Rozdział 9: Proste I Trudne Plany
Lód, którym skuty był Żelazny Las, jak się okazało pare dni później, z każdym dniem był większym zagrożeniem dla Asgardu. Lód pokrywał co noc coraz większy obszar Lasu, zbliżającym się tym samym do miasta. Wszyscy w pałacu szukali sposobu, aby zatrzymać zamrażanie, jednak na marne. Loki, Aaron, Beck oraz Allison próbowali pewnego dnia usunąć losową pokrywę przy pomocy magii, lecz i to nie dało pożądanych efektów. Żadne zaklęcia nie działały i nie dawały żadnych skutków.
Loki zaczął często chodzić do skarbca i patrzeć na Szkatułę. Bardzo go ciekawiła drzemiąca w niej moc.
- Być może mam odpowiedź od samym nosem. - powiedział do siebie. - Na prawdę nie ma kogoś, kto znałby odpowiedź?!
Jego głos odbił się echem od ścian. Nagle poczuł za sobą czyjąś obecność. Zmaterializował w dłoni niewielki sztylet, po czym szybko się odwrócił, biorąc zamach na tego kto się za nim czaił. Zatrzymał się jednak, gdy zobaczył przed sobą Becka.
- Na bogów, Beck nie strasz mnie tak.
- Bo mnie zasztyletujesz? - zaśmiał się młody Wan.
- Jak długo tu stoisz? - wypytał brunet, dematerializują ostrze.
- Tak właściwie to dopiero wszedłem. - odpowiedział. - Wszyscy pracujemy na pełnych obrotach, aby cofnąć ten lód. Wydaje mi się jednak, że dopiero sensownego i trudnego sposobu, zapominany o sensownym i prostym.
- Co masz na myśli? Bo nie rozumiem.
- Chodzi o to, że odkąd wiesz, że ta szkatułka tu jest, dość często tu bywasz i nie widzisz, że tak właściwie to odpowiedź masz tuż przed sobą... Albo może nie chcesz wiedzieć.
Loki odwrócił się i spojrzał na artefakt z Jotunheim. Back miał rację. Nie chciał widzieć, że związanie może być na jego planecie. Nie chciał tego widzieć, tylko z powodu tego co tam przeżył.
- Nie zamierzam wracać do Jotunheim. - oznajmił ostro zielonooki i wyminął przyjaciela. - I znajdę sposób na usunięcie lodu z Lasu, bez wracania do Jotunheim.
Zaraz potem skierował się do wyjścia.
***
- Czy on myśli, że to jest takie proste? Gdyby nie było, to by sam się tym zajął. - mówiła do siebie Allison, idąc korytarzem i niosąc stos książek.
W pewnym momencie całkiem niespodziewanie zderzyła się z kimś. Upadła, a książki leżały porozrzucane wokół niej.
- Wybacz Allison, nie widziałem cię. - odezwał się czyiś męski głos. - Nic ci nie jest?
- Nie wszystko dobrze. - odpowiedziała. - Och, wasza wysokość proszę mi wybaczyć, to moja wina.
Ukłoniła się przed tą osobą, którą był Thor. Blondyn uśmiechnął się niepewnie na to.
- Nie musisz mi się kłaniać Allison. - odpowiedział, po czym dodał z lekkim rozbawieniem. - Przynajmniej kiedy nie jesteśmy w towarzystwie mojego ojca.
Blondynka zachichotała pod nosem.
- Szedłem właśnie zapytać się o postępy w pracy. Jak wam, więc idzie?
- Nijak Panie, znaczy Thor. Niby Beck wymyślił, dodał poszukać rozwiązania w Jotunheim, ale nikt tego pomyslu nie poparł.
- Ale to jest genialny pomysł. Puki nie znajdziecie innego pomysłu, to będzie nasz plan główny. Jeśli możesz przekaż reszcie. Dobrze?
- Oczywiście.
Thor odszedł z uśmiechem na twarzy. Allison natomiast została z rozrzuconymi książkami na podłodze. Pozbierała je i pobiegła do swojej komnaty, powiadomić o postępach w pracy.
489 SŁÓW
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro