Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział "Brak manier" część II

Gdy wychodziłem z sali szybkim krokiem, czułem na sobie spojrzenie wszystkich zgromadzonych osób. Nie patrzyłem na boki. W końcu minąłem drzwi i wypadłem na zewnątrz.

Dopiero gdy uspokoiłem myśli zdałem sobie sprawę, w jakie gówno wpadłem. Do zakończenia zajęć zostały 2 godziny, byłem na totalnym zadupiu i nie miałem auta. Powrót do domu na piechotę zająłby mi godzinę. Było zimno, padał śnieg, więc mógłbym zamarznąć w garniturze.

Wniosek był jeden: sam do domu nie dotrę.

Wyjąłem telefon i wybrałem numer do Louise. Miała prawo jazdy i mogła mnie podwieźć.

Odebrała po czwartym dzwonku.

- D? - jej głos zachrypł, jakby od płaczu.

Ledwo ją słyszałem, w tle grała głośna muzyka. Musiała być na imprezie.

- Możesz mnie zabrać do domu?

- Nie.

Rozłączyła się.

To by było na tyle, jeśli chodzi o siostrzaną pomoc. Następny na mojej liście osób z samochodem był Frank. Zadzwoniłem do niego, modląc się, by nie był na tej samej imprezie. Odebrał, mówił normalnie i w ciszy.

- D? Nie miałeś być na tym kursie z Michael? - był odrobinę zaniepokojony.

- Wywalili mnie z niego.

W słuchawce rozbrzmiał jego śmiech, zignorowałem to i przeszedłem do sedna sprawy.

- Przyjedziesz po mnie?

Nie wahał się nawet chwili.

- Jasna sprawa. Zaraz będę. Wszystko dla faceta, który sprawił, że Jane mnie pokochała.

Rozłączyłem się.

Odetchnąłem parę razy zimnym powietrzem i uspokoiłem myśli. Musiałem się czymś zająć.

Odpaliłem grę na telefonie. Była zajmująca tylko przez chwilę. Było mi cholernie zimno i nudno.

Bez głębszego zastanowienia wybrałem numer Jeda. Odebrał prawie natychmiast. I znów usłyszałem w tle głośną muzykę i irytujące dźwięki wydawane przez nastolatki. Jed był na imprezie. Oczywiście miał do tego pełne prawo, ale...

- Richard - przywitał mnie swoim głębokim głosem, który był odrobinę bardziej zniekształcony niż zwykle, jakby Jed miał problemy z poprawnym wypowiadaniem słów - nie powinieneś się teraz uczyć tańca? To może nam się przydać w przyszłości.

Zyskałem pewność, że był na imprezie. Zakrapianej procentami imprezie. Mimo to nie chciałem kończyć tej rozmowy, każdy staje się szczerszy pod wpływem alkoholu i miałem nadzieję wyciągnąć od Jeda jakieś informacje. Nie pozostawało mi nic innego, jak normalna rozmowa i ignorowanie pijackiego bełkotu.

- Wywalili mnie - przyznałem szczerze.

Zaśmiał się śmiechem bardziej niekontrolowanym niż zwykle i chrumknął na końcu, bardzo mnie to rozczuliło.

- Strzeliłeś w partnerkę jedzeniem? - spytał po paru sekundach, dalej rozbawiony.

- Nie, zaśmiałem się tylko - westchnąłem głęboko. - Teraz stoję i zamarzam w śniegu na pustkowiu.

W słuchawce zapadła cisza.

- Jak chcesz mogę po ciebie przyjechać, nie sam, ale coś wymyślę - w jego głosie usłyszałem troskę i... czułość.

Z wrażenia zaparło mi dech. Jed chcę przyjechać po mnie, rezygnując z imprezy, tylko dlatego, że jest mi zimno. To było niesamowite i zbyt wielkoduszne, bym mógł się zgodzić.

- Nie trzeba - odparłem.

- Nalegam - nie chciał dać za wygraną. - Jest bardzo zimno.

- Już sobie zamówiłem rycerza na lśniącym koniu - zażartowałem, by rozluźnić atmosferę.

Jed się nie zaśmiał.

- Rycerz? - spytał dziwnym tonem. Był zazdrosny?

- Mój przyjaciel, Frank się nazywa - milczenie się przedłużało - Ostatnio wyswatałem go z dziewczyną, w której był zakochany. Teraz chcę mi za wszelką ceną pomagać.

Wręcz wyczułem ulgę płynącą od Jeda. Definitywnie był zazdrosny o Franka. (Wcale nie dlatego że był pijany). Zmieszało mnie to.

Jego głos przerwał moje zmyślenie:

- Jakia jest twoje ulubiona potrawa?

Nie byłem przygotowany na takie pytanie. Nie miałem pojęcia, czemu jego spowity alkoholem umysł mi je zadał, ale zgodnie z zasadą normalnej konwersacji musiałem odpowiedzieć.

- Nie wiem, czekolada?

Zaśmiał w ten uroczy sposób.

- Też ją uwielbiam, ale pytałem o bardziej złożone danie. Nie możemy jeść czekolady jako posiłku.

- Pizza?

- Nie wolałbyś czegoś bardziej wykwintnego? Co powiesz na sushi?

Jego pytania były coraz bardziej podejrzane.

- Nigdy nie jadłem sushi - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Nie jest za późno by to naprawić.

Czyżby Jed planował naszą randkę-nie randkę?

Klakson auta wyrwał mnie z rozmyślań na ten temat. Rozejrzałem się i zauważyłem starą furgonetkę Franka, stojącą zaledwie parę metrów dalej.

- Muszę już kończyć. Mój heteroseksualny rycerz przyjechał - wyszeptałem w słuchawkę tak, by Frank nie usłyszał.

- To ja jestem twoim rycerzem - wyszeptał w odpowiedzi Jed. - A ty, moją cnotliwą księżniczką, która nigdy nie miała miecza w dłoni.

Zrobiło mi się gorąco.

- Jed, nie bądź sprośny.

- Sprośny ja dopiero mogę zacząć być - Jęknął sugestywnie. - Obaj wiemy, że podoba ci się jak mówię do ciebie brzydko.

Spojrzałem w stronę auta, ale nie ruszyłem się z miejsca. Głęboki głos Jeda mną zawładnął.

- Myślisz, że nie wiem jak na mnie patrzysz? - przerwał, pozwalając mi się zarumienić.

Jęknąłem w myślach, czerwieniąc się jeszcze bardziej - te sugestie były podniecające.

- Coś nie tak? Odebrało ci mowę? Tak mocno na ciebie działam? - zniżył głos, wprawiając go w drżenie. - Gdybyś tu tylko był...

Przełknąłem ślinę i wbrew woli wyobraziłem sobie jak mogłoby się to potoczyć w jego pokoju. Jego dłonie na moim ciele, usta na wargach.

Klakson ponownie rozbrzmiał. Zignorowałem go.

- Jed? - spytałem nieśmiało - Czy my idziemy na randkę?

Zaśmiał się i przerwał połączenie, zostawiając mnie z bijącym sercem i wielkim rumieńcem na twarzy. Miałem ochotę się uszczypnąć, ta rozmowa wydawała się snem. Skąd u Jeda brała się odwaga do mówienia TAKICH rzeczy? To na pewno przez alkohol.

Klakson kolejny raz zatrąbił. Tym razem nie zignorowałem go i ruszyłem w stronę auta. Bez słowa usiadłem na przednim siedzeniu i zapiąłem pasy. Frank spoglądał na mnie z uśmieszkiem, ale nic nie mówił. Ruszyliśmy.

Wpatrywałem się w okno myśląc o właśnie przeprowadzonej rozmowie. Moje rozmyślania przerwał głos Franka:

- Z kim rozmawiałeś? - spytał, jakby od niechcenia. - Cały czas się uśmiechałeś i rumieniłeś.

Spodziewałem się takiego pytania i byłem na nie gotowy. Frank zasługiwał na prawdę.

Spojrzałem mu w oczy, byłem gotowy na wyznania. Czułem, że to odpowiedni moment i po prostu musiałem to zrobić. Strach przychodził falami, ale zwalczyłem go i zacząłem mówić z zaciśniętymi pięściami.

- Jeszcze nikomu nie mówiłem, ale zdałem sobie z tego sprawę niedawno i musiałem sam sobie wszystko ułożyć - urwałem nie wiedząc, co powiedzieć dalej, Frank nie był szczególnie inteligentny i mógł nie zrozumieć, gdybym zaczął owijać w bawełnę. - Podobają mi się chłopcy.

Jego wyraz twarzy nie zmienił się nawet na sekundę. Moje serce zamarło, wyobrażałem sobie raz po raz, jak wyrzuca mnie z auta i wyklina, i obraża, i upokarza.

- Wiedziałem o tym - jego słowa, wcale nie będące szykanami, przerwały moje milczenie

- Od jak dawna wiesz?

Chłopak wzruszył ramionami, uśmiechając się skromnie.

- To było oczywiste od zawsze. Próbowałem cię jakoś zmusić do tego wyznania, ale mi się nie udawało.

Czyli on znał moją seksualność zanim ja ją poznałem? Czy to w ogóle było możliwe?

- Jak do tego doszedłeś? - Czyżbym wysyłał niewidoczne dla siebie sygnały gejowatości?

- Nie wiem, to było oczywiste. Ty się za bardzo zastanawiasz się nad wszystkim by dostrzec oczywistości.

Byłem pod ogromnym wrażeniem, tego się po Franku nie spodziewałem, prędzej Michael mogłaby się domyśleć.

- Nie przeszkadza ci to? - Musiałem to wiedzieć.

Frank spojrzał na mnie, wykrzywiając usta w grymasie zdziwienia.

- Co miałoby mi przeszkadzać?

Czasami ignorancja Franka była zabawna.

- Niektórym ludziom przeszkadzają osoby kochające ludzi tej samej płci - spróbowałem mu to jakoś prosto wyjaśnić.

Zmarszczył się jeszcze bardziej.

- Czemu? Jakie to ma znaczenie, kto się w kim kocha? Ja kocham Jane, ty jakiegoś chłopaka i co ludziom do tego?

Uwielbiałem jego naiwne pojmowanie rzeczywistości, można było przy nim zapomnieć o niesprawiedliwości świata.

- Nie każdy tak myśli - wyjaśniłem mu. - Nie mam pojęcia czemu, ale niektórzy uważają, że to niedobre.
- Nie wiedziałem o tym - wymruczał, drapiąc się po głowie. - Nie musisz mi mówić o swoim chłopaku, jeśli nie chcesz.

- Nie mam chłopaka - zapewniłem go, zaprzeczając sensowi wypowiedzi rumieńcem.

Frank nie wyglądał jakby mi wierzył.

- Kim jest Simon?

Nie miałem pojęcia, o czym mówił.

- Jaki Simon? Nie znam nikogo o takim imieniu - mówiłem w pełni szczerze.

- Bredziłeś o nim, kiedy byłeś pijany.

Jęknąłem. Czy ten jednorazowy występek będzie ciągnął się za mną przez wieczność?

- Jedyny chłopak, z którym łączy mnie jakakolwiek relacja, nie licząc ciebie, ma inaczej na imię.

Frank wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Więc przyznajesz, że jest jakiś chłopak?

Miał mnie. Teraz nie mogłem się wycofać.

- Tak, ale jak na razie do niczego nie doszło.

Przeniósł triumfalne spojrzenie na drogę, po czym ruchomił silnik i ruszył. Prowadził świetnie, prawo jazdy miał już od dwóch lat i ani jednej stłuczki.

- Jak ma na imię? - rzucił jakby od niechcenia, nie odwracając wzroku.

Nie wahałem się nawet sekundy, raz podjętej decyzji nie można było cofnąć.

- Jed.

Uśmiechnął się szeroko, rzucając mi krótkie spojrzenie.

- Jest przystojny?

Miałem ochotę zapaść się pod ziemię i na zawsze już zniknąć, by nie musieć odpowiadać na to idiotyczne pytanie.

Z drugiej strony: czemu miałbym na nie odpowiadać? Frank już powiedział, że to mu nie przeszkadza i mógłbym mu wychwalać urodę Jeda. On robił to z Jane, spędziłem godziny słuchając o jej zębach, jakie to są słodkie i krzywe.

- Tak - odpowiadam, przypominając sobie Jeda w całej okazałości. - Jest cholernie przystojny. On... - Przerywam zdając sobie sprawę, że nie powinienem mówić więcej. Miałem ochotę opisywać urodę Jeda przez całe życie, ale się powstrzymałem.

Frank spojrzał na mnie z zawodem w oczach, gdy przestałem mówić.

- Nie chcesz mi o nim mówić?

Jasne, że chciałem, całemu światu chciałem o nim opowiedzieć, ale nie powinienem. Nie mogłem.

- Chcę o nim posłuchać - Frank zdawał się dokładniej wiedzieć, co się dzieje w mojej głowie.

Nie wahałem się drugi raz, wypełniłem auto słowami. Powietrze było od nich ciężkie, każda litera zdawała się pozostawiać na ziemi ślad. Nie mogłem przestać mówić, opisując wszystko. Poczynając od szmaragdowego wiru, kończąc na kocie ze "Zmierzchu". Dopiero, gdy słowa mnie opuściły zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz przyznałem się do swoich uczuć, nigdy nie zrobiłem tego nawet przed samym sobą. Czułem się wolny, pozbawiony wszelkich trosk. Ze słowami opuściły mnie wątpliwości.

- To najpiękniejsza mowa, jaką słyszałem. - Frank przypatrywał mi się w zupełnie nowy sposób, jakby nagle dostrzegł mnie w zupełnie innym świetle. Pewnie właśnie tak było. - Chętnie poznam osobę, o której tak mówisz.

Uśmiechnąłem się mimowolnie. Dawno nie byłem tak szczęśliwy jak teraz. W obliczu chęci śpiewania mały uśmiech był niczym. Zwariuję, jeśli nie powiem komuś o moim wielkim oczyszczeniu.

Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Jeda.

"Jestem szczęśliwy."

Kliknąłem wyślij z wielkim uśmiechem. Po sekundzie telefon zabrzęczał

"Cieszę się razem z tobą, ale, o co chodzi? Przepraszam za to, co mówiłem. Jestem straszliwe uchlany (to przez moją kumpelę, założyliśmy się, kto wypije więcej wódki i wygrałem) nie mogłem się powstrzymać. Już nawet nie pamiętam, co mówiłem. Już trochę się ogarnąłem. Nie bierz tego na poważnie. Przepraszam. "

Frank zaglądał mi przez ramię. Gdy dostrzegł, że mu się przyglądam natychmiast wbił wzrok w jezdnie, udając, że nie czytał moich SMS'ów. Zignorowałem to.

"Nie ma problemu. Nawet przez sekundę nie myślałem, że mówisz na poważnie. Stało się to, że wyszedłem z szafy przed moim rycerzem."

"I bardzo dobrze, moja księżniczko."  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro