Epilog II "Rodzina w akcji"
Ten bachor nie milkł nawet na chwilę, kiedy byłem daleko i gdy nie miałem, jak go usłyszeć. Jego, a właściwie jej, cienki głosik prześladował mnie w każdej sekundzie. Nie ważne, jak mocno wpychałem zatyczki w uszy, czy głośno puszczałem muzykę, nie mogłem zagłuszyć tych wrzasków.
To doprowadzało mnie do szaleństwa, nie mogłem spać, nie mogłem jeść i nie mogłem się uczyć. Krążyłem z jednego rogu pokoju w drugi i powstrzymywałem się przed przekleństwami. W końcu nie wytrzymywałem i wychodziłem, nie rzucając Louise nawet słowa. Ona doskonale wiedziała, że to przez jej dzieciątko nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, słowa były zbędne. Zapewnienia: „to przecież dziecko", „szybko przestanie" i (moje ulubione) „nie jest źle" nie pomagały.
Wtedy zwykle wybierałem do Jeda z miną pokrzywdzonego szczeniaka, mając nadzieję, że akurat nie wyszedł, albo nie ma dość ciągłych najść. Nie miał. Zawsze otwierał drzwi z tym samym czułym uśmiechem i otwartymi ramionami. O nic nie pytał. Pozwalał mi się u siebie uczyć (w końcu egzaminy były już za trzy miesiące) i karmił czymś innym niż rozgotowane dania Louise albo spalone mamy.
Od kiedy wyprowadził się od rodziców do małego, ale ładnie urządzonego mieszkanka zacząłem spędzać tam większość czasu. Miałem nawet własną półkę, szczoteczkę do zębów i fotel. Stopniowo zaczęliśmy się przyzwyczajać do stałego bycia razem, popadaliśmy w rutynę. Przychodziłem praktycznie codziennie po szkole, wychodziłem przed zapadnięciem zmroku.
Najgorsze były noce, które zwykle spędzałem w domu. Wtedy mała Opal wysilała się najmocniej, często nie mogłem zmrużyć oka przez całą noc, zasypiałem dopiero nad ranem z bolącą głową i worami pod oczami.
Chodziłem całymi dniami zmęczony i niezdolny do egzystencji, tylko popołudnia z drzemkami w mieszkaniu Jeda, sprawiały, że nie zasypiałem na stojąco w szkole. W krótkim czasie pogorszyły się moje wyniki naukowe i straciłem wszelką chęć do zająć pozalekcyjnych.
Przełom nastąpił, kiedy Opal miała paskudną kolkę w środku nocy i wrzeszczała głośno jak nigdy wcześniej. Po paru godzinach ogłuszającego krzyku nastąpił moment krytyczny i nie wytrzymałem hałasu. Narzuciłem na piżamę kurtkę, ubrałem buty, złapałem telefon i wyszedłem w noc.
Doskonale pamiętam poświatę księżyca w oknach i zapach nadchodzącego deszczu. Stojąc na środku pustej ulicy, widząc światło gwiazd, zdałem sobie sprawę, że wyjście z tej sytuacji jest tylko jedno. Musiałem zamieszkać z Jedem. I to jak najszybciej. Wiedziałem, że nie zniosę ani miesiąca dłużej życia w ciągłym wrzasku i stresie. Parę tygodni na przygotowanie na zaplanowanie wszystkiego, było maksem.
Kiedy podjąłem decyzję poczułem się lżej i przytłoczony zarazem. Lżej, bo w zdecydowałem. Przytłoczyły mnie wątpliwości.
Jed mógł się nie zgodzić. To było dość prawdopodobne, w końcu to byłby naprawdę duży krok na przód. Deklaracja, z której trudno się wyrwać. Jeśli zaczniemy żyć ze sobą, związek wejdzie w zupełnie nową fazę. Jezu, przecież ja nie byłem na to gotowy!
Zdałem sobie sprawę, że nie mogłem podejmować takiej decyzji nie konsultując tego z nim, ani w przypływie chwilowej nienawiści do bachora. Gdy mijały kolejne sekundy spokoju, orientowałem się, jak idiotyczny był ten plan.Musiałem wszystko przemyśleć, a było tylko jedno miejsce, gdzie mogłem zrobić to w ciszy.
Poszedłem do jego mieszkania. Dopiero pod drzwiami (i po zadzwonieniu dzwonkiem) przypomniałem sobie, że jest cholerna trzecia w nocy i Jed mógł najzwyczajniej w świecie spać.
Drzwi pozostawały zamknięte dostatecznie długo, bym stracił nadzieję na ich otwarcie. Dopiero, kiedy odwróciłem się, żeby odejść, uchyliły się z głośnym skrzypnięciem.
Przez szparę wyjrzał rozespany Jed bez koszulki i z potarganymi włosami. Na jego widok serce przyśpieszyło, a na usta wypełzł mimowolny uśmiech. Mimo upływającego czasu moje ciało reagowała na niego tak samo i nie mogłem się temu nadziwić.
Jed odpowiedział uśmiechem i szerszym otwarciem drzwi. Wślizgnąłem się do środka.
Przytuliłem go, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Potrzebowałem przez chwilę po prostu wtulić się w niego i zapomnieć o wszystkim. Był przyjemnie ciepły i miękki. Po paru sekundach też mnie objął i wyszeptał parę uspokajających słów.
Kiedy byłem na to gotowy odetchnąłem głęboko, wciągając do nosa jego słodki zapach i odsunąłem się.
Jed przez chwilę przyglądam mi się w ciszy ze zmartwioną miną, ale w końcu przemówił:
- Wszystko okay?
Jak zwykle najpierw musiał upewnić się, że nic się nie stało. Z jednej strony jego przejęcie było przyjemne, a z drugiej odrobinę irytujące. Przecież umiałem sam o siebie zadbać.
Pokręciłem przecząco głowo i wymruczałem dwa słowa:
- Bachor atakuje.
Jed zaśmiał się i pociągnął mnie w głąb domu.
- Kawy czy herbaty? – spytał, kiedy doszliśmy do kuchni.
Pokręciłem głową.
- Nie będę pić kofeiny ani teiny przed snem.
Zaśmiał się w odpowiedzi i posłał mi ten seksowny uśmiech.
- Kto powiedział, że będziesz spał? Dodatkowa energia ci się przyda – stwierdził, wbijając we mnie zachłanne spojrzenie.
Kiedy pojąłem znaczenie jego słów, zarumieniłem się. Mimo wszystkiego, co między nami zaszło, dalej mówienie czy robienie takich rzeczy było dla mnie nieswoje.
- Ja tak powiedziałem – stwierdziłem po ochłonięciu – kiedy masz małe dziecko w domu, każdą zbędną godzinę trzeba poświęcić na sen.
Jed przewrócił oczami i musnął moją talię , niby przez przypadek. Rozgryzłem jego fortel – chciał mnie przekonać drobnymi pieszczotami. Nie mogłem mu na to pozwolić, jeśli zarwę noc u niego, zmarnuję jedyną szansę na sen bez wrzasków.
- Masz mleko? – spytałem niewinnie, udając, ze nie zauważyłem jego dotyku. – Dobrze robi na sen.
Jed tylko mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszałem i otworzył lodówkę. Nie było w niej ani jednej kropli mleka.
Posłałem mu promienny uśmiech i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć przeszedłem do sypialni. W ciemności obiłem się parę razy o meble, ale dotarłem do celu bez większych uszkodzeń. Nie zapaliwszy światła, położyłem się na łóżku i zrzuciłem kurtkę. Pod spodem miałem piżamę, więc nie musiałem martwić się przebieraniem.
Po paru minutach światło w kuchni zgasło, a w całym domu zapanowała idealna ciemności i cisza. Przerwało ją zduszone przekleństwo. Parę sekund później drzwi uchyliły się i stanął w nich Jed.
- Przywaliłem w lodówkę – wyjaśnił, zanim zdążyłem zapytać.
- Ja też. I jeszcze w kredens.
Zaśmiał się i usiadł na łóżku.
- Ciamajda z ciebie.
Zignorowałem jego słowa i odwróciłem się plecami do niego. Teraz chciałem tylko spać.
- O której cię obudzić jutro? – spytał Jed po paru minutach ciszy, przez które prawie udało mi się usnąć.
- Śpię jutro cały dzień. Dobranoc.
- Nie możesz – stwierdził – jutro spotykamy się z moimi rodzicami, pamiętasz?
Zamarłem, przeklinając w duchu swoją głupotę. Zapomniałem o tym kompletnie. To miało być moje pierwsze spotkanie z nimi i strasznie się denerwowałem. By się ciągle nie martwić, starałem się o tym nie myśleć. Zadziałało lepiej niż oczekiwałem, ale miało skutek uboczny – teraz stresowałem się trzy razy mocniej. Co jak mnie nie polubią? Nie pozwolą Jedowi się ze mną spotykać? Uznają mnie za niedostatecznie dobrego dla niego?
Po paru sekundach takiego myślenie wpadłem w panikę. Zacząłem szybciej oddychać, w głowie kłębiły mi się setki negatywnych myśli.
Jed musiał wywnioskować z przedłużającej się ciszy mój obecny stan, bo delikatnie dotknął moich pleców i pogłaskał je uspokajająco.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie – wyszeptał – na pewno cię polubią. Jeśli, przecząc wszelkiej logice, tego nie zrobią nic to nie zmieni. To będzie błędna opinia.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, odwrócił mnie przodem do siebie i mocno pocałował. I, o mój Boże, zrobiło mi się naprawdę gorąco, a nawet na parę sekund zapomniałem o zmęczeniu i bólu głowy. Kiedy się odsunął dolegliwości wróciły ze zdwojoną siłą, ale było warto.
- Dobranoc – wyszeptał, kładąc się obok mnie.
Nadeszła ta niezręczna chwila, w której po prostu leżeliśmy obok siebie, nie wiedząc, co zrobić. Chociaż chętnie bym się do Jeda przytulił (nie oszukujmy się – ja zawsze miałem na to ochotę), nie wiedziałem, czy on tego chce, ani czy już nie zasnął. Parę minut szacowałem wszystkie za i przeciw wyjścia z inicjatywą i doszedłem do wniosku, że przeważają zalety.
Przekonany o słuszności swojego zachowania, objąłem go. Mruknął zachęcająco i przyciągnął mnie bliżej. Leżenie w jego ramionach, było nieporównywalnie lepsze niż w samotności. Czułem się bezpiecznie.
Przed zaśnięciem myślałem o nim.
***
Jed wyglądał cholernie seksownie w samej koszulce i bokserkach. To był fakt naukowy, o którym z jakiegoś dziwnego powodu nikt nie mówił, a był tak samo ważny, jak Ziemia krążąca wokół słońca.
Boski ideał przemówił. Spojrzałem na niego, nie zrozumiawszy słów.
Powtórzył głośniej i tym razem zrozumiałem:
- Możemy się poprzytulać i całować, a także, zależnie od twojej woli, bo ty jesteś i byłeś zawsze najważniejszy, zrobić coś więcej? Po wszystkim zjemy stos tostów i smażonych ogórków konserwowych.
Nie widziałem w tej propozycji nic dziwnego. Ot, sposób na spędzenie zwykłej soboty, a może niedzieli?
Jaki był dzień tygodnia?
Rozglądnąłem się po czerwonym pokoju, w którym byliśmy. Na ścianie nie wisiał kalendarz, był tylko zegar. Jego wskazówki stały. Będziemy musieli go naprawić.
- Zgadzam się.
Potem wszystko potoczyło się lawinowo. Jed uśmiechnął się tym seksownym uśmieszkiem i przybliżył twarz do mojej. Wydawał się ze mną bawić. Jego postawa mówiła: „jeśli mnie chcesz, musisz zapolować."
Nie wytrzymałem tego dłużej niż trzy sekundy. Naparłem wargami na jego usta i złączyłem je.
Jed jęknął i oderwał się tylko po to, by po sekundzie znów mnie pocałować. Musiał pokazać, że on tu rządzi.
Czułem się, jak w dosłownym siódmym niebie. Ciepło jego ciała i ciągłe pogłębianie pocałunku doprowadzały mnie do szaleństwa. Kiedy, przesunął dłoń na mój kark i zaczął go pieścić zimnymi palcami, nie mogłem powstrzymać jęku. Zdusiły go jego usta.
W odpowiedzi na kolejny krok, przesunąłem dłonie na jego plecy i niby przypadkiem wsunąłem palce pod jego koszulkę. Ups.
Syknął i odsunął się gwałtownie.
- Masz strasznie zimne ręce – wyszeptał.
Wzruszyłem ramionami i przyciągnąłem go do siebie. Miał lepsze rzeczy do robienia, niż narzekanie na moje palce. Nie pozwolił spotkać się naszym wargom. Zasłonił palcami usta i zachichotał. Z przyczyn niejasnych, nawet dla mnie, podobało mi się to. Cholernie mocno.
- Daj się pocałować – mruknąłem, po paru sekundach jego bezczynności.
W odpowiedzi zaśmiał się i pokręcił głową.
- Co mam zrobić, żeby się zgodził? – spytałem.
Tym razem odpowiedziałam słowami:
- Chcę cię pocałować, ale nie w usta.
Zamarłem. Przez dosłownie jedną szaloną sekundę nie byłem w stanie zebrać żadnej sensownej myśli. O mój Boże, jaki on jest cholernie podniecający, raczej nie było sensowne.
Skinąłem głową, zgadzając się, gdy tylko odzyskałem zdolność ruchu.
Jed zareagował natychmiast. Przybliżył się do mojej szyi i delikatnie przesunął po niej palcem, jakby badając jej każdy szczegół. Mimowolnie wygiąłem ciało w łuk, ułatwiając mu dostęp. Jego dotyk rozgrzewał mnie i przyprawiał o przyjemne dreszcze.
Zatrzymał palec dopiero przy obojczyku. Cofnął go, natychmiast zastępując ustami.
Spojrzał mi w oczy i polizał przeciągle każde miejsce, które wcześniej dotknął. Czułem się, jakby cały życie żył w ciemności i nagle zobaczył światło.
Kiedy zassał moją skórę tuż nad obojczykiem, nie mogłem logicznie myśleć. Jęknąłem głośno, kiedy polizał nowo powstałą malinkę.
Zdjął moją koszulkę jednym płynnym ruchem i uśmiechnął się szelmowsko.Scałowałem mu ten arogancki uśmieszek z warg.
***
Obudziłem się z wielkim rumieńcem.
To był tylko sen. Potrzebowałem paru sekund, by oswoić się z tą myślą. Ten sen był realistyczny, odczuwałem wszystko, jak w rzeczywistości. To naprawdę mogło się wydarzyć. Ręce Jeda, obejmujące mnie w talii, nie pomagały mi się otrząsnąć.
Potrząsnąłem głową i odetchnąłem głęboko, by się doprowadzić do normalnego stanu. Nie mogłem myśleć o takich rzeczach, kiedy ktoś (a zwłaszcza TEN ktoś) był blisko.
Jed delikatnie się poruszył, jakby wyczuwając moje zmieszanie. Przyciągnął mnie do siebie i wyszeptał:
- Czas wstawać, żabko.
Dosłownie rozpuściłem się od środka. Jak ktoś z samego rana (kiedy masz całą noc fantazje erotyczne o nim) nazywa cię żabką, nie da się nie rozpuścić.
Jed w jakiś sposób wyczuł, że nie śpię i pocałował mnie delikatnie prosto w usta. Odpowiedziałem na pocałunek, odczuwając te same, co zwykle motylki w brzuchu.
Jed odsunął się zaledwie po paru sekundach i posłał mi szeroki (i seksowny) uśmiech. Na niego też odpowiedziałem.
- Możemy przez chwilkę poleżeć? – spytałem – Nie chcę jeszcze wstawać.
Wzruszył ramionami.
- Rodzice przychodzą dopiero o czternastej, więc mamy dostatecznie dużo czasu na – puścił mi oczko – cokolwiek zechcesz.
Na moje usta wypłynął mimowolny uśmiech, kiedy zdałem sobie sprawę, co sugerował.
- Czyli tylko od czasu zależy to, co zrobimy? – zasugerowałem, przygryzając wargę.
Jed zamrugał parokrotnie, jakby zobaczył coś naprawdę seksownego (i tak miało być!), po czym spojrzał na zegar, wiszący tuż przy łóżku.
Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a z ust wypadło bardzo brzydkie przekleństwo.
- O co chodzi? – spytałem, nie rozumiejąc jego reakcji.
Bez słowa wskazał na zegar.
Wskazówki wskazywały trzynastą trzydzieści dwie.
Rodzice Jeda mieli tu być za mniej niż pół godziny, a my leżeliśmy w łóżku. Dodatkowo byłem w mojej ulubionej i super wygodnej piżamie żyrafie, która nie nadawała się do pierwszego spotkania przyszłych teściów.
Spojrzałem Jedowi w oczy, szukając w nich rozwiązania problemu. Nie było go tam. Zamiast niego ujrzałem zdenerwowanie, które tylko wzmogło moje.
- Czyli nie mamy czasu na nic – podsumował Jed.
Prychnąłem.
- Na dosłownie nic.
Zrzuciłem z siebie jego ręce i usiadłem. Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale nic nie powiedział. Wstałem z łóżka i przeciągnąłem się. Ignorując oczywisty fakt, że zaspaliśmy, był piękny poranek. Zza rozsuniętych rolet wpadały promienie już popołudniowego słońca, w powietrzu wyczuwałem woń kwiatów i traw. Wiosna przyszła już na dobre.
- Ładna żyrafka – z rozmyślań wyrwał mnie kpiący głos Jeda – w nocy jej nie zauważyłem.
Nie miałem ochoty na żarty.
- Wiem, ale twoim rodzicom pewnie się nie spodoba. Mogę się ubrać w coś twojego?
Jed wstał i podszedł do mnie. Stanął bardzo blisko mnie, sprawiając, że wspomnienia snu wróciły ze zdwojoną mocą.
- Jasne.
Sięgnął do szafy, pogrzebał w niej chwilę i rzucił mi ubrania. Nawet nie spojrzawszy na nie, ruszyłem w stroną łazienki.
Zatrzymał mnie rozbawiony głos Jeda:
- Gdzie tak pędzisz, żabko?
Spojrzałem mu prosto w oczy i dostrzegłem w nich zawadiackie iskierki.
- Idę się przebrać – mruknąłem.
Zaśmiał się.
- Czemu nie tutaj? – przewrócił oczami – Przecież już widziałem cię już półnago.
Zamarłem, zdając sobie sprawę, że ma rację i moje zachowanie nie ma najmniejszego sensu.
- Może nie chcę cię kusić? Nie mamy dostatecznie dużo czasu – spróbowałem obrócić sytuacje w żart.
Jed prychnął i założył ręce na piersi.
- Obaj wiemy, że nie o to chodzi – uśmiechnął się uspokajająco – Po prostu chcę wiedzieć, czemu dalej się wstydzisz. Wydaję mi się, że wyszedłeś z tej chorobliwej pruderyjności, a po dwóch minutach wiem, że tak nie jest.
Przełknąłem ślinę, myśląc na odpowiedzią.
- Sam nie wiem. Czasami mam odwagę robić pewne rzeczy, czasami nie. Myślę, że to minie i kiedyś nie będę się przejmował idiotyzmami – westchnąłem – To nie jest czas na taką rozmowę.
- Wiem, wiem, ale trochę martwi mnie twoje zachowanie.
- Nie przejmuj się. Akurat z przebraniem się tutaj nie mam problemu, pójście do łazienki było tylko odruchem.
Na wargi Jeda wypłynął delikatny uśmieszek. Który nie znikał, kiedy zdejmowałem górną część kostiumu. Dopiero, gdy sięgnąłem do ogonka, trzymającego dolną cześć, odwrócił wzrok i zajął się przebieraniem.
Wciągnąłem spodnie i koszulkę (były za ciasne, pachniały słodko) i wyszedłem z pokoju, kierując się do kuchni. Nie ważne, która była godzina – śniadanie musiałem zjeść.
W kuchni panował idealny porządek, więc znalezienie jedzenia było banalnie proste. Wystarczyło, że otworzyłem lodówkę, w której znajdowały się wszelkie dania świata. Jed uwielbiał gotować i robił to bardzo często, a ja z tego korzystałem.
Stwierdziłem, że najbardziej podoba mi się makaron w dziwnym, ale zachęcającym sosie. Wyciągnąłem go z lodówki i wsypałem na patelnie. Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że znam się na gotowaniu, ale była to wielka nieprawda. Nie miałem nawet pewności, czy podgrzewam ten makaron w sposób, przez który nie zacznie smakować gorzej.
- Czemu jemy obiad na śniadanie? – Jed spytał, muskając moje plecy palcami.
Nie zareagowałem skupiony na niedoprowadzeniu do spopielenia jedzenia.
- Chcesz kawy czy herbaty?
Zaryzykowałem sekundowe przeniesienie wzroku na Jeda, który zdawał się nie zauważać mojego skupienia. Opierał się o blat i uśmiechał szeroko.
- Kawy z mlekiem – odparłem.
- Nie mamy mleka – przeszedł do szafki z herbatą – malinowa czy zielona?
Mimowolnie zwróciłem uwagę na formę, w jakiej wyraził brak mleka. Nie powiedział, że on go nie ma, tylko, że MY go nie mamy. W takiej konfiguracji zakładał, że jego mleko było moim mlekiem, a to było oznaką dość zaawansowanego związku. Awansowaliśmy do rangi „wspólne mleko".
- Malinowa – odparłem – Musimy kupić mleko. Nienawidzę kawy bez niego, a bardzo lubię ją pić.
Jed zaśmiał się.
- Jasne, żabko. Mogę nawet poprosić rodziców, żeby kupili w drodze, to może... - urwał w pół zdania, zagłuszony dzwonkiem do drzwi.
Bez słowa wymieniliśmy spojrzenia. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, kto jest po drugiej stronie drzwi i, że nie możemy zignorować dzwonka.
Jed podszedł do drzwi i otworzył je na oścież.
Pierwszą zauważyłem kobietę – olśniewająco piękną ze szmaragdowo zielonymi oczami, które doskonale znałem. Widać było gołym okiem, że mimo wieku dba o siebie i stara się wyglądać jak najlepiej. Obok niej stał mężczyzna o ciemnej karnacji i hebanowych włosach, przyprószonych siwizną. Na jej wargach widniał szeroki uśmiech, jego były zaciśnięte.
- Może zaprosicie nas do środka? – kobieta przemówiła i nie czekając na odpowiedź weszła do mieszkania.
Nawet nie zaszczyciwszy Jeda spojrzeniem, podeszła do mnie. Podparła ręce pod boki i zlustrowała mnie od stóp do głów. Starałem się nie ruszyć, ani nie okazywać wewnętrznego niepokoju. To było dosyć niekomfortowe.
Spojrzałem w stronę Jeda, szukając jakieś pomocy. On tylko wzruszył ramionami i posłał mi przepraszające spojrzenia, jakby mówił: „nie mam wpływu na matkę."
Kobieta w końcu odwróciła ode mnie spojrzenie i głośno się zaśmiała.
Jej śmiech brzmiał, jak Jeda, więc momentalnie się rozluźniłem. Zdobyłem się nawet na mały uśmiech.
- Nie bój się mnie tak – stwierdziła kobieta czystym głosem – zastanawiałam się tylko, czy masz na sobie ubrania Jedusia.
Nie mogłem powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem, słysząc słodkie zdrobnienie. Jed nie wyglądał na równie zadowolonego.
- Mamo – mruknął, słodko przedłużając sylaby – zaraz jeszcze pokażesz mu wszystkie moje kompromitujące zdjęcia z dzieciństwa.
- Wiesz, że mam taki zamiar? Nawet przyniosłam nasz album.
Jed westchnął.
Sprzeczali się jeszcze przez parę minut, podczas gdy ja stałem na uboczu i starałem się zniknąć. Czułem się bardzo niezręcznie, tak jakbym przeszkadzał im w rodzinnym spotkaniu, co poniekąd było prawdą.
Kobieta, jakby wyczuwając moje myśli, spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Gdzie moje maniery? – spytała retorycznie – Możesz mówić mi Agnes.
Wyciągnęła w moją stronę dłoń. Potrząsnąłem nią, mrucząc swoje imię. Nie miałem zielonego pojęcia, co miałbym powiedzieć oprócz niego.
Jed zaśmiał się, jakby bawiło go moje zmieszanie.
- Po prostu odpowiadaj na jej pytanie, żabo – stwierdził, przewracając makaron na patelni.
Spojrzałem na jego matkę szukając potwierdzenie. Ta skinęła głową i weszła głębiej do domu. Chcąc nie chcąc ruszyłem za nią, zostawiając Jeda z ojcem w kuchni. Przeszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie.
Nie miałem pojęcia, co zrobić dalej. Mogłem tylko czekać.
- Czemu masz na sobie jego ubrania? – spytała po paru minutach ciszy.
Nie brzmiało to jak prowokacja, a raczej przywodziło na myśl grzeczne pytanie osoby chcącej poznać odpowiedź.
- Córeczka mojej siostry miała wczoraj kolkę i strasznie krzyczała. Nie mogłem spać, więc przyszedłem tutaj w samej piżamie, która raczej nie nadaję się do ubrania, na co dzień - postanowiłem odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Miałem olbrzymią nadzieję, że mi uwierzy i nie uzna tego za żałosną próbę ukrycia życia seksualnego syna.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i spytała:
- Opowiesz mi coś o swojej siostrzenicy?
W duszy odetchnąłem z ulgą – nie postrzegła mnie jak idiotę, chcącego ukryć swoje życie erotyczne.
- Ma na imię Opal. Wiem, że to strasznie durne imię, ale siostra się uparła. W jednej z jej ulubionych książek para gejów ma córeczkę, która się tak nazywa i koniecznie chciała tak ją nazwać.
Zaśmiała się, unosząc brew w górę. (Tylko jedną! Jak ona to zrobiła?)
- Twoja siostra ma jakieś ciekawe cechy oprócz dziwnego nazywania dzieci?
Miałem dziwne deja vu. Ostatnią osobą, której opisywałem siostrę, był Jed.
- Nazywa się Louise, jest bardzo piękna i pewna siebie. Miała zacząć studiować psychologię w zeszłym roku szkolnym, ale zaszła w ciąży. Teraz całymi dniami zajmuje się córeczką i siedzi na forach dla młodych matek, jakby świata poza Opal nie widziała.
- Każda mama przechodzi przez okres fascynacji dzieckiem, minie jej to.
Skinąłem głową, chcąc wyglądać poważnie.
- Jeśli pani tak mówi, to musi być prawda.
Kobieta zaśmiała się i pokręciła głową.
- Nie musisz mówić do mnie per pani. Jestem normalną kobietą i bycie matką Jedusia nie czyni mnie nikim szczególnym.
Skinąłem głową.
- Mam jeszcze tylko dwa pytania rekrutujące – stwierdziła zupełnie poważnie. – Co twoi bliscy myślą o Jedzie?
Odetchnąłem z ulgą, ciesząc się, że nie spytała o nasze życie seksualne czy inne prywatne rzeczach. Na takie pytania mogłem odpowiadać.
- Mama uwielbia go mocniej z każdym daniem, które jej gotuje. Louise chyba mi go zazdrości i potajemnie kocha. Opal zawsze macha do niego pierwszego, kiedy przychodzimy. Mój przyrodni brat – Thomas, który też jest gejem, twierdzi, że jesteśmy najbardziej uroczą parą, jaką widział.
- A twój tata? – spytała, a mi pękło serce.
Ojciec nie odezwał się do mnie od feralnych urodzin. Zerwał wszelki kontakt, nie złożył mi nawet życzeń na dziewiętnaste urodziny.
- Jest homofobem i się mnie tak jakby wyrzekł, nigdy nie spotkał Jeda i nie mam zamiaru mu go przedstawiać.
Pokręciła głową z gorzkim uśmiech.
- Rodzice czasem robią głupoty, ale dziecko kochają nad życie. Jed parę lat temu też mówił, że nigdy nie przedstawi nam swojego chłopaka. Może kiedyś zmienisz zdanie.
Nie sądziłem, że miała racje, ale z grzeczności nie oponowałem.
- Jakie jest pani drugie pytanie? – powiedziałem zamiast tego.
Parsknęła śmiechem, jakby nie mogła uwierzyć, że o to zapytałem.
- No tak, prowadzimy przecież rozmowę kwalifikacyjną. Zapomniałam – posłała mi uśmiech – pytanie brzmi - czy wiesz, co oznacza tatuaż Jeda?
Zamarłem. To pytanie było pułapką. Jed miał tatuaż bardzo nisko na biodrze, pod linią bokserek. Musiałbym być w wiadomej sytuacji, by go ujrzeć.
Już miałem powiedzieć kobiecie, że nigdy go nie widziałem, kiedy ujrzałem w jej oczach niemą prośbę. Z jakiś powodów, których nie poznałem, ta wiadomość była dla niej ważna. Nie mogłem skłamać.
- Tak – odpowiadam – to kawałek pizzy.
Prychnęła.
- Nie pytałam, czy go widziałeś, tylko czy wiesz, co oznacza. Nie interesuję mnie, które części ciała mojego syna miałeś okazję ujrzeć.
Spłonąłem rumieńcem, bo oczywiście nie przypuszczałem, że pyta o znaczenie. Potrzebowałem tylko paru sekund, by sobie przypomnieć.
- To pamiątka po jego pierwszym chłopaku, który popełnił samobójstwo.
- On ci to powiedział? – spytała, choć miało nie być więcej pytań.
Skinąłem głową i dodałem:
- Nawet nie pytałem, po prosto mi to oznajmił. To było dosyć makabryczne, powiedział, że powinienem wiedzieć.
Kobieta odetchnęła z ulgą i szeroko się uśmiechnęła.
- Zaliczyłeś test – stwierdziła znów zupełnie poważnie – chcesz w nagrodę obejrzeć zdjęcia Jedusia? Z całych dwudziestu lat jego życia.
Chciałem.
***
- Nie było tak strasznie, co? – spytał Jed, zamykając drzwi za swoimi rodzicami.
Z głośnym westchnięciem opadłem na kanapę.
- Nie, twoja mama była miła i zabawna.
Prychnął.
- Zwłaszcza, jak pokazała ci mnie umazanego w kupie. To było przezabawne – prychnął – śmieszniej było tylko, kiedy zobaczyłeś mnie w wersji zbuntowanego nastolatka i tak się zdziwiłeś, że zbiłeś kubek. Mój ulubiony!
- To był przypadek – mruknąłem.
- Wybaczam ci, ale na przyszłość nie proś mamy o pokazanie zdjęć.
- Nie prosiłem. Pokazała mi je w nagrodzie za zdanie testu na twojego chłopaka.
Zaśmiał się.
- O co pytała?
- O twój tatuaż.
Śmiech zamarł mu na ustach.
- Czyli pamiętała! – wykrzyknął.
Przestawałam rozumieć, co miał na myśli. Musiał to zauważyć, bo wyjaśnił:
- Kiedy zrobiłem sobie ten tatuaż, obiecałem jej, że powiem o jego znaczeniu chłopakowi, którego będę pewny, że kocham. I nikomu innemu.
Zaparło mi dech w piersiach, jak zawsze kiedy Jed przyznawał, że mnie kocha.
- Powiedziałeś o tym komuś poza mną? – spytałem po paru długich sekundach ciszy.
- Nie, nigdy – odparł, a ja mu uwierzyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro