Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Valerian wpatrywał się w rozciągający się przed nim krajobraz — nieskończone pasma pól, wzgórza, poprzecinane gdzieniegdzie niewielkimi strumykami oraz zagajnikami. Niezależnie od tego, ile czasu spędzał, zapamiętując każdy najdrobniejszy szczegół, natura wciąż zdawała się zmieniać. Wiecznie znajdowała sposoby na przystosowanie się do panujących warunków, nawet jeśli te z roku na rok stawały się coraz bardziej nieprzyjazne.

Może gdyby był Magiem Natury, adaptacja do zmian przychodziłaby mu łatwiej. Nie musiałby denerwować się, obserwując nowych nauczycieli, przybywających do Akademii, bez jakiegokolwiek doświadczenia czy choćby pasji do nauczania. A już na pewno nie irytowałby się na samo wspomnienie Neylory Amaris i jej niedorzecznego sklepiku — siedliska niebezpiecznych, przerażających bibelotów, które nijak nie pasowały do obrazu porządnego profesora.

Skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę, że jego myśli mimowolnie zboczyły w stronę nieznośnej kobiety. Wystarczyło zaledwie kilkanaście godzin podróży, by miał jej serdecznie dość. Wypowiadała się na tematy, o których nie mogła wiedzieć absolutnie nic. Wybrała życie w odosobnieniu, z dala od ważnych spraw. Jakim więc prawem oburzała się na postępowanie Akademii, skoro sama nie kiwnęła nawet palcem, by pomóc?

Musiał przyznać, że okazała się znacznie bardziej uzdolniona, niż pierwotnie zakładał. Pieczętowanie z reguły wiązało się z koniecznością użycia ogromnych pokładów energii, dlatego też nierzadko magowie, specjalizujący się w tej dziedzinie magii, działali w zespołach. Tymczasem ona poradziła sobie sama, nawet mimo ewidentnego braku regularnej praktyki.

Wspomnienie umysłu magini powróciło do niego po raz kolejny, przywołując grymas na usta. Nie wiedział, co podkusiło go do sięgnięcia magią w jej stronę, ale pożałował tego niemalże od razu, gdy oczy Neylory stały się lodowate, a gorejący w nich ogień zniknął. Spodziewał się, że, wyczerpana, nie będzie w stanie wyczuć tej subtelnej ingerencji, jednak zaskoczyła go raz jeszcze, od razu wyczuwając jego obecność.

Ułamek sekundy wystarczył, aby zdał sobie sprawę z tego, że fasada łagodnej, przyjaźnie usposobionej kobiety nie była wcale kłamstwem. Wystarczył również, by dostrzegł mrok, kryjący się pod spodem. Mrok, niebędący wcale symbolem zła czy zepsucia, a raczej świadectwem cierpienia.

— Val? — Głos Ayli wyrwał go z zamyślenia.

Odwrócił się tyłem do olbrzymiego okna, a jego wzrok padł na wysoką, smukłą kobietę. Mimowolnie poczuł, jak żołądek zaciska się na widok nadziei błyszczącej w szkarłatnych tęczówkach. Za każdym razem, gdy na nią patrzył, nie mógł powstrzymać myśli, że była absolutnie zjawiskowa. Piękne, długie włosy spływały na ramiona z gracją, a ich ciepły, miodowy kolor odbijał promienie słońca w niemalże magiczny sposób. Duże oczy przykuwały zaś uwagę swą inteligencją, podczas gdy usta kusiły miękkością, którą zdążył poznać aż za dobrze.

Nie potrafił sobie wyobrazić doskonalszej partnerki, przynajmniej na papierze. Spędził wiele nocy, błagając, aby okazała się tą jedyną. Pragnął ją kochać tak, jak ona kochała jego. Próbował przekonać samego siebie, że o niczym nie marzył tak mocno, jak o budowaniu z nią przyszłości.

Próbował i nie mógł. Nie mógł żyć iluzją, bo aż za dobrze rozumiał, jak potworne były konsekwencje zaklinania rzeczywistości. Skrzywdziłby nie tylko siebie, ale przede wszystkim — a tego zrobić nie chciał. Zasługiwała na więcej, nawet jeśli sama cały ten czas gorąco wierzyła, że wciąż mieli szansę na wspólne życie.

— Widziałam profesora Samrynna w Auli Nauki — zaczęła Ayla, zupełnie nieświadoma jego myśli. — Pomyślałam, że ty również wróciłeś.

— Wróciliśmy razem — potwierdził sucho i ruszył w stronę swojego biurka.

Z jakiegoś powodu potrzebował materialnej bariery między nim a kobietą, nawet jeśli wydawało mu się to całkowicie zidiociałe.

— Udało się wam sprowadzić nowego nauczyciela? — spytała niezrażona Ayla, a on westchnął.

— Nauczycielkę — sprostował, krzywiąc się. — Samrynn postanowił zachować się jak klasyczny Samrynn i wprowadził mnie w błąd.

— Och... Miło będzie mieć nową koleżankę — uznała magini, podczas gdy Valerian miał ochotę jęknąć.

Dlaczego, do cholery, nie mógł się w niej zakochać? W tak słodkiej, uroczej istocie?

— Poczekaj, aż ją poznasz. Zmienisz zdanie. Jest złośliwa, arogancka i nie sądzę, aby miała jakiekolwiek pojęcie na temat nauczania.

— Zdajesz sobie sprawę, że wielu ludzi mówi to samo o tobie? — zachichotała Ayla, wprawiając go w natychmiastową irytację.

Spojrzał na nią spod byka, co tylko podsyciło jej rozbawienie.

— Cóż, w przypadku Neylory to akurat trafne spostrzeżenie.

Z zaskoczeniem obserwował, jak uśmiech znika z twarzy Ayli, a złocista skóra przybiera bledszy odcień.

— N-neylory? — spytała szeptem, co tylko podsyciło zdziwienie Valeriana.

— Znasz ją?

— Słyszałam o niej.

Uniósł brwi, słysząc niepewność w jej głosie. Nie miał wątpliwości, że chodziło o coś więcej; Ayla nie potrafiła kłamać, nawet jeśli nie rozmawiała akurat z Magiem Umysłu, odpornym na większość manipulacji.

— Co takiego słyszałaś?

— Niewiele. Tylko tyle, że jest pierwszą od dziesiątek lat Mistrzynią Aspektu Śmierci.

Valerian wstrzymał oddech z niedowierzaniem. Mistrzynią? Mistrzynią?! Być może przyznał przed sobą, że jej umiejętności pozytywnie go zaskoczyły, ale prędzej uwierzyłby w kłamstwa Ayli niż w Mistrzostwo Ney. Może Egzamin Mistrzów dla Magów Śmierci nie był wcale trudny? Może...

Zacisnął zęby, ucinając bezsensowne myśli. Równie dobrze Ayla mogła się mylić, a plotki zostać wyolbrzymione. W Virathis działo się to na porządku dziennym, zupełnie jakby ludzie nie umieli żyć bez tanich sensacji.

— W takim razie może to jedynie zbieżność imion. Ona z całą pewnością nie jest Mistrzynią. — Skrzywił się z niesmakiem, podczas gdy magini wzruszyła ramionami, choć jej twarz nie odzyskała zdrowego koloru. — Spytam Samrynna. W końcu to jego kandydatka.

— Nie znam zbyt wielu osób o tym imieniu, ale... może faktycznie nie chodzi o nią.

Nadzieja raz jeszcze rozbłysła w oczach Ayli, a Valerian poczuł przemożną chęć sprawdzenia, co kryło się w jej umyśle. Skarcił się jednak od razu; szanował ją za bardzo, by naruszyć prywatność bez zgody. Obiecywał zresztą, że nigdy nie użyje na niej swojej magii, nawet jeśli uchroniłoby ich to od wielu potencjalnych nieporozumień.

— Powinieneś się pospieszyć. Rada zwołała posiedzenie, skoro jesteśmy już w komplecie — dodała, po czym odwróciła się na pięcie i opuściła pomieszczenie, zostawiając go samego.

Zastanawiał się, co właściwie kryło się za dziwnym zachowaniem Ayli. Czy chodziło o strach przed Maginią Śmierci, czy o coś zupełnie innego? Wiedział, że nie spocznie, dopóki nie rozwikła tej zagadki — nawet jeśli oznaczało to wściubienie nosa w definitywnie nie swoje sprawy.

◇───────◇───────◇

Valerian dotarł do Auli Nauki niedługo później. Większość profesorów zdążyła już zgromadzić się w ogromnym pomieszczeniu, służącym zwykle do wykładów bądź spotkań nauczycielskich.

Okrągła sala bez trudu mieściła kilkaset osób, co czyniło ją jednym z bardziej wystawnych miejsc w Akademii. Wysokie ściany, pokryte rozlicznymi zdobieniami i malunkami związanymi z każdym Aspektem Magii robiły wrażenie, podobnie jak kopułowy sufit z przeszkleniem w najwyższym punkcie, wpuszczającym do środka promienie światła. Najbardziej imponująca była jednak podłoga, wykonana z tego samego materiału, co dach szkoły — perłowo białej mozaiki, która w słońcu zaczynała mienić się wszystkimi kolorami tęczy.

Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Ayli oraz Samrynna. Przez moment zastanawiał się, od kogo powinien zacząć swoje śledztwo, ale w końcu postanowił ruszyć w stronę starszego profesora, znajdującego się relatywnie blisko podwyższenia, na którym zwykle zasiadała Rada. Szedł środkiem alejki między rzędami krzeseł, ustawionymi po obu stronach Auli w półkolach. Większość miejsc pozostawała wolna, bo nauczyciele wciąż rozmawiali w mniejszych lub większych grupkach, dzieląc się przeżyciami minionych wakacji. Podobnie zresztą czynił Samrynn; rozmawiał z Davrenem Ertemosem, nauczającym zaawansowanej Magii Natury. Gdy tylko obaj dostrzegli zbliżającego się Valeriana, uśmiechy rozjaśniły im twarze.

— Ach, drogi chłopcze! Dobrze, że dotarłeś! Nie ma z tobą Ney? — zdziwił się Samrynn, a Valerian skrzywił się nieznacznie.

Nie zamierzał niańczyć magini. Wystarczyło, że musiał odprowadzić ją do Wieży Śmierci, gdzie znajdowały się kwatery nauczycieli tego Aspektu. Jak sama twierdziła, znała szkołę bardzo dobrze i nie potrzebowała eskorty. Nie omieszkała dodać, że prawdopodobnie i tak wolałaby błądzić w nieskończoność pośród licznych korytarzy, niż spędzić więcej czasu z nim.

— Nie chciała mojej pomocy — oświadczył sucho, co Samrynn skwitował pełnym zrozumienia uśmiechem.

— No cóż, sam jesteś sobie winny, mój drogi. Zupełnie nie rozumiem, skąd wzięła się twoja niechęć.

— Samrynn twierdzi, że to niezwykle sympatyczna dziewczyna — dodał Davren. — Nie miałem okazji jej nauczać, ale swego czasu Akademia huczała od plotek na temat jej talentu.

Valerian uniósł brwi, patrząc to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Czy tylko on nie wiedział absolutnie nic na temat Neylory?

— Osobiście nic nie słyszałem — oznajmił i wzruszył ramionami. — I nie nazwałbym jej sympatyczną.

— Ona ciebie również — zauważył Samrynn, chichocząc cicho. — Poza tym Neylora kończyła naukę, kiedy ty ją zaczynałeś. Nie mogłeś jej znać.

Jeśli wcześniej był zdziwiony, teraz czuł się wręcz zszokowany. Nie przeszło mu przez myśl, że mogła być od niego starsza, choć rzeczywiście w innym wypadku na pewno by ją kojarzył.

— Obawiam się, Valerianie, że Neylora ma znacznie większe doświadczenie niż ty — dodał Samrynn, po czym wbił wzrok w coś ponad jego ramieniem. — O, dotarła! Całe szczęście. Rada niebawem zacznie.

Mimowolnie obrócił się, by spojrzeć na niewysoką postać, stojącą nieopodal drzwi wejściowych. Znajdowała się na tyle daleko, że nie potrafił odczytać nic z jej twarzy, ale ewidentnie nie zamierzała zbliżać się do podwyższenia. Oparła się o ścianę i spuściła głowę, ukrywając się za kaskadą śnieżnobiałych włosów. Wcale nie sprawiała wrażenia bardziej doświadczonej czy starszej. Wydawała się wręcz niewidoczna, o czym świadczył fakt, że wszyscy mijali ją, nie poświęcając jej ani odrobiny uwagi.

Przez moment rozważał, czy do niej nie podejść, jednak szybko skarcił się w myślach i zacisnął zęby. Nawet jeśli była samotna, z całą pewnością nie chciałaby jego towarzystwa — a on tak naprawdę wcale nie chciał go oferować. Gdy tylko utwierdził się w przekonaniu, że powinien zostać w miejscu, Rektor Gariell uniósł dłonie i odchrząknął, uciszając całą salę.

— Zajmijcie miejsca — nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wszyscy posłusznie ruszyli w stronę najbliższych wolnych krzeseł, podczas gdy Rektor splótł ręce za plecami i cierpliwie czekał, aż tumult ustanie. Jego spojrzenie błądziło po całej Auli, aż w końcu zatrzymało się na jej wejściowej części — przynajmniej tak wydawało się Valerianowi.

Odwrócił się, spoglądając na Ney, która przesuwała się do ostatnich rzędów krzeseł ze wciąż opuszczoną głową. Gdy raz jeszcze wyprostował się i skoncentrował uwagę na Rektorze, nie miał wątpliwości, że Gariell również patrzył na nową nauczycielkę.

— Z przyjemnością witam was w kolejnym roku. Roku, który dla wielu z nas będzie miał gorzki smak — zaczął przemowę. — Wojna w Caelaris zebrała żniwa, a niektórzy z naszych odważnych kolegów zapłacili najwyższą cenę za chęć niesienia pomocy. Rada została postawiona przed niemożliwym zadaniem uzupełnienia kadry w krótkim czasie, co w większości udało się zrealizować. Niektórzy nowi nauczyciele dotarli do Akademii już jakiś czas temu, a niektórzy dołączyli dopiero dziś. Dlatego też żywię nadzieję, że doświadczona część kadry zrobi wszystko, aby pomóc świeżej krwi odnaleźć się w jakże trudnej roli.

Pierwsze brawa przetoczyły się przez salę, wywołując na twarzy Rektora powściągliwy uśmiech. Mag pozwolił, by oklaski wybrzmiały w spokoju, a gdy ponownie zapadła cisza, zakołysał się na piętach.

— Aby ułatwić stałej kadrze zadanie, proszę nowych nauczycieli o powstanie i podejście bliżej — powiedział, wskazując dłonią wolną przestrzeń przed podwyższeniem.

Szuranie krzeseł rozległo się niemalże od razu, choć część osób wyraźnie zwlekała z wypełnieniem polecenia. Valerian obserwował, jak kolejni magowie i maginie stają w rzędzie. Nie zdziwił się, że białowłosa kobieta dołączyła do grupy jako ostatnia. Zdziwiły go jedynie szepty, które rozbrzmiały w pierwszych rzędach, gdy uniosła głowę i pozwoliła wszystkim dojrzeć swą twarz.

Ciekawe, pomyślał, mrużąc oczy. Ney wpatrywała się uparcie w drzwi wejściowe, zupełnie jakby próbowała uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Teraz bez trudu dostrzegał napięcie jej ciała oraz zaciśnięte dłonie. Przesunął spojrzeniem po pozostałych świeżynkach. Wszyscy byli młodzi, wyraźnie podekscytowani czekającą ich przygodą. Na ich tle Neylora sprawiała wrażenie sztywnej niczym słup soli. Martwej.

Prawie parsknął śmiechem na porównanie, które wpadło mu do głowy. Była w końcu Maginią Śmierci, zapewne bardziej przyzwyczajoną do towarzystwa duchów i upiorów niż do żywych.

— Przyjrzyjcie się uważnie ich twarzom — wznowił przemówienie Rektor. — To właśnie oni postanowili stanąć na wysokości zadania i zadbać o przetrwanie Akademii Virathis. Zrezygnowali ze swych dotychczasowych zajęć, aby zapewnić uczniom należną edukację. Dlatego też proszę was, abyście i wy zrezygnowali z części wolnego czasu i wsparli ich w trudnych momentach.

Valerian skrzywił się nieznacznie, co nie spodobało się Samrynnowi, który szturchnął go łokciem w żebra.

— Chłopcze, nie tak dawno to ty stałeś przed wszystkimi jako nowy nauczyciel — przypomniał mu szeptem.

— I wtedy też zachowywał się, jakby pozjadał wszystkie rozumy — zachichotał Davren, siedzący z drugiej strony.

Jakim cudem wylądował między dwoma staruszkami, zamiast siedzieć z Rileyem? Zdał sobie sprawę, że od momentu powrotu do Akademii ani razu nawet nie pomyślał o przyjacielu. Znając go, pewnie nie może się doczekać, żeby poznać wszystkich nowych, uświadomił sobie ze zgrozą, a jego spojrzenie raz jeszcze zatrzymało się na Neylorze.

Wstrzymał oddech, gdy Rektor stanął przed kobietą, uśmiechając się sztywno. Wystarczyła sekunda, aby jego mina zmieniła się diametralnie na widok paraliżującego spojrzenia Neylory. Przyglądała się magowi z tak dużym chłodem w oczach, że Valerian mimowolnie poruszył się na krześle w oczekiwaniu na wybuch. Wypuścił powietrze dopiero po tym, jak Gariell przesunął się w bok i zatrzymał się przed kolejnym nowym, choć wydawało się, że zrobił to jedynie dla niepoznaki.

Nagle reakcja Ayli — córki Rektora — wydała się Valerianowi jeszcze ciekawsza. Wychylił się nieco w przód, poszukując wzrokiem swojej byłej partnerki. Zawsze zajmowała miejsce w pierwszym rzędzie, blisko podwyższenia. Zazwyczaj siedział obok niej, jednak tym razem cieszył się, że mógł pozwolić sobie na przyjrzenie się jej pięknej twarzy z odległości.

Dzięki temu doskonale widział ból, malujący się w czerwonych oczach, gdy patrzyła na Neylorę. Ból, który sprawił, że złość raz jeszcze zalała jego ciało. Nawet jeśli nie potrafił jej pokochać, nie zasługiwała na to, by ktoś ją krzywdził. A Magini Śmierci bez wątpienia miała coś na sumieniu.                                                                                                                                                                                                      

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro