Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14: Pałac

Loki rozejrzał się uważnie wokół siebie. Paniwała ciemność, wiał zimny wiatr i padał deszcz ze śniegiem, a ziemia pod ich stopami była popękana.

- Myślałem, że Jotunheim nie jest taki... - powiedział Beck, ale nie wiedział jak dokończyć zdanie.

-... Rozpadający się? - dokończył za niego Loki. - Bez źródła mocy żadne królestwo nie jest w stanie przeżyć. Dziwię się, że ten jeszcze się nie rozpadł.

- Choćmy. Nie zamierzam ty stać i marznąć. - pogonił ich Aaron.

Loki przytaknął i ruszył przed siebie, prowadząc towarzyszy w kierunku zamku Laufey'a. Kiedy szli z każdym krokiem, nabierali przekonania, że ktoś ich obserwuje. Nikogo jednak nie widzieli. Szczękali zębami z zimną, choć Loki nie szczególnie. Nie trząsł się z zimną, a że strachu przed ojcem. Ciągle myślał o wszystkich krzywdach jakie ten mu wyrządził i co kazał mu robić. Tylko o tym myślał.

Po dłuższym czasie dotarli do celu. Pałac w żadnym stopniu nie przypominał pałacu. Miejsca okien były puste, rozbite, ściany na zewnątrz rozsypywały się. Zamek mógł nosić miano nawiedzonego, gdyby nie strażnicy przy drzwiach. Dwaj Jotuni widząc zbliżających się nieznajomych, zastawili im drogę.

- Kto idzie? - spytał jeden z olbrzymów.

- Książę Loki z towarzyszami. - odpowiedział brunet, choć pierwsze słowo niechętnie wypowiedział. - W tej chwili nas przepuśćcie.

Strażnicy spójrzeli na siebie, a potem znowu na nich. Po chwili zastanowienia rozsunęli się i otworzyli wielkie wrota. Tamci weszli do środka, a drzwi się za nimi zamknęły z trzaskiem.

- Myślałem, że Jotuni mają przynajmniej dwa lub trzy metry. - powiedział Aaron, drżącym głosem. - Jak to się stało, że ten... ty jesteś taki... mały?

- Moja matka była z Asgardu. - odpowiedział Loki, o krótkiej chwili. - Nie wiem jak mogła pokochać Laufey'a.

- Najwyraźniej mogła. Tak wogóle to aż dziwne, że tamci nas wypuścili.

- Dlatego powinniśmy się mieć na baczności.

Korytarz był ogromny sal samo jak wszystko co się w nim znajdowało. Prócz kolumn i palących się błękitnym płomieniem pochodni, nie było nic. Drzwi do różnych komnat były w większym lub mniejszym stopniu zniszczone.

- Jotunowie chyba nie słynna z gościnności. - rzucił Aaron. - Ani czystości.

Loki zgromił przyjaciela wzrokiem. Nie musiał nic mówić, aby elf zrozumiał, że mówiąc o Lodowych Olbrzymach, mówi też o nim.

- Wybacz. - odparł rudowłosy, spuszczając pokornie głowę. - Ty jesteś jedynym wyjątkiem.

Szli dalej, aż dotarli do drzwi, za którymi znajdowała się sala tronowa. Weszli przez uchylone drzwi. Pomieszczenie było ogromne, ale prawie puste.

- Po tak wielu latach nareszcie książę Loki Laufeyson wrócił do swojego królestwa. - po pomieszczeniu rozszedł się przerażający, ochrypnięty męski głos. - Witaj w domu synu.

- Po tym co mi zrobiłeś, nie masz prawa nazywać mnie synem. - warknął Loki, stając tuż przed Laufey'em.

Jotun zaklął pod nosem. Wstał ze swojego tronu i zszedłszy powoli po schodach, podszedł w tym samym tempie do Lokiego i jego towarzyszy. Tamci spojrzeli na niego - ledwo sięgali mu do połowy łydek.

- Nie myśl, że jestem tu na rodzinne spotkanie. Przyszedłem, ponieważ mam obowiązki. - dodał brunet.

- A jakież to masz obowiązki? - spytał król, klękając na jedno kolano.

- Jestem zmuszony prosić cię o pomoc. Być może wiesz, że dziewięć światów zaczyna się zamieniać w lód.

Chwilę po tych słowach, Laufey nagle wybuchnął złowieszczym śmiechem.

505 SŁÓW

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro