Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI "Wyznania i ciastka" - część II

- Czego nie rozumiesz?

- Wszystkiego - westchnął ciężko. - A egzamin już niedługo.

Test pisze się na koniec liceum - w trzeciej, nie drugiej klasie.

- Za rok, to nie tak niedługo - poprawiłem go.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

- W maju - pięć miesięcy.

- Jesteś w trzeciej klasie?

Zaczynało się robić coraz dziwnej - zaraz się jeszcze okaże, że udzielam korepetycji osobie z wyższego rocznika.

- Tak - zaśmiał się. - Ty też, to chyba nic dziwnego.

- Ja chodzę do drugiej.

Wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie jak na idiotę.

- Nie, nie wierzę.

- To najszczersza prawda.

Westchnął zrezygnowany.

- Czyli masz siedemnaście lat? Jesteś niepełnoletni?

- Osiemnaście skończę ósmego stycznia.

Ponownie się zaśmiał.

- Czuję się troszeczkę jak pedofil.

Tym razem ja też zaśmiałem się szczerze z nim.

- To nie jest śmieszne! - przybrał udawaną przerażoną minę. - Mnie niedługo stuknie dziewiętnaście. Gdybym cię uwiódł byłbym przestępcą - puścił mi oczko - ale to mnie nie powstrzyma!

Uwielbiałem, kiedy tak żartował, choć od godziny nabrało to nowego znaczenia.

Zaledwie godzina minęła od jego (i mojego) wyznania.

Czas leciał jak szalony.

Zabawne było to, że poznaliśmy się zaledwie miesiąc temu.

- Proponuję ci skupić się bardziej na matmie - musiałem odgrywać rolę nauczyciela.

Jed jęknął.

- Nie chcę mi się - spojrzał na mnie błagalnie. - Dokończ to sam, zostały tylko trzy przykłady.

- Nie tak się umawialiśmy. Jak będę robił za ciebie zadania domowe, niczego się nie nauczysz.

- Proszę - delikatnie dotknął mojej dłoni i spojrzał prosto w oczy.

W jego spojrzeniu była moc, która nie pozwalała mi odmówić.

Serce zabiło mi mocniej, pompując więcej krwi do policzków.

- Jezu, dobra - znowu uległem czyjejś argumentacji, miałem naprawdę duży problem z asertywnością. - Michael robi dokładnie te same, przekonywujące sztuczki.

Rozpromienił się w uśmiechu.

Uwielbiałem ten uśmiech.

- Muszę ją w końcu poznać - szturchnął mnie łokciem w bok. - I dziękuję, dzięki tobie mam czas pouczyć się do sprawdzianu z historii.

Odsunął krzesło od biurka i sięgnął po książkę z Napoleonem Bonaparte na okładce. Usiadł na łóżku i zaczął ją czytać.

Tak naprawdę jego zadanie domowe nie wymagało ode mnie żadnego wysiłku - dawno już przerobiłem ten dział. Zacząłem je wykonywać, będąc myślami daleko.

Nie mogłem powstrzymać odruchu wgapiania się w Jeda.

Obserwowałem, jak przygryza wargę próbując się skupić na nauce.

Dostrzegałem kolorowe ogniki w hipnotyzujących źrenicach.

Odkryłem malinową barwę i cudowny kształt ust.

Zastanawiałem się, jakbym się czuł dotykając ich - na pewno były jedwabiście gładkie.

Wyobrażałem sobie, jak wkładam palce w wiecznie zmierzwioną burzę włosów.

Jak delikatnie wodzę opuszkami palców po idealnej skórze karku i pleców.

Jak zbliżam wargi do jego idealnych ust...

Dość!

Richard!

Musiałem się skupić, nie czas na fantazje!

Wróciłem do odrabiania zadania.

Jak często w ostatnich dniach zastanawiałem się, czy naszą znajomość można nazwać przyjaźnią.

Owszem, znaliśmy się od niedawna, ale nie miało to większego znaczenia. Nie mogłem przestać o nim myśleć - ciągle w głowie słyszałem jego głos komentujący wszystko, co się dzieje w zabawny i sarkastyczny sposób. Często do siebie pisaliśmy, z SMS'ów dowiedziałem się, że jest nie najgorszym poetą. Nawet raz na matematyce dostałem od niego wierszyk o tyłku jego nauczyciela. Musiałem wtedy tłumaczyć mojej nauczycielce, czemu śmieję się jak ostatni idiota. To nie było proste zadanie.

- Czuję się trochę winny - Jed postanowił nagle przemówić, przerywając ciszę. - Robisz za mnie zadania domowe.

- No tak.

- Muszę ci to jakoś wynagrodzić - uśmiechnął się zawadiacko, unosząc tylko jeden kącik ust. - Może pójdziemy na ten najnowszy film? "Machinę Czasu"?

Czy to propozycja randki?

Czy tylko przyjacielskie wyjścia?

Niezależnie od intencji Jeda chciałem obejrzeć "Machnę Czasu". To była ekranizacja trzeciego tomu jednej z moich ulubionych serii.

- To dobry pomysł.

- Przyszły piątek ci odpowiada?

- Jasne.

Uśmiechnął się szeroko i wrócił do czytania.

- To jesteśmy umówieni.

Na te słowa ogarnęło mnie miłe ciepło.

"Jesteśmy umówieni" - to jakby potwierdzenie domysłów o randce.

Nagle mój telefon zadzwonił, spojrzałem na wyświetlacz - Louise.

- Muszę odebrać.

Chłopak nie odrywając wzroku od podręcznika, pokazał kciuk w górę.

- Jezu, oby to, co chcesz powiedzieć, było ważne.

- Czyżbyś był na randce? - westchnęła, nie oczekując odpowiedzi. - Tylko żartuję. Pamiętaj o tym kursie.

Cholera! Na śmierć o nim zapomniałem, ale nie mogła się o tym dowiedzieć.

- Pamiętam.

- Jasne, nie wiem, gdzie sobie polazłeś, ale lepiej dla ciebie jak wrócisz przed szesnastą w garniturze.

Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna.

- W garniturze?

- Miałeś go kupić tydzień temu, idioto!

Pamiętałem, miałem to zrobić po korepetycjach, ale wypadło mi z głowy. Czas ponownie skłamać.

- I kupiłem.

Jej głos się uspokoił.

- Masz go przy sobie?

- Oczywiście. Uprzedzając pytania, nie, nie pogniótł się.

- Lepiej, żeby tak było.

Rozłączyła się.

- Cholera! – wykrzyknąłem, zapominając, że nie jestem w swoim pokoju.

Jed uniósł głowę i spojrzał w moje oczy.

- Kto to?

- Louise.

Westchnął.

- Pozwól mi zgadnąć - zapomniałeś o kursie dobrych manier?

- Skąd wiesz?

- Kiedy na niego narzekałeś, podawałeś dzisiejszą datę.

- Mogłeś mi powiedzieć.

- Przecież się nie spóźnisz, do szesnastej jest jeszcze kupa czasu.

- Nie zdążę kupić garnituru.

Zaśmiał się, nie próbując nawet udawać współczucia.

- O tym też zapomniałeś?

- Ona mnie zabije!

- Nie, jeśli załatwisz sobie ubranie.

- Jeśli nie masz garnituru, zostanę wydziedziczony i pewnie zamordowany we śnie.

Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i podszedł do szafy. Otworzył ją i wyjął najprawdziwszy garnitur! Biała koszula, czarna marynarka, eleganckie spodnie - wszystko wyprasowane i powieszone na wieszaku.

- Nie wierzę. Jesteś cholernym cudotwórcą!

Chłopak uśmiechnął się skromnie i podał mi ubranie.

- Został mi po pogrzebie babci - wzruszył ramionami. - U ciebie będzie mu lepiej.

- Noszenie garniturów pogrzebowych jest trochę makabryczne, ale i tak jestem ci niezmiernie wdzięczny.

Zaśmiał się.

- Nie ma problemu, ale lepiej sprawdź, czy pasuję, jesteś trochę szerszy niż ja.

- Sugerujesz, że jestem gruby?

- Nie śmiałbym.

Uwierzyłem mu.

- Przymierzę go.

Jed z powrotem usiadł na łóżku, powracając do nauki. Nawet na mnie nie patrzył. Mimo tego wstydziłem się rozebrać (tym bardziej po jego wyznaniu).

Przezwyciężyłem strach i ściągnąłem koszulkę.

Oczy Jeda uniosły się, natrafiając na moje. Natychmiast cofnął wzrok, gdy uświadomił sobie, że to widziałem.

Nie dał po sobie poznać zakłopotania. Nie zarumienił się, nigdy tego nie robił.

Założyłem koszulę i ostrożnie zapiąłem guziki. Była zdecydowanie za mała. Na szczęście mogłem wytrzymać. Wciągnąłem spodnie, narzuciłem na ramiona marynarkę i przygładziłem włosy. Teraz żaden savoir-vivre nie był mi straszny.

- I jak wyglądam?

Jed spojrzał na mnie, odkładając książkę. Podniósł brew. (Tylko jedną! Jak on to zrobił?)

- Wyglądasz... - zaczerpnął powietrza szukając odpowiednich słów - inaczej.

- Zwykle nie chodzę w garniturach. Pytam, czy jest dobrze.

Zaśmiał się z niewiadomych powodów.

- Jest bardzo dobrze, mógłbyś się tak częściej ubierać.

Pomysł przychodzenia codziennie do szkoły w garniturze był zabawny i nie do zrealizowania.

- Zapomnij.

Uśmiechnął się tajemniczo.

- Jeszcze zobaczymy - westchnął. - To chyba nie jest twój rozmiar.

Miał rację. Było mi cholernie niewygodnie, ale chyba dam radę wytrzymać na kursie.

- Zostań w nim, może się przyzwyczaisz. - poradził mi.

To był dobry pomysł. Spróbowałem zgrabnie usiąść na łóżko obok Jeda, nie zginając kolan.

Nie udało się. Praktycznie zwaliłem się na podręcznik do historii.

- Uważaj na Napoleona!

Wyciągnąłem książkę spod tyłka i podałem go Jedowi.

Spojrzałem na zegar ścienny, pokazywał czternastą czterdzieści. Następny autobus miałem o piętnastej, gdybym pojechał późniejszym, nie zdążyłbym na szesnastą do domu.

- Muszę już iść.

- Wiem.

Milczeliśmy, patrząc sobie w oczy.

Nasze twarze dzieliły milimetry.

Mógłbym go teraz pocałować. Delikatnie musnąć wargami jego delikatne usta. Wpleść dłonie w burzę włosów.

W ciszy rozległ się głośny jak nigdy wcześniej dzwonek SMS.

Jezu! Czemu w takiej chwili?

Z niechęcią odsunąłem twarz od Jeda, czując rumieniec na policzkach.

On nic sobie z tego nie robiąc, wrócił do czytania.

Zerknąłem na telefon.

"Mam nadzieję, że mnie nie wystawisz."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro