Rozdział II
Rozdział zadedykowany królowej moich minionków, super korekcie, super pochłaniaczce czasu i najlepszemu dealerowi artów <3
---------------------------------------------------
Chyba nigdy wcześniej lot mi się tak nie dłużył. Przez dziesięć godzin musiałem męczyć się z różnymi natrętnymi i niekoniecznie pozytywnymi myślami. Nie miałem co ze sobą zrobić. Obawy, które nie dręczyły mnie, zanim wsiadłem do samolotu, w tej chwili uniemożliwiały rozluźnienie się czy zaśnięcie. Najgorsze było to, że nie potrafiłem powiedzieć, czym tak właściwie się martwiłem. Odrzucenia bać się nie musiałem, skoro już i tak odrzucony zostałem...
Yakov zdążył nazwać mnie kretynem, zanim wyleciałem. Nie spodobał mu się mój cudowny plan "uganiania się za jakimś gówniarzem przez pół świata". Stwierdził, że znów będę się dołować przez miesiąc po jednym nieudanym wieczorze spędzonym ze swoją mrzonką. Być może miał rację, ale wiele już nie miałem do stracenia. Do trzydziestki było mi bliżej niż dalej, powinienem się uodpornić na takie rzeczy. Mam tutaj na myśli i nierozpoczęte romanse, i zgryźliwe komentarze. Nie sądziłem, żeby Yakov zgasił mój zapał złośliwie. Raczej na swój oschły sposób chciał mnie powstrzymać przed robieniem głupot.
Obracałem w dłoni w połowie opróżniony kieliszek białego wina, który wręczyła mi stewardessa. Zapytała, czy dobrze się czuję. Pewnie wyglądałem strasznie blado i posępnie, ale poza marnym stanem emocjonalnym wszystko było w miarę w porządku. Gdy tak jej odpowiedziałem, uśmiechnęła się. Powiedziała, że mogę liczyć na jej wsparcie, jeśli tego właśnie potrzebuję, a potem odeszła do kogoś innego. Liczyłem, że odrobina alkoholu przywróci mi trochę koloru i animuszu, bo inaczej będzie kiepsko.
Wydawało mi się, że na skraju horyzontu zaczyna świtać, jednak przez wąskie okienko nie mogłem tego ocenić za dobrze. Przynajmniej ogarniająca samolot ciemność stała się jakoś mnie przytłaczająca... albo zdążyłem się do niej przyzwyczaić.
Większość pasażerów głęboko spała w fotelach, a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Mnie dane były tylko krótkie drzemki, z których wybudzałem się z lekką paniką oraz czołem pokrytym kropelkami potu. Dezorientacja i uczucie pustki, ogarniające mnie chwilę później, nie poprawiały niestabilnego samopoczucia. Nie wiedziałem, czy dręczyły mnie koszmary czy też nie, nie pamiętałem ich w każdym razie.
Długo trzymałem oczy zamknięte, mając twarz zwróconą w kierunku ciemnogranatowego nieba, jednak nie udało mi się już zapaść w sen. Próbowałem myśleć o przyjemnych rzeczach, co średnio mi wychodziło. Było mi przykro, że nie mogłem przytulić się do Makosia, od razu zrobiłoby mi się lepiej, a tak musiałem się męczyć...
Zanim lot dobiegł końca, zjadłem jeszcze lekki posiłek (powinienem go nazwać kolacją czy śniadaniem, wprawdzie nie wiem?). Na lotnisku znów poczułem, że jestem w rzeczywistym świecie. Zewsząd otaczał mnie hałas, słyszałem głosy ludzi konwersujących w różnych językach świata, a także hałas lądujących samolotów i innych maszyn.
Ludzie trochę dziwnie się na mnie patrzyli, gdy, siedząc na podłodze, zapinałem psu obrożę, pozwalając mu lizać się po twarzy. Przytuliłem go, nim się podniosłem. Dotyk puchatej sierści i znajome ciepło przyniosło specyficzne ukojenie.
W porządku...teraz tylko muszę dostać się do Hasetsu...
Rzuciłem okiem na otaczające mnie z każdej strony napisy w dwóch językach - japońskim, jak łatwo było się domyślić, oraz angielskim. Porozumiewanie się po angielsku nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, liczyłem na to, że się dogadam, jednak jeśli przyjdzie mi korzystać z zupełnie niezrozumiałego dla mnie rozkładu jazdy to chyba się zastrzelę.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie lepiej byłoby od razu skorzystać z usług taksówkarzy. Stwierdziłem jednak, że z drobną pomocą internetu i google tłumacza powinienem sobie dać radę.
O ile dobrze kojarzę, Japonia jest znana ze świetnych połączeń kolejowych, więc chyba coś znajdę...
Odebrałem swój bagaż, a potem opuściłem teren lotniska. Ziewnąłem przeciągle, wychodząc na zalaną porannym słońcem ulicę. Spodziewałem się, że będzie trochę ciepłej, ale przynajmniej nie wyglądałem jak kretyn w swoim ciepłym płaszczu.
Odnalezienie odpowiedniego połączenia okazało się całkiem proste. Droga na dworzec również nie wydawała się być skomplikowana, więc postanowiłem się przejść. W jednej ręce trzymałem walizkę, w drugiej smycz, dlatego tylko od czasu do czasu sprawdzałem, czy idę w dobrym kierunku. Przyglądałem się okolicy. Z szyldów i reklam niewiele mogłem zrozumieć, dlatego raczej nie przykładałem do nich większej uwagi. Ulice wydawały się bardzo czyste, przynajmniej nie musiałem się martwić, że Mako zje coś dziwnego, jaka miła odmiana.
W okolicach lotniska miałem jeszcze szansę na wmieszanie się w tłum, ale im bardziej się od niego oddalałem, tym mniej obcokrajowców napotykałem. Nie wyróżniałem się tylko kolorem skóry, czy włosów, ale także, a może właściwie przede wszystkim, wzrostem. Praktycznie wszystkie osoby, które mijałem, przerastałem co najmniej o głowę. Od czasu do czasu ktoś rzucał mi pozbawione pretensji, zainteresowane spojrzenie, jednak nikt nie ośmielił się zaczepiać.
Bez większych problemów doszedłem do właściwego miejsca i kupiłem bilet.
Super, jestem dużym chłopcem. Yakovowi powinno być teraz łyso, skoro myślał, że sobie nie poradzę, phi!
Zapytałem konduktora po angielsku, czy mogę wsiąść z psem, w gruncie rzeczy nie miałem za bardzo innej opcji. Odpowiedział mi coś, chyba nawet się zgodził, ale byłem zbyt skupiony na powstrzymywaniu się od wyśmiania jego mizernego zarostu.
Wszedłem z Makosiem do wagonu, gdzie siedziała między innymi kobieta z psem. Uznałem zatem, że nie sprawiałem nikomu problemu, a to że akurat mój pudel był kilkanaście kilo cięższy od jej szpica, to była zupełnie inna sprawa. Usiadłem z boku, pilnując żeby Mako nie obskoczył kogoś przypadkiem. Na szczęście siedział sobie spokojnie obok mnie.
Wyciągnąłem z podręcznej torby okulary przeciwsłoneczne i założyłem je. Raczej z przyzwyczajenia niż z faktyczniej potrzeby. Do Hasetsu miałem jakąś godzinę drogi, więc pewnie zanim znajdę właściwe miejsce będzie pierwsza po południu.
Miałem nadzieję na znalezienie właściwego miejsca przy pomocy internetu (doprawdy, cudowny wynalazek), chociaż liczyłem się z tym, że mogę się przy tym dużo nachodzić.
Szukając jednego chłopaczka w mieście zamieszkałym przez ponad sto tysięcy osób, wypadałoby mieć jakiś plan działania...eh... pewnie nie wyjdzie mi na spotkanie, jak napiszę na instagramie, że wizytuję jego miejsce zamieszkania... a szkoda, to ułatwiłoby sprawę...
No nic, zrobię mu niespodziankowy wjazd na chatę, mentalnie wzruszyłem ramionami.
Komórkę miałem schowaną w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Powstrzymywałem się, żeby po nią nie sięgnąć i z zapałem maniaka nie zacząć oglądać filmiku z wczoraj. Nadal do końca nie dowierzałem, że przyjechałem do kompletnie obcego kraju, bo zauroczenie dopadło mnie z impetem czołgu.
Dobra, jednak nie dziwię się Yakovowi, że czasem traktuje mnie jak dziecko, ale wolałbym, żeby przestał.
Powoli zaczęła dopadać mnie senność, ale wybrała sobie niewłaściwy moment. Teraz muszę się skupić na swoich poszukiwaniach. Zmęczenie przyćmiło trochę intensywność pesymistycznych myśli, za co akurat byłem wdzięczny.
Kupię sobie gdzieś po drodze kawę, może to mi coś da...
----------------------------------
Usiadłem na ławce, trzymając w ręku kubek kawy na wynos. Zaczął padać śnieg. Może w Rosji takie opady w kwietniu nie były niczym dziwnym, ale w Japonii się ich nie spodziewałem, szczerze powiedziawszy. Odszukałem na mapie miasta kurorty z gorącymi źródłami. Okazało się, że nie było ich wcale tak dużo. Przyjrzałem się naprędce ich nazwom, a przynajmniej tym, które mogłem bez problemu przeczytać, bo ich nazwy wspaniałomyślnie zapisano również w łacińskim alfabecie.
"Yutopia" brzmi podejrzanie sugestywnie, pomyślałem. Znając życie, to pewnie tylko zbieg okoliczności, że akurat tak się nazywa. Mimo tego znajdowała się najbliżej, więc i tak nic nie traciłem zaglądając do niej, może akurat bym trafił we właściwe miejsce.
Przez myśl przemknęło mi, że mogłem pojechać do niewłaściwego miasta albo, co gorsza, pomylić kraj. Dla pewności sprawdziłem jeszcze raz, wątpiąc przez moment w swoją inteligencję. Nie, jestem we właściwym państwie, super, nie jest ze mną najgorzej. Przynajmniej nikt mi później nie wypomni, że zapominam o ważnych rzeczach... nie no, na pewno ktoś mi to za niedługo wyrzyga, zawsze tak jest.
Podniosłem się ospale z ławki. Naprawdę się starzeję, kiedyś bez problemu mogłem wytrzymać dwie czy trzy doby bez snu, a teraz już jestem padnięty. Strasznie to zniechęcające.
Zatrzymuję się w pierwszym lepszym hoteliku, do którego wejdę i idę spać. Ewentualnie jeszcze jeść. Jedzenie przed snem, to zły pomysł, ale kto by się tym przejmował. Skoro i tak jestem na urlopie, to chyba mi się należy.
Mako ciągnął mnie przed siebie, zupełnie jakby wiedział, gdzie mnie prowadzić. Patrzyłem na mapę, teraz miałem odrobinę większy problem, ale dawałem radę odnajdywać się w wąskich i stromych uliczkach. Siorbałem sobie kawę, która o dziwo mi smakowała (nie wiem, jak te małe skubańce to zrobiły), aż w końcu doszedłem przed imponującą, orientalnie zdobioną bramę osadzoną w tynkowanym murku.
– Wow...? Ładniutko – mruknąłem, zanim przeszedłem przez nią.
Raczej nie wkradam się właśnie na teren czyjejś posesji... napisy na różnokolorowych płachtach materiału sugerowały, że raczej tak nie jest, ale kto tam wie...
Przeszedłem wzdłuż kamiennej ścieżki, na której osadzały się kupki mokrego śniegu. Zdawało się, że zaczęło padać trochę mocniej niż wcześniej.
Heh, nie ma to jak chłodne fronty robiące milutką niespodziankę. Prawie jak w domu.
Stanąłem przed przesuwnymi drzwiami, a że nie za bardzo było w co zapukać, po prostu je otworzyłem. Ot, taki ze mnie obcokrajowiec-ignorant, liczący że w razie co wybaczy mu się faux pas. Powinienem poszukać jakichś informacji dotyczących manier, przynajmniej takich podstawowych, ale teraz to już po ptakach. Nigdy więcej nie wyjeżdżam nigdzie bez przygotowania, z wyłączeniem sytuacji czysto zawodowych - powinienem był to sobie zapisać nad łóżkiem.
W środku budynku było przyjemnie ciepło. Z zewnątrz wydawał się dość duży, w środku też sprawiał wrażenie przestronnego, chociaż był odrobinę zagracony w moim odczuciu.
– Sidet – zwróciłem się do pudla, który posłusznie wykonał polecenie. Śnieg przylepiony do jego łapek zaczął topnieć na wykafelkowaną podłogę, ale chyba nie będzie to dużym problemem.
W porządku...co teraz...?
Na szczęście ktoś wychylił się zza pobliskiej ściany, więc nie miałem czasu na wymyślenie czegoś głupiego.
– Hi – przywitałem się z sympatycznie wyglądającą kobietą w średnim wieku. Uśmiechnąłem się lekko, żeby nie wyjść na gbura.
Chyba trochę ją zaskoczyłem, przynajmniej to wywnioskowałem z jej reakcji. Zniknęła za ścianą i, przynajmniej tak się domyślałem, zawołała kogoś. Westchnąłem. Funkcjonowanie tutaj bez znajomości języka będzie trudniejsze niż się spodziewałem.
Tymczasem zdjąłem spokojnie buty, a następnie odłożyłem je obok innych, ustawionych w równym rządku na szarej szmatce. Przeskoczyłem na drewnianą podłogę, żeby nie zamoczyć sobie skarpetek. W otwartym pomieszczeniu było na tyle ciepło, że bez obaw można by było chodzić nawet na boso.
Otrzepałem swoją walizkę z płatków śniegu, które do niej przyległy, zanim podeszła do mnie kobieta na oko trochę starsza ode mnie. Lekko uniosła brwi na mój widok, ale nie skomentowała mojej osoby w żaden sposób. Na szczęście porozumiewała się angielszczyzną dość biegle, byśmy się dogadali. Zaoferowała mi pokój i zapytała, czy nie chcę czegoś ciepłego do jedzenia. Skinąłem głową, na co kazała mi podążyć za sobą.
Włosy miała upięte w wysoki kucyk. Były dość mocno kręcone, dlatego odnosiło się wrażenie, że jest ich bardzo dużo. Na końcach były rozjaśnianie, co w połączeniu z masą kolczyków w uszach dawało obraz trochę podstarzałej punkówy.
Zaprowadziła mnie do innego, nadal dość dużego pokoju, gdzie rozstawiony było kilka niskich stolików, z czego większość z nich ułożono pod ścianą.
– Wybacz, jest jeszcze przed sezonem, dlatego panuje tutaj taki bałagan. Mama zaraz przyniesie ci coś do jedzenia, nie będzie zbyt rozmowna. Nie zna angielskiego, rozumiesz.. – Zaczep ją, to zaprowadzi cię do pokoju, jak nie będziesz mnie mógł znaleźć. Wziąć twój płaszcz i walizkę?
– Poproszę. – Ściągnąłem z siebie okrycie i sweter przy okazji. Przyjęła je ode mnie i skierowała się w stronę wyjścia.
– Yuuri jeszcze śpi. Zanim się obudzi będzie popołudnie, więc idź się wykąpać w międzyczasie czy coś – rzuciła na odchodne.
Odetchnąłem.
Trafiłem pod właściwy adres. Są tutaj osoby, z którymi spokojnie się dogaduje. Jest Katsuki (i jego rodzina jak widać)... w porządku... tylko w charakterze kogo ja tu właściwie jestem?
Tsa...tego nie przemyślałem...
Bez paniki, zaraz coś się wymyśli... emmmm... no... ten... nie mogę mu powiedzieć, że chcę za niego wyjść ani nic podobnego...hmmm... nie powiem mu też, że chcę zostać jego przyjacielem, jeszcze wyląduję w friendzonie i będę mieć większy problem niż teraz... emmm... cholera... Viktor, dałeś ciała, teraz kombinuj...
Powiem mu, że zostanę jego trenerem, tak, to świetny plan, na pewno przejdzie!
Nikt nie był specjalnie zaskoczony moim pojawieniem się tutaj, a zakładałem, że przynajmniej mnie kojarzono. Stwierdziłem zatem, że faktycznie wymówka z trenerstwem może się sprawdzić. Będę blisko Yuuriego, będę miał więcej czasu dla Makosia, odpocznę trochę, dziennikarze i persony zainteresowane moim życiem prywatnym przez jakiś czas mnie nie dopadną w obcym kraju - lepiej się chyba ułożyć nie mogło. Nie żebym zakładał, że wszystko się ładnie i pięknie ułoży, ale zapowiada się nieźle.
Jak jeszcze napiszę o tym na twitterze, to nabierze praktycznie mocy urzędowej... czy to właściwie nie podchodzi już pod manipulatorstwo albo inne niekoniecznie dozwolone zagrywki...? Wygodniej będzie założyć, że nie, a na wojnie i w miłości wszystko wolno. Boże, muszę się tłumaczyć samemu przed sobą...
--------------------------------------
Zastanawiało mnie, jakim cudem gorące źródła są w stanie utrzymać tak wysoką temperaturę otoczenia, że śnieg ledwo dolatywał do kamiennej posadzki, bo topił się już w powietrzu. Być może w Rosji również był takie atrakcje, ale nigdy się z nimi nie zetknąłem.
Opierałem się ramionami o ciepłe kamienie. Gorąca woda otulająca moje ciało była wspaniała, tego mi było trzeba. Nikt nie kwapił się, żeby skorzystać z basenu pod gołym niebem, dlatego miałem go tylko dla siebie. Kilka razy korzystałem z niekrytego, nieogrzewanego basenu w środku zimy, jeśli akurat miałem okazję. Czasami dołączał do mnie Chris, któremu swoją drogą moja podróż do Japonii wydała się całkiem zabawna.
"To już mogłeś nie wracać w ogóle do Petersburga, zaoszczędziłbyś na biletach lotniczych", napisał w odpowiedzi na mojego tweeta.
Wywołałem niemałe poruszenie w internecie, a obserwowanie różnych reakcji na tę wiadomość wydało mi się całkiem zabawne. Jurij stwierdził, że durak ze mnie, przy okazji przekazywania mi, że Yakov jest wściekły. Jak miło, że o mnie nie zapominają.
Pani Hiroko okazała się świetną kucharką, a przy okazji nakarmiła Makosia. Odnosiłem wrażenie, że jest trochę podejrzanie wesoła. Uśmiechała się do siebie cały czas, odkąd przyszedłem, tak mi się przynajmniej wydawało. Nie żebym miał coś przeciwko, no skąd, jak się cieszy z czegoś, to jej nie bronię. Znów zaczynałem tłumaczyć się przed sobą...
Zaczynałem desperacko potrzebować snu, ale postanowiłem, że zaczekam, aż Yuuri się obudzi. Poza tym kimanie w wodzie nie wydawało się rozsądnym pomysłem, dlatego starałem się pilnować, żeby mi się oczy przypadkiem nie zamknęły.
Usłyszałem jakiś rumor, chwilę później kolejny, aż w końcu Yuuri niemal się nie przewracając wybiegł na niewielki tarasik przez drzwi. Rozbawiły mnie jego zaparowane okulary i ogólnie rozmemłana postawa, ale poza tym nie zmienił się wiele. Nadal byłem w stanie go rozpoznać. Zrobiłoby mi się trochę głupio, gdybym nie odróżniłbym go od innych Japończyków. Na zawodach zawsze było łatwiej, nie miałem z kogo wybierać...
– Vi-viktor... co ty tu robisz? – Wydawał się bardziej zaskoczony niż jego rodzina, trochę ironia.
Podniosłem się, robiąc to dość teatralnie. Ułożyłem sobie wcześniej to, co miałem powiedzieć, więc oznajmienie mu, że od dzisiaj jestem jego trenerem nie było kłopotliwe. Mrugnąłem do niego porozumiewawczo. Milczał przez chwilę. Zdążyło mi się zrobić trochę zimno, w sumie myślałem, że nasze spotkanie odbędzie się w zgoła innym miejscu w odrobinę innych okolicznościach, ale cóż, życie miało trochę inne plany.
– Coooooooooooo?!
Jak łatwo się domyślić, nie takiej reakcji oczekiwałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro