Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV "Show musi trwać" - część I



- Wszystko dobrze? – spytała Michael scharakteryzowana na wiedźmę. Jej kostium robił wrażenie, wszystkie detale składały się na wizerunek starej, leśnej czarownicy. Nawet jej blond włosy zostały przemalowane na szaro i napuszone. Tylko oczy miała tak samo błyszczące.

Staliśmy na zapleczu (korytarzu). Do rozpoczęcia przedstawienia zostało dosłownie minuty.

Denerwowałem się nim bardziej, niż byłem gotowy przyznać. To w końcu, jakby nie patrzeć, mój debiut aktorski. Nie miałem chęci na dalszą karierę, ale i tak mogłem się skompromitować przed audytorium pełnym uczniów z rodzicami i Jedem. Przed nim w szczególności, inni przyszli oglądać przedstawienie, on przyszedł oglądać mnie i tylko mnie. Ta świadomość była przytłaczająca.

Denerwowałem się też moim strojem. Był robiony na ostatnią chwilę i mógł się rozpaść na scenie, tak przynajmniej twierdził nasz kostiumolog. Na moje nieszczęście strój, nawet gdyby się nie zniszczył, był okropnie upokarzający. Cały zielony, złożony z obcisłego kombinezonu, mini spódniczki i kartonowej głowy, nie był spełnieniem moich marzeń.

- Wszystko w miarę dobrze – odparłem, zorientowawszy się, że Micha dalej czeka na odpowiedź.

Zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu.

- Nie wyglądasz, jakby wszystko było dobrze – powiedziała z uśmiechem. – Zzieleniałeś.

- To farba.

Potrzebowałem teraz spokoju, a prostackie żarty Michy mnie nie uspokajały.

Zadzwonił dzwonek, obwieszczający dwie minuty do spektaklu.

- Muszę iść. Występuję w pierwszej scenie.

Odeszła, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

Zostałem sam w tłumie. Nie miałem pojęcia, co zrobić, gdzie pójść. Czy wszystkie przedstawienia były takie nieogarnięte, czy tylko nasze?

W końcu (po wypytaniu paru osób) dowiedziałem się, że aktorzy do sceny trzeciej, w której grałem, mają przejść do środka i ustawić się za kotarą.

Przeszedłem tam i wszystko oczywiście było w jeszcze większy rozgardiasz. Na środku chaosu stała pani Berk i udawała, że kontroluje sytuacje.

- Księżniczka! – krzyczała nauczycielka, jej głos przecinał chaos.

Dziewczyna o oszałamiającej urodzie, w balowej sukni i koronie wyszła za kotarę, na scenę.

- Król! Królowa! – krzyczała dalej.

Dzięki znajomości scenariusza mogłem oszacować, że wejdę na scenę niedługo. Pierwsza scena była solo Michael, w której zaczarowała księcia w żabę (została użyta prawdziwa, nie ja). W drogiej scenie księżniczka prosiła rodziców o szczerozłotą kulę i dostawała ją. W trzeciej, gdzie zaczynała się moja część, kula wpadała jej do oczka wodnego, z którego ją wyławiałem. W kolejnych czterech scenach też grałem, ale wypowiadałem tylko jedno zdanie (efekt zaklęcia wiedźmy). W sumie miałem główną tytułową rolę.

- Drzewa! – krzyknęła nauczycielka.

Wiedziałem, że zaraz nadejdzie moja kolej, więc podszedłem do wyjścia. Zaschło mi w ustach z nerwów, a moje serce próbowało wyrwać się z piersi.

- Żaba! – wrzasnęła kobieta.

Odetchnąłem i jednym krokiem wszedłem na scenę.

Oślepiły mnie reflektory i przez chwilę nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję. Na szczęście do rozpoczęcia akcji sceny miałem czas na dojście do niebieskiego szala na środku parkietu (oczka wodnego). Doczłapałem tam w trzech krokach i usiadłem na nim, twarzą w stronę publiczności.

Miałem wolne parę sekund, więc poszukałem wzrokiem Jeda wśród widowni. Znalazłem go w pierwszym rzędzie od sceny. Wpatrywał się we mnie błyszczącymi oczami, uśmiechając się zawadiacko. Obok niego siedziała Louise i mama. Złapałem z Jedem kontakt wzrokowy i odpowiedziałem mu uśmiech.

Wtedy rozległ się dźwięk kroków na parkiecie. Po paru sekundach stanęła przede mną księżniczka. Ukryłem się za kamieniem tak, by publiczność mogła obserwować nas oboje. Czułem na sobie wzrok Jeda.

- Cóż za piękne jezioro, pobawię się w nim wesoło – stwierdziła księżniczka.

Podrzuciła kulę wysoko. Publiczność wstrzymała oddech, kiedy łuk lotu przedłużył się. Kula upadła z głośnym hukiem na oczko.

- Co ja pocznę? Bez mej kuli nie spocznę! – krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze.

Przełknąłem ślinę, teraz zaczynała się moja rola. Odetchnąłem i wyskoczyłem zza kamienia.

- Jestem żaba, re, re, kum, kum, lubię żur – wydeklamowałem.

Widownia się zaśmiała. Tak miało być, więc się nie przejąłem.

- Dzielna żabo, wyciągniesz mą kulę żwawo?

- Jestem żaba, re, re, kum, kum, lubię żur – odparłem, kręcąc przepraszająco głową.

- Wiele ci dam, albowiem zamkiem władam. – Odwróciła się tyłem do mnie i powiedziała do publiczności: - Nakłamię i nic nie dostanie.

Odwróciła się z powrotem.

- Mą rękę dostaniesz i królem się staniesz.

Skinąłem głową potwierdzająco.

- Jestem żaba, re, re, kum, kum, lubię żur – powiedziałem.

Powoli podszedłem do kuli, podniosłem ją z ziemi i oddałem księżniczce.

Zacisnąłem palce na jej dłoni i zerwałem pierścień z palca.

- Obiecanki cacanki – rzekła i się wyrwała.

Wybiegła ze sceny.

Odwróciłem się w stronę sceny i powiedziałem gniewnie:

- Jestem żaba, re, re, kum, kum, lubię żur!

Przeszedłem za kotarę, w następnej scenie nie występowałem.

Mój debiut aktorski był inny niż się spodziewałam, nie było aż tak źle. Tylko ten zaduch! Nie mogłem myśleć w takich warunkach. Musiałem na chwilę wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem.

Najbliżej był korytarz. Wypadłem na niego, nie mówiąc nikomu gdzie idę. Wiedziałem, że usłyszę wrzask nauczycielki wzywający mnie na scenę, więc nie musiałem pozostać za kulisami.

Na korytarzu nie było nikogo, natychmiast przypomniało mi się, jak wybrałem się na inną wędrówkę po opuszczonej szkole. Teraz wystarczyło mi stanie w miejscu i oddychanie. Przymknąłem oczy i skupiłem się tylko na oddechu.

Wdech.

Usłyszałem kroki.

Wydech.

Kroki umilkły.

Otworzyłem oczy, czując czyjąś obecność bardzo blisko.

Przede mną stał przygarbiony chłopak. Potrzebowałem chwili by dopasować jego twarz do Boba z rozszerzonej matmy. Nie miałem pojęcia co tu robił, nie grał w przedstawieniu.

- Richard – przywitał mnie.

Czyli przyszedł tu do mnie? Po co?

- Bob – odpowiedziałem mu.

Z wielką determinacją wpatrywał się w moje oczy, jakby chciał coś przekazać.

Staliśmy tak przez parę dłużących się sekund, aż zapytał pewnym głosem:

- Jesteś gejem?

Skamieniałem.

Po co Bob chciał znać moją orientacje? Praktycznie nie rozmawialiśmy.

- Co? – powiedziałem, próbując zrozumieć co właśnie się stało.

Twarz Boba była całkowicie poważna.

- Pytałem, czy jesteś homoseksualistą.

- Po co chcesz to wiedzieć?

- Po prostu muszę – odparł z całkowitą szczerością.

Ta szczerość przekonała mnie, że pyta z ważnego powodu. Po co miałbym się kryć przed kimś takim jak Bob?

- Tak, jasne, czemu pytasz? – powiedziałem, nie odwracając wzroku.

Chłopak odetchnął głośny, jakby z ulgą.

- Nie bierz tego osobiście – stwierdził.

I mnie pocałował. Naparł ustami na moje wargi i nieudolnie zaczął nimi poruszać.

Odepchnąłem go, gdy tylko wyszedłem z szoku.

- Co ty wyprawiasz?!

Odetchnąłem parę razy i opamiętałem się. Moja reakcja była zbyt gwałtowna.

Bob cofnął się lękliwy kroczek i spuścił wzrok.

- Myślałem, że nie masz nic przeciwko – wyszeptał, unikając mojego wzroku.

Jęknąłem w duchu.

- To, że nie mam nic przeciwko całowaniu przedstawicieli tej samej płci, nie znaczy, że nie mam nic przeciwko całowania ciebie – dopiero jak wypowiedziałem słowa na głos, zdałem sobie sprawę jak wrednie zabrzmiały, nie tak jak planowałem. – Po prostu moja orientacja nie zmusza mnie do rzucania się na pierwszego lepszego geja. I ciebie też nie.

Bob zmieszał się jeszcze bardziej, zarumienił się aż po końce uszów i cofnął kolejny kroczek.

- Chciałem tylko sprawdzić czy mi się spodoba – powiedział cichutko – Nie chciałem się narzucać. Naprawdę.

Westchnąłem.

- Czyli to nie tak, że jesteś we mnie szaleńczo zakochany i nie mogłeś wytrzymać? – upewniłem się.

Bob zaśmiał się i w końcu podniósł wzrok.

Zastanowiłem się, czemu perspektywa zakochania się we mnie go bawiła. Nie doszedłem do żadnych sensownych wniosków.

- Nic do ciebie nie czuję – potwierdził.

- To dobrze. Mam chłopaka i musiałbym cię odtrącić – wyznałem z uśmiech.

Bob zrobił wielkie oczy.

- Masz chłopaka? – Zamrugał parokrotnie. – Jak?

Wiedziałem o co mu chodzi. Nie wyobrażał sobie znalezienia nikogo, bo nie wiedział kto jest homoseksualny, a kto nie i wstydził się pytać. W końcu zrozumiałem czemu mnie pocałował.

- Znalazłem go zupełnie przez przypadek. Zanim porozmawialiśmy o uczuciach zaprzyjaźniliśmy się. W pewnym momencie po prostu powiedział mi o swojej orientacji i zaprosił na randkę.

Jego zdziwienie ustąpiło miejsce nowemu uczuciu – niedowierzaniu.

- Tak po prostu?

Skinąłem mu głową.

- Myślisz, ze ja mógłbym zrobić tak samo?

Skinąłem ponownie i dodałem:

- Zaproś go do kina.

Bob posłał mi dziękczynny uśmiech i odszedł.

Odetchnąłem z ulgą gdy znikł za drzwiami. To było męczące i dziwne spotkanie. Wróciłem za kulisy, nie chcąc doprowadzić do kolejnego. Przyszedłem w samą porę, bo nauczycielka właśnie wywołała mnie na scenę. 


Wsunąłem się za kotarę z większą pewnością niż za pierwszym razem. Na scenie zmieniła się sceneria, teraz stał tam stół, przy którym siedzieli: król, królowa i księżniczka.

Dalej odrobinę skołowany po niechcianym spotkaniu i pocałunku podszedłem do niego.

- Jestem żaba, re, re, kum, kum, lubię żur – powiedziałem gniewnie.

- Nie wzywałem tej szkarady i nie jestem rady – rzekł król, podnosząc się z krzesła.

Uniosłem pierścień nad głową, pokazując go aktorom i publiczności.

- Ono ma pierścień naszej duszki, co jej zdobił paluszki! – wykrzyknęła królowa.

Powtórzyłem moją kwestię kolejny raz, wskazując palcem na księżniczkę.

- Czyś ty mu obiecała i nakłamała? – spytał król, kierując groźny wzrok na córkę.

- Tak, ojcze, ale nie będę brała ślubu z zwierzęciem ze śluzu!

Król podszedł do mnie i odebrał pierścień.

- Ma córka odda ci rękę i dotrzyma przysięgę. Nasz ród nie straci honoru, póki ja jestem u tronu.

Pokiwałem głową, zgadzając się z nim

- Jestem żaba, re, re, kum, kum, lubię żur – powiedziałem, pieczętując nasze przymierze.

Kotara opadła, skończył się akt pierwszy. Widownia zaklaskała. Parę osób nawet wstało, wśród nich był Jed, który dodatkowo pokazywał mi coś rękoma.

Nie zrozumiałem przekazu, więc zignorowałem go.

Przeszedłem na zaplecze. Aktorstwo strasznie męczyło, byłem głodny jak wilk. Z tego, co wiedziałem, gdzieś tu leżały kanapki.

Znalazłem tego, czego nie szukałem, czyli Michael, która dalej wyglądała jak wiedźma.

- Grałeś zaskakująco dobrze – powiedziała, szczerząc zęby.

- Ty też, ale to nic trudnego, jak się ma tak dopasowaną rolę do charakteru.

Posłałem jej słodki uśmiech.

- Zauważyłam Kochasia. Dziwnie wymachiwał rękami.

Uśmiechnąłem się delikatnie, przypominając sobie o Jedzie.

- Też go widziałem.

Michael prychnęła.

- Zaprosiłeś go i brzmisz jakbyś się dziwił, że przyszedł.

- Nie dziwię się – mruknąłem.

- Myślisz, że zdążę kupić coś do jedzenia przed drugim aktem? – spytałem.

- Pewnie tak, ale musisz jak najszybciej wyjść. Weź mi też coś.

Pokiwałem głową i ruszyłem w stronę wyjścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro