Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Komunikat

Właśnie robiłam ciasto, kiedy piosenkę, która leciała w radiu, przerwały jakieś trzaski. Wytarłam ręce w ścierkę. Zaczęłam kręcić gałką w nadziei, że znajdę jakąś stację bez zakłóceń. Wszędzie jednak słyszałam te dziwne szumy. Zrezygnowana chciałam właśnie wyłączyć radio, kiedy wśród zakłóceń usłyszałam kobiecy głos. Niewiele mogłam zrozumieć, więc delikatnie przekręciłam gałką. Teraz słychać było ją wyraźniej.

- ...uciekłam, lecz złapią mnie. To tylko kwestia czasu. Uciekajcie, jeśli możecie. Za trzy dni zabiją wszystkich. Uciekajcie. Nie jesteście już bezpieczni! – Słuchałam tego oniemiała. Czy to był jakiś głupi żart? Brzmiało to wielce niewiarygodnie, wolałam nawet nie myśleć, że to w ogóle może być prawdą.

Po chwili rozbrzmiała na nowo muzyka. Wróciłam do zagniatania ciasta. To lepiło mi się do dłoni. Moje myśli nadal zaprzątnięte były komunikatem radiowym. Nasuwały mi się kolejne pytania. Kim była ta osoba? Skąd uciekła? Czy była z naszego miasteczka? Czy naprawdę wszyscy zginą? Cicho liczyłam, że nie, ale im dłużej o tym myślałam, tym większe miałam wątpliwości.

Do środka wszedł mój mąż. Rozpoznałam go po krokach. Szybkich i pewnych. Odwróciłam się, by go ujrzeć. Ten delikatnie ucałował mnie w usta, co robił codziennie. To był nasz mały rytuał. Pracował w laboratorium, czułam od niego znajomy zapach chemikaliów.

- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś się czymś martwiła?

- Może to głupstwo, ale usłyszałam w radiu komunikat. Mówiła jakaś kobieta, że za trzy dni wszyscy zginą.

- Tyle razy ci powtarzałem, żebyś nie wierzyła we wszystko, co usłyszysz. To z pewnością był jakiś głupi żart – powiedział uspokajająco.

- Chciałabym w to wierzyć, ale jeśli to prawda i wszyscy zginiemy? Wyjedźmy na te trzy dni, tak na wszelki wypadek. Dobrze nam zrobi urlop – poprosiła.

- Wiesz, że w pracy mam teraz urwanie głowy, a po drugie nie dajmy się zwariować. Jest coś na obiad? – zapytał, zmieniając temat.

- W garczku, przygotowałam leczo, jeszcze ciepłe – powiedziała. – Możesz nałożyć. Ja tylko wstawię do piekarnika ciasto i do ciebie przyjdę.

- Dobrze – zgodził się. Włożyłam do brytfanny ciasto, które dopiero co zagniotłam. Drożdżowe, osobiście nie przepadałam, ale Karol uwielbiał ten smakołyk, więc od czasu do czasu go robiłam. Umyłam ręce i ściągnęłam fartuszek.

Mój ukochany spojrzał na mnie. Uśmiechnął się i odsunął dla mnie krzesło. Kochałam go za te małe gesty. Nadal nie mogłam uwierzyć, że zainteresował się mną. Poznaliśmy się na uczelni, zanim zaprosił mnie na pierwszą randkę minęły dwa lata. Zdziwiłam się, nie mogłam opanować emocji, od razu powiedziałam przyjaciółkom. Te nie były zdziwione, wiedziały, że się we mnie podkochiwał od dłuższego czasu.

- Smacznego – powiedziałam, nim zaczęliśmy jeść. Ten podziękował.

Po skończonym posiłku pochwalił moje dzieło kulinarne. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Zabrałam talerze i zaczęłam zmywać po posiłku. Kiedy skończyłam usiadłam przy komputerze, może gdzieś pojawiła się informacja o tym dziwnym komunikacie. Przeszukałam Internet, lecz nic nie znalazłam.

- Kochanie, chyba coś się przypala – powiedział Karol, odrywając mnie od komputera. Wstałam w jednej chwili i pognałam do kuchni. Wyciągnęłam przypalone ciasto z piekarnika. Śmierdziało potwornie. Otworzyłam okno, by przewietrzyć pomieszczenie.

- Chyba nici z drożdżowego – poinformowałam Karola, ten spojrzał na mnie.

- Szukasz informacji o tym komunikacie – stwierdził.

- Zaglądałeś do mojego laptopa? – zapytałam oburzona.

- Tylko zerknąłem, a ty nie powinnaś się tym przejmować. To tylko jakiś głupi żart – odparł.

- Wiesz, jaką ważną rzeczą jest dla mnie prywatność. Ja nie grzebię w twoich rzeczach.

- Ja się tylko po prostu o ciebie martwię.

- Potrafię o siebie zadbać – odparłam. – Idę się przewietrzyć – poinformowałam go. Ten mnie nie zatrzymywał. Po kłótni zawsze musiałam ochłonąć. Karol się do tego przyzwyczaił. Wsiadłam na moją, wysłużoną damkę. Pojechałam prosto do biblioteki.

Bibliotekarki znały mnie już od lat. Przywitałam się z nimi i usiadłam przy komputerze. Tym razem postanowiłam zmienić sposób wyszukiwania. Wpisałam w Google datę, które wypada właśnie za trzy dni, dwudziesty szósty lipca. Wyskoczyły setki wyników. Zawęziłam je, dodając nazwę naszego miasteczka, Elork.

Jeden z artykułów mnie zainteresował. Było tam napisane dokładnie to, co usłyszałam w radiu, ale rozszerzone. Przeczytałam go uważnie trzy razy.

Dnia 26. lipca roku 2020 w mieście Elork androidy zamordują wszystkich ludzi. Aby zrozumieć, dlaczego tak się stanie należy cofnąć się do powodów powstania miasta. Założycielem był znany miliarder Arkadiusz Elork, dyrektor wielkiego koncernu Technologiczne Nowinki.

Celem nie było, jak podawały media, utworzenie bezpiecznego miejsca życia dla rodzin, głównie pracowników, lecz przetestowanie nowego projektu, jakim były androidy. Przeszły one wszelkie testy laboratoryjne, lecz to nie wystarczyło twórcom. Chcieli przetestować je w praktyce, dlatego też utworzyli miasto Elork.

W nim oprócz rodzin prawdziwych ludzi znalazły się też androidy, które zarówno wyglądem, jak i zachowaniem przypominają pierwowzory. Mają jednak cechę, która sprawia, ze mogą zostać ujawnione jako humanoidalne roboty, a mianowicie co tydzień muszą się ładować.

Kilka osób odkryło to, już nie żyją, nie wątpię, że i ja do nich dołączę. Przejdę jednak do meritum. Dnia 26. lipca 2020 kończy sie trzyletni okres próbny. Co za tym idzie dojdzie do pozbycia się wszelkich świadków.

Androidów jest blisko tysiąc. Wraz z nastaniem godziny pierwszej w nocy zaczną zabijać. Będzie to ich ostateczny test, gdyż w przyszłości mają służyć w wojsku. Jeśli ty, który to czytasz, mieszkasz w Elork, to uciekaj nim zamkną miasto.

Najprawdopodobniej za chwilę zniknie ta wiadomość, bo ją znajdą, lecz jeśli w ten sposób mogę kogoś ocalić zaryzykuję. Życzę ci szczęścia, bo będzie ci potrzebne.

Odetchnęłam głęboko próbując uspokoić serce, które biło jak szalone. Musiałam jak najszybciej opuścić bibliotekę. Wyczyściłam historię wyszukiwania i z przyklejonym uśmiechem na twarzy wyszłam na zewnątrz. Zaatakował mnie wiatr, zbierało się na burzę.

W drodze do domu patrzyłam na mijanych ludzi. Poruszałam nogami rytmicznie, wprawiając w ruch koła od roweru. Zastanawiałam się, czy ktoś kogo znam jest androidem. Wiedziałam, że Karol nim nie jest. Znałam go dużej niż trzy lata, poza tym spotkaliśmy się w innym mieście.

Weszłam do domu. Karol siedział na kanapie i oglądał telewizję. Jakiś teleturniej. Nie przywitałam się nawet, tylko ruszyłam do sypialni. Ułożyłam się wygodnie na łóżku. W głowie szalały mi myśli i pytania.

To, co przeczytałam brzmiało nieprawdopodobnie, lecz czy to możliwe, że było prawdą? Nie chciałam w to wierzyć. Próbując odpędzić złe myśli, wzięłam książkę fantasy i zaczęłam ją czytać. Litery latały mi przed oczami, właściwie nie zrozumiałam ani słowa z tego, co przeczytałam. Włożyłam zakładkę do książki, a ją samą odłożyłam na stolik nocny.

Do pokoju wszedł mój mąż. Wyraźnie się niepokoił. Zazwyczaj spędzałam z nim czas, gdy był w domu.

– Nadal się gniewasz?

– Nie, źle się czuję, to wszystko – skłamałam. Ten jednak znał mnie zbyt dobrze i przejrzał moje kłamstwo na wylot.

– Martwisz się tym komunikatem. To na pewno był jakiś głupi żart.

– To nie był kawał. Ja naprawdę wierzę, że coś się stanie. Weź kilka dni urlopu. Pojedziemy w góry, odpoczniemy. Lepiej nie ryzykować – zaproponowałam.

– Kończę ważny projekt, nie mogę teraz sobie pozwolić na rozluźnienie. Tłumaczyłem ci już.

– Wiem, ale zrozum mnie. Ty tego nie słyszałeś, ale ja tak. To brzmiało poważnie. Osoba, która to mówiła wyraźnie się bała – odparłam spokojnie. Karol spojrzał na mnie, a w jego oczach czaił się gniew. Wiedziałam, że muszę dzisiaj przestać drążyć ten temat.

– Rozumiem, ale ty zrozum mnie. Od tego projektu zależy mój awans. Jeśli się uda pojedziemy w góry nawet na dwa tygodnie.

– Dobrze – odpowiedziałam, nie chcąc kłótni. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień.

Zasnęłam dopiero około północy, lecz mój sen nie był spokojny. Obudziłam się około piątej. Wiedziałam, że za półgodziny zadzwoni budzik Karola. Ja mogłam pospać dłużej, gdyż miałam urlop.

Tego dnia zaraz jak wyszedł Karol, wstałam i zjadłam śniadanie. Płatki na mleku, nie były zbyt dobre, ale nie miałam siły, ani chęci, by zrobić coś na ciepło. Postanowiłam się spakować. Rzeczy nie dałam, tak jak zwykle robiłam przy wyjazdach, do walizki, lecz plecaka. Spakowałam też Karola. Wiedziałam, że nie będzie zachwycony, ale wolałam nie ryzykować.

Upłynęło mi na pakowaniu pół dnia. Bałam się, że o czymś zapomniałam. Sprawdziłam wszystko trzy razy. Zadowolona z efektu swoich starań, usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Karol miał wrócić za godzinę. Wiedziałam, że będzie się wściekał, ale byłam gotowa na kłótnię.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się. Karol nigdy nie pukał. Wstałam z kanapy i ruszyłam do wejścia, by zobaczyć, kto tam jest. Przez wizjer ujrzałam dwóch dziwnie wyglądających osobników. Mężczyźni ubrani byli w czarne garnitury, idealnie białe koszule. Na taki upał jaki obecnie panował, było to co najmniej niepokojące.

– Kto tam? – zapytałam.

– Agenci specjalni Dort i Mrowik – przedstawili się. – Czy możemy porozmawiać?

– Nie sądzę, by to był dobry pomysł – odparłam niepewnie. Delikatnie cofnęłam się. Wszystko to było jakieś dziwne. Czy możliwe iż wiedzieli, że szukałam informacji o komunikacie? Na pewno. Może nawet byli androidami.

– Zapewniamy, że nie mamy złych zamiarów. Chcemy tylko porozmawiać – odezwał się jeden z nich. Milczałam. Ruszyłam biegiem do tylnego wyjścia. Oczywiście przewidzieli to. Kiedy tylko znalazłam się na zewnątrz, ujrzałam jednego z nich. Chyba Mrowika, ale nie byłam pewna. Celował do mnie z broni. Podniosłam ręce do góry.

– Obiecujesz, że nie będziesz uciekać?

– Tak – odpowiedziałam niepewnie. Patrzyłam na niego przerażona. Czułam się taka bezsilna. W tej chwili usłyszałam kroki. To drugi z agentów do nas dołączył, prowadził Karola. Mój maż był blady jak ściana. Z jego nosa spływała krew.

– Nic ci nie jest, kochanie? – zapytałam, bo tylko na to się odważyłam.

– Cisza! Idziemy. Wchodźcie do środka – rozkazał Mrowik. Karol ruszył tuż przede mną. Rozkazali nam usiąść na kanapie. Sami usadowili się na taboretach przed nami. Ręką poszukałam dłoń Karola. Chwyciłam ją, by choć odrobinę dodać mu otuchy, ale też samą siebie uspokoić.

– Czego od nas chcecie? – zapytał Karol.

– Zadamy wam kilka pytań. Czy słyszeliście komunikat?

– Nie, dajcie nam żyć w spokoju – odpowiedział mój mąż. Nie tylko ja zauważyłam, że skłamał.

– Zapytam jeszcze raz. Czy słyszeliście komunikat?

- Ja słyszałam – odezwałam się. Karol spiorunował mnie spojrzeniem. – Ale to był tylko głupi żart.

– To dziwne, że się spakowaliście – odezwał się agent Dort, podnosząc do góry jeden z plecaków wypełniony moimi ubraniami i innymi rzeczami.

– Mam urlop chciałam go wykorzystać – odpowiedziałam. – To chyba nie jest zabronione?

– Pewnie bym w to uwierzył, gdyby nie to, że szukałaś wiadomości o tym komunikacie. Czego się dowiedziałaś?

– Niczego. Błagam wypuście nas – poprosiłam. Mój głos załamał się, gdy pomyślałam, że oni mogą nas zabić.

– Nie potraficie kłamać, oboje. Nie brońcie się, to nie zaboli – powiedział Mrowik, podchodząc bliżej nas. Po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Przytuliłam się do Karola. Dobrze, że przynajmniej nie umrę sama. Poczułam ukłucie, gdy wbili w moje ciało igłę. Błogo odpłynęłam w ciemność.

Obudziłam się w swoim łóżku. Obok mnie leżał Karol. Słodko spał. Czy to był sen? To wszystko wydawało się takie realne. Powoli wstałam, by nie zbudzić Karola. Było przed piątą. Słońce powoli wstawało. Jego promienie oświetliły mi drogę do pokoju dziennego. Sprawdziłam datę. Dwudziesty trzeci lipca. Odetchnęłam głęboko. To był tylko sen.

– Wstałaś już? – zapytał jeszcze zaspany Karol.

– Miałam jakieś koszmary – odpowiedziałam. – Kochanie, wiesz, że cię kocham? – powiedziałam, podchodząc bliżej. Nasze usta złączyły sie w pocałunku.

– Wiem, ja ciebie też. Zrobisz mi dzisiaj drożdżowe? – poprosił.

– Oczywiście – odpowiedziałam. Przypomniałam sobie, że to właśnie je piekłam we śnie. Czyżby był proroczy? Postanowiłam dzisiaj nie włączać radia. Tak na wszelki wypadek.  

Hejka, słodziaki! Kolejne opowiadanie wleciało. Trochę tajemnicze, ale oto chodziło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro