Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Noc

Była trzecia w nocy. Na zewnątrz szalała burza. Pioruny uderzały w najwyższe drzewa w okolicznych lasach. Ponieważ był to czas pełni, Lucy nie mogła spać. Siedziała w kuchni pijąc ciepłe mleko mając nadzieję, że to w jakiś magiczny sposób sprawi, że jej organizm podda się Objęciom Morfeusza. Skoro działało na babcię to może i jej pomoże. Nagle wraz z uderzeniem kolejnego pioruna drzwi w przedpokoju się otworzyły, a w nich stanęła kobieta. Była ubrana w koszulę nocną do ziemi, która teraz przemoczona do ostatniej niteczki przywarła do jej ciała, a na ramiona miała narzuconą skórzaną kurtkę. Trzymała się kurczowo za duży i okrągły brzuch. Od razu dziewczyna rozpoznała Marię - młodą sąsiadkę. Kiedy się wprowadziła Maria była już w trzecim miesiącu ciąży. Jej mąż dbał o nią i byli szczęśliwi we dwoje, a gdy dowiedzieli się, że będą mieli dziecko nie rozmawiali o niczym innym niż tylko o przyszłości jaka czeka ich pierworodnego. Snuli marzenia, że zostanie lekarzem, a może aktorem. Myśleli o tym jak dadzą mu na imię, przekomarzając się ciągle i nie mogąc zdecydować. W tamtej chwili jednak Maria w niczym nie przypominała tej roześmianej i zawsze bujającej w obłokach dziewczyny z sąsiedztwa.
- Nie czuje go! - wykrzyczała, a w jej głosie słychać było, że płacze. - Nie czuję mojego dziecka!
Lucy natychmiast wstała i zamknęła drzwi, przez które już zaczynała wlewać się woda. Zanim zdążyła się odwrócić usłyszała trzask. Maria osunęła się na podłogę zrzucając ze stołu kubek z mlekiem. Lucy podbiegła do kobiety i podniosła jej głowę.
- Babciu! Babciu, szybko, pomocy! - krzyknęła Lucy. Zupełnie nie wiedziała co ma zrobić. Jej dłonie się trzęsły, głos drżał. Babcia wyszła z pokoju zawiązując w pośpiechu szlafrok.
- Lucy, czy to Maria? Co się tu stało? - pochyliła się nad nieprzytomną ciężarną - Połóż ją na kanapę, a ja dzwonie po Williama.
Staruszka odeszła, ale dziewczyna nie była w stanie zrobić czegokolwiek. Wpatrywała się w zapadnięte oczy Marii i sine usta. Jeszcze wczoraj kobieta odwiedziła ją i Lucy miała okazje dotknąć jej brzucha. Poczuła jak maleństwo porusza się w łonie swojej matki i radośnie przebiera nóżkami. Jasnowłosa podniosła dłoń i położyła ją na brzuchu Marii. Nic. Nie czuła nic pod palcami. Dziecko nie poruszało się tak jak wczoraj. Lucy w coraz większej panice zaczęła przesuwać dłonią jakby szukając jakichkolwiek oznak życia. Bezskutecznie. To dopiero ocknęło ją z amoku. Pochyliła się obok kobiety i przełożyła jej ramię przez swój kark, próbując jak najdelikatniej dźwignąć ją z podłogi. Kładła właśnie ciężarną na kanapę, kiedy do salonu wróciła babcia.
- Telefon nie działa. Musiało pozrywać linie telefoniczne.
Lucy od razu wiedziała co musi zrobić.
- Zostań z nią. Pobiegnę do pana Williama i sprowadzę pomoc.
Babcia nawet nie próbowała zatrzymać dziewczyny. Podeszła do Marii i okryła ją kocem. Lucy założyła na siebie żółty sztormiak i kalosze pod kolor, a następnie wybiegła z domu. Kiedy otworzyła drzwi od razu poczuła przeszywający chłód jaki niosła ze sobą burza. Wyszła na zewnątrz i od razu zauważyła jakie zniszczenia przyniósł ze sobą ten wytwór natury. Wielka gałąź leżała w miejscu, gdzie wcześniej stał płot. Lucy przyspieszyła kroku, co nie było łatwe, bo wiatr wraz z deszczem wiejący prosto w twarz dziewczyny uniemożliwiał bieg. Przez ulewę widoczność była utrudniona i Lucy ledwo widziała swoje stopy. Po omacku zmierzała w stronę, gdzie jak sądziła znajduje się dom pana Williama. W myślach widziała tylko twarz Marii co motywowało ją do dalszego marszu. Nagle dziewczyna runęła jak długa na ziemię. Poczuła tylko ostry ból w łydce. Rozejrzała się w poszukiwaniu przyczyny upadku. Skrzynka pocztowa należąca do Marii i jej męża przewróciła się i połamała. Lucy znów poczuła przeszywający ból. Z nogi sączyła się krew. Musiała rozerwać skórę o wystający, metalowy element skrzynki. Nie miała jednak czasu dłużej nad tym rozmyślać. Podniosła się i ruszyła dalej wzdłuż linii płotów. Minie jeszcze jeden dom i będzie na miejscu. Burza jakby powoli odpuszczała. Wiatr zaczął ustawać. Lucy zauważyła w ciemnościach znajome żółte ogrodzenie. Pomimo, że dziewczyna lekko kulała znów przyspieszyła kroku i po chwili znajdowała się pod drzwiami gdzie mieszkał Kevin z dziadkiem. Dopadła do drzwi i w duszy dziękowała, że przed frontowym wejściem Roberts'ów jakiś czas temu zbudowano małą sień, która teraz chroniła Lucy przed deszczem. Dziewczyna zaczęła walić w drzwi mając nadzieję, że burza jej nie przygłuszy. Po chwili drzwi ustąpiły i Lucy bez pytania wtargnęła do środka. Miała ochotę, jak najszybciej skryć się przed szalejącą nawałnicą. Dopiero w środku dziewczyna zauważyła kto ją wpuścił. Przed jej oczami rysował się obraz jakiego w życiu by się nie spodziewała zobaczyć w tym domu i tym bardziej w takich okolicznościach. Alice. Stała tam, ubrana w za dużą, męską koszulkę, którą od razu Lucy rozpoznała, jako koszulę należącą do Kevina. Nagle zza jej pleców wyszedł prawowity właściciel koszuli, w pośpiechu zapinający guzik w swoich dżinsach. Chłopak spojrzał na blondynkę i poczerwieniał aż po same uszy.
- Lucy... - zaczął nieco się jąkając. Dopiero wtedy dziewczyna ocknęła się i zauważyła, że przez chwilę bezczelnie i z mordem w oczach wgapiała się w Alice. Przeniosła wzrok na Kevina i już miała wybuchnąć krzykiem, pytając co prawie naga dziewczyna robi w mieszkaniu jej chłopaka, ale szybko przypomniała sobie po co przyszła.
- To nie tak jak to wygląda. Ja ci zaraz wszystko wyt...
- Coś nie tak z dzieckiem Marii. Potrzebuję pomocy. Proszę obudź swojego dziadka i przyjdźcie jak najszybciej. - powiedziała jednym tchem i wybiegła na zewnątrz. Była przygotowana na ponowne zderzenie z ulewą, jednak burza skończyła się tak nagle jak rozpoczęła. Lucy znów poczuła ból w nodze, jeszcze silniejszy niż poprzednio. Rozejrzała się wokół. Przed furtką Robertson'ów leżała gałąź, która w sam raz nadawała się na prowizoryczną laskę. Podpierając się i mocno kulejąc Lucy dotarła z powrotem do domu babci. Starsza pani siedziała przy kanapie, a na jej twarzy malował się smutek i zmartwienie. Spojrzała na wnuczkę.
- Telefon zadziałał. Dzwoniłam na pogotowie, ale nie przyjadą, bo burza powaliła wielki dąb, który blokuje drogę. Mają starać się o śmigłowiec, lecz nic nie obiecywali.
Maria zakaszlała i jęknęła. Babcia położyła dłoń na jej czoło i pogłaskała po głowie, próbując jakoś pocieszyć kobietę.
Lucy poczuła, że robi jej się słabo. Chwyciła leżący na stole ręcznik kuchenny i zawiązała wokół rany na łydce, z której nie przestawała sączyć się krew. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
- To pewnie pan William. - rzuciła w pośpiechu Lucy i jak najszybciej mogła podeszła, aby otworzyć.
- Witaj Lucy. - powiedział starszy mężczyzna. Mimo starszego wieku miał bardzo wyraźny i zdecydowany ton głosu. - Gdzie Maria?
Lucy skinieniem głowy wskazała salon, gdzie na łóżku leżała ciężarna kobieta. William bez pośpiechu zdjął płaszcz, powiesił go na wieszaku w przedpokoju i skierował kroki we wskazanym kierunku. Za nim do domu wszedł Kevin ze wzrokiem wbitym w podłogę, niczym szczeniak, który został przyłapany na gryzieniu kapci właściciela.
- Lucy ja... - zaczął, ale przerwał mu krzyk, który wydała z siebie Maria.
Dziewczyna pospieszyła, żeby zobaczyć co się dzieje. Kobieta siedziała na łóżku, a z oczu płynęły jej łzy. Pan William dotykał brzucha Marii. Później pokręcił głową i podszedł do Lucy.
- Kruszyno, ja dobrze pamiętam kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce.
Lucy zrobiła pytającą minę, nie rozumiejąc o czym mówi starszy człowiek.
- Christien przywiózł Lilian do mojego domu, gdy byłem jeszcze młody. Była noc, padało, zupełnie jak dziś. Historia się powtarza... - mężczyzna wyraźnie posmutniał i pokręcił głową jak to miał w zwyczaju.
- Jak można jej pomóc? - odparła Lucy. - Skoro mojej mamie się udało... Nie, zaraz... - Dziewczyna oprzytomniało. Jej mamie się nie udało. Wydała ją na świat, ale sama oddała życie.
- Nie. Maria nie może umrzeć! - Lucy chwyciła pana Williama za nadgarstek. - Co mogę zrobić?!
Mężczyzna posmutniał.
- Nie wiem. Byłem młody, to mój ojciec prowadził wtedy rytuał. Nie potrafię pomóc.
Lucy zakręciło się w głowie. Podparła się ściany. Czuła, że opada z sił, ale przecież nie mogła pozwolić by Marii, lub jej dziecku coś się stało.
Przeszła jej przez głowę myśl. Może w Księgach znajdzie jakikolwiek sposób, żeby pomóc kobiecie. Jak najszybciej mogła poszła go gabinetu babci. Wyciągnęła książki, które zawierały opisy ziół i ich zastosowanie w medycynie naturalnej. Księgi te wykorzystywała dawniej znachorka mieszkająca w wiosce, ale od wielu lat w Wolf Village nie było już nikogo, kto podjąłby się tej funkcji. Gdy Lucy w pośpiechu wertowała Księgi, do pokoju wszedł Kevin.
- Mogę jakoś pomóc? - zapytał niepewnie.
Dziewczyna tylko skinieniem głowy wskazała na stertę książek. Chłopak od razu zrozumiał i choć nie do końca wiedział czego ma szukać, usiadł obok Lucy. Chwilę później, gdy dziewczyna kończyła przeglądać większość tomów, znów poczuła, że kręci się jej w głowie. Czuła się bezsilna. Ciszę rozdarło kolejne uderzenie pioruna i głośny krzyk Marii przeplatający się ze szlochem. Lucy ukryła głowę w dłoniach, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Wtedy poczuła na skórze delikatne ciepło. To kamyk w jej bransoletce zaczął świecić delikatnym blaskiem, a gdy dziewczyna dotknęła go zobaczyła Luxa. Zorientowała się, że to właśnie jest czas, gdy go potrzebuje. Tylko on będzie potrafił pomóc Marii.
- Lux - zwróciła się do mężczyzny. - Proszę pomóż jej.
Białowłosy zniknął za drzwiami do salonu, a dziewczyna wstała od stołu i ku zdziwieniu Kevina bez słowa poszła za mężczyzną. Maria nadal siedziała na kanapie, a obok niej Rosie i William. Młoda kobieta cała zapłakana opierała głowę na ramieniu starszego mężczyzny. Gdy Lucy wybiega z impetem z gabinetu wszyscy troje spojrzeli w jej kierunku.
Lucy nie interesowały ich spojrzenia. Skoncentrowała się na Luxie. Mężczyzna podszedł do Marii, lecz ta wydawała się go nie widzieć. Blondynka wcześniej nie spotkała Luxa w swoim normalnym otoczeniu, więc od razu wydedukowała, że może tylko ona go widzi i wolała, żeby reszta nadal nic nie wiedziała o jego istnieniu. Dziewczyna podeszła do ciężarnej i klęknęła przed nią, lekko z lewej, aby Lux równie swobodnie mógł podejść, a równocześnie, aby nie wzbudzać zbytnich podejrzeń.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziała spoglądając w oczy Marii, co sprawiło, że kobieta przestała szlochać i kiwnęła głową.
Lux położył obie dłonie na brzuchu ciężarnej. Kobieta chyba poczuła, że coś się dzieje bo posłała Lucy przerażone spojrzenie.
- Spokojnie. Zaufaj mi.
Białowłosy wskazał Lucy, aby zrobiła to co on, więc dziewczyna powoli i delikatnie objęła dłońmi brzuch Marii i zamknęła oczy. Czuła, że odpływa. Dźwięki burzy ucichły, a ją otaczała biel.
- Powtarzaj za mną Lucy. - nakazał jej znajomy głos Luxa. - Na wilcze kły i ostre pazury, wznieś się dziecino nad wilcze chmury. Niech życia promienie obmyją twe skronie, co umierają w twej matki łonie.
Dziewczyna powtarzała słowa za Luxem i czuła jak spod jej palców wydobywa się ciepło. Otworzyła oczy i zauważyła, że oprócz ciepła, jej palce opuszcza strużka białego światła, które wnikało w brzuch Marii. Lucy spojrzała na Luxa, który uśmiechnął się i zabierając dłonie, wstał i zniknął. Wtedy blondynka poczuła coś. Maria również, ponieważ obie ręce szybko położyła na dłoniach Lucy. Obie nie mogły uwierzyć w to co się dzieje. Dziecko wyraźnie kopało w łonie. Maria spojrzała na Williama i Rosie, a następnie na Lucy, która właśnie podnosiła się z podłogi. Brunetka rzuciła się jej na szyję.
- Dziękuje Lucy. Dziękuje.
Lecz dziewczyna nie słyszała już słów ciężarnej. Osunęła się z powrotem na podłogę. Dopiero wtedy wszyscy zauważyli kałuże krwi, która przesiąkała przez kuchenny ręcznik owinięty na łydce dziewczyny.
- O mój Boże, Lucy! - krzyknęła przerażona Rosie.
Chwilę później usłyszeli syrenę karetki.
- Najwyraźniej odblokowali już przejazd. - skomentował William.
Medycy w pierwszej kolejności chcieli zabrać Marię na obserwację. W końcu to jej dotyczyło wezwanie. Jednak kobieta wzbraniała się twierdząc, że już wszystko w porządku, a to Lucy potrzebna jest pomoc. Mężczyźni dość szybko ocenili sytuację i przyznali racje ciężarnej. Blondynka nie odzyskiwała przytomności, więc przenieśli ją na noszach do karetki i zabrali do szpitala.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro