musi słuchać narzekań młodszego.
Donnie i April ciągle się śmiali, ale nadal uważnie szukali jakiś wskazówek na wypadek gdyby mieli coś pominąć.
— Donnie, co to jest? — zapytała rudowłosa, chcąc dotknąć zielono-niebieską substancję.
— Nie dotykaj tego! — krzyknął w ostatniej chwili. Brązowooki podszedł do April, która siedziała tuż przy kałuży tej substancji. — Mam fiolkę przy sobie, wezmę trochę tej mazi i sprawdzę ją pod mikroskopem w domu.
Rudowłosa kiwnęła głową. Spojrzała na zegarek u ręki, który wskazywał 3:08 w nocy.
— Mamy jeszcze jakieś piętnaście minut. Wracamy?
— Jak księżniczka chce, to książę ją weźmie na ręce i możemy wracać — April zaczęła się śmiać, lecz nie spodziewała się, że Donnie poważnie mówi o tym, aby wziąć ją na ręce. Dziewczyna po chwili ze łzami w oczach od śmiechu zaczęła się wyrywać z rąk Donatella, który nie miał ochoty ją wypuszczać.
Leonardo chodził samotnie ulicami miasta. Do tej pory nic nie znalazł i zaczynał się bać, że nie odnajdą ojca April. Wolnym krokiem zaczął się kierować w stronę powrotną do miejsca, w którym ma się spotkać z braćmi.
Gdy doszedł na miejsce byli tam tylko April i Donnie.
— Znalazłeś coś Leo? — dociekał Donatello.
— Niestety nie.. a wam się coś udało odnaleźć?
— Tak, ale poczekajmy jeszcze na Rapha i Mikey'ego.
Leo, April i Donnie czekali jeszcze chwilę, aż na miejsce przyszła pozostała dwójka, która także nic nie znalazła dlatego więc postanowili wrócić już do kanałów i zbadać substancję, którą udało się znaleźć.
Gdzieś w Nowym Jorku
— Stockman ruszaj się! Musimy to wszystko wnieść do naszej nowej kryjówki.
— Się robi szefie — powiedział naukowiec, który zatrzymał się gdy zobaczył dwukolorową ciecz.
Bradford, widząc jak Stockman jest bardzo zainteresowany substancją, którą obserwuje popchnął go na nią. Baxter był cały w tej cieczy. Po chwili poczuł straszliwy ból na całym ciele. Cały Klan stopy odwrócił się w stronę krzyczącego z bólu Stockmana, który już po chwili stał się zmutowaną muchą. Wszyscy z przerażenia odsunęli się.
— Co jest do cholery?! — wykrzyczał zdenerowany Shredder przeciskając się przez tłum ludzi bo zobaczyć co się stało.
— Missstrzuu. Ja jessstem muchą. Co ssię ze mną stało?!
— Stockman?! Co to ma znaczyć?
— Ja nie wiem misstrzuu.
Gdy Stockman otrząsnął się z szoku wywołanego przez mutację wyciągnął fiolkę, którą zawsze ma przy sobie i wziął trochę świecącej cieczy. Wszyscy, lekko przerażeni udali się do kryjówki, trzymając się jak najdalej od Baxtera, który wyglądał jeszcze gorzej niż przed mutacją.
*
Rozpoczynamy maraton! Następny rozdział pojawi się o 13:30 :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro