Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złodziejska nadzieja

Jedna minuta i jedna osoba – tyle było potrzeba, by idealny plan nie wyszedł i zamiast sukcesu pojawiła się porażka. Jak przez mgłę pamiętałam krzyk kobiety, która zauważyła jak wychodzę przez okno. Później kroki strażników goniących mnie i nie pozwalających na chwilę oddechu. Pędziłam przed siebie, jeszcze mając nadzieję, że ucieknę i dam radę. Jednak wraz z opuszczoną kratą przygasł ten płomień. Skręciłam w ostatniej chwili w kierunku zamkowej kuchni, gdzie znajdowało się tylne wejście dla dostawców.

Nie sądziłam, że kucharka ma aż taki dobry refleks i pracuje po nocach. Chochlą uderzyła mnie w potylicę. Przed oczami pojawiły się mi mroczki. Próbowałam jeszcze uciekać, ale upadłam na podłogę, gdy zakręciło mi się w głowie. Jeszcze próbowałam wstać, lecz na próżno, gdyż strażnicy dopadli do mnie, złapali za ramiona i podnieśli do góry. Jeszcze próbowałam walczyć, widząc minimalny cień szansy.

– Przestań się rzucać, dziewucho, albo stanę się mniej przyjemny – warknął mi do ucha jeden ze strażników. Wyprowadzili mnie na dziedziniec, przestałam się wyrywać, czekając na okazję do ucieczki. W kieszeni dalej miałam bransoletę i naszyjnik należący do hrabiny, więc gdy szlachcic rozkazał mnie przeszukać zadrżałam. Nie musieli się zbytnio starać, by znaleźć moją zdobycz. Poza tym zabrali też sztylet.

– Złodziejka, tak myślałem – rzekł szlachcic, ubrany w kosztowny strój koloru grafitu. Zwróciłam uwagę na drogie spinki przy rękawach surdutu. – Oddaj hrabinie jej własność – polecił jednemu ze strażników zamkowych – a tą zaprowadźcie do lochu. Osobiście ją przesłucham.

W jego oczach ujrzałam błysk okrucieństwa. Chciałam się mylić, ale słyszałam, że hrabia Redblad nienawidzi złodziei i nie ma dla nich litości. Oczywiście wiedziałam o ryzyku, ale teraz zaczynałam zdawać sobie sprawę, iż stracenie ręki będzie najmniejszą możliwą karą.

Zaprowadzono mnie wprost do celi. Cuchnący i ciemny loch nie należał do miejsc, które liczyłam, że kiedyś odwiedzę. Zostałam dosłownie rzucona na kamienną podłogę, a krata zamkowej celi – zamknięta. Na szczęście nie zabrali mi wytrychów, których miałam użyć, gdy tylko znajdę sposobność. Ukryte głęboko w bucie stanowiły klucz do wolności. Nadzieja płonęła w moim sercu.

Strażnik nie spuszczał mnie z oka, za co zaczęłam go przeklinać w myślach. Zwykle pełniący tę koszmarną służbę nie byli tak sumienni, ale ten wydawał się być inny. Oparłam się o ścianę, czekając na zmianę wachty.

Mijały kolejne minuty, które zmieniły się w godziny, jednak nim nastąpiła zmiana strażnika, pojawił się hrabia Redblad, który obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. Rozkazał otworzyć kratę, po czym gestem pokazał rycerzowi, że może odejść. Kiedy wszedł do środka, odruchowo się skuliłam.

– Jak się nazywasz?

– Alice – skłamałam.

– A dalej?

– Thief – odpowiedziałam, starając się brzmieć pewnie.

– Sprawdzę to, więc lepiej dla ciebie, żeby okazało się to prawdą – szepnął. Spoglądał na mnie z góry. – Przejdźmy jednak do innej sprawy. Kto cię wynajął?

Nikt – kolejne kłamstwo opuściło moje usta.

Mężczyzna uśmiechnął się, po czym kucnął przy mnie. Nawet nie zauważyłam, jak szykuje się do zadania ciosu. Jego pięść zderzyła się z moją twarzą. Ból rozszedł się po niej. Dotknęłam skóry. Ku uldze nie poczułam krwi, ale i tak przez chwilę byłam zamroczona. Złapał mnie za włosy i szarpnął w swoją stronę.

– Puszczaj!

– Kto cię wynajął? – zapytał ponownie.

– Nikt, przysięgam – odparłam, spoglądając w jego oczy.

Nie uwierzył mi, przyłożył wysadzany kamieniami szlachetnymi sztylet do mojej szyi. Poczułam, jak strużka krwi spływa po mojej skórze. Oddychałam płytko.

– Kto?

– Nikt! – warknęłam. – Sama wszystko zaplanowałam. Sama!

– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Posłuchaj mnie, dziewucho, tylko ode mnie zależy twój wymiar kary. Tylko ode mnie.

Chciałam tylko, żeby wreszcie stąd poszedł i dał mi spokój.

– Wierz, w co chcesz – odpowiedziałam.

Wbił mi sztylet w moją dłoń. Do oczu napłynęły mi łzy, gdy ból wygrał z szokiem. Krew wypływała z rany wąskim strumieniem, lecz gdy wyjął z niej broń fale czerwieni rozchodziły się po podłodze. Owinęłam dłoń tuniką, lecz materiał niemal od razu stał się szkarłatny.

– Wrócę tu, przemyśl, co powiedziałem, złodziejko.

Wyszedł z celi, zostawiając mnie samą w ciemności i cierpieniu, które tuliły mnie do siebie. Nowy strażnik zamknął kratę, po czym ruszył do pokoju strażniczego. Tymczasem ja oderwałam kawałek tuniki i przywiązałam do dłoni. Próbowałam poruszyć palcami, lecz nie dałam rady. Jedyny plus stanowił fakt, że zranił prawą rękę, a ja byłam leworęczna. Dalej miałam szansę uciec, szczególnie że żaden strażnik się nie pokazał. Z dłonią przyciśniętą do piersi i pomimo bólu wyjęłam wytrychy. Musiałam uciec, drżałam na samą myśl o ponownym spotkaniu z hrabią. Bałam się, do czego może się jeszcze posunąć.

Mniej lękałam się Niedźwiedzia, który dowodził złodziejami. To on rozkazał mi ukraść klejnoty hrabiny. Wiedziałam, że nie będzie pocieszony wieścią, że się mi nie powiodło.

Nie miałam jednak czasu na rozmyślania. Strażnik w każdej chwili mógł zrobić obchód. Szybko się zorientowałam, że bez dwóch sprawnych rąk otworzenie zamka graniczy z cudem. Ból mnie rozpraszał. Na czole pojawiły się krople potu, gdy usiłowałam go otworzyć lewą ręką

Nie wierzyłam w swoje szczęście, gdy usłyszałam znajome kliknięcie. Rozglądnęłam się szybko, po czym wyszłam z celi. Jak najciszej potrafiłam przeszłam obok pokoju strażniczego, skąd usłyszałam chrapanie. Uśmiechnęłam się do siebie. Weszłam cicho po schodach na górę. Czułam zawroty głowy, które nie pozwalały mi na wymyślenie planu.

Nie znałam dobrze tego miejsca, ale wyjścia nie były dla mnie obce. Uznałam, że najlepiej będzie wyjść drogą, którą się tu dostałam, czyli ogrodem. Skrawek zieleni wokół zamku stanowił miejsce, gdzie mogłam się łatwo ukryć, a mur był stosunkowo łatwy do pokonania. Właśnie dlatego to tam się skierowałam.

Jasny płomień nadziei, że uda mi się wydostać bezpiecznie poza teren zamczyska, rósł z każdą chwilą. Spoglądałam czujnie przed siebie. Nadsłuchiwałam kroków, a gdy jakieś słyszałam chowałam się w cieniu. Noc była dla mnie sprzymierzeńcem, gdyż mało ludzi kręciło się dookoła. Jednak za niedługo miało wstać słońce, a wraz z nim mieszkańcy zamku.

Dotarłam do ogrodu. Cienie krzaków i drzew nie przerażały mnie. Szelest liści stapiał się z dźwiękami moich kroków, gdy biegłam przez ogród. Chciałam jak najszybciej opuścić to koszmarne miejsce i już nigdy więcej do niego nie wracać.

Zaczęłam się wspinać, co z jedną sprawną ręką okazało się ponad moje siły. Raz za razem opadałam na ziemię. Dodatkowo słyszałam dzwony alarmowe, czyli strażnik już zauważył moją ucieczkę. Niezbyt mnie to cieszyło. Wiedziałam, że za chwilę na zamku zaroi się od rycerzy. Musiałam wymyślić inny sposób przedostania się przez mur. Rozglądnęłam się dookoła, szukając z nadzieją jakiegoś rozwiązania. Ku mojej radości ujrzałam gałąź, która sięgała aż do kamiennej przeszkody. Samo drzewo nie wyglądało na trudne do wspinaczki.

Uśmiechnęłam się lekko, gdy udało mi się dostać do najniższej gałęzi. Złapałam ją sprawną ręką, po czym wspierając się na nogach podciągnęłam się, by się na niej znaleźć. Jednocześnie nadsłuchiwałam zbliżających się rycerzy, jednak na razie nie wpadli na to, by sprawdzić ogród. Powoli przeniosłam się na upragnioną gałąź, będącą moim kluczem do wolności.

Serce załomotało mi w piersi, gdy usłyszałam zamieszanie w ogrodzie. Najwyraźniej wreszcie postanowili go przeszukać, co stanowiło niezbyt dobry znak dla mnie. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej znaleźć się poza murem. Niesprawna ręka pulsowała mi bólem, gdy przemieszczałam się na czworaka po gałęzi. Z ulgą postawiłam stopy na kamiennym ogrodzeniu.

Postanowiłam chociaż odrobinę zmniejszyć odległość do ziemi przez zsunięcie się na sprawnej ręce. Szybko zdałam sobie sprawę, że nie utrzyma mojego ciężaru, gdyż poleciałam na ziemię. Przewrócona na plecy na chwilę straciłam oddech. Wstałam, zaciskając zęby z bólu. Na kolanach miałam głębokie rany przez to, że obtarły się o mur.

Nie mogłam zostać dłużej w tym miejscu. Kulejąc, szłam drogą w kierunku najbliższych zabudowań. Starałam się chodzić jak najbardziej zacienionymi ulicami, by nikt mnie nie dostrzegł. Obraz zamazywał mi się przez oczami, ale nie poddawałam się, by dojść do slumsów, gdzie mieszkałam. Co chwila przystawałam, by złapać oddech.

Kiedy znalazłam się w znajomej dzielnicy odetchnęłam, wiedziałam, że tu rycerze hrabiego się nie zapuszczą. Uśmiechnęłam się lekko do mężczyzny, który dbał o bezpieczeństwo naszej bandy. Gdyby było coś nie tak, podniósłby alarm. Weszłam do brudnego budynku, który trzymał się właściwie tylko na słowo honoru. Wspinałam się po schodach, jednak przy ostatnim stopniu przewróciłam się. Odruchowo ochroniłam się rekami, co przypłaciłam kolejną falą bólu od rannej dłoni. Przycisnęłam ją do piersi, nim wstałam. Niespiesznie podeszłam do drzwi Niedźwiedzia. Odetchnęłam głęboko, po czym zapukałam trzy razy.

– Proszę – dobiegł mnie znajomy głos mężczyzny. Niepewnie wkroczyłam do środka. Niedźwiedź spojrzał na mnie w szoku. Chyba nigdy nie wróciłam do niego w tak złym stanie. Drobne otarcia czy ranki owszem, ale teraz wyglądałam, jak siedem nieszczęść. – Usiądź. – Wskazał mi ręką krzesło. Nie protestowałam. – Co się stało?

– Na początku wszystko szło zgodnie z naszym planem. Dostałam się bez większych komplikacji do gabinetu hrabiny, gdzie znalazłam szkatułkę, za obrazem. Wzięłam tylko naszyjnik i bransoletę, jak ustaliliśmy, lecz gdy wychodziłam jakaś kobieta weszła do środka i podniosła alarm.

– Złapali cię? – przerwał mi.

– Tak, ale uciekłam. Hrabia Redblad mnie przesłuchiwał.

– Nic mu nie powiedziałaś? – zapytał podejrzliwie.

– Nic, przysięgam. To on mi tak urządził rękę – odpowiedziałam, spoglądając prosto w oczy mężczyzny.

– Przypomnij mi, ile już dla mnie pracujesz?

– Dwa lata. Nie rozumiem, do czego zmieszasz, herszcie.

– Jesteś tu na tyle długo, by pamiętać Rudolfa.

Oczywiście, że go kojarzyłam. Jego historia była przestrogą, by pod żadnym pozorem nie zdradzać sekretów bandy. Z tego, co mi świtało, to przy kielichu zdradził właściwie niewielką informację, że pracuje na zlecenie. Niedźwiedź się o tym dowiedział, Rudolf został zabity, za dużo wiedział, by móc zostawić go żywego.

– Tak, pamiętam.

– Lubię cię, Seleno, naprawdę, ale sama rozumiesz, że nie mogę zostawić cię żywej.

– Przecież ja nic nie powiedziałam! Ani jednego słówka, inaczej już dawno roiłoby się tu od rycerzy.

– To, że ty tak twierdzisz nie znaczy wcale, iż tak jest w istocie – rzekł, wstając od biurka. – Poznałaś wiele naszych sekretów, raz cię już złapali, więc zrobią to znowu. Zdradzisz nas – szepnął wprost do mojego ucha.

– Rodziny się nie zdradza – powiedziałam pewnie, cytując naszą świętą zasadę.

– Otóż to, pomogę ci do tego nie dopuścić.

– Ja nie chcę umierać – wyjąkałam.

Niedźwiedź tylko się uśmiechnął, po czym wbił prosto w mój brzuch sztylet. Spojrzałam na wystający przedmiot z oczami wielkimi ze strachu. Po policzkach spływały mi łzy, gdy starałam się utrzymać przytomność resztką sił. Ciemność zapadła, zabierając mnie do krainy snów.

Obudził mnie ból w brzuchu, niepewnie się rozglądnęłam. Nie wiedząc, dlaczego żyję. Wyglądało na to, że wrzucili mnie do rzeki, gdyż ujrzałam niedaleko trzcinę. Zaczęłam płakać, czułam się strasznie. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Przed oczami latały mi plamki, lecz odważyłam się lekko podnieść. Zauważyłam, że sztylet dalej mam wbity w brzuch. Gdyby go zabrali, nie żyłabym. Zatamował krwawienie. Łzy skapywały na moje ubranie, nie chciałam tak skończyć. Jednak nie miałam siły wstać.

Nigdy nie czułam się taka zagubiona i smutna. Zawsze wiedziałam, co mam zrobić, lecz teraz nic nie mogłam. Bezsilność wciskała mi kolejne łzy w oczy.

Jedynie nadzieja trzymała mnie, sprawiając, że nie opadłam ponownie w błoga ciemność. Mijały godziny, a ja spoglądałam prosto na horyzont. Słońce powoli poruszało się po nieboskłonie. Nagle usłyszałam kroki, pękanie gałęzi.

– Pomocy! – krzyczałam. – Ratunku!

Za krzewów wyłonił się postawny mężczyzna, jego strój świadczył, że jest leśniczym. Spojrzałam na niego z nadzieją. Błagałam, by mnie nie zabił.

– Spokojnie, pomogę ci – rzekł, klękając przy mnie. – Dobrze, że nie wyjęłaś sztyletu.

Nie wiedziałam dlaczego, ale zaczęłam na nowo płakać. Mój szloch władał całym moim ciałem. Ulgi, którą poczułam, nie dało się opisać słowami. – Nie płacz, wszystko będzie dobrze.

Uwierzyłam mu. Sytuacje z nocy stanowiły swego rodzaju dar od losu. Strach, który mnie dusił wreszcie zniknął, a ja mogłam spojrzeć na wszystko inaczej. Teraz świat wydał mi się inny, lepszy. Zrozumiałam, że potrzebowałam stanąć na progu śmierci, by pojąć istotę życia.

 Hejka, Słodziaki! Kolejny one-shot napisany specjalnie na konkurs, ale skoro obiecałam to jest. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro