Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Krwawy [end]

 Obudził mnie potworny ból i nieprzyjemne uczucie czegoś ciepłego, zalewającego mi twarz.

Z trudem otworzywszy oczy, ujrzałem ciemną, ledwie oświetloną ulicę, której w ogóle nie kojarzyłem. Spanikowany usiadłem powoli i dotknąłem swojego czoła, które było całkowicie czymś zalane.

Na dłoni ujrzałem krew. Miałem w niej całą twarz, głowę, klatkę piersiową...

Co się stało?! Kto mnie zaatakował? Czy miałem jeszcze jakieś poważniejsze obrażenia? Gdzie ja w ogóle byłem...?

- Kurwa - zakląłem przerażony, oklepując się po kieszeniach. Nie miałem przy sobie ani telefonu, ani kluczy od mieszkania. Ktoś mnie napadł i okradł! To na pewno był Namjoon i jego pachołki. Na sto procent. Zemścili się. Ciekawe jak bardzo zmasakrowali dodatkowo moje mieszkanie, skoro mieli do niego klucze...

Voodoo in my blood is living

Blood take I'm chillin'

Chill me got the soul of a mimic

It's not quite right, you must be silly

Mimo nieznośnego bólu, który promieniował na całe moje ciało, wstałem powoli i rozejrzałem się wokół siebie. Nie miałem pojęcia, gdzie byłem, a musiałem przecież jakoś dostać się do domu. Nawet jeśli oni już tam na mnie czekali. Co innego miałem zrobić? Nie mogłem przecież do nikogo zadzwonić, bo nie miałem z czego.

Zdeterminowany postanowiłem jednak stawić czoła temu, co zastanę w mieszkaniu, gdy nagle poczułem ból tak intensywny, jakby moja czaszka pękła na pół. Zawyłem niczym zarzynane zwierzę i upadłem na kolana, obijając je sobie z hukiem o twardy beton.

Tak bardzo cierpiałem... Nie mogłem ani wstać, ani zadzwonić po pomoc.

Klęczałem więc i wyłem cicho zgięty w pół, czekając na cud. Nie miałem siły wołać o pomoc. Zresztą w tamtym momencie wszystko było mi obojętne. Tego było już za wiele, a czara goryczy przelała się.

Sign of the wars is my grinning

Come in to my time and see me

Suck it to me suck it to me timid

I'm yours I'm yours...

Wtedy, gdy moja głowa z bólu pękała w szwach, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo beznadziejne życie miałem. Wspomnienia przelatywały mi przed oczami niczym taśma filmowa zawierająca jakiś potworny, krwawy film. Matka znęcająca się nade mną przez cały okres dzieciństwa, ucieczka z domu, bijatyki za pieniądze, seks za pieniądze, narkotyki, pobyt w szpitalu po przedawkowaniu, Jimin nazywający mnie potworem, Hoseok okładający mnie w szale pięściami... Wszystko to było takie przerażające i smutne. Toksyczne. Tyle się wycierpiałem, a spotykały mnie coraz gorsze rzeczy. Chyba wisiało nade mną jakieś cholerne fatum, skoro moje życie wyglądało jak jakiś przepełniony brutalnością horror.

Why does the blood never stick to your teeth

Momma stop giving me grief

Zwymiotowałem obficie, padając na czworaka. Czułem się jakbym umierał. Ból był coraz silniejszy. Z nosa zaczęła mi kapać krew.

Moje ciało nie wytrzymało, a psychika już dawno dała za wygraną.

Krztusząc się wymiocinami zmieszanymi z krwią, klęcząc samotnie w jakiejś obskurnej uliczce, opierając się o śmietnik, postanowiłem skończyć ze sobą. Nie miałem już czego ratować. Nie chciałem już walczyć.

Ostatkami sił sięgnąłem po jakąś butelkę leżącą obok mnie. Rozbiłem ją o ziemię. Drżącą dłonią, wciąż się krztusząc, sięgnąłem po odłamek szkła i naciąłem sobie nim nadgarstek, pogłębiając ucisk.

Z rany trysnęła krew.

Barely barely grieving

Keep the front door open

Wipe that cheeky grin and come on down*

Upadłem na beton.

Umierałem.

***

- Yoongi! Yoongi, proszę obudź się... - usłyszałem nad sobą. Nikogo jednak nie widziałem. Tylko ciemność. Gęstą, spowijającą mnie ciemność i nic więcej. Rozbrzmiewał jedynie ten oddalony, niewyraźny głos. - Obudź się!

Otworzywszy oczy, ujrzałem czyjąś zamazaną twarz. Nie byłem jednak w stanie jej rozpoznać. Wszystko było takie obce, oddalone. Nierealne.

Ktoś mnie głaskał. Następnie podniósł z ziemi. Trzymał na rękach.

Moja dusza przelewała mu się przez palce.

Wreszcie mogłem zaznać spokoju. Poczuć ulgę. Czułem jeszcze tępy ból, który z sekundy na sekundę powoli ustępował. Rozmywał się. Słabł. Ja słabłem. Uciekałem i nie chciałem wracać.

A krew była symbolem wypływającego ze mnie życia.

Uśmiechałem się.

***

- Doktorze! Doktorze, wybudza się!

Z trudem powoli uchyliłem powieki. Ujrzałem biały, zamazany jeszcze przez zmęczone oczy sufit. Leżałem w łóżku pod ciepłą, czystą kołdrą. To chyba była sala szpitalna... Tak. Na pewno. Zostałem odratowany.

Odratowany...

Kurwa, dlaczego.

Nie obchodziło mnie, kto wołał lekarza. Byłem wściekły, że przeżyłem i chciało mi się wyć z rozpaczy, która od razu po przebudzeniu zalała mój umysł. Gdybym nie był tak osłabiony, to zrobiłbym wszystko, by znów targnąć się na swoje życie. Od razu. Ale nie miałem siły wstać. Samo oddychanie sprawiało mi potworny ból, a co dopiero podniesienie się z łóżka.

Nagle ujrzałem nad sobą jakiegoś mężczyznę ubranego w biały kitel i... Hoseoka?

Spojrzałem na swojego kata ze strachem, zdziwieniem, niechęcią... Nie chciałem go wtedy. Nie chciałem go w ogóle. Po co do mnie przylazł?

- No proszę, obudził się pan, panie Min. Pamięta pan, co się stało? - spytał doktor, jakby nie zauważając mojego przerażenia.

- Ja... Tak. Wszystko pamiętam – odparłem mechanicznie, wciąż obserwując Junga, który patrzył mi uważnie w oczy... Bałem się go. Miałem wrażenie, że zaraz skoczy mi do gardła i mnie rozszarpie. Może był wściekły za to, że próbowałem skończyć ze sobą, a przecież byłem swego czasu jego zabawką? Która zbuntowała się, chcąc się zabić? Hoseok z pewnością nie lubił takiego nieposłuszeństwa.

Oczami wyobraźni widziałem jak w ramach kary gwałci mnie na szpitalnym łóżku. Lub po prostu tylko bije, coby nie sprawiać mi żadnej przyjemności.

Lekarz poświecił mi jeszcze latarką po oczach, by sprawdzić odruch źreniczny, spytał o parę prostych rzeczy i powiedział, że wróci niebawem, a ja mogę na spokojnie porozmawiać z kolegą. Przystałem na to z niepokojem i gdy tylko doktor wyszedł z sali, warknąłem do Hoseoka:

- Po coś tu przylazł?

Mimo, że byłem tak potwornie osłabiony po dopiero co przebytej próbie samobójczej, to fala agresji wcale nie zamierzała opuścić mojego umysłu. Miałem ochotę pozabijać wszystkich dookoła, a na końcu siebie samego. Moja druga psychopatyczna osobowość wreszcie zerwała się z łańcucha, a ja wcale nie zamierzałem jej pętać.

- Uspokój się... - wychrypiał przestraszony Hoseok.

Przestraszony? On się w ogóle czegoś bał? Coś tu nie pasowało...

Zacisnąłem zęby tak mocno, jakbym chciał wbić je w dziąsła i utkwiłem nienawistny wzrok w chłopaka.

- Posłuchaj mnie, dobrze? Zapomnijmy na razie o tym, co było wcześniej... - mówił powoli, stojąc nade mną.

- Kto mnie uratował? - wszedłem mu w słowo.

- Uratował cię Jimin. O wszystkim mi opowiedział. Chciał się z tobą skontaktować, by dowiedzieć się, jak poszło ci z oddaniem pieniędzy. Nie mógł się dodzwonić, więc poszedł cię szukać. Nie odszedłeś daleko od mieszkania tych oprychów, więc szybko cię znalazł. Leżącego w kałuży krwi... Cud, że w ogóle przeżyłeś i tak szybko doszedłeś do siebie. Zostanie ci tylko spora blizna na przedramieniu.

- Tak, cud – mruknąłem z sarkazmem. - Ale skąd ty się tu wziąłeś? I gdzie jest teraz Jimin?

- Wyszedł na chwilę ze szpitala, bo chciał ochłonąć. Zżerają go ogromne wyrzuty sumienia za to, że cię wtedy olał. A ja... Cóż. Jimin do mnie po prostu zadzwonił, by poinformować mnie, że jesteś w szpitalu. Kazał ci powiedzieć, że znalazł twoje klucze, ale portfela z dokumentami już nie.

Odetchnąłem z ulgą. Portfel pół biedy. W końcu i tak nie miałem tam żadnej gotówki, a wyrobienie dowodu (karty całe szczęście ze sobą nie nosiłem, bo i tak nic na niej nie miałem), nie stanowiło żadnego problemu. Czyli nikt na pewno nie zdemolował mi mieszkania. I tak naprawdę nie wiadomo, czy to przez bandę Namjoona zostałem zaatakowany. Mógł to być napad dokonany przez jakiegoś przypadkowego bandziora, z którym wcale nie musiałem mieć niczego wspólnego.

To mnie trochę uspokoiło.

- No proszę. To zgrana ekipa się z was zrobiła widzę. To wszystko? Możesz już wyjść? Jimin też ma nie wracać – powiedziałem, przybierając coraz bardziej agresywną postawę.

- Chcę porozmawiać...

- Ale ja nie chcę, do kurwy nędzy! Wypierdalaj! Wypierdalajcie wszyscy! W dupie was mam! - krzyknąłem, mając ogromną ochotę, przywalić mu w zęby.

- Yoongi...

- Odpierdol się.

Szatyn pochylił się nagle. Zaskoczony, ostatkami sił zamachnąłem się i przywaliłem mu pięścią w twarz. Naprawdę mocno. Pod wpływem uderzenia jęknął cicho i zatoczył się, by następnie znów się pochylić, jeszcze gwałtowniej i... objąć mnie.

Zawyłem desperacko, próbując się oswobodzić. Uderzałem go pięściami po łopatkach, próbowałem gryźć, kopać, ale chłopak niewzruszony tylko mocniej mnie objął.

Po paru sekundach bezowocnej szarpaniny po prostu opadłem z sił i zawisłem w jego ramionach.

- Przepraszam, Yoongi – powiedział tonem osoby, będącej na granicy płaczu.

- Za co? - spytałem zaskoczony i zirytowany całą tą sytuacją. Taka bliskość była ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę.

- Za to jak cię wcześniej traktowałem. Za wszystko...

- Co? Ty mnie za to przepraszasz? Przecież to byłeś cały ty.

Ostatnie zdanie chyba go zabolało, bo spojrzał na mnie zaszklonymi oczami. Puścił mnie i usiadł na moim łóżku, zwieszając głowę.

- Tak. Ja nie chciałem taki być. Poniosło mnie, przepraszam.

- O czym ty mówisz? - spytałem, nie mając pojęcia co może mieć na myśli.

- Byłem agresywny, bo przestałem brać leki. Dlatego się tak zachowywałem. Nie mogłem się pohamować.

- Jakie leki?

- Na pewno chcesz tego słuchać? - spytał niepewnie.

- Nie mam wyjścia.

Do dzisiaj nie wiem, czy chciałem usłyszeć to, co mi opowiedział.

- Nikomu o tym nigdy nie mówiłem, ale jestem ci to winien. Wszystko zaczęło się od okresu wczesnego dzieciństwa, podczas którego molestował mnie ojczym. To miało ogromny wpływ na moje życie i przez to zaczęło mi odbijać. Po tym dopadła mnie standardowo deprecha, więc dalsze lata również nie były kolorowe. Aż poznałem Yuki. Japonkę, która zaczęła studiować na tym samym kierunku, co ja. Tak, byłem studentem przez jakiś czas. Ale to nieistotne. Szybko się do siebie zbliżyliśmy. Zaszła w ciążę. Nieplanowaną oczywiście. Pewnie myślisz, że perspektywa zostania ojcem była dla mnie wtedy najgorszą, jaka mogła mnie spotkać? Nieprawda. Mimo, że byłem do tamtego momentu nieszczęśliwy, przygnębiony i wycofany, to wizja posiadania dziecka, była dla mnie takim światełkiem w tunelu. Postanowiłem całe zło, które mnie spotkało, zamienić w coś dobrego i być dla tego maleństwa najlepszym tatą na świecie. To miał być sens mojego życia. Cały mój świat. Naprawdę oszalałem na punkcie mojego nienarodzonego dziecka. Yuki zaś bardzo go nie chciała. Mówiła, że nie jest na to gotowa, że jej życie legnie w gruzach. Zapewniłem jednak, że jeśli nie chce, nie musi mieć z dzieckiem nic wspólnego. Że ja przejmę nad nim całkowitą opiekę. Jednak chyba mi nie ufała lub po prostu nie chciała by, jak to określiła, „rósł w niej pasożyt", więc pewnego pięknego poranka dostałem smsa o treści: „Usunęłam je. Przepraszam. Nie byłam na to gotowa". Gdy dotarł do mnie fakt, że zabiła nasze dziecko, oszalałem. Po prostu zwariowałem. Trafiłem na oddział zamknięty, który tylko pogorszył mój stan. Byłem tam z takimi czubkami, że na samą myśl o tym, co robili i wygadywali, robi mi się niedobrze. To naprawdę były psychole. Jeden zachowywał się jakby był opętany. To nie był szpital. To było piekło. Mogłem jedynie dobrze się sprawować, bo tylko to mogło mi umożliwić wydostanie się stamtąd. Tak też zrobiłem. Udawałem... zdrowego i po roku wyszedłem. Ale kompletnie odmieniony. Ogarnięty szaleństwem. Wcześniej byłem biseksualny, ale potem już nienawidziłem kobiet i nie chciałem nawet być blisko nich, więc skupiłem się tylko na mężczyznach. Przez chwilę nawet chciałem ułożyć sobie życie. Związać się z kimś. Jednak już przy pierwszym chłopaku wyszło, jak bardzo mi odbiło. Zgwałciłem go. Tak bardzo żałowałem i przepraszałem. Wybaczył mi, nie wiem w sumie jakim cudem, ale już więcej się nie spotkaliśmy. Uznałem, że jedyną drogą do zaspokojenia siebie i swojej chorej psychiki, będzie spotykanie się z masochistami. Cóż, było ich paru. A potem pojawiłeś się ty. Resztę historii znasz.

- Nie wiem co powiedzieć... - wychrypiałem.

Miałem mętlik w głowie. Już chyba wolałem żyć w słodkiej niewiedzy i uważać go za nieczułego brutala, bo jednak świadomość, że przeżył takie piekło była bardzo niekomfortowa.

- Nic nie musisz mówić. Byłem winny ci się z tego zwierzyć. Zasługujesz na to, by wiedzieć – powiedział, spuszczając wzrok. - Jeśli nie chcesz już utrzymywać ze mną kontaktu, zrozumiem. Ale chcę byś wiedział, że naprawdę mi na tobie zależy i postaram się zmienić. Nie... Ja na pewno się zmienię. Znów zacznę brać leki i nie będę się już zachowywać w ten sposób. Tylko daj mi szansę. Ostatnią.

- Muszę to przemyśleć – odparłem, patrząc mu w oczy. Zrobiło mi się go trochę szkoda, aczkolwiek nadal czułem się zbesztany, więc jedyne czego chciałem, to na razie być sam. - Na razie wyjdź, zadzwonię.

- Na pewno? Kiedy?

- W przeciągu tygodnia. Ale teraz już idź...

Hoseok wstał niepewnie z mojego łóżka i nie oglądając się za siebie, powoli wyszedł z sali.

Jego historia zrobiła na mnie duże wrażenie, ale też zasiała we mnie dużo niepokoju.

Skoro przeżył tak straszne rzeczy, na pewno był jeszcze bardziej nieprzewidywalny, niż mi się wcześniej wydawało. Czy naprawdę chciałem mieć kontakt z kimś takim? Czy w ogóle chciałem mieć kontakt z kimkolwiek?

I czy tak naprawdę chciałem w ogóle żyć...

Wkrótce również Jimin odważył się mnie odwiedzić. Godzinami płakał i przepraszał za to, że mnie wtedy zostawił. A ja opowiedziałem mu o wszystkim. Szczerze. O moich uczuciach do niego, o Hoseoku. Nie miałem już siły kręcić.

A Jimin podziękował mi i powiedział, że całkowicie mnie rozumie. Nie był na mnie zły. Wręcz przeciwnie. Pragnął nadal utrzymywać ze mną kontakt, a jeśli ja nie będę tego chciał, to zaakceptuje moją decyzję.

Wszystko zaczęło się wyjaśniać i dobrze układać. Czyżby to była jakaś forma wynagrodzenia za moje cierpienie? Czyżby czekało mnie wreszcie normalne, spokojne życie?

Gdy siedziałem sam w sali szpitalnej i zadawałem sobie wciąż i wciąż te same pytania, postanowiłem zadzwonić do Hoseoka, by powiedzieć mu o tym, jaką decyzję podjąłem.

***

- Kocham cię, wiesz? - Ciepły i zarazem przepełniony jadem głos wybudził mnie z krótkiego omdlenia.

Zwiesiłem ciężko głowę, nie mogąc odzyskać jeszcze pełni świadomości.

- Jakbyś mnie kochał, to byś mi tego nie robił – wydusiłem, wpatrując się w plamy krwi na podłodze wokoło moich stóp. Szarpnąłem słabo nadgarstkami, przywiązanymi do oparcia krzesła.

- A ty jakbyś tego nie chciał, to kazałbyś mi cię puścić – odparł Hoseok, klękając przede mną i patrząc mi z dołu w oczy. - Mam przestać?

- Nie... Chcę, żeby to się już skończyło – wydusiłem i uniósłszy głowę, wbiłem wzrok w jego ciemne tęczówki.

- Moje tortury czy twoje życie? - spytał, opierając ubrudzone krwią dłonie o moje kolana.

Moją krwią.

- Życie. A potem ty się zabijesz. Tam się spotkamy, ta​k? - upewniłem się.

Z nosa spłynęła mi kolejna strużka krwi.

- Tak. Można powiedzieć, że dołączę do ciebie – mruknął.

Następnie podniósł się z klęczek, sięgnął po pogrzebacz leżący nieopodal krzesła do którego byłem przywiązany. Trzymając go w dłoni, podszedł do mnie powoli. Patrząc na mnie z góry smutnym, jakby zrozpaczonym wzrokiem, zamachnął się narzędziem nad moją głową i zdecydowanym ciosem trzasnął mnie nim w czaszkę, która pod wpływem uderzenia roztrzaskała się na kawałki.

*Massive Attack, Young Fathers - Voodoo In My Blood

  __________________________ 

Jak zwykle kiri_9 odwaliła kawał dobrej roboty, betując ten rozdział. Dziękuję ♥ Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo mi pomogłaś *.*

Wiem, że nie uprzedziłam, że dziesiąty rozdział będzie tym ostatnim, ale ciężko było mi przewidzieć w ilu częściach się zmieszczę ;__; Więc przepraszam! 

No i zdaję sobie sprawę z tego, że końcówka była nieoczekiwana i w ogóle miało być pięknie i kolorowo, na co pewnie liczyliście, a wyszło jak zwykle >< 

Ale od początku planowałam, że koniec będzie tak wyglądać.

Mam nadzieję, że nie zszargałam Wam mocno psychiki :")

No i dziękuję oczywiście za wsparcie, komentarze i gwiazdki. Bez tego ciężko by mi było skończyć tego ff, bo jednak nawet mnie fabuła trochę... przygniotła ,_, 

Napiszcie czy się Wam podobało, bo jestem ciekawa, czy podołałam XD

Jeśli zaś chodzi o moje następne ff... to nie wiem czy coś jeszcze stworzę. Niczego nie przekreślam, ale też niczego nie obiecuję. 

To chyba tyle na koniec. 

Miłej niedzieli życzę i dziękuję jeszcze raz za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro