Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✨ 01. Bumblebee

To był ładny dzień, a Weston go zepsuł.

Drugi tydzień w nowej szkole zaczęłam z przeświadczeniem, że nie było tu tak źle. Ludzie okazali się zgrani, sympatyczni, bezproblemowi. Mogłam zniknąć w tłumie i skupić się na własnych sprawach. Tak samo jak w poprzednim liceum, tu również obowiązywał strój dowolny. Słyszałam o placówkach, w których wymagano noszenia mundurków. Na szczęście liceum Jeffersona miało luźne podejście do sprawy. Nie dziwił widok osób, które chodziły w powyciąganych dresach, emu, kapciach czy nawet piżamach. Tu i ówdzie zauważyłam bluzy z logo i godłem szkoły. Podobał mi się ten luz. Człowiek nie skupiał się na dobieraniu garderoby, tylko na nauce. To była droga, którą chciałam podążać. Zaparkowałam moje ukochane auto i dziarskim krokiem poszłam na zajęcia.

Po pierwszej lekcji usłyszałam komunikat, który zmroził mi krew w żyłach.

– „Uwaga, uczniowie. Właściciel żółtego Chevroleta Camaro o numerze rejestracyjnym GLD-BRG proszony jest o natychmiastowe udanie się na parking szkolny. Jeśli tego nie zrobi, auto zostanie odholowane na lokalny parking policyjny".

– Czy to nie przypadkiem twój... – zaczęła Olivia, moja nowa koleżanka.

– Mój Bumblebee! – Zerwałam się z miejsca.

Nie wiedziałam, o co mogło chodzić. Zaparkowałam tam, gdzie zawsze. Do tej pory nie było żadnego problemu. Mój samochód przyciągał wzrok, ale z drugiej strony stał w otoczeniu mercedesów, Astonów Martinów, porsche czy ferrari, więc nie wiedziałam, czemu nagle wzbudził zainteresowanie administracji.

Olivia poszła razem ze mną. W pięć minut znalazłam się na parkingu i stanęłam jak wryta. Kierowca lawety właśnie przymierzał się do odholowania mojego samochodu!

– Hej! – krzyknęłam, podbiegając do niego. – Co pan robi?

Popatrzył na mnie znudzonym wzrokiem. Skrzyżowałam ramiona na piersi i wymownie uniosłam brew. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Widocznie nie pierwszy raz jakiś bogaty dzieciak miał do niego pretensje. Nie lubiłam być tak określana, ale faktom nie dało się zaprzeczyć: Camaro SS, chociaż trochę mu brakowało do klasy premium, nie było autem klasy średniej. Powiedzmy, że moi rodzice mieli dobrze płatne zajęcie.

– A nie widać? – odparł flegmatycznie. – To twoje auto?

– A nie widać? – przedrzeźniłam go, bo mnie wkurzył. – Moje. Dlaczego chce je pan odholować? Stoi prawidłowo na wyznaczonym miejscu.

– Z tym bym się nie zgodził – usłyszałam za plecami.

Olivia odwróciła się razem ze mną i gwałtownie nabrała powietrza. Za nami stał chłopak w eleganckim stroju, otoczony grupą znajomych. Do tej pory nie widziałam go w szkole, chociaż trzeba przyznać, że rzucał się w oczy. Coś w jego sposobie bycia, w tym, jak patrzył na otoczenie, budziło respekt. Był wyniosły, ale w nienachalny sposób. Znał swoją wartość i wydawało się, że ludzie wokół też ją znali.

Zmierzyłam go spojrzeniem. Musiałam przyznać: widok był niczego sobie, chociaż nie w moim guście. Blond włosy z ciemnymi refleksami, silnie zarysowana linia szczęki, bystre, choć zimne spojrzenie chyba zielonych oczu, wysoka, szczupła i atletyczna, ale nie napakowana sylwetka. Kimkolwiek był ten chłopak, wiedział, że się podoba. Szkoda, że cały efekt psuł wyraz jego twarzy. Krzywił się z niesmakiem i usiłował zabić mnie spojrzeniem.

Uśmiechnęłam się kącikiem ust. Nie zamierzałam się bać. Nie chciałam się wycofać, choć być może powinnam. Powietrze wokół wyraźnie zgęstniało, budząc mój instynkt samozachowawczy z uśpienia. Ludzie wokół milczeli, Olivia wyraźnie się bała. Zauważyłam sygnały ostrzegawcze, ale je zignorowałam. Na widok mojego uśmiechu chłopak zacisnął szczękę. To była mimowolna reakcja.

– W czym problem? – zapytałam ostrzej, niż planowałam.

Olivia złapała mnie za rękę i ścisnęła mocno. Nie wiedziałam, o co jej chodziło. Okej, może i coś w tym chłopaku budziło niepokój, ale to jeszcze nie powód, żeby wpadać w panikę. Nie wyglądał też na takiego, który mógłby zrobić komuś krzywdę. Musiałby pobrudzić sobie ręce i pognieść mankiety w idealnie wyprasowanej koszuli, a do tego przecież nie mógł dopuścić, prawda?

– W tobie najwyraźniej – odparł chłodnym tonem.

Jego koledzy zaśmiali się na te słowa. Ja nie widziałam w tym, co powiedział, nic zabawnego, ale zaczęłam śmiać się razem z nimi, wprowadzając ich w autentyczną konsternację. W jednej chwili ucichli. Ja również momentalnie spoważniałam i uniosłam brew.

– Powiesz, o co chodzi, chyba że składanie zdań złożonych przekracza twoje możliwości komunikacyjne?

W poprzedniej szkole byłam bardziej zachowawcza. Zawsze ważyłam słowa i przynajmniej trzy razy analizowałam każdą wypowiedź. Byłam w tym najlepsza. Tutaj chciałam być sobą. A bycie sobą to, między innymi, mówienie tego, co się myśli. Tyle tylko, że potem trzeba liczyć się z konsekwencjami.

Chłopak przestał się uśmiechać, nawet przestał się krzywić. Mocniej zacisnął szczękę, wyprostował się i podszedł do mnie wolnym krokiem. Twardo stałam w miejscu, chociaż zaczynałam odczuwać mały dyskomfort. Już jego sposób poruszania się uświadomił mi, że być może – tylko być może – popełniłam błąd i jednak trzeba było ugryźć się w język. Mimo to starałam się nie okazać niepewności.

Zatrzymał się krok przede mną i z premedytacją spojrzał na mnie z góry. Byłam sporo od niego niższa, co chwilowo działało na jego korzyść. Odważnie uniosłam głowę, żeby nie przerwać kontaktu wzrokowego.

Tak, jego oczy były zielone. To nie miało znaczenia, ale przynajmniej potwierdziły się moje wcześniejsze domysły.

Zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem od góry do dołu, po czym prychnął mi w twarz.

– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, z kim rozmawiasz?

Byłam w kiepskim położeniu, ale nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że jego pytanie zabrzmiało tendencyjnie. Rozmiar jego ego wywaliło poza skalę. Sięgałam mu do brody, ale teraz to ja prychnęłam.

– Z jakimś dupkiem – odparłam, po czym dodałam z kpiną: – Najwyraźniej.

Olivia niemal jęknęła i odsunęła się ode mnie na krok. Może nie byłyśmy przyjaciółkami, ale liczyłam na nieco większe wsparcie.

Jeden z członków towarzystwa Pana Mam Duże Ego wybuchnął śmiechem, niezrażony krytycznymi spojrzeniami swoich kolegów. Jeszcze długo nie mógł opanować chichotu.

Tymczasem chłopak nabrał powietrza przez zaciśnięte zęby. Jego wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył, a on sam nachylił się nade mną i wysyczał:

– Kopiesz sobie grób.

Nie bardzo wiedziałam, jak powinnam zareagować. Ludzie dokoła patrzyli na całe zajście z zainteresowaniem, ale nie kwapili się, żeby mi pomóc. Ci, którzy stali bliżej, na pewno usłyszeli groźbę. Wyglądało na to, że się bali. Olivia też nic nie zrobiła, co przez ułamek sekundy podawało w wątpliwość sens kumplowania się z kimś, kto już na samym początku znajomości nie przeszedł próby lojalności.

Dla mnie to było za wiele. Próbowałam zrozumieć, co tu się działo. To wszystko przez miejsce parkingowe. To już nawet nie było śmieszne. Nie zamierzałam dać się zastraszyć.

– Mhm. Tak, tak. – Poklepałam go lekko po ramieniu. – A teraz trzy głębokie wdechy i zluzuj. Za bardzo się spinasz.

Nieznajomy strącił moją rękę z obrzydzeniem, jakbym mogła go zarazić trądem czy inną cholerą. Widziałam, że żyła na jego szyi zaczęła pulsować. Wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie, ale nikt się nie wtrącił. Kątem oka zauważyłam przynajmniej dwóch nauczycieli, którzy również świadomie zignorowali zajście. Wyglądało na to, że narażałam się komuś wpływowemu. To jednak było za mało, żeby powstrzymać mój wewnętrzny bunt.

– Jak masz na imię? – zapytał znienacka.

Zmarszczyłam brwi, usiłując dogonić jego proces myślowy. Przeszliśmy od gróźb do wymiany personaliów. Przez moment chciałam go okłamać, ale nie było powodu, żeby to robić. Byłam dumna ze swojego imienia.

– Ava – odparłam po prostu.

Chłopak podszedł jeszcze bliżej. Złapał kosmyk moich włosów pomiędzy palce i chwilę się nimi bawił. W innych okolicznościach uznałabym ten gest za intymny. Po chwili pociągnął mocno w swoją stronę tak, że moja twarz znalazła się niewygodnie blisko jego twarzy. Zwykle takie zbliżenia zniekształcają rysy i nawet najwięksi przystojniacy tracą kilka punktów na skali wspaniałości, ale mój oprawca pozostał irytująco przyjemny dla oka. Nie na tyle, żeby chcieć trwać w tej pozycji, ale jednak. Tyle tylko, że ciągnięcie za włosy boli, więc ze złością zmarszczyłam czoło, próbując się odsunąć.

– Jesteś idiotką, Ava. – Uśmiechnął się zimno. – Głupią prowincjonalną dziewuchą bez krzty instynktu samozachowawczego.

Zmrużyłam gniewnie oczy. Mocno przesadził.

Zupełnie niechcący zadarłam z kimś ważnym – czy też z kimś, kto uchodził za ważnego. Dla własnego dobra i jeśli chciałam pozostać anonimowa, powinnam była odpuścić, pokajać się i zniknąć. Nie dałam jednak rady. Znowu musiałabym udawać kogoś, kim nie byłam. Nie chciałam rezygnować z walki o własną godność.

– Słuchaj no, panie ładny. – Świadomie jeszcze bardziej zbliżyłam swoją twarz. Nasze oddechy mieszały się ze sobą. – Nie wiem, kim jesteś, i mam to w dupie. Bumblebee będzie tu stał, bo może. A swoje groźby zostaw dla kogoś, na kim zrobią wrażenie.

Odepchnęłam go lekko. Był tak zaskoczony, że zachwiał się i zrobił dwa kroki wstecz. Nie czekałam na jego reakcję. Chciałam jak najszybciej zakończyć tę farsę. Zwróciłam się do laweciarza, który do tej pory stał niewzruszony i czekał na rozwój wydarzeń.

– Proszę anulować zgłoszenie – nakazałam. – Jeśli chociaż tknie pan mój wóz, to będzie miał pan spore kłopoty.

Mężczyzna popatrzył za moje plecy, oczekując dalszych instrukcji od stojącego za mną chłopaka. Zdążyłam się domyślić, że to on wezwał pomoc drogową. Ostatecznie laweciarz wzruszył ramionami, pomruczał pod nosem o nadętych gówniarzach i odjechał. Tymczasem ja ponownie stanęłam twarzą w twarz z bogiem gniewu we własnej osobie.

– Zaparkowałaś tego grata na moim miejscu.

– Grzeczniej trochę – mruknęłam. – Nie widzę, żeby miejsca były podpisane.

Zacisnął szczękę, poirytowany moim zachowaniem. Och, gdyby tylko wiedział, z jaką pasją odwzajemniałam jego uczucia. Za samo nazwanie mojego cudu motoryzacji gratem powinnam mu zmienić rysopis.

– Dzisiaj... – wysyczał. – ...ci odpuszczę, bo nie mam dla ciebie czasu. Ale jutro zaparkuj gdzieś indziej. Dobrze ci radzę.

Odwrócił się i machnął na kolegów, którzy bez słowa do niego dołączyli. Zacisnęłam pięści i przez chwilę zbierałam się w sobie, żeby za moment ponownie powiedzieć coś, co ostatecznie przypieczętowało mój los.

– Co ty sobie wyobrażasz? – żachnęłam się. – Kim ty jesteś, żeby mi grozić?

Chłopak zatrzymał się i bardzo wolno obrócił się do mnie przodem. Wsparł dłonie na biodrach. Jego elegancki strój dopełniał obrazu zadufanego dupka. Nie zdziwiłabym się, gdyby za plecami chował pawi ogon. Był dumny i przerysowany. Zupełnie nie pasował do reszty społeczności szkolnej i w jednej chwili zajął pierwsze miejsce na mojej liście ludzi, których należy unikać. Do tej pory nie miałam takiej listy, ale właśnie zauważyłam konieczność zmiany tego stanu rzeczy.

– Powiem to raz i więcej nie powtórzę – wycedził jadowicie. – Nazywam się Samuel Weston, a ta szkoła jest moja. Natomiast ty... Ava... Ty już niedługo nie będziesz miała nic.

Nim zdążyłam odpysknąć, odwrócił się i odszedł szybkim krokiem. Ludzie schodzili mu z drogi, spuszczając głowy i odwracając wzrok. Niektórzy patrzyli na mnie z czymś, czego nie mogłabym pomylić z żadną inną emocją: ze współczuciem. To było nieoczekiwane i nieprzyjemne, jakby ktoś wbił mi drzazgę i naciskał w tym miejscu, gdzie utknęła.

Odetchnęłam głęboko, próbując odzyskać spokój.

Tą drzazgą miał być Samuel Weston, którego słowa brzmiały boleśnie autentycznie; zupełnie jakby wcale nie żartował.

Bo nie żartował.

🔸🔸🔸

Po ostatnim dzwonku korytarze zalała masa rozgadanych nastolatków. Wszyscy kierowali się do wyjścia, dyskutując i robiąc plany na wieczór. Ja nie miałam żadnych. Olivia i Serena chciały zająć się swoimi sprawami. Nie próbowałam się wkręcić, nie chciałam się narzucać.

Właśnie dlatego zwolniłam i pozwoliłam, żeby tłum mnie wyprzedził. Byłam cholernie zmęczona. Przez cały dzień mierzyłam się z ciekawskimi spojrzeniami nieznajomych. Niektórzy patrzyli otwarcie, inni zachowywali pozory, zerkając znad książki lub zza pleców kolegów. Udawałam, że tego nie dostrzegam, ale mocno zaciśnięta szczęka zdradzała mój prawdziwy stan. Nie lubiłam być w centrum uwagi. Chciałam od tego uciec, a przez jeden incydent wpadłam z deszczu pod rynnę.

Stanęłam przy szafce i udawałam, że czegoś w niej szukam. Czekałam, aż na korytarzu zrobi się zupełnie pusto. Chciałam wyjść jako ostatnia. Marzyłam o długiej kąpieli i lekkiej kolacji. Planowałam odpalić jakiś serial i z premedytacją zignorować pierwsze prace domowe. Odrobina buntu i dobre jedzenie – to mogło poprawić mi humor. Ta wizja sprawiła, że się uśmiechnęłam. Nie wiedziałam, że właśnie popełniłam błąd.

Ktoś z całej siły uderzył w szafkę tuż koło mojej głowy. Podskoczyłam ze strachu i zrobiłam unik, instynktownie odpowiadając na potencjalne zagrożenie. Usłyszałam śmiech kilku chłopaków i w jednej chwili zostałam otoczona przez świtę Samuela. On sam stał oparty o szafki niecały metr ode mnie. Skrzyżował ręce na piersi i przeszywał mnie spojrzeniem. Nie uśmiechał się, po prostu patrzył.

– Humor dopisuje?

Miał głęboki, dźwięczny głos, którego tembr był przyjemny, ale kryła się w nim jakaś nieokreślona nuta. Nie potrafiłam jej zdefiniować, ale czułam, że nie jest nastawiony przyjaźnie. Samuelowi nie zależało na moim dobrym nastroju. Nie miałam pojęcia, do czego zmierza i co tym razem próbuje osiągnąć. Sądziłam, że na parkingu wyjaśniliśmy już wszystko.

– Jeszcze przed chwilą dopisywał. – Spojrzałam na niego wymownie, dając do zrozumienia, że to on jest przyczyną pogorszenia mojego nastroju.

Odepchnął się od szafki i zmniejszył dzielącą nas odległość. Owionął mnie jego zapach. Musiałam przyznać, że pachniał pysznie.

– Czyżby ktoś ci go zepsuł?

Czułam bijące od niego ciepło. Musiałam unieść głowę, żeby utrzymać kontakt wzrokowy. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Mogłam utrzymywać, że Samuel nie jest w moim typie, ale coś w jego twarzy wzbudzało moje zainteresowanie. Nie był typowym nastolatkiem, których spotykałam na szkolnych korytarzach. Emanował władzą i pewnością siebie, przychodziło mu to z lekkością i pewną gracją. Cokolwiek dawało mu tę wewnętrzną siłę, musiało być solidne. Ładni chłopcy wiedzieli, że są ładni i zwykle na tym budowali swoją pozycję. Fundamenty pewności Samuela na pewno leżały gdzie indziej. Po latach obserwowania różnych ludzi umiałam określić, kto tylko udawał, a kto naprawdę znał swoją wartość.

– Bardzo konkretny ktoś. – Usiłowałam się nie skrzywić, ale na pewno zmarszczyłam nos.

Wyraz twarzy Samuela pozostał bez zmian. Patrzył na mnie z góry, leniwie przesuwając wzrokiem po mojej twarzy. Milisekundy później zjechał w dół, bez skrępowania gapiąc się na moje piersi, brzuch, a w końcu nogi. Wyglądało to tak, jakby próbował zapamiętać wszystkie szczegóły. Poczułam się nieswojo, chociaż usilnie próbowałam zachować spokój. Nie mogłam dać mu tej satysfakcji.

– Zająć się nim? – zapytał niemal znudzonym tonem, zupełnie jakby wcale nie mówił o sobie.

Uniosłam brew, na chwilę tracąc czujność. Nie wiedziałam, w co chłopak pogrywa i czy powinnam podjąć wyzwanie. Mój instynkt samozachowawczy zapalił wszystkie kontrolki ostrzegawcze w mojej głowie. Postanowiłam go posłuchać.

– O co ci chodzi? – zapytałam wprost, rezygnując z zabawy w kotka i myszkę.

Miałam do niego mnóstwo pytań. Same cisnęły mi się na usta, ale ostatecznie odpuściłam. Mogłam mu wygarnąć, że jeszcze chwilę temu zachował się jak dupek; że przez niego wszyscy w szkole nie spuszczali ze mnie wzroku; że w zasadzie to on był odpowiedzialny za pogorszenie mojego nastroju, więc musiałby zająć się sam sobą. Nie chciałam jednak tego rozgrzebywać. Źle się zaczęło, Samuel był pewną komplikacją, ale mogłam jeszcze spróbować zapanować nad sytuacją. Wdawanie się w dyskusje nie mogło mi w tym pomóc. Chciałam jedynie zrozumieć, na czym stoję i do czego dąży ten nieprzewidywalny chłopak.

– Sprawdzam, jak się czujesz.

Nie zdołałam zapanować nad prychnięciem.

– Jakby cię to obchodziło.

Jego twarz była niemożliwą do rozszyfrowania maską. Żaden mięsień nie drgnął, nic się nie zmieniło. Brak mikroekspresji nieco mnie przerażał. Jeszcze nigdy nie spotkałam człowieka, który potrafiłby tak precyzyjnie kontrolować swoje emocje. Samuel mógł myśleć o wszystkim – od tego, co zje na kolację, po to, w jaki sposób pozbyć się mojego ciała – a ja nie potrafiłabym nic z tym zrobić. Wyglądał jak wąż przed atakiem.

– Obchodzi – powiedział krótko.

Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Westchnęłam, czując większe zmęczenie niż jeszcze chwilę temu. Zanotowałam w głowie, żeby po drodze do domu kupić lody. Potrzebowałam pocieszenia, a słodki deser mógł mi w tym pomóc.

Rozejrzałam się i popatrzyłam po twarzach kolegów Samuela. Ich rysy również zostały wykute z kamienia. Nie podobało mi się to. Zaczęłam żałować, że nie wyszłam z tłumem uczniów, naiwnie myśląc, że tak będzie lepiej. Pusty korytarz boleśnie przypominał mi o tym, że zostałam sama ze swoimi problemami. Teraz tym problemem był blondyn i jego ekipa.

– Doceniam troskę. – Z rozmachem zamknęłam szafkę i zrobiłam krok do tyłu, zwiększając odległość między mną a chłopakiem. – Ale jej nie potrzebuję.

Odwróciłam się, żeby odejść. Ręka Samuela wystrzeliła z niezwykłą prędkością, unieruchamiając mnie w miejscu. Złapał mnie za przedramię i ponownie przyciągnął do siebie. Docisnął moje plecy do klatki piersiowej i otoczył rękoma. Nie mogłam się ruszyć. Dokładnie czułam krzywiznę jego ciała; ciepło, które emitowało; zapach, który wypełniał moje nozdrza. Próbowałam się wyszarpnąć, ale nadaremnie.

– Puść mnie – syknęłam.

Samuel nachylił się i wyszeptał wprost do mojego ucha:

– Zmuś mnie.

O ile przed chwilą poczułam strach, o tyle teraz z radością witałam ogarniającą mnie złość.

– Spadaj! – warknęłam. – Nie bawi mnie to. Puść mnie.

Poczułam delikatne wibracje. Samuel się ze mnie śmiał. Bawiła go moja słabość, złość i brak możliwości ruchu. Cieszył się przewagą i nic nie mogłam z tym zrobić.

– Zacznę krzyczeć – uprzedziłam, chociaż powinnam po prostu to zrobić.

– Zrób to. – Nadal mówił wprost do mojego ucha, ogrzewając je swoim oddechem i wywołując gęsią skórkę. – W najlepszym razie usłyszy cię woźny, który na mój widok ucieknie szybciej, niż zdążysz mrugnąć.

Zacisnęłam usta i ponownie zaczęłam się szarpać. Próbowałam nadepnąć mu na stopę, ale zdawał się przewidywać każdy mój ruch. Po chwili szamotaniny musiałam dać sobie czas na odpoczynek. Samuel nie wyglądał na siłacza, ale jego niepozorna, smukła sylwetka kryła w sobie ogromny potencjał. Utrzymanie wkurzonej nastolatki wymagało energii.

– O co ci chodzi? – powtórzyłam pytanie.

Jednym szybkim ruchem odwrócił mnie przodem do siebie, tym razem dociskając moje plecy do szafki. Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy i nachylił się tak, że nasze oczy znalazły się na jednym poziomie.

– Woźny, reszta uczniów, nauczyciele, nawet dyrektor – wyliczał, nie odrywając ode mnie wzroku. – Wszyscy wiedzą, żeby nie wchodzić mi w drogę. Chciałem sprawdzić, jak się czujesz, bo najwyraźniej czujesz się tutaj za dobrze. To jest moja szkoła, Ava.

– Już to mówiłeś. – Przewróciłam oczami, zanim zdążyłam zastanowić się, co robię.

Samuel zacisnął szczękę, zirytowany moim lekceważącym gestem.

– I najwyraźniej do ciebie nie dotarło.

Zacisnęłam pięści i zmrużyłam gniewnie oczy. Powinnam być uległa, ale nie mogłam znieść tej absurdalnej sytuacji.

– Grozisz mi z powodu miejsca na parkingu? Serio?

Kącik ust Westona uniósł się nieco do góry. W tym uśmiechu nie było krzty wesołości.

– Nie grożę ci. Uprzedzam.

– Z powodu miejsca na parkingu? Serio? – zapytałam ponownie, o ton wyżej niż poprzednio.

Samuel opuścił ręce i wyprostował się, celowo patrząc na mnie z góry. Byłam wściekła, więc jego pokaz dominacji nie zrobił na mnie wrażenia.

– Z wielu powodów. Powinnaś na siebie uważać.

– Wiesz, że mogę to zgłosić?

Teraz to ja chciałam go postraszyć. Skończyło się na chęciach, bo moje słowa jedynie go rozbawiły.

– Zrób to – powtórzył znowu. – Może być ciekawie.

Nie próbowałam zrozumieć, co miał na myśli. Zdołałam jedynie pojąć, że moje groźby nie robiły na nim wrażenia. Samuel był bardzo pewny siebie i nikogo się nie bał. To mogło oznaczać, że z jakiegoś powodu zajmował wysoką pozycję w łańcuchu pokarmowym tej szkoły. Skoro nawet dyrektor uciekał w popłochu na jego widok, nie mogłam liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Musiałam się o nim dowiedzieć więcej. Postanowiłam, że następnego dnia wypytam o wszystko Olivię i Serenę. Może one mogłyby mi co nieco rozjaśnić.

W tym momencie mój telefon się rozdzwonił. Sięgnęłam do torby. Na wyświetlaczu migało słowo „Mama". Samuel rzucił okiem na telefon, a jego spojrzenie stwardniało.

– Odbierz. To może być ważne.

Nie dodał nic więcej. Machnął na kolegów i bez słowa ruszył do wyjścia. Patrzyłam, jak wszyscy znikają za drzwiami i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech. Telefon przestał dzwonić. Zerknęłam na wyświetlacz i wybrałam numer mamy. Jednocześnie wolnym krokiem ruszyłam śladami chłopaków. Do tej pory czułam zapach perfum Westona. Nie umiałam jednak określić, czy wisiał w powietrzu, czy przykleił się do mnie. Obejmował mnie na tyle długo, że mogłam nim przesiąknąć. Postanowiłam, że po powrocie do domu od razu wstawię pranie.

– Lily, kwiatuszku. Jak w szkole? – Głos mojej mamy był nienaturalnie radosny.

Przez ułamek sekundy zastanawiałam się, co powinnam powiedzieć. Nie chciałam jej martwić. Skarżenie się i tak by niczego nie zmieniło.

– W porządku, mamo – odparłam sztucznie radosnym tonem. – A jak w pracy?

Mama zaśmiała się trochę zbyt głośno. Byłam pewna, że nie jest ze mną szczera. Mogłam to rozpoznać, bo robiłam dokładnie to samo. To smutne, że nie pozwoliłyśmy sobie na otwartość.

– Świetnie! To duży i wymagający projekt. Czeka nas trochę zawirowań, część dokumentów wymaga poprawek, ale myślę, że uda nam się z tego wykaraskać.

To był ciekawy dobór słów. Mama mówiła o tym zleceniu jak o gównie, w które wdepnęła i teraz starała się oczyścić podeszwę. Umiałam określić, kiedy jej entuzjazm był sztuczny, i to była jedna z tych chwil. Mimo wszystko nie próbowałam tego roztrząsać. Każda z nas miała problem, z którym musiała się zmierzyć.

– Wracasz do domu? – Mama zmieniła temat.

– Tak. – Podeszłam do Bumblebee i wsiadłam do środka. – Właśnie wsiadłam do samochodu.

– To kończymy. Nie będziesz prowadzić i rozmawiać.

Przewróciłam oczami na jej nadopiekuńczość, ale zrobiło mi się miło. Praca rodziców ograbiała nas z wolnego czasu, sprawiała, że nie mówiliśmy sobie prawdy, nie chcąc psuć nielicznych wspólnych chwil. Nie było mi łatwo, potrzebowałam wsparcia, ale już od dłuższego czasu nieźle radziłam sobie sama. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym poprosiła o pomoc.

– A wy o której będziecie? – zapytałam, uruchamiając silnik i dając mu szansę się rozgrzać.

– Och, kochanie. Nie umiem powiedzieć. – Mama była wyraźnie zmartwiona. – Nie czekaj na nas z kolacją.

Westchnęłam, bo spodziewałam się dokładnie takiej odpowiedzi. Od momentu przeprowadzki praktycznie nie widywałam rodziców. Wiedziałam, że transakcja, której poświęcali tak wiele uwagi, była bardzo ważna. Dzięki niej na moim prywatnym koncie pojawił się niezły zastrzyk gotówki. Ale było mi głupio, że w wieku prawie osiemnastu lat byłam zazdrosna o pracę rodziców.

– Spoko. Jadę po lody i wracam do domu.

Jeszcze przez chwilę wymieniałyśmy nieistotne uwagi, po czym zakończyłam połączenie. Rozejrzałam się po parkingu, zdając sobie sprawę, że całkowicie opustoszał. Nigdzie nie widziałam Westona ani jego pięciu krasnoludków. Pan Ładny w końcu odpuścił.

🔸🔸🔸


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro