Sprawa czerwonej damki
Sonia niemal wybiegła z domu, jak zwykle zaspała na poranny autobus. Dopiero klakson samochodu wybudził dziewczynę z błogiego snu. Teraz musiała pedałować, ile miała sił w nogach na swojej wysłużonej, czerwonej damce. Pędziła przed siebie, czując wiatr we włosach, których rano i tak nie zdążyła rozczesać. Właściwie miała czas jedynie na ubranie się i porwanie w biegu drugiego śniadania, które włożyła do żółtego plecaka.
Uczennica pokonywała kolejne zakręty, modląc się, by pani Twardek spóźniła się na swoją lekcję. Szanse na to były marne, gdyż nauczycielka ceniła sobie punktualność, której wymagała od siebie i innych. Sonia należała do osób spóźnialskich, jeśli gdzieś przybyła na czas, to tylko dlatego że ktoś podał jej wcześniejszą godzinę.
Zsiadła z roweru, po czym przypięła go do stojaka. Wbiegła do szkoły, woźny oczywiście zwrócił jej uwagę, jak co rano, lecz nie przejęła sie tym zbytnio. Dzwonek na lekcję dopadł ją na schodach. Do klasy miała jeszcze dwa długie korytarze. Jej tenisówki uderzały miarowo o wykładzinę. Dyszała ciężko, gdy zapukała do drzwi sali.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? – zapytała nauczycielka, kiedy ujrzała Sonię.
– Przepraszam za spóźnienie – wyszeptała, siadając w swojej ławce.
Lekcja polskiego dłużyła się Soni. Z rozmarzeniem spoglądała przez okno. Nie mogła się doczekać końca dnia, gdyż oznaczało to początek majówki, a zatem cztery dni wolne od szkoły, które zamierzała spędzić ze swoimi przyjaciółmi.
Upragniony dzwonek wyrwał dziewczynę z rozmyślań. Wyszła razem z innymi na krótką przerwę.
– Jak się masz, panno Spoźnialska? – zapytał Jarek, podchodząc do Soni.
– Jak zwykle spóźniona. Gdzie Piotrek?
– Tam stoi. Z tą nową, jak jej tam, Amelia, Alina... Właśnie Arleta – odparł. – Jeszcze z nią nie rozmawiałem.
– Wydaje się miła – rzekła Sonia.
Razem z Jarkiem podeszli do kolegi, który opowiadał o filmie, który widział ostatnio w kinie.
– On może tak godzinami – wtrąciła się. – Jestem Sonia.
– Arleta – przedstawiła się – miło mi.
– Piotrek. – Wyciągnął w jej stronę dłoń, którą blondynka przyjęła i kilka razy potrząsnęła.
Jednak rozmowa nie trwała długo, gdyż zadzwonił dzwonek wzywający ich na kolejną lekcję. Niechętnie ruszyli z powrotem do sali, by usłyszeć zachwyty nauczycielki na temat ,,Krzyżaków" Sienkiewicza.
Lekcje upłynęły im w powolnym oczekiwaniu na kolejne przerwy, by wreszcie usłyszeć ostatni dzwonek przed majówką. Wyszli z sali po zapisaniu zadania z matematyki. Radośnie opuścili mury szkoły.
– Poczekajcie chwilę, tylko wezmę rower – rzuciła Sonia. Spojrzała na stojak, przy którym zostawiła damkę. Jednak jej środka transportu nie było.
– Sonia, pospiesz się! – krzyknął do niej Piotrek.
– Nie ma go!
– Jesteś pewna, że tutaj go zostawiłaś? – zapytał Jarek, podchodząc z przyjaciółmi do zdenerwowanej dziewczyny.
– Pewnie, że jestem. Zawsze go tutaj zostawiam – zapewniła.
– Spójrzcie – rzekła Arleta, podnosząc przecięty łańcuch.
– Przecież to mój. Ktoś ukradł mój rower. Jak ja to wytłumaczę rodzicom?
– To nie twoja wina. Znajdziemy winnego – zapewnił Jarek.
– Znowu naczytałeś się tych swoich kryminałów? – zapytał Piotrek.
Jarek skrzyżował ręce na piersi i z entuzjazmem odpowiedział:
– Przecież to świetna przygoda. Nie mówcie, że nie chcecie rozwiązać prawdziwej sprawy.
– Mnie nie obchodzi jakaś tam przygoda. Chcę odzyskać mój rower, a nie wierzę, że policja się tym przejmie – odparła Sonia, stając po stronie kolegi.
– Mnie namawiać nie musisz – dodał Piotrek. – A ty, Arleto?
– I tak nikogo innego tu nie znam. Wchodzę w to.
– Za chwilę autobus nam odjedzie – zauważyła Sonia.
– Powiedziała panna Spoźnialska – odparł Jarek, ale ruszył za dziewczyną. Piotrek i Arleta dołączyli do nich. W ostatniej chwili dobiegli do zamykających się drzwi pojazdu. W środku autobusu panował zaduch. Sonia trzymała się poręczy, przysłuchując się rozmowie Piotrka i Jarka, którzy dyskutowali od czego rozpocząć śledztwo.
– W kryminałach zawsze zaczyna się od przejrzenia kamer z monitoringu, bo śladów żadnych nie było – powiedział Jarek.
– Jak nie? – wpadła mu w słowo Arleta. – A to co? – zapytała, pokazując przecięty łańcuch.
– To nic nam nie wnosi do sprawy – zbył ją chłopak. Arleta tylko wzruszyła ramionami.– Z monitoringu dowiemy się, kto to zrobił.
– Naprawdę myślisz, że pozwolą nam na niego spojrzeć? Przecież jesteśmy tylko dzieciakami – odparł Piotrek. – Lepiej zapytać naszych znajomych, czy czegoś nie widzieli albo woźnego, on ma na wszystko oko.
– W sumie brzmi nie najgorzej. Najlepiej będzie spotkać się po obiedzie pod szkołą. Koło siedemnastej wam pasuje?
Wszyscy zgodzili się na tą godzinę.
– Czyli na siedemnastą piętnaście – szepnął Piotrek do Arlety. – Sonia na pewno się spóźni.
Chłopak nie mylił się, gdyż dokładnie kwadrans po wybiciu piątej popołudniu zdyszana dziewczyna dołączyła do swoich przyjaciół.
– Przepraszam za spóźnienie – wysapała.
– Spokojnie, przyszliśmy dziesięć po siedemnastej. Gdybyś kiedyś przyszła punktualnie, zacząłbym podejrzewać, że podmienili cię kosmici – odparł Piotrek, wzruszając ramionami.
– Bardzo śmieszne.
– Powiedziałaś rodzicom o rowerze? – zapytał Jarek.
– Musiałam, właśnie wróciliśmy z komisariatu. Nie byli zachwyceni – odpowiedziała dziewczyna – ale mnie za to nie winią. Szczególnie że pokazałam im przecięty łańcuch, który znalazła Arleta.
– Chociaż tyle dobrze. W każdym razie miałem chwilę, więc popytałem naszych znajomych, czy widzieli coś podejrzanego – odezwał się ponownie brunet – jednak nic nie zauważyli.
– Nawet ta plotkara Iza? – zapytała Sonia.
– Wiesz, że z nią nie rozmawiam.
– Dalej jesteś zły, że rozpowiedziała wszystkim o kółku szachowym?
– Kółko szachowe? – zapytała zaskoczona Arleta.
Jarek nie wyglądał jej na szachistę. Bardziej powiedziała, że na sportowca. Wysoki, z szeroką klatką piersiową chłopak zawsze chodził w bluzie z kapturem i adidasach.
– Tak, chodziłem na nie przez pewien czas, oczywiście ta wścibska Izka musiała się o tym dowiedzieć.
– Przecież to żaden wstyd.
– Ja to wiem, wy to wiecie, ale wyjaśnij to moim kumplom z drużyny piłkarskiej. – Wzruszył ramionami.
– Dobra, teraz rozumiem.
– Ja zadzwonię – zaoferował Piotrek, wyjmując swój telefon z kieszeni spodni. Wykręcił numer koleżanki. Po kilku sygnałach usłyszał znajomy głos Izki.
– Hejka, co tam? Podobno Soni ktoś ukradł rower, to dlatego dzwonisz? – powiedziała jednym ciągiem.
– Tak, dlatego dzwonię. Wiesz coś?
– Pewnie, że wiem. Z tego, co słyszałam od kumpeli z równoległej klasy, to pod szkołą kręcił się człowiek ubrany cały na czarno.
– A może jakieś szczegóły?
– Wiesz, że nie ma nic za darmo – rozległ się głos w telefonie.
– No weź. Chodzi o rower Soni.
– Dobra, niech ci będzie. Z tego, co wiem to torbę z naszywkami z mang i tatuaż na przedramieniu, ale nie mam pojęcia jaki.
– Dzięki, Izka. Kiedyś wynagrodzę ci to jakoś – rzekł, po czym rozłączył się. Szybko streścił, czego się dowiedział.
Nie musieli długo się namyślać, ruszyli do sklepu z mangami. Nie znajdował się daleko ledwie kilka ulic dalej. Przeszli skrótem przez park, które było jednym z piękniejszych miejsc w mieście. Szerokie alejki pomiędzy wysokimi drzewami o rozłożystych koronach. Ławeczki niedawno zostały wymienione na nowe, wykonane z dębowego drewna i pomalowane lakierem ochronnym zachęcały do przesiadywania długich godzin w park.
Do uszu przyjaciół dobiegały roześmiane głosy dzieci, bawiących się na placu zabaw.
– Pamiętasz, jak kiedyś robiliśmy konkurs, kto zeskoczy dalej z huśtawki? – zagaił Jarek do Piotrka.
– No pewnie, że tak!. Sonia robiła za sędzię.
– Słabo jej szło sędziowanie – zauważył.
– Wcale nie! – zaprotestowała dziewczyna. – Nie moja wina, że skakaliście tak podobnie.
– Wmawiaj to sobie! To oczywiste, że byłem lepszy.
– Co powiesz na małą rywalizację? – zapytał Jarek. – Kto pierwszy pod Mangarnią!
Rzucił się biegiem, a za nim ruszyła reszta. Arleta i Sonia biegły na końcu, próbując dogonić pędzących chłopaków, którzy nie szczędzili sił. Mijali kolejne zakręty.
– Pierwszy! – krzyknęli jednocześnie Piotrek z Jarkiem, dotykając drzwi sklepu.
– Remis – ogłosiły jednocześnie Arleta z Sonią, podbiegając bliżej.
Wkroczyli do sklepu z mangami. W środku unosił się zapach papieru, a kolorowe okładki przyciągały wzrok. Dodatkowo widoczne były inne gadżety z nimi związane na przykład torby czy przypinki. Młody sprzedawca o czerwonych włosach uśmiechnął się do potencjalnych klientów. Podeszli do lady.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
– Mamy dosyć nietypowe pytanie. Czy zna pan mężczyznę, który ubiera się na czarno i ma torbę z naszywkami z postaciami z mang? – zapytał Piotrek.
– Sporo takich osób przychodzi do mojego sklepu.
– Miał też tatuaż na przedramieniu – dodała Sonia.
– W sumie to po co go szukacie? – zapytał sprzedawca, przejeżdżając wzrokiem po zebranych dzieciakach.
– To ciekawa sprawa – odezwała się Arleta. – Z jego torby wypadł pendrive i chcemy mu go zwrócić.
– Możecie mi go dać. Przekażę.
– Wolimy to zrobić osobiście – wyjaśniła dziewczyna.
– Skoro tak, to nie mogę wam pomóc – odpowiedział sprzedawca – a jeśli nic nie kupujecie, to opuśćcie mój sklep.
– Dobra. Już nas tu nie ma – rzekł Jarek pojednawczo.
Wyszli na zewnątrz, po czym usiedli na ławce po drugiej stronie ulicy, skąd mieli widok na wejście do Mangarnii.
– I co teraz? – zapytała Arleta.
– Czekamy. Prędzej czy później się tu pojawi – stwierdził Jarek.
– Oby prędzej – mruknęła Sonia – o dwudziestej pierwszej mam być w domu.
– Wzięłaś poprawkę na swoje spóźnienie?
– A powinnam? Tak naprawdę to dali mi czas do dwudziestej pierwszej trzydzieści, ale dzisiaj wyjątkowo wolę nie dać im pretekstu do kłótni. Są podminowani kradzieżą roweru – wyjaśniła.
– To się zdziwią, że przyjdziesz na czas – zauważył Jarek. – Chcecie lody? Myślę, że trochę tu będziemy... Cofam to – rzekł, widząc wchodzącego do Mangarnii mężczyznę opisanego przez Izę.
– Poczekajmy, aż wyjdzie – zaproponowała Arleta – wolę nie natknąć się na tego sprzedawcę.
– To samo miałem powiedzieć – dodał Piotrek.
Cała czwórka spoglądała w oczekiwaniu na młodego mężczyznę. Bacznie obserwowali wyjście ze sklepu. W końcu ujrzeli tego, na którego czekali, wstali jednocześnie, po czym przeszli na drugą stronę drogi. Młodzieniec zauważył ich i przyspieszył kroku, po chwili zaczął biec.
– Gońmy go! – rzucił Jarek. Nie musiał dwa razy powtarzać.
Rzucili się w pogoń za zbiegiem. Mijali kolejne przecznicę. Nie zatrzymywali się nawet na chwilę. Ścigany schował się w tłumie ludzi na rynku.
– Gdzie jest? – zapytała Sonia, rozglądając się dookoła.
– Tam! – Piotrek wskazał ręką na znikającego za rogiem mężczyznę.
Szybkim krokiem podążali za nim. Starając się, by ich nie zauważył. Ten kilka razy się odwrócił, lecz nie zauważył ukrytych w cieniu dzieci. Uciekinier wszedł do pobliskiego budynku.
– Co robimy? Przecież nie wejdziemy do środka.
– Na korytarz nikt nie zabroni nam wejść – zauważył Jarek – a może coś usłyszymy.
Nie czekał na odpowiedź przyjaciół, tylko wszedł do środka.
– Zostanę na czatach – mruknął Piotrek.
Dziewczyny ruszyły za Jarkiem, który właśnie nadsłuchiwał pod drzwiami.
– ... szczególnie że ktoś cię śledził – usłyszał kobiecy głos.
– Uspokój się, to były tylko dzieciaki i tak je zgubiłem po drodze – odparł mężczyzna.
– Tylko dzieciaki, ale jednak jakoś cię wytropiły. Lepiej mi powiedz, kiedy dostanę mój rower.
– Jest w bezpiecznym miejscu, jutro go dostaniesz – zapewnił.
– Więcej tu nie przychodź i tak wystarczająco ryzykuję.
Jarek wycofał się spod drzwi i razem z dziewczynami opuścili budynek. Piotrek ruszył z nimi, po czym schowali się za zaułkiem. Ujrzeli złodzieja, gdy przechodził wąską uliczką wprost na rynek. Nie musieli długo się namyślać. Ruszyli za nim.
– Liczę, że nas doprowadzi wprost do mojego roweru – rzekła Sonia.
– Oby. Spójrzcie wchodzi do bloku – powiedział Piotrek.
– Pewnie tutaj mieszka – dodała Arleta.
– Proponuje przyjść tutaj z samego rana jutro. Ja i tak muszę już zmykać, jak sądzę wy też – zwróciła się do przyjaciół Sonia, spoglądając na swój zegarek, który wskazywał pięć minut po dwudziestej pierwszej.
– Dobry pomysł – zgodzili się. Po szybkich pożegnaniach ruszyli do swoich domów.
Następnego dnia Jarek zadzwonił do Soni, reszta przyjaciół już znajdowała się na miejscu.
– Gdzie jesteś? Złodziej już wyszedł z domu.
– Właśnie wysiadam z autobusu.
– To nie idź pod blok. Pamiętasz tę lodziarnię koło parku?
– Pewnie że tak.
– Tam jesteśmy. Złodziej ma twój rower i wyraźnie na kogoś czeka – rzekł.
– Pędzę.
Sonia ruszyła biegiem w kierunku parku. Torba obijała się jej o nogi, gdy mijała kolejne zakręty. Pomachała przyjaciołom, gdy ich ujrzała.
– Wreszcie jesteś.
– Wybaczcie, zaspałam. – Wzruszyła ramionami.
– Patrzcie, podeszła do niego jakaś kobieta – odezwała się Arleta.
Jarek wyciągnął telefon i zrobił kilka zdjęć, starając się najlepiej uchwycić ich wygląd.
– Coś mu daje – zauważyła Sonia.
Elegancko ubrana kobieta uśmiechnęła się do mężczyzny, po czym wsiadła na rower i odjechała w swoją stronę.
– I co teraz? – zapytała Arleta.
– Śledzimy ją. Kiedy będziemy wiedzieć, gdzie ukryje rower zadzwonimy po policję – odparł Jarek.
Na efekty nie musieli długo czekać na szczęście, gdyż biegnięcie za rowerem nie należało wcale do łatwych. Dyszeli ciężko, gdy wreszcie się zatrzymała. Schowali się za krzakami.
– Witaj, szefowo – odezwał się jeden z mężczyzn.
– Wpakujcie go na pakę – poleciła – tylko uważajcie, by go nie uszkodzić ani innych rzeczy.
– To się wie. W sumie dlaczego jest taki cenny?
– Wyprodukowano tylko trzy takie rowery na całym świecie. Jego rama została zrobiona ze stopu metali, który nadaje jej niezwykłą wytrzymałość. Jest wart fortunę – odpowiedziała – a teraz wracaj do roboty.
– Jasne, szefowo.
Sonia nie wierzyła w to, co usłyszała. Odziedziczyła go, co prawda po babci, ale ta nigdy nie powiedziała jej, że jest cenny. Piotrek niespodziewanie wyszedł ze swojej kryjówki i ruszył w kierunku ciężarówki. Niestety potrącił metalową puszkę, która leżała na ziemi. Dźwięk sprawił, że mężczyźni i kobieta odwrócili się w jego stronę.
– Łapcie go! – poleciła. Chłopak zaczął uciekać, ale dalej był zmęczony po pogoni za rowerzystką, a złodzieje sprawni, więc wkrótce został złapany. – Zwiążcie go i na pakę z nim. To pewnie jeden z tych dzieciaków, o którym mówił Grzesiek.
Sonia zatrzymała Jarka, który podnosił się zza krzaków, by pomóc koledze.
– Tak mu nie pomożemy. Arleta odejdź na bezpieczna odległość i zadzwoń na policję. Zapamiętaj numery rejestracyjne. Ja z Jarkiem spróbujemy zyskać na czasie.
– Jasne – odparła. Powoli ruszyła w cieniu, by ukryć się za budynkiem.
– Jaki masz plan?
– Szalony – odpowiedziała, po czym zaczęła mu tłumaczyć, co ma robić.
Chłopak zgodził się, po czym przystąpił do działania. Wyciągnął telefon i wyszedł zza krzaków.
– Uśmiech proszę – rzekł, gdy na niego spojrzeli.
– Na co czekacie? Biegnij za nim, a ty pilnuj chłopaka! Z tymi smarkaczami same problemy.
Sonia tymczasem od drugiej strony zakradła się do szoferki ciężarówki. Wiedziała, że bez kluczyków nigdzie nie pojadą. Wyciągnęła je, po czym schowała do kieszeni Wyszła z kabiny i skierowała się w stronę kryjówki. Katem oka ujrzała, jak jeden z mężczyzn prowadzi Jarka. Chłopak starał się wyrwać, ale po kilku słowach mężczyzny przestał. Ten związał go i rzucił obok kolegi.
– Jest z wami jeszcze ktoś? – zapytała kobieta pojmanych.
– Tylko my dwaj – skłamał Piotrek.
Do ich uszu dobiegły przekleństwa, gdy mężczyzna zorientował się, że kluczyki znikły.
– Co się dzieje?– zapytała kobieta, wychodząc z ciężarówki.
– Zabrali kluczyki, nie mamy jak odjechać.
– Czyli musi być co najmniej jeszcze jeden dzieciak. Przeszukajcie teren – rozkazała.
Sonia wiedziała, że prędzej czy później odnajdą jej kryjówkę. Jednak tkwiła dalej, licząc że policja uwierzyła Arlecie i już tutaj jadą.
– Lepiej wyjdź sam, dzieciaku, bo jak cię znajdziemy będzie mniej przyjemnie – odezwał się mężczyzna. Sonia zadrżała, ale nie wyszła z kryjówki. Starała się nie ruszać, pamiętając, że pierwsze co widzi człowiek to właśnie ruch. Siedziała skulona. – Tu jesteś!
– Puszczaj! – krzyknęła, usiłując się wyrwać z rąk oprawcy.
Rozszalałe serce biło jej w piersi, gdy prowadził ją do szefowej. Mogła jej się lepiej przyjrzeć. Blondynka ubrana w czarną długa suknię do pół łydki, blond włosy upięte zostały w eleganckiego koka, a na szyi błyszczał jej naszyjnik, który wyglądał na drogi.
– Oddaj kluczyki! – rozkazała. Sonia wyjęła je z kieszeni i poddała kobiecie. – Bardzo mądrze z twojej strony.Zwiąż ją.
– Co z nimi zrobimy?
– Po drodze się ich pozbędziemy. Tutaj za szybko, by ich znaleźli – odpowiedziała.
Szorstki sznur wbił się w jej nadgarstki, gdy ją wiązał. Zabrali jej też torbę. Wrzucili ją na pakę obok Jarka i Piotrka. Nim zamknęli klapę ujrzała rzeźby i obrazy. Rozległy się syreny, dokładnie w chwili, gdy usłyszała dźwięk włączanego silnika. Po chwili słychać było jedynie zamieszanie, a później klapa się otworzyła. Cała trójka odetchnęła z ulgą, gdy ujrzeli twarz policjanta.
Jeszcze tego samego dnia czwórka przyjaciół złożyła zeznania na komisariacie w obecności rodziców, którzy nie mieli skrupułów przed nałożeniem szlabanów uczestnikom całego wydarzenia. Jednak to wcale nie sprawiło, że ich chęć przygody zmalała, od tej sprawy jeszcze wzrosła, podobnie jak siła przyjaźni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro