Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.

— April, wiesz gdzie dokładnie porwali Twojego ojca?

— Umm.. tak! Tutaj w lewo teraz.

Żółwie i dziewczyna od kilku godzin szukali śladów które pomogłyby im odnaleźć Kirby'ego O'Neil. Chodzili po dachach bloków i domów, a że była już późna godzina to nie bardzo martwili się, że zostaną wypatrzeni przez ludzi.

— Daleko jeszcze? — wyjęczał znudzony Mikey, który na pewno chciał być już w domu przed telewizorem.

— Mikey! Mamy ważną sprawę do załatwienia, a Ty jak zwykle masz to w dupie!

— Uspokójcie się!

Cała piątka zatrzymała się na jednym z dachów i wszyscy spojrzeli się na Leonarda.

— Raph, Mikey. Wiem, że moglibyście się pozabijać, ale do cholery mamy poważną sprawę do załatwienia! A przede wszystkim...

— A przede wszystkim już dawno powinienem porządnie przyłożyć Ci w twarz!

Raphael ze złością wymalowaną na twarzy rzucił się na starszego brata. Zaczęli okładać się pięściami nawzajem, lecz zielonooki miał nad nim przewagę i zdążył rozciąć mu głowę, z której polała się strużka krwi. Cała trójka, widząc ten obraz rzuciła się na pomoc Leo.

— Raph, co Ci odwala?! — Donnie złapał go za ramiona i potrząsnął nim. — Spójrz na niego! — zielonooki przewrócił teatralnie oczami i wywinął się z uścisku brata.

— Leo? W porządku już? — zapytała roztrzęsiona April, która razem z Michelangelo trzymała przywódcę.

— Tak.. już lepiej, dzięki — powiedział lekko się uśmiechając do zmartwionej April. Spojrzał na najmłodszego, któremu oczy zaszły łzami. — Hej Mikey, nic mi nie jest. Muszę porozmawiać tylko z Raphaelem. Wy idźcie dalej, my za chwilę was jakoś znajdziemy, dobrze?

Mikey niechętnie kiwnął głową, sztucznie się uśmiechając. Najstarszy z braci chwiejnym krokiem podszedł do Raphaela, który siedział na krawędzi dachu, spoglądając przed siebie.

— Będę musiał później sprawdzić czy nie doznał wstrząśnienia mózgu — szepnął Donetello do ucha rudowłosej. — Dobrze, zostawmy ich tutaj. April, prowadź.

Bracia podążyli za dziewczyną, natomiast Leo i Raph nadal się do siebie nie odzywali.

— Leo — zapytał, a dokładniej stwierdził zielonooki, wciąż patrząc się przed siebie. — Jesteś na mnie zły? — zadał pytanie prawie łamiącym się głosem.

— Nie Raph, nie jestem.

Raphael wypuścił głośno powietrze z ust, następnie wstał. Podszedł do brata, spoglądając na jego twarz, po której spływała krew.

— Wybacz bracie.. — powiedział drapiąc się po głowie. — Nie wiem co we mnie wstąpiło.

Leonardo zaśmiał się, a następnie przytulił brata. Po chwili, bez słowa pobiegł w tą stronę, w jaką kierowała się - jeszcze przed chwilą - April, Donnie i Mikey.

Po kilku minutach przyjaciele odnaleźli się i razem szukali śladów ojca rudowłosej. Tym razem rodzeństwo szło bez żadnych kłótń.

— To tutaj — powiedziała dziewczyna gdy dotarli n miejsce porwania.

— Dobrze, rozdzielmy się i szukajmy czegoś co mogłoby nas nakierować na Twojego ojca. Donnie i April razem idziecie na wschód, Raph i Mikey kierujecie się na zachód, a ja pójdę sam na południe. Spotkamy się tutaj za dwie godziny.

Wszyscy kiwnęli głowami i udali się w swoje strony. Raph i Mikey wciąż się do siebie nie odzywają, gdyż najmłodszy nadal jest obrażony na zielonookiego za wcześniejszą sytuację. Raphaelowi to w sumie na rękę, ponieważ nie musi słuchać narzekań młodszego.

Donnie i April ciągle się śmiali, ale nadal uważnie szukali jakiś wskazówek na wypadek gdyby mieli coś pominąć.

— Donnie, co to jest? — zapytała rudowłosa, chcąc dotknąć zielono-niebieską substancję.

— Nie dotykaj tego! — krzyknął w ostatniej chwili. Brązowooki podszedł do April, która siedziała tuż przy kałuży tej substancji. — Mam fiolkę przy sobie, wezmę trochę tej mazi i sprawdzę ją pod mikroskopem w domu.

Rudowłosa kiwnęła głową. Spojrzała na zegarek u ręki, który wskazywał 3:08 w nocy.

— Mamy  jeszcze jakieś piętnaście minut. Wracamy?

— Jak księżniczka chce, to książę ją weźmie na ręce i możemy wracać — April zaczęła się śmiać, lecz nie spodziewała się, że Donnie poważnie mówi o tym, aby wziąć ją na ręce. Dziewczyna po chwili ze łzami w oczach od śmiechu zaczęła się wyrywać z rąk Donatella, który nie miał ochoty ją wypuszczać.

Leonardo chodził samotnie ulicami miasta. Do tej pory nic nie znalazł i zaczynał się bać, że nie odnajdą ojca April. Wolnym krokiem zaczął się kierować w stronę powrotną do miejsca, w którym ma się spotkać z braćmi.

Gdy doszedł na miejsce byli tam tylko April i Donnie.

— Znalazłeś coś Leo? — dociekał Donatello.

— Niestety nie.. a wam się coś udało odnaleźć?

— Tak, ale poczekajmy jeszcze na Rapha i Mikey'ego.

Leo, April i Donnie czekali jeszcze chwilę, aż na miejsce przyszła pozostała dwójka, która także nic nie znalazła dlatego więc postanowili wrócić już do kanałów i zbadać substancję, którą udało się znaleźć.

Gdzieś w Nowym Jorku

— Stockman ruszaj się! Musimy to wszystko wnieść do naszej nowej kryjówki.

— Się robi szefie — powiedział naukowiec, który zatrzymał się gdy zobaczył dwukolorową ciecz.

Bradford, widząc jak Stockman jest bardzo zainteresowany substancją, którą obserwuje popchnął go na nią. Baxter był cały w tej cieczy. Po chwili poczuł straszliwy ból na całym ciele. Cały Klan stopy odwrócił się w stronę krzyczącego z bólu Stockmana, który już po chwili stał się zmutowaną muchą. Wszyscy z przerażenia odsunęli się.

— Co jest do cholery?! — wykrzyczał zdenerowany Shredder przeciskając się przez tłum ludzi bo zobaczyć co się stało.

— Missstrzuu. Ja jessstem muchą. Co ssię ze mną stało?!

— Stockman?! Co to ma znaczyć?

— Ja nie wiem misstrzuu.

Gdy Stockman otrząsnął się z szoku wywołanego przez mutację wyciągnął fiolkę, którą zawsze ma przy sobie i wziął trochę świecącej cieczy. Wszyscy, lekko przerażeni udali się do kryjówki, trzymając się jak najdalej od Baxtera, który wyglądał jeszcze gorzej niż przed mutacją.

*

Rozpoczynamy maraton! Następny rozdział pojawi się o 13:30 :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro