Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Krwawy

Spuszczając wzrok niczym skarcone dziecko, wszedłem niepewnie do mieszkania Hoseoka.

Widziałem jak chłopak aż cały drżał ze złości, gdy zaciskając mocno zęby, powoli ściągał z siebie kurtkę.

Przytłoczony napiętą ciszą udałem się więc w stronę salonu nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.

- Gdzie. Leziesz – warknął nagle szatyn, ruszając za mną.

Przysięgam, nigdy nie byłem tak przerażony. W ogóle rzadko czegokolwiek się bałem. Tylko Jung samą swoją osobą był w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu.

- Zdradziłeś mnie – burknął, stając przede mną.

- Nie, Hoseok. Przecież nie jesteśmy razem... - wypaliłem odruchowo.

- Nieważne. Zdradziłeś – mówił dalej, a ja coraz niżej pochylałem głowę, będąc przygotowanym na cios.

- Jak mogłem cię zdradzić nie będąc z tobą? Poza tym do niczego nie doszło – zacząłem dyskutować.

Hoseok zacisnął powieki, biorąc głęboki wdech.

Cholera, mogłem się jednak w odpowiednim momencie ugryźć w język.

Jak on w ogóle mógł twierdzić, że go zdradziłem? Byłem przekonany, że raczej przyczepi się do tego, iż go okłamałem. Ale on sobie po prostu coś ubzdurał i najwidoczniej zamierzał iść w zaparte, oskarżając mnie o zdradę.

- Już ani słowa – powiedział bardzo cicho, prawie sycząc przez zęby.

- Nie „ani słowa"! - krzyknąłem, unosząc wzrok. - Nie zdradziłem cię! Po pierwsze do niczego nie doszło, a po drugie nawet nie jesteśmy razem! - Hoseok spojrzał na mnie zaskoczony moją śmiałością. - Okłamałem cię, fakt, ale mogę to wytłumaczyć, jeśli dasz mi dojść do słowa!

- Ależ. Ty. Mnie. Wkurwiasz – wychrypiał i uderzył mnie z pięści w policzek.

Zaskoczony zachłysnąłem się własną śliną i zatoczyłem w tył.

Już wiedziałem, że mnie zamęczy. Pobije, zerżnie... Pewnie dużo mocniej, niż dotychczas.

Skuliłem się, będąc przygotowanym na kolejny cios, jednak gdy ten nie nadszedł, uniosłem przestraszony wzrok.

- Jesteś beznadziejny. Jesteś nieudacznikiem. Nie dziwię się, że nie masz znajomych. Że musisz ratować się kłamstwami. Że nikt cię nie chce. A wiesz dlaczego? Bo jesteś paskudny – powiedział beznamiętnie, patrząc mi prosto w oczy.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się dzieje. O co mu chodziło. Dlaczego w taki sposób do mnie mówił. Dopiero po chwili zrozumiałem, że Hoseok obrał zupełnie inną strategię niszczenia mnie. Zamiast znęcać się nade mną fizycznie, postanowił zszargać moją psychikę.

- Naprawdę jesteś ohydny. Nie wiem co w tobie wcześniej widziałem. Może wlewałem w siebie za dużą ilość alkoholu, że nie brzydziłem się ciebie tknąć.

Jego słowa dźgały mnie niczym zatruty sztylet. Nogi zrobiły się miękkie jak z waty.

Cofnąłem się parę kroków w tył, patrząc otępiały na swojego oprawcę.

- A teraz z tej oto komóreczki przedzwonię do twojego chłopaka. Chyba ma prawo wiedzieć, że jego też okłamywałeś prawda?

Cholera jasna... Nie mógł zadzwonić do Jimina, bo wtedy kompletnie już straciłby do mnie zaufanie!

- Nie! Oddaj mi ten telefon! - krzyknąłem zdesperowany i podszedłszy szybko do Hoseoka, spróbowałem mu wyrwać komórkę.

Szatyn zdziwiony moją nagłą śmiałością zręcznie chwycił mnie za włosy i zaczął ciągnąć za nie brutalnie w stronę podłogi tak, by zmusić mnie do uklęknięcia na niej.

Zakwiliłem z bólu i posłusznie opadłem na kolana.

- Ani słowa – syknął, wpatrując się w ekran mojego telefonu. - Czyli jednak zależy ci na nim. Gdyby to nie był nikt ważny, to aż tak byś się nie rzucał.

- To tylko przyjaciel!

- Zamknij się – burknął i wciąż trzymając mnie za włosy, przyłożył sobie komórkę do ucha. - Witaj, Jimin – powiedział do mikrofonu. - Ty jesteś przyjacielem Yoongiego, prawda? Tak, wiem co się z nim dzieje. Jest u mnie. Ach, powiedzmy, że jestem jego przyjacielem. Bardzo bliskim. Tak, tak, właśnie taką bliskość mam na myśli – mówił z mściwą satysfakcją, uśmiechając się w moją stronę. Nie słyszałem, co mówił Jimin, ale po odpowiedziach Hoseoka łatwo mogłem się domyślić. - Nie, coś ty! Nic mu się nie stało. Po prostu miał na mnie ochotę i dlatego do mnie przyszedł. Czemu do ciebie dzwonię? A jak myślisz? Ja nic o tobie nie wiedziałem i też zostałem przez Yoongiego okłamany. I to nie raz. Po prostu doszedłem do wniosku, że powinieneś wiedzieć z kim się zadajesz. Nie, nie mogę ci go dać do telefonu. Hahaha, tak, też bym się wkurwił. Właściwie już jestem wkurwiony. No, to papa, Jimin – pożegnał się i zakończył rozmowę.

Zszokowany klęczałem z odchyloną w tył głową, patrząc beznamiętnie na Hoseoka, który dalej zaciskał pięść na moich włosach. Czułem pustkę. Ogromną, przejmującą pustkę, która ogarnęła cały mój umysł. Byłem nikim. Nic nie znaczącym ziarenkiem piasku, które potrafiło tylko drażnić oczy.

- I jak się terasz czujesz, Yoongi? Zabolało troszeczkę? - spytał ze złośliwym uśmiechem, wciąż nade mną stojąc.

- Ty skurwielu... - wychrypiałem nienawistnie.

- Słucham?

- Ty jebany skurwielu! Psycholu! Jesteś nienormalny!

Przez parę sekund wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem, by następnie puścić moje włosy. Już byłem przekonany, że mi przyłoży, więc skuliłem się instynktownie.

Ale usłyszałem tylko perlisty śmiech wydobywający się z jego gardła.

- I co, Yoongi? - spytał, wciąż się śmiejąc. - Myślisz, że teraz cię spiorę, zerżnę, a potem będzie jak dawniej? I tak od schadzki do schadzki? Nie tym razem, bo wiem, że ty to po prostu lubisz. Że to cię kręci. A ja nie chcę, żeby ci było dobrze. Tym bardziej po tym, jak mnie okłamałeś – mruknął i kopnął mnie z całej siły w brzuch.

Przytłoczony potwornym bólem zawyłem i zgiąłem się w pół mając wrażenie, jakby moje wnętrzności rozerwały się na strzępy.

- Mała obrzydliwa szmata – burknął, klękając przede mną. Trzymając się za brzuch, schyliłem jeszcze bardziej głowę. - Ja zdrady nie wybaczam.

Wtedy złapał mnie za kark, zmusił do podniesienia się i szarpiąc mną, wyrzucił mnie za drzwi wyjściowe. Gdy upadłem obolały na zimny korytarz, Hoseok cisnął we mnie jeszcze kurtką i butami, których ciężkie podeszwy uderzyły mnie w pierś, brudząc ją błotem.

- Spieprzaj. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć – syknął, zatrzaskując za sobą drzwi.

Zawyłem cicho zrozpaczony i tylko się modląc, by nikt mnie nie zauważył, ubrałem się z trudem i poczłapałem w dół schodów.

Co się właściwie wydarzyło? Co ja robiłem ze swoim życiem? Nie byłem z Hoseokiem w związku, nic mu nie obiecywałem i nie zobowiązywałem się do niczego, więc nie miał prawa mieć do mnie pretensji, że spotkałem się z kimś innym. Fakt, okłamałem go mówiąc, że idę do matki, ale czy to powód, żeby urządzić mi taką awanturę? Oczywiście, że nie. Jung był żałosnym wykolejeńcem, wybuchowym, niezrównoważonym brutalem... a ja nie potrafiłem zerwać z nim kontaktu. Nie wiem, co w nim widziałem, ale niesamowicie mnie do niego ciągnęło i po prostu nie potrafiłem bez niego żyć. Szmacił mnie, bił, a ja tylko nadstawiałem wciąż i wciąż drugi policzek.

Czemu więc miał przestać, skoro to mnie do niego przyciągało?

Mogłem ułożyć sobie życie, starając się o bliższą relację z Jiminem czy nawet Taehyungiem, którzy mimo paru wad byli normalnymi, zdrowymi chłopakami. Ale nie. Ja oczywiście chciałem być blisko kogoś, kto byłby w stanie mnie zabić i jeszcze splunąć na moje zwłoki. Jak bardzo sam siebie nienawidziłem, że chciałem trzymać z kimś takim? Z kimś, kto był w stanie mnie zniszczyć?

Westchnąłem ciężko, wsiadając do metra i usiadłem niepewnie między zmęczonymi po pracy ludźmi. Kobieta siedząca obok mnie szybko przesiadła się z dala ode mnie, gdy zobaczyła moje podbite oko. Kurwa... Pięknie musiałem wyglądać. Poprawiłem ukradkiem włosy, zapiąłem pod szyję kurtkę i spuściłem wzrok nie chcąc, by pasażerowie patrzyli się na moją twarz. Na pewno nie prezentowała się za ciekawie.

W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że wszyscy się na mnie gapią, więc stwierdziłem, że nie będę wystawiać się na pośmiewisko i wysiądę na następnym przystanku. Najwyżej przejdę się kawałek z buta...

Gdy z kapturem narzuconym na łeb, skulony i smutny wychodziłem z metra, czułem się jak jakiś wyrzutek. W tamtym momencie przytłaczała mnie niechęć do wszystkiego.

A najbardziej do samego siebie.


***


Nadszedł tak długo wyczekiwany przeze mnie dzień oddania długu. Nie mogłem się doczekać, aż będę mieć to z głowy. Oczywiście czułem też niepokój, że wydarzy się coś niedobrego podczas tego spotkania, ale zamartwianie się nic by mi nie dało. Już wystarczająco dołował mnie fakt, że ani Hoseok, ani Jimin się do mnie nie odzywali. Zostałem sam jak palec w tak bardzo stresującym okresie.

I w sumie przez to... było już mi wszystko jedno. Czy stanie mi się jakaś krzywda, czy nie. Szczerze mówiąc, miałem ochotę strzelić sobie w łeb.


Po porannym oporządzeniu się, zszedłem do skrzynki na listy, otworzyłem ją, a moim oczom ukazała się mała, niezaadresowana karteczka. Serce podskoczyło mi do gardła. Takie świstki nie zapowiadały nic dobrego...

„MAM NADZIEJĘ, ŻE PAMIĘTASZ O ODSETKACH."

Co kurwa... Przecież napisali wcześniej konkretną kwotę, dużo zawyżoną niż suma pieniędzy, którą pożyczyłem, więc byłem przekonany, że wliczyli mi też w to odsetki. Nawet nie miałem do tych gości ani numeru, ani maila – nic, by się z szajką skontaktować.

Odwróciłem kartkę, na której była napisana wymagana suma. Dwa razy większa, niż poprzednia.

To już były jakieś żarty... Może mnie też śledzili i widzieli, że sprzedaję tyle rzeczy, by spróbować ściągnąć ze mnie dodatkową kasę?

Wściekły zamknąłem z hukiem szafkę.

Co miałem zrobić? Znów biec się sprzedać? Trzy godziny przed spotkaniem? Cholera, pewnie list wrzucili mi wcześniej, a ja w ogóle do skrzynki nie zaglądałem... znowu. Jakim ja byłem roztrzepanym imbecylem.

Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę – oddać wcześniej umówioną kwotę bez odsetek. Poprzednio i tak jak pajac nagiąłem się w kwestii szybszej spłaty długu, ale jego wysokość była taka, na jaką się umawiałem. Nie mogłem dawać sobą pomiatać. Po prostu nie mogłem.


***


O umówionej godzinie stawiłem się przed drzwiami mieszkania, w którym miało odbyć się feralne spotkanie. Zapukałem niepewnie, a po chwili w progu stanął mężczyzna, od którego pożyczyłem pieniądze.

- Namjoon – mruknąłem „na przywitanie" i przepuszczony w drzwiach, wszedłem do pomieszczenia. W salonie, o ile można tak nazwać obskurną przestrzeń ze stołem pośrodku i paroma chyboczącymi się krzesłami, siedziało jeszcze trzech gości.

- Wypadałoby się milej przywitać, niż burczeć pod nosem – powiedział mężczyzna, zamykając za sobą drzwi.

- Ta. Witam – burknąłem w stronę ziomków Namjoona.

Ci zmierzyli mnie tylko wzrokiem, paląc dalej swoje papierosy i co rusz wypuszczając z ust kłęby dymu.

- Nie będziemy przedłużać, Yoongi – powiedział złowieszczo Namjoon, stając przede mną. - Masz pieniądze?

- Tak, mam. - Wyjąłem z wewnętrznej kieszeni kurtki kopertę.

- Mhm. Zaraz zobaczymy, czy wszystko się zgadza.

Mężczyzna wziął ode mnie pieniądze i usiadłszy przy stole, zaczął je szybko przeliczać.

- Brakuje ponad połowy sumy – zakomunikował złowieszczym tonem.

- Przyniosłem tyle kasy, na ile się umawialiśmy. Moja pożyczka plus odsetki. To, że wy sobie na ostatnią chwilę coś ubzduraliście, to już nie moja sprawa.

- Czy tobie życie niemiłe? Wiesz w ogóle z kim zadzierasz? - spytał przywódca, siedząc do mnie plecami i nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

- Tak. Wiem. Tłuczecie się za pieniądze tak jak ja robiłem. Tylko wy jesteście w grupie. Ja jestem w pojedynkę.

- Hoho. Jaki odważny – zadrwił jeden z podwładnych Namjoona, chowając banknoty do koperty.

- Postawię sprawę jasno. Wywiązałem się z umowy. A nawet poszedłem wam na rękę, że przyniosłem hajs wcześniej. Zgadza się z wcześniej umówioną kwotą? Zgadza. Więc myślę, że czas się pożegnać.

- O nie, mój drogi – powiedział Namjoon, wstając od stołu i kierując się w moją stronę. Stanął naprzeciwko mnie i wyjął nagle rewolwer, który przystawił mi do twarzy. - Nie oddałeś całej kwoty.

Szczerze mówiąc, bardziej byłem zaskoczony niż przerażony dotykiem zimnej lufy na mojej żuchwie. Kiedyś, gdy jeszcze walczyłem, często grożono mi bronią. Ponadto mój instynkt samozachowawczy... chyba dawno powiedział już światu „papa".

- Oddałem, Namjoon – mruknąłem, patrząc na niego beznamiętnie. - Więcej nie mam i nie będę miał. Dostaliście całą sumę i nie dam sobą pomiatać.

Wtedy uderzył mnie w twarz. Ogłuszony straciłem poczucie rzeczywistości i czując smak krwi w ustach, wyplułem na podłogę ząb. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że zamiast się wystraszyć, pomyślałem tylko:

Oby to nie była jedynka.

Jednak szybko poczułem ulgę zdając sobie sprawę z tego, że wyleciał mi któryś z tylnych zębów.

Widząc kątem oka jak reszta szajki wstaje od stołu i zmierza w moim kierunku, coś we mnie pękło. Przelała się fala goryczy.

- Spierdalaj, kurwa – warknąłem, wyrwawszy gwałtownie broń z ręki Namjoona. W ułamku sekundy trzasnąłem przywódcę uchwytem spluwy w skroń (strzelać nie mogłem, jeśli nie chciałem sprowadzić na siebie glin) i gdy upadł nieprzytomny na podłogę, ruszyłem w stronę reszty bandy. - No chodźcie tu, kurwy. Jeszcze któryś chce podyskutować? - krzyknąłem, celując w nich jakby od niechcenia.

Najpierw zaskoczeni stanęli jak wryci, by po chwili rzucić się na mnie. Nie wiem skąd fizycznie i psychicznie miałem tyle siły, ale postanowiłem ich po prostu zatłuc. W ciągu paru sekund, jednego z nich powaliłem uderzeniem łokcia w kark, drugiego zacząłem okładać pięściami tak długo, dopóki ten nie upadł, a trzeci po prostu się poddał, wznosząc dłonie ku górze.

- Żałosne śmiecie – mruknąłem tylko, odkładając pistolet na stół. Nie zamierzałem go wcale zatrzymywać. Jeszcze bym miał przez to problemy. - Nie ważcie się więcej mnie niepokoić. Ani mojego przyjaciela. Bo pozabijam. A jeśli wierzyliście, że jestem sam, to się mylicie. Zniszczymy was – kłamałem jak z nut, ale chyba zrobiło to na nich wrażenie, bo patrzyli na mnie jak na ducha. Szczęście w nieszczęściu wszyscy żyli, więc mogłem tylko obrócić się na pięcie i wyjść z tej nory.

Tak też zrobiłem i zadowolony z siebie, prawie w podskokach, wyszedłem z mieszkania z krwią na pięściach.

Pieniędzy zaś nie tknąłem – byłem uczciwy.


Przemierzając szybko zaciemnione uliczki marzyłem tylko o tym, by wejść pod prysznic i zmyć z siebie cały bród. Ręce chowałem do kieszeni kurtki bojąc się, że ktoś zobaczy na nich czerwoną posokę.

Dziwnie było nosić na sobie nie swoją krew.

Spiesząc się do domu, nawet nie oglądałem się za siebie, bo czułem się po prostu jak bóg. Wreszcie dałem się ponieść temu, co od dawna we mnie siedziało. Agresja od dawna dosłownie we mnie kipiała i wreszcie mogłem dać jej ujście.

Jednak gdy w moją czaszkę uderzyło coś ciężkiego i metalowego pomyślałem tylko, że chyba nie byłem takim bohaterem, za jakiego się uważałem.


  __________________________  



  I tym razem rozdział betowała kiri_9 za co jestem Ci dozgonnie wdzięczna ♥ Wciąż podziwiam Cię za chęci sprawdzania moich wypocinek q,q  


No i bardzo, bardzo dziękuję WAM za ostanie gwiazdki i komentarze T^T! 

Było mi tak miło dzięki Wam, jeju ,__, Naprawdę doceniam, że poświęcacie czas temu ficzkowi!


Ostatnio przypadkiem w sumie zaliczyłam praktycznie cały semestr praktyk zawodowych (staram się o zawód wizażystki/charakteryzatorki), więc mam nadzieję, że będę miała więcej czasu na Krwawego! No i nie będę robić tak potwornych przerw, które jednak staram się za każdym razem skracać ;Q;


I dajcie proszę znać jak podobał się Wam (lub nie) ten rozdział. 

Będę wdzięczna za każde wskazówki, bo często swoich błędów czy niedociągnięć po prostu nie widzę, a zależy mi, żeby w pisaniu wciąż i wciąż się rozwijać <3


Miłego wieczoru! Mam nadzieję, że mnie nie zjecie za końcówkę tej części ;Q;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro