Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIII "Ciche dni i lód na przeprosiny" - część II

W milczeniu przeszliśmy do jego auta. Dopiero by złapać kierownicę, Jed puścił moją dłoń.

- Gdzie jedziemy? - spytałem, zapinając pasy.

- Niespodzianka! - w jego oczach zaświeciły się buntownicze ogniki i wiedziałem, że się nie dowiem.

Posłał mi kolejny uśmiech, po czym przeniósł wzrok na jezdnię. Ruszyliśmy.

Przez całą drogę wyglądałem przez okno, by dowiedzieć się gdzie jedziemy. Świat w ciemności był inny niż za dnia, więc nie rozpoznawałem niczego. Skupiłem się bardziej i przez moment wydawało mi się, że dostrzegam znajomą drogę do mojej rodzimej wioski.

Pewności nie miałem, bo, po co Jed miał mnie zawozić? Niczego tam nie było.

Jak zwykle, gdy byłem z Jedem (to chyba jakieś fatum!) zadzwonił mój telefon. Całe auto wypełniło się radosną melodyjką z Szeregowca Kuca.

- Znowu? - mruknął Jed, nie odwracając wzroku od jezdni - Nie możesz mówić wszystkim, że wychodzisz ze mną i mają nie dzwonić?

Zignorowałem go i odebrałem telefon, nie patrząc nawet na ekran.

- Nie przeszkadzam? - spytał Thomas.

Zdziwiłem się, bo spodziewałem się Michy lub Louise, on bardzo rzadko dzwonił.

- Jestem na randce, ale teraz jadę autem i mogę rozmawiać.

Pokazałem Jedowi język. Udał, że go nie zobaczył.

- Wszystko dobrze? - Thomas brzmiał jakby się denerwował. - Nic ci już nie jest?

Więc on się po prostu martwił.

- Wszystko było dobrze od początku, krwawiłem, bo pękło mi jakiejś naczynko. Wszystko, co stało się potem było moją zwyczajowa reakcją na krew.

Jed zacisnął mocniej palce na kierownicy. Siedział tak, blisko, że musiał słyszeć całą rozmowę.

- To tak nie wyglądało. I obaj dobrze o tym wiemy - zaśmiał się nerwowo. - Czyli teraz jesteś na randce? Z tym przystojniakiem, o którym nie mogłeś przestać mówić.

Rumieniec wypłynął na moje policzki, gdy dostrzegłem jak Jed się uśmiecha.

- Przystojniak wszystko słyszy - stwierdził Jed na tyle głośno, że Thomas też go usłyszał.

Przez słuchawkę popłynął śmiech.

- W takim razie nie będę wam przeszkadzał.

Rozłączył się zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

- Kto to był? Miał męski głos - Jed zerknął na mnie i uśmiechnął się delikatnie, jakby go to nie obchodziło - Twój były?

Kiedy zdałem sobie sprawę, że Jed jest zazdrosny, mój rumieniec jeszcze się pogłębił.

- Nie miałem nikogo przed tobą - wyznałem, wbijając wzrok w jezdnie - mówiłem ci już.

Jed rozluźnił palce.

- Może, nie pamiętam - urwał i zmienił biegi. - W takim razie, kto to był?

- Mój przyszywany brat. Syn żony mojego ojca.

Jed wykrzywił usta, słysząc słowo ojciec

- Nie jest z tobą spokrewniony? Brzmieliście jak rodzeństwo, przyjaciele albo para.

Nie miałem pojęcia, do czego zmierza.

- Nie, ale znam go od lat i jest dla mnie jak brat. Jesteśmy w tym samym wieku i głównie przez to się przyjaźnimy.

Jed pokiwał głową, potakując.

- Czyli teoretycznie moglibyście mieć romans? - spytał, a w jego oczach znowu pojawiły się ogniki.

Szturchnąłem go w bok i zaśmiałem się.

- To bolało - mruknął Jed - tylko pytałem.

- Nie mam z nim romansu - zapewniłem go, hamując śmiech. - Chociaż jest bardzo przystojny.

- Wierzę - mruknął i skupił się na parkowaniu.

Wyjrzałem przez okno, sprawdzając gdzie jesteśmy. Parking, przykryty grubą warstwą śniegu nie miał żadnych cech charakterystycznych. Dalej nie miałem pojęcia gdzie jesteśmy.

Jed zaparkował, zgasił silnik i rzucił mi kolejny uśmiech.

- Wiesz już gdzie jesteśmy? - spytał, szczerząc się jeszcze szerzej.

- Na parkingu przed sex shopem? - zażartowałem.

Roześmiał się i wyszedł z auta. Natychmiast do niego dołączyłem. Na zewnątrz było lodowato, śnieg nie przestał padać. Podałem dłoń Jedowi. Przez rękawiczkę (pingwinka) nie wyczuwałem jej ciepła, ale i tak chciałem ją trzymać.

- Nie zabrałbym cię do sex shopu bez zgody.

- To nie mam pojęcia - odpowiedziałem, tym razem zgodnie z prawdą.

- Naprawdę?

Pokręcił głową w niedowierzaniu.

- Możemy już iść? - Zaczynało mi być zimno.

Ruszyliśmy, Jed prowadził mnie w stronę budynku stojącego za parkingiem. Im bliżej podchodziliśmy, tym bardziej okolica wydawała mi się znajomo.

Po paru minutach (i dojściu do budynku) doznałem olśnienia. To była kawiarnia „Ice"! Znajdowaliśmy się dosłownie dziesięć kroków od mojego domu.

- Tu się pierwszy raz spotkaliśmy - powiedział.

Weszliśmy do środka. Nic się nie zmieniło, było tak samo przyjemnie urządzone i ciepłe, co przed dwoma miesiącami. Stolik, przy którym się spotkaliśmy, był wolny. Usiedliśmy przy nim.

- Nie wierzę, że to się tak skończyło - wyszeptałem, mając na myśli naszą znajomość.

Jed zaśmiał się i spojrzał mi w oczy.

- Ja wiedziałem. Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem chciałem, żebyś był mój. Byłem gotowy na praktycznie wszystko, by tego dokonać.

Zarumieniłem się pod wpływem jego słów.

- Naprawdę?

Ścisnął moją dłoń.

- Tak, nawet nie wiesz jak się ucieszyłem, kiedy do mnie napisałeś - zaśmiał się, wspominając. - Trzy razy pisałem tego SMS i odczekałam pięć długich minut, żebyś sobie nie pomyślał, że rzuciłem się na telefon jak go dostałem.

Jego słowa mnie zawstydziły. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Ja nie zareagowałem w taki sposób. Nawet nie pomyślałem o nim, jako osobie, kiedy pisałem tą wiadomość.

Uratowało mnie nadejście kelnerki. Nie bez zdziwienia zauważyłem, że to ta sama dziewczyna, co przy naszym pierwszym spotkaniu. Jej rudych włosów i urody, raczej trudno było nie zapamiętać.

- Czego pan sobie życzy? - spytała Jeda, ignorując mnie.

Czemu wszystkie kobiety na tym świecie muszą próbować go uwieść?

Czemu Jed nie nosił zawsze jakiejś karteczki: „jestem zajęty"? Albo, chociaż: „jestem gejem"? Pokazywałby ją każdej osobie, przed rozmową. To by pomogło.

- Pierniczkowe latte - powiedział z uśmiechem.

Pewnie nie zdawał sobie nawet z flirciarskiego tonu dziewczyny.

- Czy coś jeszcze? - spytała, trzepocząc rzęsami.

Jed skierował oczy na mnie.

- Coś dla ciebie, kochanie?

Już nie zawstydzały mnie słodkie słówka w miejscach publicznych.

- Też pierniczkowe latte - powiedziałem, posyłając dziewczynie uśmiech.

Kelnerka zamrugała parokrotnie ze zdziwienia i pokryła się rumieńcem. Pewnie teraz dochodziła do wnioski, że najprzystojniejsi mężczyźni to geje i próbowała zapaść się pod ziemię. Biedna.

Odeszła, zapisując zamówienie w zeszyciku.

- Irytują mnie takie sytuacje - powiedział Jed, gdy tylko zniknęła z pola widzenia. - Czemu one wszystkie próbują mnie poderwać? Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to okropne uczucie.

Rozbawiło mnie, że ma na tą sprawę dokładnie taki sam pogląd, jak ja.

- Nigdy nie miałem takich problemów - stwierdziłem, dalej się śmiejąc.

- Czy one naprawdę myślą, że marzę o ich zalotach? - kontynuował wylewanie żali.

- Najwyraźniej tak - powiedziałem, patrząc mu w oczy.

Jed nie odezwał się przez parę najbliższych minut, rzucając gromami z oczu. Te sytuacje musiały złościć go bardziej niż przyznawał.

Wpatrywałem się za okno, czekając aż gniew mu przejdzie. W międzyczasie do naszego stolika podeszła inna kelnerka z kawami.

Jed pociągnął długi łyk i na jego twarz powrócił zwyczajowy uśmiech.

- Co ty pomyślałeś, gdy mnie zobaczyłeś? - spytał, odstawiwszy kubek.

- "Jaki on jest przystojny" - odparłem odrobinę zawstydzony.

Zaśmiał się, a w jego oczach pojawiła się nowa emocja. Mogło mi się zdawać, ale wyglądało jak miłość.

- I tyle? - spytał.

Przypomniałem sobie ten dzień dokładniej. W pamięci utknęła mi jeszcze jedna myśl.

- Pomyślałem jeszcze, że chciałbym odgarnąć ci włosy z oczu.

- Możesz to zrobić - wyszeptał.

Wypowiedziawszy dwa słowa umilkł. Wiedziałem, że czekał na mój ruch.

Wykonałem go, unosząc dłoń na wysokość jego czoła. Zatrzymałem wyciągnięte palce ledwo centymetr od jego skóry. Jed przymknął oczy. Musnąłem jego twarz, jak najdelikatniej umiałem. Przesunąłem palce na włosy i przez chwilę zachwycałem się ich jedwabistością. Uniosłem opadające kosmyki i odrzuciłem je do reszty.

Jed uchylił powieki i spojrzał mi prostu w oczy. Mój Boże, jak strasznie chciałem go w tej chwili pocałować.

Odsunąłem się tylko sile woli, zagryzłem wargę i wbiłem wzrok w podłogę. Wszystko byle tylko nie patrzeć w te piękne oczy i nie ulec ich urokowi.

- Wszystko dobrze? - spytał Jed.

Słowa wyleciały ze mnie zanim zdążyłem się zastanowić:

- Tak okropnie chcę cię pocałować, ale równocześnie tego nie chcę, bo jesteśmy w miejscu publicznym.

Na wargi Jeda powrócił szelmowski uśmiech.

- Czyli musimy wyjść z miejsca publicznego?

Zaparło mi dech w piersiach, odebrał moje słowa zupełnie inaczej niż się spodziewałem.

- Nie musisz się wstydzić, mówiłem ci to już - mruknął, dopijając kawę.

Poszedłem w jego ślady i wypiłem latte za jednym zamachem. Było pyszne. (Jak zwykle)

- Możemy iść do twojego domu? - spytał Jed, nakładając płaszcz. - Ktoś tam jest?

- Pewnie mama i Louise, ale ty im nie przeszkadzasz.

Nie wierzyłem, że właśnie wychodzimy z kawiarni tylko dlatego, że nie chcę całować się w miejscu publicznym.

- To idziemy - stwierdził i ruszył w stronę drzwi.

Pośpiesznie zarzuciłem płaszcz i dołączyłem do niego. Gdy wyszliśmy na dwór, uderzyła mnie fala zimna. Z każdą minutą było chłodniej i ciemniej. Nałożyłem rękawiczki.

Jed zbliżył się do mnie i wyszeptał uwodzicielsko:

- Masz śliczne rękawiczki.

Nie spodziewałem się, że ktokolwiek komplementuje tak moje rękawiczki, oprócz dzieci. Dorosłym nie podobały się raczej takie w kształcie pingwina.

- Dziękuję - odparłem.

Chwilę szliśmy w milczeniu. Mój dom był dosłownie dziesięć kroków od kawiarni, więc nasza wielka wyprawa była małym spacerkiem. Nie miałem szans w tym czasie zastanowić się nad tym, co się dzieje.

Dopiero na ganku zorientowałem się, że jest już za późno na wycofanie się.

- Zapukać, czy zadzwonić? - głos Jeda wyrwał mnie z rozmyślań.

- Zadzwonić.

Jed zrobił to wolną dłonią (drugą dalej trzymał pingwinka).

Przez dłużące się w nieskończoność minuty, zacząłem myśleć, że w domu nikogo nie ma. Dopiero po długim oczekiwaniu drzwi otwarła nam Louise w piżamie i kubełkiem lodów w dłoni.

- Czego? - warknęła.

Musiała mnie nie poznać w ciemności i śniegu.

- Własnego brata nie rozpoznajesz? - spytałem, wchodząc do środka.

Na twarzy Louise pojawił się dobrze mi znany okrutny uśmieszek.

- Spodziewałam się jednej osoby, nie dwóch.

Wiedziałem do czego zmierza. By uniknąć jej dalszych słów, pociągnąłem Jeda do mojego pokoju, nawet nie ściągając butów.

- Nie obudźcie mnie! - krzyknęła za nami Louise - mam słuch doskonały i każde jęknięcie może mnie zbudzić.

Zarumieniłem się, zdając sobie sprawę o co jej chodzi. Jed tylko się zaśmiał i zamknął drzwi do mojego pokoju.

Oparłem się o ścianę. Jed podszedł do mnie i wyszeptał mi prosto do ucha:

- Mogę cię pocałować?

Wsunąłem palce w jego włosy i przyciągnąłem go do siebie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro