✦ Rozdział drugi ✦
- PROSZĘ! WYPUŚCIE MNIE! PROSZĘ! NIE CHCE TU BYĆ! – mój lament ciągnął się już od godziny, niestety ani moje groźby, ani też prośby nie dawały żadnych efektów – PROSZĘ! WYPUŚCIE MNIE, PÓJDĘ SOBIE I NIKOMU NIC NIE POWIEM! WYPUŚCIE MNIE!
- Posłuchaj mnie uważnie, jeśli nie przestaniesz się wydzierać, osobiście odetnę ci język i przyczepie, dopiero kiedy będziemy na miejscu – w tle rozległ się głos mężczyzny, który odpowiadał za przetransportowanie mnie, gdziekolwiek to miało być.
- Jestem wam niepotrzebna – odburknęłam, po czym skrzyżowałam ręce. No pięknie, dałaś się im złapać, denerwujesz ich i jeszcze się o to obrażasz, jak nic świetnie ci idzie! Brawo!
- Zdążyłem to już zauważyć.
- Tym bardziej powinieneś mnie puścić.
- Wykluczone. Za dostarczenie cię zostanę solidnie wynagrodzony.
- Przysięgam, że zapłacę znacznie więcej.
Mężczyzna zatrzymał się. Podniósł mnie, po czym z odległości wyprostowanych ramion, przyglądał mi się uważnie.
- Nie wiem ile ci za mnie obiecało, ale mogę się wykupić i jeszcze ci dopłacić!
- Nie możesz być dużo warta – mówił, obracając mnie na różne sposoby – Lider musiał się co do ciebie pomylić.
- Słucham!? Nawet nie wiesz kim jestem, prawda? Wyobraź sobie, że niedawno zostałam głową własnego klanu! Jestem jak księżniczka albo nawet cesarzowa! Ten twój cały lider z pewnością musiał usłyszeć o mnie wiele wspaniałych rzeczy i zapragnął mnie, ale pewnie nie potrafił wkupić się w łaski mojego ojca i dlatego nie mogąc mnie zdobyć normalnie, kazał, żebyście mnie porwali – odchyliłam głowę w bok, dając im kolejny raz do zrozumienia, że właśnie zostałam obrażona.
- Ej, Kakuzu – idący za nami chłopak ziewnął – na pewno chodziło o nią?
- Kazano nam przyprowadzić nowego reprezentanta [Nazwa Klanu] – odpowiedział domniemany Kakuzu ponownie przerzucając mnie niczym worek zboża - Obstawiam, że chodziło o tego chłopaka – szarowłosy założył ręce za głowę – nie będę się tłumaczył z twoich błędów, ale chętnie się nią zajmę, jeśli okażę się zbędna – wyszczerzył się w tak obrzydliwy sposób, że czułam, jak strach wzbiera się we mnie na nowo.
- Wypuście mnie! Wypuście! Proszę! Proszę! PROSZĘ!!!
Właściciel kosy śmiał się od dłużej chwili. Powodem jego zachowania miała być krótka wymiana zdań, jak między nami zaszła.
- Ale ty naiwna jesteś – pochwycił dłonią mój podbródek, po czym pokręcił nim kilka razy – Wybrali cię, bo jesteś przyjemna dla oczu. Chcieli mieć pewność, że koleś weźmie z tobą ślub.
Dobra! Niech sobie mówi, co chce. Olej go! Skup się teraz... no... powoli, spokojnie, przecież potrafisz.
Za wszelką cenę starałam się uspokoić. Złapałam za nadgarstek szarowłosego. Druga dłoń zacisnęła się na powierzchni płaszcza starszego mężczyzny. Jesteś mój frajerze i nawet o tym nie wiesz!
- Naprawdę?
- Jashin byłby zachwycony, gdybym złożył mu taką ofiarę – wykrzywił się w obrzydliwym uśmiechu.
- Jashin? Twój bóg, tak? – Dobra teraz ich sprowokuj tak, żeby pozabijali się nawzajem – Ah, masz racje, jest niesamowity – twarz chłopaka początkowo przybrała wyraz niedowierzenia, ale chwile później ponowie zagościł na niej uśmiech, tym razem przerażający, niemalże psychopatyczny – Szkoda, że twój towarzysz twierdzi coś zupełnie innego.
Twarz mężczyzny wykrzywiła się.
Kekkei genkai pozwalało pozyskać informację. Przepływ wiadomości musiał zostać wykonany szybko. Odczytywanie ich wzajemnych stosunków było możliwe, póki któryś z nich nie przerwał kontaktu z moim ciałem.
- On nie tylko nie szanuje Jashina, ale też ciebie – ciągnęłam, oczekując jakiejkolwiek reakcji – To przykre, kiedy ktoś z kim pracujesz, nie czuje respektu do tak wspaniałego bóstwa. Pomyśl tylko! Pracujesz z nim już tyle czasu, pokazałeś mu już, jak wspaniały jest Jashin, a on dalej kpi z niego, kpi z ciebie. Próbowałeś go nawrócić tyle razy i nic! Ale Jashin uważa, że mimo to jest doskonałym shinobi, a co za tym idzie, będzie idealny, by złożyć mu cześć!
Szarowłosy wyrwał swoją dłoń z mojego uścisku. Zatrzymał się, po czym zaczął odgrażać się swojemu kompanowi.
- Jak śmiesz lekceważyć mojego boga!
- Zamknij się.
- Mam cię dość!
Kosa świsnęła, przecinając powietrze tuż przede mną. Mimowolnie pisnęłam.
- Doniosę, że zginąłeś w czasie misji!
Kakuzu kilkukrotnie odskoczył. Unikał ataków rozwścieczonego kompana. Kilka razy zdołał odepchnąć go, jednak ten każdorazowo wznawiał swoje ataki, w akompaniamencie przerażającego śmiechu oraz okrzyków.
Wybuch.
Dym opada.
Skłóceni mężczyźni stoją oddaleni od siebie o kilka metrów. Pomiędzy nimi pojawił się nowy, ubrany w dokładnie ten sam sposób.
- Ej! Nie dość, że słychać was z takiej odległości to jeszcze zapominacie, że mamy dostarczyć ją w stanie nienaruszonym, hm!
- Pilnuj jej - Zamaskowany shinobi postawił mnie na ziemi, po czym ruszył w kierunku żniwiarza. Uwaga blondyna skupiła się na walczących.
Okazja jedyna w swoim rodzaju.
✦✦✦
- Dla twojego własnego dobra lepiej będzie jeśli wyjdziesz, hm!
Opuszczenie las i dalsza ucieczka w kierunku wioski była niemożliwa, tak długo, jak długo blond terrorysta zamierzał unosić się nad koronami drzew.
Kolejna seria wybuchów pustoszyła okolice, przemieniając ją w otwartą przestrzeń.
Z odległości paru metrów obserwowałam jak chłopak patroluje teren, szybując na olbrzymiej sowie.
- Mam cię dziwko!
Przeraźliwy pisk rozległ się po lesie, tym samym zdradzając moje położenie. Kosa odbijała się od kryształowej zapory. Żniwiarz, mimo że nie potrafił jej zniszczyć, nie dawał za wygraną.
- Najpierw poświęcę ciebie! – krzyknął, przeskakując ponad przeszkodą – a później tego starego dziada! – wyhamował, ponownie natrafiając na zaporę – Kakuzo! Na co czekasz, złap tę cholerną smarkulę! Ej, dokąd się wybierasz!
Szarowłosy zaszarżował w moim kierunku.
- Suka! – zdezorientowany wykonał kilka kroków do przodu. Wyciągnięta dłoń natrafiła na tafle kryształów – Kakuzu! – jego złość narastała z każdą kolejną chwilą, w której uzmysławiał sobie, że oto znalazł się w pułapce.
Brzęk kosy został zagłuszony serią wybuchów.
- Kolejny idiota! - wrzeszczał, rozwścieczony do granic.
Terrorysta zrzucał swe ładunki seriami. Z obserwacji wynikało, że eksplozja następowała wraz ze znalezieniem się na ziemi.
Natchnienie.
Szanse powodzenia zerowe.
Wcielenie planu w życie.
Czakra skupiona na stopach pozwalała mi dostać się na a górne partie drzew. Niczego nieświadomy terrorysta wznawia atak.
Skok.
Odbijam się od powierzchni niewielkich bomb, by chwile później znaleźć się na grzbiecie ptaka.
Zdezorientoway blondyn spogląda na mnie. W błękitnym oku widać złość.
- Kompletny brak poszanowania dla sztuki, hm! Ale skoro przyszłaś sama, oszczędzę cię, hm - Mężczyzna wyciąga przez siebie dłoń, wokół której porusza się gliniana stonoga.
Idiotka.
✦✦✦
- Hej, Kakuzu wyciągnij mnie. No dalej jesteśmy partnerami prawda?
- Dalej uważasz, że się pomyliłem?
Mężczyzna zbliżył się do kryształowej klatki.
- Dalej uważam, że jesteś pomyłką! Wyciągnij mnie kurwa!
Klatka pęka oo jednym uderzeniu.
- Gdzie dziewczyna? - dłoń Kakuzu zaciska się na szyi partnera.
- Naprzykrza się Deidarze.
✦✦✦
- Proszę! Wypuście mnie! PROSZĘ!!!
- Czy ona nie zamierza przestać, hm?
- PROSZĘ!
- Mam cię dość.
Kakuzu, który ponownie odpowiadał za mój transport zatrzymał się. Postój trwał chwile. Kiedy w moich ustach znalazł się szmaciany knebel wrodzy shinobi wznowili bieg.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro