Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Dwa urocze diabełki"

Lukas uśmiechnął się lekko.
Powolnym krokiem szedł przez chodnik z wysoko podniesioną głową.
Już od samego poranka ten dzień zapowiadał się wspaniale.
Nawet zapomniał o tych wszystkich czerwonych serduszkach na wszystkich witrynach sklepów.
Norweg miał kilka powodów do szczęścia.
Po pierwsze: nie goniły go żadne terminy. Wreszcie mógł odpocząć od pisania książek. Uwielbiał tą czynność, ale dobrze wiedział, że przerwa mu się przyda.
Dodatkowo, co tylko jeszcze bardziej poprawiało humor blondynowi, Ingri Stelisson od kilku dni zupełnie się do niego nie odzywała. Może wreszcie zrozumiała, że Lukas nie chce jej w swoim życiu?
Granatowooki miał nadzieję, że tak.
To tylko pokazywało mu, że ignorancja to zawsze najlepsze wyjście.
Ale teraz nie chciał o niej myśleć.
Spokojnym krokiem zmierzał w stronę swojej ulubionej kawiarenki.
Uwielbiał tamtejszą kawę i ciasta.
Nic poza tym.
Absolutnie nic.
Już w polu swojego widzenia dostrzegł znajomy szyld i nazwę.
Jego maly uśmiech jakby rozpromienił się.
Pewny siebie otworzył drzwi.
Rozejrzał się po lokalu.
Musiał przyznać, że z dnia na dzień, było tu coraz więcej klientów.
Ale jego ulubione miejsce przy oknie jak zawsze było puste. Czuł sie tak, jakby stolik ten został mu przypisany aż do końca życia.
Szybkim krokiem podszedł do lady.
Zanim zjawi się Matthias, postanowił pomyśleć o zamówieniu.
Chętnie wziąłby mrożoną kawę, jednak przypomniał sobie, że jest przecież luty. Głupio by wyszło, gdyby sam się rozchorował, pomimo że prawie każdego dnia przypomina swojemu młodszemu bratu o ubieraniu czapki, rękawiczek i szalika.
Zaraz później pomyślał o mokce. Doskonale pamiętał ten czekoladowy smak. Mimo że była to jego jedna z ulubionych kaw, nie miał na nią dzisiaj ochoty. Jej smak kojarzył się z momentami kiedy miał stasznie dużo na głowie, a udawał, że wcale tak nie jest.
Teraz rzeczywiście nie miał nic do roboty.
Zwykła czarna również odpada. Zawsze pijał ją kiedy pisał książki i miał ztargane nerwy.
Irish coffee również wypada z tej wykreślanki. Lukas nie miał ochoty na kawę z posmakiem alkoholu.
- Dzień dobry - usłyszał głos obok siebie. - Co podać?
Procesy myślowe u granatowookiego przebiegały teraz bardzo szybko.
Nawet nie patrząc na twarz tego osobnika, mógł z łatwością stwierdzić, że to nie jego duński przyjaciel.
Matthias zawsze, ale to zawsze, miał radosny, optymistyczny głos. Nieważne czy padał deszcz, czy świeciło słońce - niebieskooki chłopak zawsze szedł z uśmiechem na ustach przez życie.
Tymczasem, osoba, która odezwała się do Lukasa, grzmiała tak, jakby na barkach nosiła grzechy całego świata, kredyt na czterdzieści lat oraz wychowanie trójki dzieci.
Dopiero gdy popatrzył na kasiera, spostrzegł jego czerwone, zmęczone oczy, pod którymi umiejscowione były czarne cienie.
- Nie ma Matthiasa? - spytał bez chwili namysłu.
Krwistooki widocznie zdziwił się, słysząc to pytanie.
- Nie ma go, nid mam bladego pojęcia dlaczegi, ale wziął dzisiaj wolne - odparł bez emocji.
Najwidoczniej widział kilka razy Lukasa rozmawiającego z Duńczykiem i uznał, że może Norwegowi udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Bondevik był zdziwiony. I to bardzo. Niebieskooki nigdy nie należał do osób chorowitych, wręcz można powiedzieć, że zawsze był okazem zdrowia (no chyba że zbliżał się ważny sprawdzian).
Matthias też z jakiegoś błachego powodu nie opuściłby pracy.
Według toku rozumowania Lukasa musiało stać się coś złego.
Do uszu granatowookiego doszło westchnięcie.
- Co podać? - powtórzył sprzedawca jeszcze bardziej znudzonym tonem.
- Poproszę cappuccino - powiedział Norweg - na wynos - dodał po chwili.

°~•●•~°

Bondevik sprawnie przemieszczał się pomiędzy blokami. W dłoni trzymał papierowy kubek z kawą.
Upił z niego łyczek, po czym ekspresowo wytarł usta rękawem płaszcza, czując, że na wargach zostały mu pozostałości spienionego mleka.
"Mam nadzieję, że nigdzie się nie przeprowadzał" - przeszło mu przez myśl.
Oczywiście mógłby do niego zadzwonić lub napisać i zapytać się o jego adres, ale duma mu na to nie pozwalała.
Tak, Lukas szedł do Matthiasa, aby upewnić się, że wszystko u niego w porządtku.
Tak, Lukas był tą samą osobą, która nie chciała mieć absolutnie nic wspólnego z Duńczykiem i tak strasznie zarzekał się, że niebieskooki nic dla niego nie znaczy.
Bondevik dobrze wiedział, że jest strasznie zmienny, jednak postanowił nic z tym nie robić.
Teraz chciał sie tylko upewnić, że u Matthiasa wszystko dobrze, aby jego ulubiona kawiarenka nie straciła swojego uroku.
Chociaż nie, to źle brzmi.
Szedł właśnie do domu Duńczyka tylko dlatego, aby sprawdzić czy Duńczyk żyje, bo inaczej nikt nie dawałby mu zniżek w kawiarni.
Tak, takie wytłumaczenie jest o niebo lepsze.
Koniec i kropka.
Lukas wyrzucił pusty kubek po kawie do kosza na śmieci.
Bondevik nigdy nie zapamiętał adresu Matthiasa. Zawsze, za czasów liceum, gdy szedł do niego, bardziej zwracał uwagę na rzeczy dookoło, na umiejscowienie bloku lub mieszkania na klatce. Uważał, że zapamiętywanie numerków czy nazw ulic jest bezpotrzebne, skoro miał doskonałą orientacje w terenie.
Teraz też nie zawiódł się na swojej pamięci i już po kilku metrach stał przed blokiem, gdzie powinien mieszkać Duńczyk.
Blondyn otworzył drzwi i wszedł na klatkę schodową.
Szybko wszedł na trzecie piętro, a jego buty uderzały o każdy stopień, wydając przy tym ciche stukanie.
Swoimi granatowymi oczami popatrzył na drewniane drzwi.
Zastanawiał się czy zapukać. To była jego ostatnia szansa, aby zawrócić i uznać, że Matthias po prostu się rozchorował. Przecież każdy miał prawo od czasu do czasu złapać przeziębienie i zamknąć się w domu, prawda?
Przygryzł dolną wargę ust.
"Raz kozie śmierć" - zdecydował i zapukał.
Przez chwilę nic nie słyszał z wnętrza mieszkania, tak jakby Duńczyka w nim nie było.
"Chyba go nie ma"- odetchnął z ulgą.
Zaczął zmierzać w kierunku schodów.
Nagle usłyszał cichę "Już idę!".
Lukas cicho przeklnął. Teraz już nie wypada mu się wycofać.
Drzwi otworzyły się do połowy i stanął w nich Matthias.
Wyglądał jak siedem nieszczęść.
Włosy miał jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle (o ile to możliwe), a najgorsze było to, że, o dziwo, nie uśmiechał się. Nie udało mu się nawet ukryć zdziwienia, kiedy zobaczył Norwega za progiem.
- Hej? - powiedział w końcu Duńczyk.
- Cześć - odpowiedział lekko speszony Norweg. - Chciałem tylko sprawdzić czy w wszystko u ciebie w porządku, bo w kawiarnii cię nie było, ale skoro żyjesz, to pa! - mówil szybko, oddalając się od mieszkania Matthiasa.
Nagle uslyszał krzyk z wnetrza domu. Granatowooki się zatrzymał.
- Czy wszystko dobrze? - spytał spokojniej Lukas, zaintrygowany odgłosami z środka.
- Nic takiego, tylko - Matthias odwrócił sie w głąb swojego domu - Ej! - krzyknął nagle, a Lukas podskoczył. - Nie bierz tego!
Ostrzeżenia Duńczyka nic nie dały, ponieważ po chwili rozległ się trzask rozbijanego szkła.
Norweg zamknął oczy.
Ale akcja toczyła się dalej.
Zanim Matthias dał radę jakkolwiek zareagować, Bondevik usłyszał tupot biegających stóp w mieszkaniu niebieskookiego.
Ich posiadacze zaraz pojawili się w drzwiach zaraz obok Duńczyka.
Była to mała na oko sześcioletnia dziewczynka oraz młodszy od niej chłopczyk.
- Lone i Erik, wracać do domu - powiedział Matthias zmęczonym głosem.
Dziewczynka tylko popatrzyła na Køhlera i uśmiechnęła się szatańsko, pokazając przy tym brak jednego pierwszego zęba. Mimo wszystko, dziewczynka złapała młodszego chłopca za ręke i wróciła z nim do domu.
Duńczyk oparł się o framugę drzwi.
- No, no, Matthias - Lukas dusił śmiech - nie wiedziałem, że masz dwojke dzieciaków na wychowaniu. Myślałem, że to ja wiele ukrywam, ale ty przez ten caly czas nie powiedziałeś mi, że jesteś ojcem. Jestem pod wrażeniem.
- Daruj sobie te złośliwości - poprosił Duńczyk. - To dzieci mojej kuzynki Mette - tłumaczył. - Obiecałem jej, że się dzisiaj nimi zajmę, bo miała pilny wyjazd z mężem. Pewnie coś z pracy.
- Zupełnie nie dajesz sobie rady - stwierdził dobitnie Lukas.
- No wiesz?! - oburzył się Matthias. - Móglbyś powiedzieć to chociaż trochę delikatniej.
- Pomóc ci? - spytał łagodnie Bondevik.
Duńczyk z mina zbitego szczeniaczka pokiwał potwierdzająco głową.

°~•●•~°

Lukas usiadł na kanapie w salonie, kiedy Matthias sprzątał w kuchni rozbitą szklankę i talerz, a przy okazji dawał reprymendę dzieciom.
Te prawdopodobnie nic sobie z tego nie robiły.
Chłopiec jeszcze ze spuszczoną głową starał sie słuchać co Duńczyk ma do powiedzenia na temat wchodzenia na blad kuchenny i co sądzi o próbach sięgnięcia ciastek z górnej półki.
Tymczasem jego siostra nawet nie udawała, że słucha starszego.
Rozpromieniona rozglądała się na wszystkie strony świata. Niewiele potrzebowała, aby dostrzec Lukasa siedzącego na kanapie.
Wcześniej nie zwróciła większej uwagi na osobnika z którym rozmawiał Matthias, ale teraz strasznie była zainteresowana nowym przybyszem.
Mimo to musiała czekać, aż Duńczyk przestanie mówić. Bądź, co bądź, zdenerwowany Køhler to zły Køhler.
Kiedy zanosiło się na to, że niebieskooki przestanie biadolić, dziewczynka zabrała głos.
- Dobrze wiemy, że postąpiliśmy nieładnie - powiedziała z wymuszoną skruchą.- Obiecujemy, że już się to nie powtórzy - mówiła rownież w imieniu brata. - Możemy już iść dalej się bawić? - zapytała słodkim głosikiem.
Duńczyk westchnął.
- Jasne.
"Cóż, teraz te małe diabły będą uprzykszać życie Lukasowi" - przeszło mu przez myśl.
Wiadomość ta trochę polepszyła jego samopoczucie.
Nie oszukujmy się, Matthias był trochę okrutny.
Chłopak jakby przewidział przyszłość, ponieważ rodzeństwo od razu pobiegło do Norwega.
- Kim jesteś? - spytała Lone.
Bondevik spojrzał na nią.
Dziewczynka miała ubraną dżinsową sukienkę na szelkach z jedną dużą kieszonką na samym środku. Założoną też miała koszulkę na długi rękaw. Pokryta była drobnymi pomarańczowymi, żótymi, różowymi i białymi paskami. Na nogach miała piaskowe rajstopy w śnieżne kwitki i niebieskie motylki.
Jej włosy były blond, trochę ciemnieksze od tych, które miał Matthias. Kilka jasnych pasem zaplecione miała w drobne warkoczyki. Na jej głowie można było zobaczyć również mnóstwo spinek.
Jak widać dziewczyna udoskonala swoje zdolności fryzjerskie. Na cały świat patrzyła radośnie za pomocą brązowych tęczówek. Może i wyglądała uroczo, ale Norweg już teraz wiedział, że będzie z niej niezłe ziółko.
Trochę za nią stał jej brat. Wygladał na o wiele bardziej nieśmiałego od Lone. Miał brązowe włosy, ktorych końcówki trochę wpadały mu do niebieskich oczu. Erik ubrany był w bluzkę z Kapitanem Ameryką i czarne spodnie dresowe. Na stopach miał zielone skarpetki.
- Jestem okropnym potworem, który pożera niegrzeczne dzieci, więc wywnioskujcie dlaczego tu jestem - powiedział.
- Pff! - zaśmiała się Lone. - Potwory nie istnieją - rzekła.
- Jesteś pewna?
Dziewczynka cofnęła się o krok do tyłu, a Erik bardziej schował się za jej ramieniem.
- Ale jako że jestem strasznie łaskawy, może was nie zjem, jeśli...
- Jeśli? - mruknął młodszy.
- Jeśli coś mi narysujecie - odparł Lukas. - Wiecie, nic nie jest za darmo - uśmiechnął się lekko.
Rodzeństwo patrzyło chwilę w szoku na Norwega.
Bondevik dobrze wiedział, że są dwa najlepsze sposoby na uporanie się z dziećmi: klocki i zadania artystyczne. Był również świadomy, że Matthias nie odda rodzenstwu do zabawy żadnego swojego zestawu lego, więc wybrał drugą opcję.
- Nie mamy kredek - zaprotestowała blondynka.
- Matthias! - krzyknął Norweg do chłopaka w kuchnii. - Gdzie masz jakieś kredki i kartki? - spytał.
- W szafce nad telewizorem! - odpowiedział.
Lukas wstał z kanapy, sprawnie ominął pluszowego dinozaura, zestaw samochodzików oraz plastikową lalkę na podłodzę, aż w końcu znalazł sie przy przyborach do rysowania. Były one w metalowym pojemniczku. Zaraz obok znalazł blok rysunkowy.
Dumnie położył te przedmioty na drewnianym stole.
- Proszę - powiedział.
Jako pierwszy do na krześle usiadł Erik, nawet nie poczekał na swoją siostrę.
Lone stała w miejscu z założonymi rękami i nie wygladała jakby chciała współpracować.
- Coś się stało? - spytał Bondevik.
- Nie zamierzam słuchać dorosłych - stwierdziła, odwracając głowę.
- Ja nie jestem dorosłym - powiedział Lukas. - Jestem potworem zjadającym niegrzeczne dzieci. - Poczochrał ją po blond włosach.
Ten argument trafił do jej młodego móżdżku.
W tym samym czasie Matthias zaczął odpczuwać lekkie poczucie winy, z racji tego, że zostawił Norwega z tymi diabłami. Aby jakoś odpokutować, postanowił przygotować dla swojego przyjaciela kawę. A dokładniej mokkę, ponieważ była ona chyba ulubioną Bondevika. Niestety, potrzebował trochę czasu aby ją przygotować.
Po paru minutach zaczął się niepokoić. Było cicho. Zbyt cicho.
Co jeśli te małe diabełki zamęczyły Lukasa na śmierć? Co jeśli rodzeństwo postanowiło złożyc granatowookiego w ofierze?
Duńczyk jak najszybciej mógł dodał do rozpuszczonej czekolady w kubku porcję espresso. Z lodówki wyjął bitą śmietanę i dał ją na sam koniec.
Chwycil gotowy napój w rękę i udał sie do salonu, aby upewnić się, czy Bondevik żyje.
Jakim zdzwiwieniem musiał być widok Erika i Lone, którzy grzecznie rysowali arcydzieła przy stole i całego oraz zdrowego Lukasa na kanapie.
- Jakim cudem ty żyjesz? - spytał Matthias, podając granatowookiemu napój.
- Masz chyba za mało wiary ze mnie - odparł, biorąc łyka kawy.

*

Przepraszam, że rozdział później niż zwykle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro