Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24 cz.1

{ #cryingalert Autorka sama płakała, jak pisała }

Ethel czuła, że z każdym dniem miękła coraz bardziej.

Miękła? Nie! To zdecydowanie, niezaprzeczalnie za mało powiedziane! Odkąd przyjęła ofertę pracy u Gonyarda, miała wrażenie, że brawura, którą dotychczas tak się szczyciła, wyparowała. Ot tak, zniknęła. Jak płomień zdmuchniętej świeczki. Jak nowo odkryta gwiazda, którą początkowo zachwycali się naukowcy, a wystarczyła chwila i kilka dodatkowych danych, by straciła dla nich cały swój niepowtarzalny blask. Blask, który jeszcze do niedawna Ethel odnajdywała w samej sobie, zbladł. I mówiąc szczerze, choć zachowywała dobrą minę do złej gry, niemiłosiernie grało jej to na nerwach.

Może i brzmiało to dość pretensjonalnie, ale czarownica utożsamiała się zawsze z ponadprzeciętnością. Uważała się za kogoś wyjątkowego, godnego stanąć ponad innymi magami. Wyobrażała sobie dzień, kiedy spoglądając na nadnaturalnych z góry, łaskawie pozwoli, by zachwycali się prezentowanymi przezeń talentami. Jej magia od dzieciństwa wykraczała poza czarodziejskie normy, toteż nauka „wkradania się do umysłów", jak to zdarzało się jeszcze za życia niezbyt poetycko określać jej matce, nigdy nie nastręczała kobiecie trudności. Inni magowie także potrafili przeszukiwać myśli, wspomnienia, a nawet sny, ale żaden z mistrzów, nie dokonał tego jeszcze z taką łatwością i precyzją, z jaką Ethel robiła to już w wieku zaledwie dziesięciu lat. Zwykle psychika posiadacza okazywała się trwać na pograniczu świata, co wiązało się w wieloma perturbacjami. Opuszczanie własnej świadomości, a właściwie odrywanie się od niej, by przejść do umysłu kogoś innego, często mogło okazać się dla maga niebezpieczne.

Mogło, ale nie musiało, a Ethel była tego żywym dowodem. Jej zazwyczaj wystarczyło zrobić maleńki krok poza własne ciało, by zaraz stanąć na asomatycznej linie, łączącej ją z potencjalnym celem, by bez trudu po niej przejść, a następnie sięgnąć po wszystko, co czekało po drugiej stronie. Cała pamięć dawcy była dla niej, jak na wyciągnięcie ręki, dostępna, a także banalnie prosta, niczym treść otwartej książki dla dzieci. Jeśli nawet umysł okazywał się dość silny, by pierw ją wypchnąć, podkradała się do muru i dyskretnie wysuwała z niego kilka widmowych cegiełek. Kamień po kamieniu, myśl po myśli. Zdołała się w ten sposób nauczyć, że wystarczyło być cierpliwym, a każda zapora w końcu upadnie. Nie ważne, jak ktoś chciał się ukryć w odmętach własnej podświadomości, Ethel potrafiła go odnaleźć. Mało tego. Znała skuteczne sposoby, by przeniknąwszy do umysłu, chwycić go w palce i wyciągnąć do światła, by dokładnie mu się przyjrzeć. Obudzić go lub zniszczyć. Podarować nowe, wspaniałe myśli lub wyrwać je z głowy, niczym uciążliwe drzazgi. Zdusić je w zarodku, nim wypełzną na powierzchnię i zatrują świat, przybierając postać niezdrowych koncepcji.

„Wkradanie się do umysłów" zawróciło w jej własnej głowie. Ethel nigdy nie podejrzewałaby, że dysponując tak ogromną mocą, przyjdzie jej kiedyś w ogóle pojąć, z czym wiązało się poczucie słabości.

Kiedy na jej usypanej gruzem drodze pojawił się przystojny blondyn – ekscentryczny mag o wygórowanych ambicjach i wizjonerskim podejściu, które te ambicje czyniły przerażająco łatwymi do spełnienia – kobieta po raz pierwszy w życiu zderzyła się z mentalnym murem, który nie runął. Mimo usilnych starań Ethel, nawet nie drgnął pod naporem jej palców, co czyniło go zaskakująco intrygującym osobnikiem. Nie mogąc odczytać jego intencji, czarownica stanęła przed zupełnie nowym rodzajem wyzwania. Pieniądze, które otrzymywała za poszczególne zlecenia, stanowiły miły dodatek i pozwalały jej na drobne przyjemności, ale w istocie, bez przerwy skręcało ją z ciekawości, jakie tajemnice skrywał hojny mag, noszący w swoim umyśle wspomnienia jeszcze zza czasów legendarnych Czterech Królestw.

A potem mężczyzna nakazał jej skontaktować się z białowłosą księżniczką żywiołów i Ethel zrozumiała, że jej dar nie był wcale tak wyjątkowy, jak sądziła. Odkryła, że w porównaniu z mocą potomków Żywiołów, jej zdolność podróżowania po umysłach, wypadała naprawdę blado. Gonyard nie robił praktycznie nic, co mogłoby zdradzić poziom jego umiejętności, a jednak czarownica, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że przewyższał ją po tysiąckroć. Przytłaczał ją.

A jeszcze później... cóż... kobiecie zaczęło brakować animuszu. Przy Dorianie nie mogła być niczego pewna, zdawkowy sposób, w jaki przekazywał jej polecenia, nie ułatwiał kobiecie odnalezienia sensu jego działań. Najpierw prosił tylko o nawiązanie kontaktu z księżniczką żywiołów, gdy to poskutkowało, zaczął działać na większą skalę. Pozwolił jej zostać szpiegiem, by zbierała dla niego istotne informacje. Choć pozostawał w ukryciu, przez co nikt nie miał pojęcia o jego ingerencji, działania, których się podejmował, przynosiły zauważalne skutki. Zupełnie jakby został władcą marionetek, Gonyard poruszał cieniutkimi sznurkami i kierując się chłodną kalkulacją, wskazywał, na którą stronę w danym momencie przekręci się szala. Co gorsze, zawsze obstawiał prawidłowo. Było w tym wszystkim coś przerażająco hipnotyzującego.

Ethel z każdym kolejnym zadaniem, miała nieodparte wrażenie, że gdyby mężczyzna jednak pozwolił jej zajrzeć do swojego umysłu, a ona zdecydowałaby się doń wejść, jej jaźń momentalnie zgubiłaby się wśród stłoczonych tam sekretów.

Któregoś dnia przyłapała się na tym, że w głębi serca straciła zapał, by któregoś dnia znów spróbować odczytać myśli maga. Obawiała się zaspokoić ciekawość, niepewna, czy to, co ujrzy w głębi umysłu, prowadzonego raz logiką, raz zewem złamanego serca, w ogóle jej się spodoba. Ethel nie potrzebowała swoich mocy, by wywnioskować, że jej pracodawca – zamknięty na gwałtowne emocje, niekiedy zimny jak lód i nieodgadniony – zmagał się z wieloma szalejącymi w duszy tornadami. Cierpiał tak bardzo, że choć tego nie okazywał i umiejętnie ukrywał palący ból pod maską profesjonalizmu, kobiecie łatwo przyszło zgadnąć, że chodziło o niespełnioną miłość.

Z niezrozumiałych przyczyn było jej z tego powodu przykro. Może... ale tylko może... chciała, by Gonyard zapomniał wreszcie o tej, która wciąż tak dotkliwie go raniła. Może... tylko odrobinkę... pragnęła, aby w niej samej dostrzegł kogoś więcej, niż tylko podwładną...

Ethel stopniowo rozlatywała się kawałki. Jakby mężczyzna za pomocą magii zmienił ją w kluskę makaronu i wrzucił do garnka z gotującą się powoli wodą. Miękła i miękła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, aż któregoś dnia, w końcu się przegotowała i została z niej jedynie zwisająca luźno na widelcu nitka.

Miękła, bo odważyła się poczuć coś więcej, niż tylko respekt przed szefem.

Doszła do tej dość filozoficznej konkluzji, po tym, jak zdała sobie sprawę, że od dziesięciu minut wpatrywała się w zamknięte drzwi, niepewna, czy na pewno magazynowała w sobie jeszcze dość determinacji, by je pchnąć. Nie kwapiła się do przekazywania pracodawcy najnowszych informacji, co w jej fachu, zakrawało już o problem najwyższej wagi. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że myśl o czekającym na nią w pomieszczeniu mężczyźnie, napawała ją irracjonalnymi wątpliwościami.

Przygryzła kciuk. Skoro sama myśl o zapukaniu w drzwi, powodowała u niej tak niewytłumaczalną niechęć, wolała nawet się nie zastanawiać, co zrobi jej szef, gdy przekaże mu najnowsze wieści. Sama była zaskoczona, kiedy udało jej się wyrwać skrawki krążących po siedzibie Rady plotek, więc co dopiero miał powiedzieć na ich temat Gonyard? Jak miał zareagować na wieść o nieoczekiwanych oświadczynach samego Najwyższego Radcy? Maga uznawanego w magicznym świecie za najlepszą partię, istne bożyszcze większości kobiet?

Nie musiała się długo zastanawiać.

Mężczyzna jakimś cudem już wiedział.

– A więc tak ten szakal to sobie zaplanował! – warknął, z wściekłością zrzucając wszystko z nocnego stolika. Ethel, która akurat pchnęła drzwi, skrzywiła się, widząc na „dzień dobry" lądującą na ziemi butelkę drogiej szkockiej whisky. Odłamki szkła, wraz z resztkami bursztynowego trunku, pokryły linoleum. – Wiedziałem, że znajdzie w końcu jakiś sposób, ale żeby wyciągać brudy sprzed ponad jedenastu miesięcy?! Jest tak zdesperowany, czy genialny?

Dym papierosowy ścielił się w pomieszczeniu tak gęstą warstwą, że niemal przylepiał się do pobliskich mebli, tworząc wokół nich zauważalną, trującą otoczkę. Szare opary przemieszczały się w rytm kroków jasnowłosego mężczyzny, który chodził zdenerwowany od jednego krańca pokoju, do drugiego.

Ethel, która wciąż nie odważyła się przestąpić progu sypialni, przeszedł dreszcz. Już raz miała do czynienia z Gonyardem w złym humorze, gdy popełniwszy błąd, ściągnęła mu na głowę całą zgraję strażników Rady. Zdemolował wtedy pół gabinetu, a wcześniej, nim jeszcze w ogóle zabrał się za rearanżację wnętrza, zdążył wypalić tyle papierosów, że jego płuca dawno powinny przejść w stan spoczynku. Ethel była święcie przekonana, że jasnowłosy miał coś z wampira, nikt inny nie regenerowałby się tak sprawnie po przyjęciu tak niebotycznych ilości nikotyny, w przerwach zastępowanych równie niezdrową ilością wysokoprocentowych trunków.

Skoro w pokoju zebrało się tyle dymu, zapowiadała się powtórka z rozrywki. Nawet teraz, mag zaciskał między palcami niedopałek, którego nie zdążył jeszcze wyrzucić do papierośnicy. Drugą dłonią, tą którą zdążył strącić wszystkie stojące mu na widoku przedmioty, gładził się po nieogolonej brodzie. Zdjęta wściekłością twarz, nosiła ślady dwu-, może trzydniowego zarostu.

Ethel chrząknęła, trochę nie mogąc znieść duszącego dymu, trochę, chcąc zwrócić tym samym na siebie uwagę. Mężczyzna podniósł wzrok, gotowy, rzecz jasna, wyjątkowo uprzejmie wyprosić nachodzącego go gościa, ale widząc, że przyszła niebieskowłosa, skończyło się tylko na nieprzychylnym spojrzeniu.

– Jesteś wreszcie! Co tak długo? – Przeszedł do biurka, gdzie leżał jedyny, nienaruszony jak dotąd przedmiot: popielniczka. Wcisnął do środka niedopałek, po czym wrócił na środek sypialni, krzyżując dłonie na piersi. – Nieważne zresztą. Mów, co wiemy – rozkazał.

Kobieta przełknęła ślinę.

– Dziewczyna jest zagubiona, więc tym łatwiej czytać jej myśli – zaczęła niepewnie, zakłopotana swoimi wcześniejszymi wnioskami. Czuła się niekomfortowo pod czujnym spojrzeniem niebieskich, skutych lodem oczu maga. Dorian wpatrywał się w nią wyczekująco, więc ciągnęła: – Najwyższy Radca powiedział jej o zarzutach względem Zandera, a kiedy upewniła się, że mówił prawdę, zaoferował jej układ. Ma zostać jego narzeczoną krwi, dzięki czemu w trakcie rozprawy zyska upoważnienie do wnioskowania o prawo łaski. Nie jestem pewna, na czym dokładnie polega, ale chyba ma to związek z przeniesieniem winy z oskarżonego na członka loży.

– Nie winy tylko kary – mruknął pod nosem zaaferowany Dorian, przejeżdżając sobie w zamyśleniu dłonią po twarzy. – Roszczenie Volunta Poemaut... Chcąc o nie wnosić trzeba należeć do loży.

– Dziewczyna chyba rozważa przyjęcie oświadczyn – powiedziała cicho Ethel. Błąd. Rozdrażniła tym szefa jeszcze bardziej.

– Oczywiście, że będzie to rozważała – warknął Dorian. – Mało tego. Jestem prawie pewien, że prędzej, czy później je przyjmie. Regarte już to sobie sprytnie obmyślił. America nigdy nie pozwoli, żeby mojemu cholernemu braciszkowi stało się coś złego.

Pokazał, żeby weszła głębiej do pomieszczenia, toteż Ethel, chcąc nie chcąc, musiała zamknąć drzwi i wkroczyć do jaskini lwa. Zapach dymu papierosowego stał się jeszcze bardziej uciążliwy dla jej płuc, a szkło z rozbitej karafki, chrzęściło nieprzyjemnie pod stopami, gdy powolnym krokiem ruszyła w kierunku biurka. Zawahała się, ale mężczyzna skinął przyzwalająco głową. Odsunęła więc krzesło i usiadła, zaplatając dłonie na przyciśniętych do siebie kolanach.

Była od niego może pięć lat młodsza, a czuła się jak dziewczynka, która miała dostać reprymendę od dużo starszego, zawiedzionego jej postępowaniem nauczyciela.

– Wygląda na to, że Najwyższy Radca próbuje jej pomóc – odezwała się, śledząc pracodawcę, który znów zaczął wędrówkę po sypialni. – Wybrał nietypowy sposób, ale... czy nie na tym ci właśnie zależało?

Przeciągłe westchnięcie wystarczyło jej za odpowiedź. Domyśliła się, że zadała wyjątkowo bezmyślne pytanie.

– Ty naprawdę wierzysz, że Regarte robi to przez wzgląd na Americę? – wycedził mężczyzna, zatrzymując się w miejscu. Dzieliło ich tylko kilka niewielkich kroków. – Gdyby tak było, ten zdrajca nie przypominałby Radzie o sprawie Kayli Woller. Nie mówiłby tym bardziej Americe o istnieniu Księgi Blaise'a. Zaufaj mi, kiedy zaczynałem zajmować się tą sprawą, nie chciałem dopuścić do TAKIEGO obrotu spraw.

Ethel przygryzła wargę. Ściągnęła sobie w ten sposób zębami nieco czerwonawej szminki, ale w sumie niespecjalnie się tym przejęła.

– Chcesz powiedzieć, że Najwyższy Radca od początku planował doprowadzić do oświadczyn? – Mocniej zacisnęła dłonie.

Dorian się zamyślił.

– Nie, raczej nie – stwierdził i zaczął się w zapamiętaniu rozglądać. – Nie wybrałby małżeństwa, gdyby nie zmusiły go do tego okoliczności. Możliwe co prawda, że już wcześniej brał pod uwagę narzeczeństwo krwi, ale tylko jako ostateczne wyjście. Jeśli miałby wybór, nie ściągałby sobie na głowę związanych z tym kwestii. Jest zbyt znanym członkiem magicznej społeczności, by te... „oświadczyny" przeszły bez echa. Kiedy magiczne brukowce dobiorą się do tak soczystej plotki, nie obejdzie się bez rozgłosu. Regarte z pewnością wolałby postawić na bardziej dyskretne rozwiązanie.

Wciąż się rozglądał. Ethel, domyślając się, że szukał wzrokiem paczki papierosów, również się za nią rozejrzała. Odkryła, że pudełeczko, jak wszystko inne, wylądowało wśród odłamków szkła na podłodze. Przedmiot znajdował się akurat tuż obok jej stopy. Dyskretnie poruszyła nogą, by je przesunąć, a tym samym ukryć za nogą krzesła.

– Więc dlaczego się oświadczył?

– Bo miał ku temu świetną okazję. – Odetchnęła, bo mężczyzna najwyraźniej nie zauważył jej potajemnego zabiegu. – Mój braciszek koncertowo spieprzył sprawę, zabijając tamtych dwóch uliczników. Poddał mu najlepsze rozwiązanie, jak na srebrnej tacy.

Ethel uniosła brwi. Chrząknęła.

– To pan wiedział o morderstwie?

– Wszyscy wiedzieli! – Nie wytrzymał Dorian. – Gdy się o tym dowiedziałaś, nie zdziwiło cię, że dopiero teraz Rada przypomniała sobie o sprawie sprzed prawie roku? Że organizacja, która na co dzień wyłapuje pojedynczych Nersai za posługiwanie się zaklęciami najsłabszego sortu, czy Careai za wykorzystywanie wampirzych mocy na dzieciach sąsiadów, odpuściłaby dalszego śledztwa w przypadku podwójnego morderstwa?

Kobieta wytrzeszczyła oczy.

– Specjalnie zatuszowali sprawę, by teraz do niej wrócić?

– Brawo! – Gonyard uśmiechnął się, choć wcale nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. – W przeciwieństwie do Americi, udało ci się załapać przynajmniej tak oczywisty fakt. Może, gdyby ta dziewczyna była choć trochę bardziej ogarnięta, a mniej naiwna, również by do tego doszła i jak każdy inteligentny człowiek, poddałaby w wątpliwość dobre intencje swojego długowłosego „narzeczonego". – Dwa ostatnie słowa wycedził przez zęby. – Jak widać, wystarczy przystojna twarz i wzmianka o zajmowaniu wysokiego stanowiska, a wszelkie nieścisłości przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.

Ethel nie skomentowała ani ostatniego zdania, ani tego, że świadomie lub nie, Dorian sprawił jej komplement. Spuściła tylko lekko głowę, by nie zauważył przypadkiem jej spłonionych rumieńcem policzków.

– Ale... po co mieliby robić coś takiego? – zapytała. – Przecież odebrali tamtej kobiecie kły i oficjalnie uznali ją za winną zarzucanych jej czynów. Nie zarządzili nawet prze...

Urwała.

– Ależ proszę, moja droga. Dokończ. – Mężczyzna podszedł bliżej i spojrzał na nią zachęcająco.

– Przesłuchania. – Kobieta przełknęła ślinę. – Nie zarządzili przesłuchania. Teraz to zrobili.

– Właśnie. Wtedy uznali, że nie ma sensu przeszukiwać pamięci Kayli Woller skoro sama do wszystkiego się przyznała. Teraz, po jedenastu miesiącach, z jakiegoś powodu nagle uznali, że jednak warto byłoby dowiedzieć się czegoś więcej na temat minionego wydarzenia. Akurat po tym, jak wszyscy, włącznie z Zanderem i Americą, przybyli do Rady. Pod sam nos Najwyższego Radcy.

Ethel złapała się za głowę. Słowa pracodawcy zmusiły ją do wytężenia zmysłów, analizowała wszystko, co do tej pory słyszała w zburzonych myślach nadnaturalnych. Umysł samego Casimira Regarte był zbyt potężny, aby mogła przebić się przez jego zapory z tak dużej odległości, ale głowy strażników, czy postronnych pracowników, stanowiły idealną pożywkę dla jej ciekawości. Wystarczyła chwila koncentracji, a potem balansowania na astralnej linie, a zamki wszystkich drzwi odskakiwały i ukrywana za nimi zawartość, stawała przed nią otworem. Ethel poznała w ten sposób wiele sekretów Rady.

Żaden z nich nie nakazał jej jednak podejrzewać, iż Najwyższy Radca mógł być największym z nich.

– Dorianie, czy mógłbyś powiedzieć wprost, o co w tym wszystkim chodzi, zamiast bawić się w te swoje gierki? – poprosiła.

– Właściwie, czemu by nie. Proszę bardzo. – Dorian wsunął dłoń do kieszeni spodni. Gdy Ethel uniosła wzrok, zauważyła, że przyglądał jej się w zamyśleniu. – Mój braciszek już jedenaście miesięcy temu przeszedł swoje własne Przebudzenie. Jako wampir, nie miał pojęcia, jak to rozumieć, a że wcześniej nigdy nie złamał żadnych zasad, nie trafił do szkoły, gdzie miałby styczność z magią, czy naszymi podaniami o Czterech Żywiołach. Nie skojarzył, że tajemniczy przypływ siły mógł mieć związek z przeszłością, potomkami dawnych Władców lub chociażby z utraconą mocą. Jak możesz się domyślać, kiedy dotarł do niego list z Ursula Cenerowe'a, przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego, uznając swój jednorazowy napad agresji za zwykły skok adrenaliny. Mój braciszek nawet nie podejrzewał, że zupełnie inne myślenie będzie towarzyszyło członkom Rady. Kiedy razem z Kaylą Woller planowali, jak oszukać Radców, ich magiczny radar od dawna świecił się, jak istny stos lampek choinkowych.

Nachylił się nad czarownicą, nie spuszczając z niej ani na sekundę przenikliwego spojrzenia. Kobieta przełknęła ślinę, kiedy zauważyła, jak blisko siebie byli. Ich twarze zdawały się dzielić zaledwie centymetry, oczy znalazły się na tej samej wysokości – jej rozszerzone i zagubione, jego hipnotyzująco błękitne, kryjące w sobie zarazem przebłysk geniuszu, jak i szaleństwa. Już miała wydać z siebie jakiś dźwięk, choćby najcichszy, wtedy jednak mężczyzna się wycofał. Na jego ustach pojawił się satysfakcjonujący uśmiech.

– Oh, Ethel. Nieładnie. – Uniósł dłoń, w której zaciskał nadpoczętą paczkę papierosów. Ethel wypuściła ze świstem powietrze z płuc. A więc po to się schylił. Nie po to, by... no właśnie! By... co? – Mówiłem ci już wiele razy, że tego potrzebuję. Nie odbieraj mi jedynej przyjemności, jaka mi pozostała. Zwłaszcza teraz, kiedy muszę wymyślić, jak posprzątać ten bałagan.

Kobieta zacisnęła kolana jeszcze mocniej, niż przedtem.

– Wybacz, że się ośmielę, ale to nie żadna przyjemność, tylko trucizna – parsknęła. – Zdecydowanie przesadzasz z używkami. Nie da się tu normalnie oddychać.

– Zawsze możesz wyjść – rzucił prowokująco Dorian. Uniósł sugestywnie brew, zdradzając tym samym, że bezbłędnie odczytał jej wcześniejszą reakcję. – Nie sądzę jednak, byś w ogóle rozważała taką opcję. Czy może się mylę?

Gdyby tylko pozwolił jej odczytać swoje myśli... Pozwolił jej choćby zajrzeć, jak przez dziurkę od klucza...

– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała poruszona, walcząc, by się nie zająknąć. – Chodzi mi wyłącznie o twoje uzależenie...a. Szkodzą ci.

– Doprawdy? – Jego brew podniosła się jeszcze wyżej. – W takim razie, chyba powinienem ci jakoś okazać swoją wdzięczność. Jeszcze żaden z dotychczas opłacanych przeze mnie pracowników, nie wykazał aż tak przejmującej obawy o moje zdrowie.

Zmieszała się jeszcze bardziej.

– Więc m... może... na początek, mógłbyś mi pozwolić, otworzyć okno.

Spojrzał na nią, nie kryjąc rozbawienia. Wyprostował się, po czym, spokojnie wyciągnął z pudełka jednego papierosa. Wsunął go do ust, a następnie pstryknął palcami, wyczarowując malutki, pomarańczowy płomień, który wśród zbierającego się wszędzie dymu, przypominał światło latarni, widoczne z drugiego końca oceanu. Odpalił papierosa i po tym, jak już porządnie się zaciągnął, ku zdumieniu kobiety, wskazał dłonią okna.

– Proszę. Skoro sprawi ci to aż taką przy...

Poderwała się na równe nogi i nim mag zdążył w ogóle dokończyć zdanie, dopadła do zaciągniętych żaluzjami okien. Jednym sprawnym ruchem, chwyciła za klamki, po czym za nie pociągnęła. Otworzyła okna na oścież i niemal jęknęła, kiedy szary, zadymiony krajobraz został zastąpiony żywą panoramą miasta. Brudną biel sufitu zastąpił czysty błękit nieba, zamiast szarości, pojawiła się zieleń pobliskich drzew. Opary natychmiast poczęły umykać z sypialni, więc nos Ethel mógł znowu cieszyć się rześkim, chłodnym powietrzem, oczyszczonym przez niedawny deszcz.

Wystarczyła chwila, a już brakowało jej światła. Może i jako szpieg wolała trzymać się w cieniu, ale wcale nie oznaczał to, że ciągnęło ją do ciemności lub mgły. Tak jak Dorian potrzebował używek, by podejmować ryzykowne decyzje, ona potrzebowała słońca i świeżego powietrza, by trzeźwo myśleć.

Kiedy kobieta uznała, że odzyskała wystarczającą ilość tlenu, odwróciła się przodem do pokoju Gonyarda. Stwierdziła z zadowoleniem, że nabierał dawnych, przyjemnych dla oka kolorów.

Tylko trzymający się z boku mag, wciąż pozostawał dziwnie szary.

– Wracając do tematu – powiedział, kręcąc w palcach papierosem. Rozbawienie zniknęło, zastąpił je ponury stoicyzm. – Radcy od samego początku zdawali sobie sprawę, że epizod sprzed jedenastu miesięcy, nie mógł być dziełem przypadku. Gdyby nie Przebudzenie Zander nie zdołałby zamordować dwóch przedstawicieli własnej rasy. Właśnie dlatego Rada, podejrzewając, że chodziło o coś więcej, niż o wyjątkowo wysportowanego, zręcznego nocnego, postanowiła lepiej się mu przyjrzeć. Tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie odkryto również w Cennerowe'ie dziwną aktywność, związaną z pojawieniem się w ukrytym wymiarze jednej z Lutyanek Americi.

– William Conner – odgadła Ethel. Nie ruszyła się spod okna. – Wysłano go wtedy do szkoły, by wybadał sprawę. Miał udawać ucznia, by trzymać się blisko dziewczyny i w miarę możliwości, informować Radę o każdym nietypowym wydarzeniu, jakie miało miejsce w ukrytym wymiarze.

– Tak brzmiała przynajmniej oficjalna wersja. – Jasnowłosy oparł się o blat biurka. – Ta mniej oficjalna, dodana przez Najwyższego Radcę, głosiła, że miał też pilnować Zandera. Regarte nie wyjaśnił mu, z jakiego powodu Rada się nim interesuje, więc Will podchodził do tej części misji dosyć sceptycznie. Podejrzewał jednak, zresztą całkiem słusznie, że mogło chodzić o jakiś dawny występek, więc nie pozwalał swojej dziewczynie trzymać się go zbyt blisko. America wspominała mi chyba nawet kiedyś, że nie pozwalał jej chodzić na wychowanie fizyczne, kiedy akurat zajęcia prowadził mój brat. Doprawdy, zważywszy na to, co teraz wiem, wydaje mi się zabawne, że ta dwójka wciąż jest razem.

Ethel też wiedziała, ale jej odczucia były zgoła odmienne od tych Gonyarda. Za każdym razem, kiedy próbowała wyobrazić sobie moment, w którym oboje dowiedzą się prawdy, było jej zwyczajnie szkoda zakochanych nastolatków.

– No dobrze, ale co to wszystko ma wspólnego z oświadczynami Casimira Regarte? – spytała.

Papieros znów powędrował do ust mężczyzny.

– Nadal nie rozumiesz? – Zaciągnął się, by zaraz wypuścić gęsty obłok dymu. – Wiesz przecież tyle samo, co ja. Może nawet więcej. Od miesiąca każę ci infiltrować to, co dzieję się w szeregach klanów. To właściwie ty powinnaś mi wszystko tłumaczyć, nieprawdaż?

Kobieta zacisnęła ręce w pięści, czując narastającą złość. Mógł jej zarzucać wszystko. Mógł ją obrażać (choć właściwie nigdy tego nie zrobił), szydzić z niej i trawiących ją uczuć, a nawet zwolnić, uznając, że na zbyt wiele sobie pozwalała. Nigdy, przenigdy nie zgodziłaby się jednak na to, by zarzucał jej niekompetencję.

– Coś sugerujesz?

– Tylko tyle, że nieco się zawiodłem. Dałem ci wystarczająco dużo swobody, być mogła powęszyć i samodzielnie odkryć, o co w tym wszystkim chodzi. No, może nie we wszystkim, ale przynajmniej w związku z zamiarami Regarte.

Zmrużyła powieki.

– Słucham?

– Ależ nie, nie przejmuj się. – Jasnowłosy machnął lekceważąco ręką. – W końcu byłaś moją jedyną informatorką i gdyby nie ty, nie miałbym ŻADNYCH informacji związanych z Radą. Dziwię się tylko, że pomimo twoich dotychczasowych raportów, wciąż wiem jakimś cudem więcej niż to, co z nich wynikło. Czyżbyś coś przede mną ukrywała, Eth?

Niewiele myśląc, oderwała się od parapetu, przeszła przez sypialnię i stanęła centralnie naprzeciwko maga. Nim uleciały z niej resztki brawury, wyciągnęła z ręki mężczyzny papierosa i spojrzała mu ze zdecydowaniem prosto w oczy.

– Wykonałam wszystkie zadania, jakie mi zlecałeś, więc nie waż się teraz nagle sugerować, że zrobiłam coś nie tak. Że z moją magią jest coś nie tak! – Prostym zaklęciem ugasiła papieros, zdusiła jego końcówkę palcami i, dla ostatecznego efektu, posłała zgniecionego peta na ziemię. Rozpierała ją złość. – Nigdy niczego przed tobą nie zataiłam. Nie mogłabym!

– A jednak wciąż nie rozumiesz, o co toczy się gra.

– Nazwij mnie głupią, ale nie, nie rozumiem! Nie pojmowałam, nie pojmuję i zapewne nigdy nie pojmę twojego chorego toku myślenia i umiejętności ekspresowego wyciągania trafnych wniosków.

– Więc może popełniłem błąd, wybierając cię do tej roboty. – Odbił pałeczkę. Nie cofnął się, ani, czego właściwie oczekiwała, nie zganił jej za tak śmiały czyn. Wręcz przeciwnie. Wpatrywał się w Ethel zaintrygowany, a że był od niej zdecydowanie wyższy, pochylał głowę, szukając wzrokiem jej kipiących wściekłością oczu. – Powiedz. Powinienem znaleźć na twoje miejsce kogoś innego? Kogoś, kto nie przejmuje się aż tak moim zdaniem, nie szuka po barach, kiedy zniknę mu z oczu, nie upomina, gdy piję, ani nie wyrywa mi z rąk papierosów, gdy zamierzam palić?

Wzdrygnęła się. Nie wiedziała, do czego dążył, ale jego ton... jego sprzeczne sygnały...

Pokręciła ze wzburzeniem głową.

– Wiesz, co ci powiem?! – Stuknęła go palcem w pierś. – Rób co chcesz. Nie wiem, dlaczego w ogóle mnie to wszystko obchodzi. To twoja wojna i twoje niespełnione pragnienie, by odtworzyć to, co już dawno, bezpowrotnie przepadło. Nic mi do tego, że wciąż gonisz za duchem, który zrobił z ciebie kogoś, kim teraz jesteś. Który skrzywdził cię tak bardzo, że ból stał się nie do wytrzymania. Myślisz, że tego nie widać? Widać i to bardzo. Nie potrafisz ukryć, że chcąc się bronić, zamieniłeś cierpienie w poczucie winy. Jesteś tchórzem, Dorianie. Nie umiesz przyznać, że to nie była wyłącznie twoja wina!

Chciała go jeszcze raz uderzyć w tors, ale nie zdążyła. Nim jej dłoń opadła, chwycił ją i do siebie przyciągnął. Jego spojrzenie ni z tego, ni z owego się zmieniło. Stało się drapieżne, zbolałe.

– Więc ty to przyznaj – syknął, robiąc krok do przodu. – Przyznaj, że tego właśnie chcesz! Że zależy ci tylko na tym, żebym wymienił cię na kogoś, kto będzie miał mnie gdzieś tak samo, jak wszyscy inni. Kto zignoruje dumę, jeśli go zranię lub będę dla niego oschły, tylko dlatego, że rzucę mu w twarz plik banknotów? Kto przejdzie obojętnie obok tego, że sam siebie niszczę, bo nie potrafię zapomnieć o tym, co zrobiłem? Bo tylko w momentach, gdy jestem zamroczony alkoholem, nie zadaje sobie pytania, dlaczego jestem tak popieprzony, że nadal pilnuję dziewczyny, która mnie nienawidzi? Bo pokochałem ją tak bardzo, że usiłowałem pozbawić ją życia?

Ethel zamrugała, nie spodziewając się, że powie jej coś takiego. Wyznanie maga wywołało w jej sercu burzę. Jeszcze nigdy nie był z nią tak szczery. Nie wiedziała, jak odpowiedzieć.

– Przyznaj to! – Zacisnął dłonie na jej ramionach. Mocno. Boleśnie. – Przyznaj, że o to chodzi. Że ty też sobie ze mną pogrywałaś. Że udawałaś... nie! Że nadal udajesz, że coś do mnie poczułaś. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie zasługuję na jakiekolwiek uczucia, prócz niechęci. Tacy jak ja, nie są ich warci. Nie ważne, jak bardzo będę się starał, ból pozostanie częścią mojego życia. Nie bez powodu jedyna osoba, którą odważyłem się pokochać, uważa mnie za największego wroga. Tylko raz, jeden jedyny raz zdobyłem się na to, by otworzyć przed kimś to cholerne, zdradliwe serce i mi je wyrwano. Jeśli sądziłaś, że miałaś do niego jakiekolwiek prawo, to muszę cię zawieść. Jego już dawno nie ma.

Strach. Kolejna emocja, której Ethel nigdy nie miała okazji dostrzec na twarzy mężczyzny, a której teraz po prostu nie umiała zignorować. Jej własna złość gdzieś się ulotniła, nie mogła uwierzyć, że ten trzydziestosiedmioletni, pewny siebie mag, który zawsze miał w zanadrzu jakiś plan i przyznawał, że przygotował się na każdą niespodziewaną okoliczność, teraz wydawał jej się tak bezbronny.

A ona, korzystając z ich niespodziewanej bliskości i tego, że mężczyzna nieświadomie się przed nią obdarzył, odważyła się zajrzeć do jego zagubionego umysłu.

I udało jej się zobaczyć to, czego Dorian był zawsze świadomy.

Jego głowa skrywała mrok. Ciemność tak nieprzeniknioną, że Ethel musiała zatrzymać się na krawędzi światła, bojąc się wejść głębiej. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, czegoś tak... zatrważającego. Ledwie musnęła świadomość maga, a naraz poczuła bezmiar ogarniającego ją żalu. W czerni panoszył się ból, który nawet teraz, wyczuwając czyjąś obecność, wyciągał w jej stronę swoje zakrzywione, połamane szpony. Odbierał wszystko, co pozostawało jasne, niszczył to, co mogło być piękne. Nikt, dosłownie nikt nie powinien mieć tak zniszczonej samoświadomości i móc normalnie funkcjonować!

Ethel wcale nie znalazła w niej Doriana, którego znała. Zamiast niego, napotkała na swojej drodze, pochłoniętą przez cienie postać. Pełzały po niej, wychodziły z niej i wchodziły w nią. Kobieta otworzyła usta w niemym krzyku, gdy uświadomiła sobie, że stanęła twarzą w twarz z największym koszmarem Gonyarda, który osobiście przyszedł ją powitać w swoim nowym królestwie. Ujrzała rozgoryczonego, owładniętego zazdrością księcia, który przez te wszystkie lata zdążył rozejść się po ciele nosiciela, niczym złośliwy wirus. Pożerał go od środka, zamiast krwi, pompując w jego sercu nienawiść, chęć zemsty, a także poczucie beznadziei. Wmawiał magowi, że zasługiwał na wszystko, co go spotkało. Powtarzał, że nie zasługiwał na miłość.

Wyrwała się z jego umysłu, nim Aisaden Airen zdążył po nią sięgnąć. Spojrzała zdumiona w oczy Doriana, które, mimo ukrytych za nimi demonów, wciąż zachwycały ją swoim czystym, szlachetnym błękitem. Zacisnęła usta, nie mogąc uwierzyć w to, co wyczytała z jego myśli. Dorian, odkąd się przebudził, zawsze pozwalał prowadzić się księciu sprzed wieków. Nigdy nawet nie wpadł na to, że przecież już nim nie był. Że mógł zostać zupełnie kimś innym i dać sobie spokój z księżniczką, która złamała serce dawnemu potomkowi Władcy Ognia. Jego historia wcale nie musiała być tragiczna. Wystarczyło, by odciął się od przeszłości. By zrozumiał, że na świecie istniało wiele kobiet, które mogły obdarzyć go prawdziwym uczuciem.

– Usiłujesz o mnie dbać, ale jesteś dla mnie nikim. Nikim, słyszysz? – mówił dalej mag, nie zwracając uwagi na zmianę w zachowaniu Ethel. Na to, że uwolniła dłoń z jego drżącego uścisku i ułożyła ręce na jego policzkach, ogrzewając je ciepłem swojej skóry. – Tak samo jak ja jestem nikim dla reszty świata. Z tą różnicą, że ty nie zrobiłaś nic, bym miał prawo być dla ciebie oschły lub z ciebie drwić. Tylko ja sobie na to zasłużyłem. Tylko ja...

Nie czekała, jakie jeszcze zamierzał wymierzyć sobie ciosy. Wiedziała, że Aisaden Airen każe mu się ranić bez końca, wyliczać wszystko, czemu wcale nie był winny. Strach, który nim władał, był jak ciernie, miał ostre kolce, których z każdym dniem przybywało. Dorian wielokrotnie usiłował je wyrywać, ale osiągał tylko tyle, że za każdym razem coraz dotkliwiej ranił sobie palce. Cud, że wciąż miał siłę, by z nimi walczyć i podejmować kolejne, bezsensowne próby.

Ethel chciała go uwolnić. Znała tylko jeden sposób, by zamknąć mężczyźnie usta i zapobiec dalszym torturom.

Pochwyciła odstające resztki jego umysłu, by nie mógł się przypadkiem poruszyć, a następnie stanęła na palcach i wpiła się ustami w jego wargi.

A on, jak się okazało, właśnie tego potrzebował.

Okej, okej. Znowu nie śpię po nocach, bo piszę rozdziały. Chyba stanie się to dla mnie jakąś normą, ale po prostu nie potrafię ostatnimi czasy oderwać się od pisania. Nie mogłam przerwać tego fragmentu w połowie. Uwierzcie mi, że to chyba pierwszy taki moment, kiedy byłam bliska płaczu, pisząc jakikolwiek dialog! Nawet podczas tworzenia pierwszego tomu, nie pojawił się żaden, dosłownie ŻADEN rozdział, nad którym tak bardzo bym ubolewała. Dopiero teraz... Rychło w czas, ale chyba tak samo, jak Dorian, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo dramatyczną postać wykreował z niego Aisaden Airen... Kogo ja sama stworzyłam... :'( I to w sumie boli mnie tak, jakbym sama mogła zajrzeć do jego umysłu i dostrzec kryjące się tam ciemność i poczucie straty...

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro