Rozdział 9.
- Zwycięża ten, kto dwa razy położy przeciwnika na ziemię - zawołała Wróżka. - Gotowi?
- Nie! - krzyknąłem.
Co jak co ale jeszcze nie chcę umierać!
Natomiast Remington był gotowy.
Gotowy by mnie zabić.
Stał na mocno ugiętych nogach i pochylał się do przodu.
- Zaczynajcie.
A miałem tyle rzeczy zrobić w życiu. Zobaczyć świat. Wygarnąć matce. Pocałować kogoś.
Chociaż może niekoniecznie w tej kolejności.
Zaczęliśmy się nawzajem okrężać. Udawałem, że wiem co robię.
Ale tak naprawdę? Za cholerę nie wiedziałem co robię i tylko starałem się nie panikować.
Błoto było tak śliskie, że aż byłem zdziwiony, że jeszcze się nie wywaliłem. Chociaż nie zamierzałem w nim lądować. Jak mam przegrać to z klasą.
- Dalej, kadeci- krzyknęła Wróżka. - Nie tańczyć mi tutaj. To nie jest jeszcze Wielki Bal.
Rycerze również krzyczeli. Ahh z chęcią bym potańczył.
Ciekawe czy dożyję balu. Pewnie nie.
Nagle Remigton natarł na mnie ramieniem. Oboje upadliśmy w błoto. Idiota.
Za to szybko się pozbierałem. Nie zamierzałem przecież leżeć w błocie cały dzień. Na moje nieszczęście on też się pozbierał.
Chyba będę mieć siniaka. Albo dwa. Jednakże Remigton też nie był w najlepszym stanie. Dokuczała mu chora noga.
Wróżka okrążyła mnie. Miała zamiar zachęcić mnie do walki.
- Masz dwudziestu jeden braci i nie umiesz się bić?
- Nigdy nie musiałem! Oni zawsze bili się między sobą!
Mi zawsze dawali spokój. Pewnie przez matkę bo zwariowałaby jakby mi włos z głowy spadł.
Powstrzymałem się od spojrzenia na Filipa. Pewnie był rozczarowany. Albo i nie. Nie wiem. Byłem na niego zły, że mnie ignorował.
- Chwileczkę, sierżant Wŕóżko! - Rumpelszwacz odwrócił się do mnie. - Powiedz mi, kadecie, po co księżniczka przędzie?
- Aby zrobić ubrania dla potrzebujących.
Naprawdę teraz się mnie o to pytał? Teraz?
- Tak! To wyraz jej dobroci. Wiedz, Że gdy teenowałeś swoją duszę w tej dobroci, przy okazji teenowałeś też ciało. Pamiętaj, nie wkładaj siły w łamanie łodyg lnu, raczej... pozwól im się złamać. A gwarantuję ci, że zawsze wyjdzie ci z tego świetna przędza - dokończył i postukał się palcem w bok nosa.
- To wszystko? To jest pana rada dla mnie na dziś?
- Dalej, Baz, zanim naprawdę się rozpada - zawołał Remington.
Cóż nie mogłem dłużej odkładać tej walki.
Niestety.
Znów zaczęliśmy się okrążać.
- Spokojnie kadecie - krzyknął Rumpelszwacz. - Nie patrz mu w oczy...
Nawet nie miałem zamiaru.
Remigton rzucił się na mnie, myśląc, że ma przewagę. Co w sumie było prawdą. Był większy.
- TERAZ! ŁAM ŁODYGI!
Zareagowałem instynktownie i opuściłem gwałtownie ręcę, jakbym trzymał w nich ostrze cierlicy. Uderzyłem Remigtona w czubek głowy, przez co chłopak upadł twarzą w błoto.
Czekaj, co? Uderzyłem go?
Dziewczyny zareagowały radośnie, a ja się do nich odwróciłem. Spojrzałem na Maggie zaskoczony.
Naprawdę go uderzyłem?
Remigton pozbierał się z błota. Ponownie natarł na mnie.
- ZAKRĘĆ KOŁOWROTKIEM, CHŁOPCZE! - wołał Rumpelszwacz.
Zakręciłem w powietrzu pięścią i trafiłem chłopaka w podbródek. Przez siłę uderzenia obrócił się i upadł ponownie na ziemię.
Ponownie. Co oznacza, że...
- Dwa upadki! Księżniczki zwyciężają! - zawołała Wróżka.
Wygrałem.
Naprawdę wygrałem.
O MATKO WYGRAŁEM!
Stałem przez chwilę zszokowany na arenie. Szybko jednak wróciłem na trybuny i usiadłem obok Maggie.
- Wygrałem...
- Tak Bazylu, wygrałeś! - dziewczyna uśmiechnęła się.
Ja też się uśmiechałem.
- Martwił się o Ciebie.
- Co?
Spojrzałem na nią zszokowany. W międzyczasie kadet Forbes zgłosił się na ochotnika. Chciał walczyć z Evie.
- Wyglądał jakby miał zaraz wskoczyć na arenę i Cię uratować - ciągnęła Maggie.
- Boże Maggie o co ci chodzi?!
- No jak to o co! O Filipa! Wiesz jak on się uroczo o Ciebie martwił? Co prawda niepotrzebnie, ale jednak.
Mina mi zrzędła. Martwił się o mnie? Naprawdę go nie rozumiem.
- W końcu to mój kumpel, prawda? - powiedziałem niepewnie.
- Taaa. Kumpel.
Nie mogłem się skupić na walce Evie i Forbesa. Ciągle myślałem o Filipie. Znowu.
I czułem na sobie jego spojrzenie.
- Rycerze zwyciężają! - usłyszałem w końcu.
Spojrzałem na arenę. Evie szła na trybuny obolała i posiniaczona. Pokonana.
- Dobrze walczyła - odezwała się Maggie. -Ale Forbes był silniejszy.
Dalej też nie mogłem się skupić. I tak chyba do końca dnia. Czemu on mi tak miesza w głowie!
Tak bardzo go czasem nienawidzę.
A jednak naprawdę go lubię.
~*~
Dni mijały a wraz z nimi lekcje. Postanowiono, że semestr będzie krótszy. Jednak Bal miał się odbyć w wyznaczonym terminie.
Ja sam nie brałem udziału w konkursie. Ale poszedłem na bal. Sam uszyłem swój strój tak jak każda księzniczka kadetka. Oczywiście nie sukienkę.
Uszyłem natomiast dla siebie błękitną tunikę z srebrnymi wykończeniami. Szczerze powiem, iż byłem z niej bardzo dumny. Wyszła lepiej niż się spodziewałem.
Sala balowa wyglądała fantastycznie. Ogromne żyrandole zwisały z wysokiego sklepienia sali. Dziewczęta w przepięknych strojach minęły gładko po posadzce, prowadzone przez chłopców w pełnym żołnierskim rynsztunku.
Czułem się tam obco.
W pewnym momencie zapowiedziano Evie. Miała na sobie najładniejszą sukienkę że wszystkich.
Robota Rumpelszwacza. Wszyscy zatrzymali się by na nią spojrzeć.
Ah Evie i jej wielkie wejścia.
Zobaczyłem jak Maggie podchodzi do niej ciągnąć za sobą swojego partnera kadeta Stanischilda. Ona również wyglądała przepięknie w zielonej sukiencę. Mówiła mi, że poprawiła wykończenie jeszcze przed balem.
Obie były moimi przyjaciółkami i miałem nadzieję, że jedna z nich wygra. A w szczególności Maggie.
Miałem nadzieję, że to właśnie ona wygra. Że zdobędzie swoje pięć minut. Że wreszcie ją docenią.
- Hej.
Odwróciłem się. Obok mnie stał Filip. Ubrany był w idealnie dopasowany mundur, który podkreślał jego budowę.
Wyglądał naprawdę dobrze.
Boże Bazyl uspokój się. Nie rozmawialiście przez kilka tygodni.
- Cześć - odpowiedziałem. Coś odpowiedzieć musiałem.
- Ładnie wyglądasz. Ten kolor podkreśla ci oczy.
- Dziekuję... Ty też dobrze wyglądasz.
Czemu tak się stresowałem? Nie mam pojęcia.
Uczestnicy konkursu zaczęli tańczyć. Patrzyłem na Maggie i jej partnera. Byli naprawdę niesamowici.
- Bazyl... - zaczął Filip.
Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem na chłopaka. Uparcie unikał mojego wzroku. Widać było, że się denerwuje.
- Tak? - spytałem trochę zbyt agresywnie, przez co Filip jeszcze bardziej się zmieszał.
- Czy moglibyśmy porozmawiać? - wydusił z siebie.
- Przecież rozmawiamy.
- Na osobności. - spojrzał mi w oczy. - Proszę.
Waptrywałem się w jego oczy przez dłuższą chwilę po czym kiwnąłem głową.
Filip uśmiechnął się z ulgą.
- Chodź - powiedział i zaczął się przebijać przez tłum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro