Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Valerian rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, jak właściwie znalazł się w tym... miejscu. Z trudem powstrzymywał grymas zniesmaczenia, gdy przyglądał się krążącym dookoła ludziom, ubranym w zwiewne, pastelowe szaty, zupełnie niepasujące do mrocznego klimatu miasta, w którym przyszło im żyć. Patrzył na rozliczne wisiory oraz amulety, słuchał zaskakująco wesołych dzwoneczków, poruszających się na lekkim wietrze, i absolutnie nie dowierzał, że dał przekonać się do tego beznadziejnego pomysłu.

— Niby który szanujący się mag chciałby mieszkać... tutaj? — Machnął ręką, zataczając nią okrąg, a stojący obok niego starszy mężczyzna zachichotał, jedynie podsycając jego trwogę.

Mimowolnie spojrzał na białowłosego maga, kołyszącego się na piętach. Samrynn nie sprawiał wrażenia zdziwionego tym, co widział, zupełnie jakby atmosfera dziwacznej makabry stanowiła dla niego naturalne środowisko.

— Mag Śmierci, rzecz jasna — oznajmił wesoło profesor i poklepał go po ramieniu. — Czas nas goni, drogi chłopcze!

Żwawym krokiem ruszył przed siebie, a jego błękitne szaty zaszeleściły miękko. Mistyczna mgła, płożąca się po ziemi, zakręciła się wokół staruszka, po czym przesunęła się w kierunku Valeriana, jakby badawczo, co ten skwitował nerwowym przestąpieniem z nogi na nogę. Westchnął ciężko, spoglądając w zachmurzone niebo, i zmusił się do podążenia za swym dawnym mentorem.

Po kilku chwilach zrównał się z Samrynnem.

— Więc... Ten Mag Śmierci... — zaczął podejrzliwie. — Wspominałeś, że jak ma na imię...?

Staruszek odchrząknął, a kąciki jego ust zadrżały.

— Ney. Ma na imię Ney.

Valerian zmrużył oczy. Coś w tonie profesora sprawiło, że dreszcz przemknął po jego skórze.

— Dlaczego w ogóle sądzisz, że będzie z niego dobry nauczyciel?

— Nazwijmy to przeczuciem.

Valerian zacisnął zęby z irytacją. Czasami z zazdrością zastanawiał się, skąd Samrynn brał swój niepoprawny optymizm, a czasami — jak teraz — miał ochotę potrząsnąć nim i błagać o powagę. Jak na kogoś z tak długim stażem, z tak niewyobrażalnie rozległą wiedzą zachowywał się, jakby zupełnie nie rozumiał wysokości stawki. Tymczasem każda kolejna godzina przybliżała ich do niepodważalnej porażki, jaką bez wątpienia byłoby rozpoczęcie roku nauki bez kompletnej kadry.

Wciąż nie mógł uwierzyć, jak wielu nauczycieli postanowiło opuścić bezpieczne mury Akademii Virathis. Na dodatek po co? Po to, by oddać życie w imię króla, siedzącego w cieplutkim pałacu, ponieważ zagrożenie wydało mu się zbyt odległe? Głupiec, myślał wtedy Valerian, a dalsze losy wojny tylko utwierdziły go w przekonaniu, że miał absolutną rację. Caelaris zostało spustoszone przez bitwy i niezliczoną ilość śmierci. Bezsensownych, niepotrzebnych śmierci, które — oprócz bycia bezsensownymi i niepotrzebnymi — były również niczym wrzód w bardzo niewygodnym miejscu.

— Nie uważasz, że powinieneś powiedzieć mi więcej na jego temat? Mówimy o nauczycielu Magii Śmierci, Samrynnie. Dobrze wiesz, jak wielu szaleńców można spotkać w tej dziedzinie.

— Och, trzeba być odrobinę szalonym, żeby spędzać czas z umarłymi, nieprawdaż? — zachichotał starszy profesor, a Valerian poprosił w duchu o cierpliwość.

Zaczynał sądzić, że jedynym szaleńcem był on sam.

— Samrynnie, proszę...

— O, jesteśmy już prawie na miejscu! — zawołał mag i przyspieszył, mknąc w stronę niepozornie wyglądającego sklepu.

Valerian spojrzał na szyld, pokryty łuszczącą się, fioletową farbą, po czym wzdrygnął się nieznacznie. Krwawe Wróżby — głosił niewyraźny napis, ku jego zgrozie. Jeśli wcześniej miał wątpliwości co do poczytalności Samrynna, teraz zamieniły się w szczerą obawę.

Sytuacja nie poprawiła się ani odrobinę, kiedy weszli do środka. Wnętrze okazało się równie niezachęcające i — z braku lepszego słowa — kiczowate, co reklamująca je nazwa. Gdyby nie wiedział, że oto znajdował się w stolicy Morvatharu, państwa słynącego z mroku oraz wyjątkowo zabójczej aury, na myśl przyszedłby mu raczej tani cyrk.

Mimowolnie rozejrzał się dookoła i odskoczył w bok, gdy na półce po lewej stronie dostrzegł wielkie słoje, zawierające... cóż, wolał nie spekulować, na co dokładnie patrzył. Był jednak absolutnie pewny, że żaden z niecodziennych eksponatów nie powinien znajdować się w kolekcji potencjalnego nauczyciela — nawet Magii Śmierci. Popełnił błąd i zbliżył się nieco do szklanego naczynia, a pływająca w dziwacznej zawiesinie kula obróciła się, wzbudzając w nim nietypową mieszaninę obrzydzenia oraz fascynacji.

— Czy to jest... — wymamrotał, gdy kula raz jeszcze poruszyła się leniwie. — ...oko?

Jak na zawołanie fałd skóry uniósł się, odsłaniając bielutką gałkę oczną oraz zieloną tęczówkę — jakże charakterystyczną dla Magów Śmierci. Żołądek Valeriana ścisnął się, gdy oko mrugnęło do niego figlarnie, jedynie podsycając kuriozalność całej sytuacji. Gdzie on, do cholery, się znalazł?

— Valerianie! — zawołał Samrynn, a on zdał sobie sprawę, że od kilku chwil stoi w miejscu.

Pokręcił głową, po czym ruszył w głąb pomieszczenia. Zacisnął zęby, przechodząc pod zasłoną wykonaną z brzęczących, zimnych w dotyku koralików. Nie zdołał jednak powstrzymać myśli, że najchętniej spaliłby cały ten przybytek — a myśl ta jedynie nasiliła się, kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do czerwonawego światła w kolejnym pokoju i pozwolił mu dostrzec szkielet siedzący przy stole.

Szkielet, który — jakby nigdy nic — trzymał w kościstych palcach filiżankę.

— To jest wybitnie mało śmieszny żart — burknął pod nosem i spojrzał spod byka na Samrynna, który mrugał z fascynacją.

— Cóż za wspaniały, praktyczny pokaz magii! — wyszeptał starszy z profesorów, podchodząc bliżej.

Szkielet obrócił głowę w jego stronę i uniósł filiżankę w geście salutu.

— Powiedz jeszcze, że to ten nauczyciel, a przysięgam, nigdy się do ciebie nie odezwę — warknął Valerian.

Przymknął oczy, sięgając w głąb umysłu w poszukiwaniu spokoju. Znajomy powiew magii ukoił część nerwów, choć nie zdołał zatrzymać drżenia dłoni. Jesteś Magiem Umysłu, do cholery, pomyślał. Panuj nad emocjami. Kilka głębokich wdechów później poczuł się gotowy, by unieść powieki i raz jeszcze zmierzyć się z niecodziennym widokiem.

— To zdecydowanie nie jest nauczyciel, Valerianie. To szkielet! — zawołał ucieszony Samrynn i klasnął w dłonie. — Czy mógłbyś przekazać Ney, że przybyliśmy?

Ku zdziwieniu Valeriana szkielet odłożył filiżankę na podstawkę, po czym wstał i zniknął za jednym z regałów, który — jak się okazało — skrywał przejście do kolejnego pomieszczenia. Tymczasem starszy profesor usiadł przy stole i sięgnął w kierunku dzbanka. Gdy tylko podniósł porcelanową pokrywkę, para buchnęła w powietrze, niosąc za sobą przyjemny, owocowy zapach.

— Napijesz się, mój drogi? — spytał beztrosko Samrynn.

— Może być zatruta — zauważył przytomnie Valerian, jednak staruszek machnął jedynie ręką i chwycił pustą filiżankę.

— Nonsens!

Przez dłuższą chwilę w pomieszczeniu nie było słuchać nic, poza cichym siorbaniem profesora. Z każdym dźwiękiem Valerian miał wrażenie, że traci kolejne cząstki poczytalności. Zaczynał powoli sądzić, że jedynym wyjściem z tej niedorzecznej sytuacji jest odwrócenie się na pięcie i desperacka ucieczka, jednak zanim zdążył wdrożyć plan w życie, w sąsiednim pokoju rozległ się huk, za którym natychmiast podążyła wiązanka przekleństw.

— Wilfred! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie straszył klientów?!

Kilka sekund później ktoś wypadł zza regału, a mag znieruchomiał. Przestał nawet oddychać, wpatrując się w sylwetkę niewysokiej kobiety o białych jak śnieg włosach i oczach świecących porażającą zielenią. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Ney nie musiało być wcale męskim imieniem — i najwyraźniej rzeczywiście nim nie było. Zmusił się do spojrzenia na Samrynna, który odłożył filiżankę i zerwał się z krzesła z młodzieńczym wręcz entuzjazmem.

Stary pierdziel mnie oszukał, uświadomił sobie Valerian, po czym raz jeszcze przymknął powieki w poszukiwaniu spokoju, choć aż za dobrze zdawał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji.

— Profesorze! — zaświergotała kobieta, a jej głos sprawił, że natychmiast otworzył oczy w zaskoczeniu.

Brzmiała melodyjnie, niedorzecznie radośnie — szczególnie jak na Maginię Śmierci. Nekromantkę, trzymającą chodzący szkielet w swoim sklepiku. Mimo to nie miał wątpliwości; tęczówki nie kłamały, nawet jeśli cała reszta zdawała się potwierdzać jego tezę, jakoby to wszystko było jedynie głupim żartem.

— Profesorze, co pan tu robi?

— Ach, Ney! Minęło tyle lat, a ty nie zmieniłaś się nawet odrobinę! Niech no ci się przyjrzę! — zawołał Samrynn, wyciągając ręce w zapraszającym do uścisku geście.

Kobieta bez zawahania wpadła mu w ramiona i roześmiała się dźwięcznie, wzbudzając dreszcz na skórze Valeriana. Magini Śmierci, pomyślał z trwogą, gdy dotarło do niego, w jakim celu zjawili się w Morvathar. Ktoś taki miałby uczyć?! Musiał poruszyć się ze złości, bo wzrok Ney spoczął na nim, a uśmiech zblednął nieco, choć nie zniknął całkowicie.

— Przyprowadziłeś ochroniarza? — spytała, odsuwając się od staruszka na odległość ramion.

— Ależ skąd! Moja droga, poznaj Valeriana Draemoora, profesora wykładającego Magię Umysłu w Virathis.

— Musi być nowy. Nie przypominam sobie, aby uczył za moich czasów. A pewnie bym zapamiętała — dodała, mierząc go wzrokiem.

— Co to ma znaczyć? — wycedził w odpowiedzi, jednak ona tylko parsknęła.

— To chyba ja powinnam spytać? Czemu zawdzięczam tę wizytę?

Oddaliła się od profesora, by opaść na krzesło z głuchym tąpnięciem. Podniosła filiżankę trzymaną wcześniej przez szkielet, po czym powąchała ją ostrożnie. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, a wzrok natychmiast przesunął się na Samrynna.

— Profesorze, ile pan tego wypił? — zapytała z niepokojem.

Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Przez chwilę kołysał się w przód i w tył, aż w końcu zachwiał się komicznie. Ney zerwała się na równe nogi, ale zanim zdążyła zrobić więcej, ogromna, czerwona poduszka pomknęła w kierunku staruszka — idealnie w czas, by ustrzec go przed bolesnym upadkiem.

— WILFRED! — warknęła Ney, wpatrując się w puchaty przedmiot, zupełnie jakby postradała zmysły. — Nie dość, że straszysz klientów, to jeszcze to?!

Ku zgrozie Valeriana poduszka westchnęła, co w ogóle nie zaskoczyło kobiety. Jej wzrok stał się jeszcze surowszy, gdy wsparła ręce na biodrach, nadając swojej postawie nieco więcej mocy — a przynajmniej takie musiała mieć założenie. Mag sądził, że wyglądała raczej niedorzecznie, zważywszy na niewielki wzrost i wypieki na twarzy.

— Co tu się, do cholery, dzieje?! — spytał, nie umiejąc pohamować irytacji.

Podszedł do Samrynna, sięgając umysłem w jego kierunku, po czym odetchnął z ulgą, gdy dotarło do niego, że profesor pogrążył się jedynie w słodkim śnie, sądząc po błogości panującej w myślach.

— Przepraszam — wymamrotała nekromantka, westchnąwszy ciężko. — Nie spodziewałam się gości.

— Prowadzisz sklep — zauważył Valerian.

— Klienci zwykle nie wchodzą tutaj bez zaproszenia. To niegrzeczne.

— Wiesz, co jeszcze jest niegrzeczne? Otruwanie dawnych profesorów podejrzanymi herbatkami.

— Wielka szkoda, że to nie ty ją wypiłeś. Podejrzewam, że atmosfera mogłaby być milsza. — Ney wywróciła oczami i podeszła do jednego z regałów.

Valerian obserwował, jak grzebie pośród niezliczonych butelek i słoiczków. Próbował przy tym pohamować złość, co okazywało się niezwykle trudne. Nie pomagał wcale fakt, że poduszka sprawiała wrażenie, jakby przyglądała mu się badawczo. Muszę stąd wiać, uświadomił sobie. Najwyraźniej aura szaleństwa była zaraźliwa, a on nie miał absolutnie żadnej ochoty narażać swego błyskotliwego umysłu na szwank.

Potrząsnął Samrynnem, jednak ten zachrapał tylko, śpiąc w najlepsze.

— Świetnie — wymamrotał pod nosem i potarł twarz dłonią. — Jeszcze tego brakowało...

— Zamiast użalać się nad sobą, mógłbyś mi pomóc. Zakładam, że wiesz, jak wygląda somnifleur? No wiesz, niebieski kwiat? Srebrne łodygi?

— Jesteś bezczelna — poinformował ją w odpowiedzi, ale dźwignął się z klęczek i z niechęcią dołączył do przetrząsania półek. — Na dodatek masz okropny bałagan. Co, jeśli Samrynn faktycznie wypiłby jakąś truciznę? Biedaczek umarłby, zanim cokolwiek byś tu znalazła.

— Och, gdyby tylko istniał jakiś sposób, by przywrócić komuś życie... — westchnęła teatralnie Ney i spojrzała na niego znad ramienia. — Ha!

Wyciągnęła dłoń w górę, a spojrzenie Valeriana mimowolnie powędrowało w stronę fiolki ze sproszkowanym niebiesko-srebrnym pyłem. Skrzywił się, po czym oparł plecami o regał, a ten zadrżał w proteście.

— Sądzisz, że Samrynn byłby ci wdzięczny, gdybyś przywróciła go do życia?

— Mając ciebie za towarzysza? Nie jestem wcale pewna — burknęła, odkorkowując fiolkę.

— Bardzo śmieszne.

— Tragiczne, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Wsypała zawartość do ust profesora, po czym uniosła wzrok i uśmiechnęła się beztrosko.

— No i po krzyku. Za moment powinien się obudzić. Może zaparzę ci waleriany?

Jak Samrynn mógł sądzić, że ta wariatka nada się na nauczycielkę?, pomyślał z niedowierzaniem Valerian i zacisnął dłonie w pięści. Spojrzał w sufit, zupełnie jakby mógł znaleźć tam receptę na zachowanie spokoju. Kiedy jednak dostrzegł tapetę w złote ornamenty, uznał, że liczył na zbyt wiele. W akcie desperacji sięgnął ku swojej magii, tkając misterną zasłonę, mogącą choć częściowo oddzielić go od wszechogarniającej frustracji. Rozkoszował się uczuciem chłodu, spływającym po skórze, a gdy serce zwolniło, rozluźnił wszystkie mięśnie.

Raz jeszcze utkwił wzrok w kobiecie, która przyglądała się mu z uwagą. Dopiero teraz był w stanie dostrzec łagodne rysy jej twarzy, silnie kontrastujące z czernią ust. Biel włosów niemalże oślepiała, szczególnie w półmroku panującym w pomieszczeniu. Piękna, pomyślał obojętnie, jednak aż za dobrze wiedział, co kryło się za przyjemnym obliczem. Śmierć.

— Zamierzasz wyjaśnić mi, dlaczego właściwie tu przybyliście? — spytała Ney, przerywając pojedynek na spojrzenia. — Lubię profesorka, ale nie widziałam się z nim od lat. A ty nie wydajesz się zachwycony tą wizytą.

— Cóż za błyskotliwa obserwacja — skwitował ironicznie. — Masz rację, nie jestem zachwycony. Prawdę powiedziawszy, uważam ją za katastrofalny błąd.

— Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś sobie poszedł.

— Och, zapewniam! Gdy tylko Samrynn się obudzi, zamierzam zaciągnąć go z powrotem do Akademii.

— Nic z tego, mój chłopcze — wybełkotał profesor, próbując podnieść się z ziemi. Poduszka natychmiast pomogła mu usiąść, a przez umysł Valeriana przebiegła pobieżna myśl, że nigdy nie widział, aby ktoś animował nieożywiony obiekt z tak dużą łatwością, z jaką najwyraźniej robiła to Ney. — Miałeś rację co do herbatki, ale z całą pewnością nie masz racji co do Ney!

Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, na przekór irytacji wciąż błyszczącej w oczach.

— Dziękuję, profesorze. Obawiam się jednak, że dalej nie mam pojęcia, co pana tutaj sprowadza.

Staruszek wdrapał się na krzesło i oparł o nie z ulgą. Valerian za wszelką cenę próbował nie dostrzegać poduszki, która — korzystając z okazji — zbliżyła się do niego i zaczęła krążyć wokół badawczo. W końcu jednak nie wytrzymał i machnął ręką z zamiarem odpędzenia jej od siebie, co przyniosło mizerny skutek.

— Możesz przestać? — warknął więc do Ney, ale ona jedynie wzruszyła ramionami.

— To nie moja sprawka.

— A niby czyja?!

Magini westchnęła i odwróciła wzrok, przenosząc go na profesora, który śledził tę wymianę zdań z dziwnym uśmiechem. Prawdopodobnie wciąż odczuwał skutki mikstury nasennej, uświadomił sobie Valerian.

— Więc?

— Moja droga... Akademia potrzebuje twojej pomocy — powiedział Samrynn i pokiwał głową jakby na poparcie własnych słów. — Wojna w Caelaris zdziesiątkowała naszą kadrę. Znaleźliśmy się w niezwykle trudnej sytuacji. Udało nam się uzupełnić większość braków, ale wciąż potrzebujemy nauczycieli Magii Śmierci. A ty jesteś doskonałą kandydatką.

— Samrynn, rozejrzyj się dookoła — wtrącił się Valerian. — Naprawdę sądzisz, że ktoś taki będzie dobrym nauczycielem?

— Wypraszam sobie — oburzyła się Ney, po czym zasępiła nieco. — Ale jednocześnie trudno mi się nie zgodzić. Nie nadaję się na nauczycielkę. Dobrze wiesz, że... — urwała, zerknąwszy nerwowo na Valeriana, i pokręciła głową. — Przykro mi, profesorze. Obawiam się, że przybył pan na darmo.

— Ney. Nauczałem setki uczniów, jednak żaden nie wydał mi się tak odpowiedni. Nikt nie rozumie Magii Śmierci tak dobrze, jak ty. — Spojrzenie staruszka stało się bardziej błagalne, a po zamroczeniu nie został już żaden ślad. — Nie mamy czasu, by szukać kogoś z pasją do nauczania. Nie możemy zaś pozwolić sobie na zatrudnienie jakiegoś szaleńca.

Valerian prychnął, dając do zrozumienia, co myślał o podobnym stwierdzeniu. Jeśli ona nie była szalona, musiał solidnie zastanowić się nad swoją definicją obłędu. Spojrzał krytycznie na poduszkę, a jeden z jej frędzli uniósł się nieznacznie w zaskakująco ludzkim geście, choć mag nie umiał określić, co właściwie przypominał. Czuł się jednak osądzany, co brzmiało kompletnie niedorzecznie, zważywszy na sytuację.

— Jak nikt rozumiesz niebezpieczeństwa obcowania ze śmiercią. I jestem pewny, że doskonale przekażesz je uczniom — spróbował raz jeszcze Samrynn.

W oczach kobiety zalśniło zwątpienie, które z każdą mijającą sekundą zdawało się coraz mniejsze, podczas gdy irytacja Valeriana rosła. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, boleśnie świadom tego, jak niewiele mógł zrobić. Jawne sprzeczanie się z profesorem, starszym rangą, byłoby co najmniej nieeleganckie — przynajmniej na oczach osób trzecich. Zamierzał przemówić mu do rozumu, gdy tylko znajdą się z dala od Morvathar i mieszkającej w nim magini.

— Naprawdę nie macie innych kandydatów? — spytała w końcu zrezygnowana kobieta, a uśmiech powrócił na oblicze Samrynna.

Valerian otworzył usta, chcąc zapewnić ją o zatrważającej liczbie chętnych na to stanowisko, jednak nie zdołał powiedzieć ani słowa. Poduszka zaatakowała go bez zawahania, przyciskając się do twarzy na tyle mocno, by nie mógł wyartykułować niczego sensownego, ale na tyle łagodnie, aby mógł oddychać. Przez kilka chwil szamotał się z czerwonym materiałem, a kiedy w końcu zdołał się uwolnić, dostrzegł drobną dłoń Ney zamkniętą w uścisku profesora.

— Wspaniale! Wiedziałem, że nie odmówisz!

Bariera, chroniąca go przed wściekłością, zniknęła bezpowrotnie, gdy tylko poczuł, jak złoty frędzel gładzi go pocieszająco po włosach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro