Rozdział 27: Drobne Kłamstewka
Obaj leżeli tak przez jakiś czas. Loki wygodnie ułożył głowę na torsie Thora, a blondyn patrzył na niego i głaskała jedną ręką po jego czarnych, długich do ramion włosach.
- Loki, mam prośbę. - powiedział król, nagle przerywając panującą w komnacie ciszę. - Powiedz co sie stało na Jotunheim? Czemu Laufey'owi zależało, abyś został?
Loki milczał przez jakiś czas. Był może bogiem kłamstw, ale nie chciał oszukiwać przyjaciela, a za razem osoby, którą kochał. Wiedział jednak, że jeśli powie mi prawdę to go straci.,, A co się stanie jeśli on odkryje prawdę?" - zastanawiał się. Wiedział, że Thor będzie naciskał, a nie chciał się z nim kłócić. Ciężko westchnął.
- Aaron i Beck ci nie powiedzieli czego mógł chcieć ode mnie mój... ojciec? - spytał w końcu, a ostatnie słowo, ledwo przeszło mu przez gardło.
- Powiedzieli, że chciał cię wykorzystać, aby pogrążyć inne światy Ygddrasilu. - odpowiedział blondyn.
- Tak było tysiąc lat temu. - odparł brunet. - Przekonałem się, że tak długa przerwa, to okazja na ułożenie nowego planu. Laufey nauczył się na swoim błędzie. Poznał się na nowym mnie i tym razem zadbał, abym mu się nie sprzeciwił czy wchodził w paradę. Kiedy tylko ty, Aaron, Beck i twoi przyjaciele opuściliście Jotunheim, on... Odebrał mi moc, te wrodzoną, moc Żelaznego Lasu oraz te naturalną, moc Jotuna. - mówiąc to Loki się starał, aby jego słowa brzmiały jak najbardziej wiarygodnie.
Usiadł, podkulając nogi i ukrywając twarz w dłoniach.
- Teraz jestem bezużyteczny. - wymamrotał, zmuszając się do wypuszczenia paru łez.
- Nie prawda Loki. Wcale nie jesteś bezużyteczny. Pamiętasz, że przecież bez swoich mocy pokonała Darena? - zapytał Thor, próbując podnieść ukochanego na duchu.
- Pamiętam, ale wtedy miałem do dyspozycji swoją moc naturalną, a teraz jej nie mam.
Blondyn objął go i pozwolił, aby ten wypłakał mu się w ramię. Bardzo mu współczuł. Wiedział, że utrata czegoś jakby cząstki siebie zawsze boli. Chciał go jakoś pocieszyć. Nie wiedział tylko jak.
- Loki posłuchaj. Jesteś wielki nawet bez tych mocy. Jesteś świetnymi doradcą, najlepszym przyjacielem i osoba, którą kocham ponad wszystko. - powiedział blondyn, biorąc twarz zielonookiego w swoje ręce. - Wierzę, że z niczego możesz zrobić coś super.
Loki pociągnął nosem i wytarł oczy ze zbierających się w nich łez. Zmusił się do uśmiechu.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz ile te słowa dla mnie znaczą.
- Domyślam się, że bardzo dużo. - pocałował go krutko.
- Cieszę się, że cenisz mnie za to jaki jestem, a nie za moc i zdolności. Szkoda, że mój ojciec tak nie potrafi.
- To już mało ważne. Teraz liczy się, że już nie będzie cie krzywdził i że jesteś tu ze mną.
Powiedziawszy to, zamknął bruneta w niedźwiedzim uścisku. Zielonooki zaśmiał się nerwowo, po czym odwzajemnił uścisk. Choć na twarzy malował się szeroki uśmiercić, to we wewnątrz rozrywał go śmiał, poczucie winy i ból.
,, Przepraszam Thor, za te kłamstwo. "
453 SŁOWA
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro