Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16.

Mikey porozglądał się jeszcze po okolicy. Gdy dotarło do niego, że w tym miejscu już nic nie znajdzie, udał się do kryjówki razem z braćmi i April. Donatello natychmiast zabrał z rąk niebieskookiego bandanę przyglądając się jej.

— Słuchajcie. To naprawdę jest bandana Leo. Gołym okiem to widać.

— To co teraz zrobimy?  — spytała April siadając na kanapie obok Michelangelo.

— Hm.. chwila! — krzyknął radośnie piegowaty. — Przecież on miał się spotkać z tą dziewczyną! I umówił się z nią na ósmą!

— Ale wczorajszego wieczoru? — dopytał Donnie.

— Tak — przytaknął głową — Myślicie, że ona mogła mu coś zrobić? — dodał, zamartwiając się o brata.

— Nie wiem Mikey, ale trzeba to jak najszybciej zbadać. — powiedział złośnik i udał się do wyjścia. Bracia powtórzyli czynność wraz z April, której po chwili powiedziano, że nie może iść z nimi w poszukiwaniu Leo. Dla dziewczyny było by to zbyt niebezpieczne. Rudowłosa obrażona poszła do Dojo, gdzie znajdował się Splinter.

Żółwie skierowały się na dach bloku, gdzie pierwszy raz zobaczyli mutantkę, w której jest zakochany Leonardo.

— To tutaj widzieliśmy ją pierwszy raz i o ile się nie mylę to właśnie tu Leo miał się z nią wczoraj zobaczyć.

— No dobrze. Porozglądajmy się trochę — wydał rozkaz Donnie. Bracia zaczęli szukać jakiś znaków obecności brata lecz nigdzie ich nie mogli znaleźć.

— Tutaj nic nie ma — jęknął po długich poszukiwaniach zirytowany zielonooki spoglądając na braci. Chłopcy nadal szukali jakichkolwiek znaków na obecność przywódcy.

— Chyba masz rację — spuścił głowę Mikey. — Co my teraz zrobimy bez Leo?!

— Chłopaki! Ja coś mam! — krzykną najwyższy, wpatrując się w swój radar.

— Co masz braciszku?! — spytał wesoło Raph.

— Na radarze! Widzicie?! To ślady żółwi. Być może należą do Leo.

— Albo Lery... — dodał Mikey.

— Nie ma czasu do stracenia, chodźcie za mną!

Bracia zaczęli biec w miejsca, gdzie wskazuje radar. Co chwile skręcali w przeciwne strony, ale byli coraz bliżej celu.

— Na tym dachu jest ostatni ślad — westchnął Don. — Dokładnie to na krawędzi tego dachu— powiedział, wskazując na miejsce.

Donatello spokojnym ktokiem podszedł ma koniec dachu i spojrzał w dół.

— Coś tam masz bracie?! — zapytał Raph, spoglądając na niego.

— Tak.. na dole jest nieduża plama krwi i właśnie w tym miejscu ślady się urywają — powiedział łamiącym się głosem Donatello. Przez tą wiadomość krew zamarła w żyłach jego rodzeństwa.

— Uważasz, że mogło tutaj dojść do.. — przerwał spoglądając w dół. — zabójstwa Leo?

— Niewykluczone— westchnął brązowooki.

— Nie! Nie możecie myśleć, że Leo nie żyje! On.. może wstał i poszedł? — zaczął się wydzierać najmłodszy. Bracia spoglądali na niego dziwnym wzrokiem — Albo... uciekł! Może gdzieś jest jeszcze w mieście i potrzebuje naszej pomocy, a my nawet nie wiemy gdzie mamy go szukać. A jak teraz siedzi gdzieś w ciemnym zakątku miasta i czeka, aż go znajdziemy? Musimy go znaleźć! — nadal krzyczał Mikey, a do jego oczu napłynęły łzy co nie umknęło Raphaelowi. Zielonooki podszedł do brata, zamykając go w uścisku. Piegowaty przez chwilę się wyrywał z objęć starszego. W końcu przestał się wić i wtulił się mocniej w brata.

— Mikey ma racje. Leo jest gdzieś w mieście. Jeśli krew należy do niego, to nie mógłby sam pójść z tego miejsca, a więc musiał go ktoś porwać — powiedział Donatello sprawdzając radar, czy aby na pewno nic nowego nie znalazł.

— Myślisz, że to mogłaby być Lera?

— Niestety, jest taka opcja.

Kryjówka Shreddera

Niebieskooki nadal bardzo cierpiał. Leżał przy ścianie nadal, będąc do niej przykuty. Od kilku godzin w głowie miał tylko, aby dostać coś do jedzenia i picia, lecz z upływem czasu tracił nadzieję na jakiekolwiek pożywienie.

Żółw poruszył się nie spokojnie, gdy usłyszał otwierane ciężkie, metalowe drzwi. Mógł się tylko domyślać, że zaraz nadejdzie okropny ból.

— Masz — powiedział dobrze mu znany głos. Obok niego została rzucona butelka wody. Leo lekko uniósł głowę spoglądając na Tygrysa niezrozumiałym wzrokiem — Pij — rzucił obojętnie w stronę żółwia. Najstarszy z braci nie czekając dłużej wyciągnął swoje poranione ręce i odkręcił butelkę wody. Przystawił sobie ją do ust i zaczął pić. Przynajmniej teraz w buzi już nie czuł suchość.

— Dziękuję — powiedział lekko słyszalnym głosem. Można w nim było usłyszeć wiele emocji, które rozrywały żółwia od środka.

— Musisz ją oszczędzać. Nie wiem czy dostaniesz następną butelkę wody. Póki co to jesteś bardzo wycieńczony i odwodniony — zaczął mówić, zbliżając swoją twarz do twarzy nękanego żółwia. — Czeka Cię smierć  — wyszeptał mu do ucha i mocno go pchnął na ściane. Może gdyby przywódca nie odniósł tak poważnych obrażeń poprzedniej nocy, to może to pchnięcie nie spowodowałoby u niego tak okropnego bólu...

— Jesteś słaby. Boli Cie najmniejszy dotyk Leonardo. Nie nadajesz się na przywódcę.

— Co Ty wiesz o byciu dowódcą — zaczął niebieskooki, łamiącym się głosem. — Osoba, która dowodzi swoim drużyną powinna mieć honor, którego Tobie brakuje.

Mutant chwilę się zastanowił nad słowami żółwia. Lekko poirytowany wyciągnął swój pistolet i strzelił w łańcuch trzymający rękę Leonarda. Schował swoją broń i z hukiem zamknął metalowe drzwi. Natolatek wykorzystując okazję, w której łańcuch jest zamrożony mocno uniósł rękę i uderzył nią o podłogę, chcąc zniszczyć łańcuch. Niestety sprawił dobie tym ogromny ból. Przywódca się nie poddał i killa razy powtórzył czynność dopóki jego ręka nie była w pełni wolna.

*

Nareszcie napisałam rozdział *klap klask klap klask*
Wiem, że się cieszycie (Ah ten sarkazm)

A tak w ogóle to... za niedługo napiszę ff Leo x Raph! Wierzę, że choć jedna osoba będzie czytała tą książke! Opublikuję ją wkrótce!

A teraz... po tym jakże wspaniałym rozdziale... idę spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro