IV
SEAN
Zastanawiam się, co z wyścigiem. Do pierwszego listopada został niecały miesiąc. Cóż, organizatorzy postanowili zapewne skrócić czas przygotowywań.
A ja dalej nie mam konia.
Od mięsnego dzieli mnie już tylko kilka kroków. Kiwam głową na znajomego przechodnia, aby się przywitać. Odwracam głowę, aby zeskanować jego twarz i nagle czuję, że na kogoś wpadam.
Siła pchnięcia sprawia, że zataczam się do tyłu i spadam z najbliższych kilku stopni. Ląduje na tyłku i podnoszę wzrok, aby zobaczyć, na kogo wpadłem. Nie dbam o to, że jeden kosmyk spada mi na czoło, ponieważ przede mną stoi...
Puck.
- Sean - szepcze nerwowo i podnosi mnie za pachy. Czuję, że zbliłem kość ogonową. - Musisz iść ze mną.
- Tak?
Idziemy za budynek. Hałas momentalnie cichnie. Opieram się o szorstki mur i czekam na wypowiedź dziewczyny.
- To nie jest dobra wiadomość. Chodzi o wyścig.
Kiwam głową. No i?
- Powiem prosto z mostu. Wszyscy wygrani z ostatnich 10 lat muszą się stawić...obowiązkowo - przełyka ślinę. - Mamy mniej czasu na przygotowanie. Zwycięża jedna osoba, ale przetrwać może więcej.
Klnę siarczyście i walę pięścią w mur. Ostre drobinki momentalnie przebijają mi skórę.
- Sean, spokojnie. Ja też muszę wystartować. Będziemy tam razem - wypowiadam spokojnie każde zdanie, chociaż wcale nie jestem spokojna.
- Tak, ale nie mam konia! Na kim mam pojechać? Na each uisce!? - odwraca się gwałtownie. Na jego twarzy maluje się gniew.
- Słuchaj, musimy jakiegoś jak najszybciej znaleźć. I to natychmiast.
PUCK
- A ten?
Na plaży stoi kilka ludzi w żółtych melonikach. To oznacza, że mają na sprzedaż each uisce.
Sean bez słowa rusza w stronę czarnego konia. Będzie się dobrze maskował na arenie, myślę.
- Ten koń na sprzedaż? Może się na nim przejechać? - pyta blondyn. Nie zwraca uwagi na to, że nad niebem zbierają się ciemne chmury.
- Tak, Kendrick - mężczyzna najwidoczniej go już kojarzy.
Nie musi nawet przytrzymywać konia - Sean błyskawicznie na niego wsiada. Popędza go, a czarny rusza leniwie. Chłopak odwraca się na ułamek sekundy w moją stronę - już wiem, że to koń nie dla niego. On potrzebuje jakiegoś...energicznego.
Koń spokojnie rusza galopem po wybrzeżu. Posłusznie zawraca, staje.
- I co?
- Nie chcę go - mówi Sean. - Zbyt powolny.
Facet wyrywa mu wodze z rąk.
Odchodzimy od melonika i bez słowa ruszam w stronę kolejnego konia. Sean podąża za mną.
Koń jest przeciętnej wielkości; ma kolor brązowy. W jego oczach błyszczy wyzwanie, odwaga.
Wymieniają parę zdań, już nie pamiętam jakich, bo czuję, że zaraz padnę ze zmęczenia. Kendrick przejeżdża się parę długości i mówi:
- To ten koń.
------
407 słów.
rozpisałam się, huh
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro