Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18.

— Szybko przenieście Lerę do innego pomieszczenia i przesuńcie wszystkie rzeczy z stołu na półki! — wykrzyczał Donnie biegnąc ze swoim bratem na rękach. Raph zawiązal oczy mutantce i przeniósł ją do innego pomieszczenia. Przez krzyki Donatella w laboratorium znalazł się Casey, April i Splinter.

— Leonardo — krzyknął, widząc w jak koszmarnym stanie znajduje się jego syn.

— Ojcze odejdź! Leo jest w krytycznym stanie — Splinter razem z dziećmi opuścił laboratorium Donnie'go.

Brązowooki zaczął badać swojego brata. Podpiął go do kroplówki i rozwiązał jego bandaże. Na widok tak bardzo głębokich ran niemalże upadł na ziemię.

— Bracie co oni Ci zrobili... — westchnął brązowooki i zabrał się do roboty.

Tymczasem za drzwiami laboratorium rodzina Leonarda, czekała aż Donnie wyjdzie z pomieszczenia z dobrymi wiadomościami. Niestety mijały godziny, a Donatello nie przybywał.

Po godzinie drzwi się otworzył i wyszedł z nich zmęczony brązowooki. Uśmiechnął się w stronę rodziny i zrobił im przejście.

— Don co z nim?

— April on miał poważnie głębokie rany na udach i nie tylko. W dodatku udało mu się uciec porywaczom. Już wtedy był w stanie ciężkim. Teraz jego stan jest krytyczny. Zapadł w śpiączke i nie wiem kiedy sie wybudzi — dziewczyna wybuchła głośnym płaczem. Wtuliła się w żółwia z fioletową bandaną i szeptała jakieś niezrozumiałe słowa. Donatello objął dziewczynę i starał się uspokoić przyjaciółkę.

Siedziba Shredder'a

— Tygrysi Pazurze! Co się tutaj stało?! — wykrzyczał Saki, wchodząc do sali tronowej. — Gdzie jest syn Splintera?!

— Mistrzu... on.. on uciekł — zaczął, klękając przed swoim mistrzem.

— Co?! Pozwoliłeś mu uciec?! — krzyknął wysuwając swoje ostrza. Tygrys przełknął głośno ślinę.

— Shredder...

— Widziałem w jakim jest stanie! Każdy idiota by się z nim uporał, a Ty tak po prostu... — krzyczał ciągle podchodząc do mutanta. — Pozwoliłeś mu uciec... — zatrzymał się przy nim i przyłożył swoje ostrza do szyi Tygrysa.

— Mistrzu... on był bardzo sprytny, ogłuszył mnie, a potem..

— Dość tych bzdur! — wykrzyczał i pchnął mutanta na podłogę. — Nie sądziłem, że jesteś taki beznadziejny! Wróć lepiej do Azji, tam Cię może docenią — powiedział z pogardą w głosie.

— Shredder, proszę daj mi się odbudować. Wtedy zobaczysz jaki jestem przydatny, ale podaruj mi drugą szansę — zaczął błagać swojego mistrza. Saki zamyślił się na chwilę, spoglądając na mutanta.

— Dobrze, ale jeżeli plan znowu Ci nie wyjdzie, to przysięgam, że zginiesz — zagroził ponownie przykładając swoje ostrza do szyi Tygrysiego Pazura.

— O..oczywiście mistrzu. Tym razem wszystko pójdzie po mojej myśli, a Ty będziesz ze mnie dumny jak nigdy wcześniej.

— Mam nadzieję, zawsze musi być ten pierwszy raz.

Kryjówka żółwi

Raphael wszedł do pomieszczenia, w którym leżał jego brat. Podszedł do niego i usiadł obok przywódcy. Przyglądał się jego płytkiemu oddechowi. Odkrył starszego spod kołdry i spojrzał teraz na jego wszystkie rany, które odniósł podczas tortur.

— Leo — zaczął, a do jego oczu napłynęły łzy. — Pewnie mnie nie słyszysz, ale... tęskniłem bracie. Bałem się o Ciebie jak nigdy — wyszeptał do swojego nieprzytomnego przywódcy. — Obudź się. Proszę — rzekł i tym razem łzy spłynęły mu po policzkach. Starł je czym prędzej gdy usłyszał, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Odwrócił się i ujrzał smutnego Mikey'ego.

— Raph. On wyzdrowieje? — spytał, podchodząc do starszego brata.

— Nie wiem Michel. Don twierdzi, że są małe szanse. Stracił zbyt dużo krwi — westchnął i wstał z krzesła, które znajduje się przy łóżku brata.

— A jeśli.. umrze, kto będzie naszym przywódcą? — zadał pytanie, na które zielonooki musiał chwilę pomyśleć by na nie odpowiedzieć.

— Nikt nie byłby wstanie zastąpić Leo. Zmuszeni byśmy byli do radzenia sobie bez przywódcy.

— Panowie przepraszam, że wam przeszkadzam, ale musimy się zastanowić co zrobimy z Lerą — przerwał Donatello, stając w drzwiach.

— Idziemy — powiedział Raph i razem z młodszym bratem udał się do pomieszczenia, w którym siedziała przykuta do ściany mutantka. Najwyższy z żółwi kucnął przy dziewczynie i zaczął zadawać jej pytania.

— Zadowolona jesteś z siebie?

— Nawet bardzo. Wasz przywódca okazał się być idiotą i prawie go zabiłam przez jego własną nieuwagę! Jest zbyt dziecinny, żeby wami dowodzić..

— Możesz się zamknąć?! — krzyknął Raphael, który w ostatniej chwili został złapany przez brata.

— No dobrze... powiedz mi skąd pochodzisz?

— To nie jest Twój zasrany interes!

— W porządku — brązowooki mimo wszystko starał się zachować spokój. — Wiesz komu służysz?

— Tak wiem. Co z tego?

— Znasz jego przyszłość? Wiesz w ogóle dlaczego to robisz? Masz świadomość, że należysz do tych debili, którzy..

— Tak wiem! Oni są tysiąc razy lepsi od was!

— Dobrze. Na dzisiaj tyle pytań, bo widzę, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Może ogarniesz się jutro i będziesz bardziej wygadana — powiedział i wziął kawałej taśmy klejącej. Przykleił jej do buzi i razem z braćmi wyszedł do salonu.

— Ta idiotka nam nic nie powiedziała! — wrzasnął Raphael gdy tylko przekroczyli próg pokoju.

— Może ją wypuścimy? Nie możemy ją tak przetrzymywać.

— Mikey Ty siebie słyszysz?! Ja Ci tylko wspomnę, że to właśnie przez nią Leo jest w takim stanie jakim jest!

— Uspokójcie się! Przetrzynamy ją tutaj trochę, wkrótce pęknie i wszystko nam wyśpiewa. Przynajmniej mam taką nadzieję — westchnął Donnie.

— Masz taką nadzieję?! A co jeśli... — przerwał gdy usłyszał dziwne pikanie. W tym samym czasie do pomieszczenia wbiegła zdenerwowana April.

— Chłopcy! Leonardo.. jemu się coś dzieje! — krzyknęła i pobiegła do Leonarda. Tą saną czynność powtórzyła trójka żółwi. Donatello spojrzał na monitor, który wskazywał stan zdrowia jego przywódcy.

— Nie, nie, nie! Raph podaj mi lekarstwo w strzykawce!

— Jakie lekarstwo?! Tutaj masz tysiąc strzykawek!

— Tą z różową cieczą! Szybko! — krzyknął, a Raphael posłusznie wykonał polecenie. Donnie wstrzyknął lekarstwo w ramię brata. Powoli jego stan zdrowia zaczął się stabilizować.

— Na razie jest w porządku, ale nie jestem w stanie podawać mu to lekarstwo za każdym razem, gdy jest stan się pogorszy. Teraz na przykład nie mam drugiej dawki, więc gdyby jego zdrowie się pogorszyło to prawdopodobnie... nie byłbym w stanie go uratować.

— No to rób to lekarstwo! — krzyknał Raphael, wskazując palcem na jego laboratorium.

— Uspokój się! Przez najbliższe kilka godzin jego stan powinien być stabilny...

*

Na wstępie chcę się przyznać, że zjebałam:)) Tego nie da się inaczej określić:)) Ponad 20 dni nie było rozdziału. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe... kolejny rozdział będzie jeszcze w tym tygodniu.

Do następnego rozdziału!

*Jeżeli błędy się pojawiły poprawie je dzisiaj wieczorem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro